2.Nie ma jak to w domu
2 marzec
Uwielbiała latać samolotami. Kochała widzieć wszystko z góry i podziwiać miasta, nad którymi przelatywała. Teraz nie było inaczej. Siedziała przy oknie i pomimo iż siedziała piątą godzinę w tym samym miejscu, to nadal czuła rosnącą ekscytację. Za kolejne tyle będzie w Toronto. W jej uszach bębniła piosenka Machine Gun Kelly, a ona nie mogąc się powstrzymać kiwała głową na boki w rytm. Obok niej siedziała starsza pani, która patrzyła się na nią jak na pomiot szatana. Zapewne nie rozumiała słów w piosence, a słyszała głośne krzyki i ostrą melodię, które kojarzyły jej się z dziećmi, które od czasu do czasu przechodzą pod jej domem wraz z głośnikami, z których leci jak dla niej okropna muzyka. Dziewczyna nie zwracała uwagi na chamskie spojrzenie starszej pani, ale nie chciała zaczynać kłótni, do której była zdolna.
Nie chcąc robić zamieszania włączyła całkowicie przypadkową piosenkę. Wsłuchiwała się w piosenkę i kontem oka widziała jak starsza pani łagodnieje i przymyka oczy zmożona snem. Dziewczyna uczyniła podobnie. Zamknęła oczy i wyobrażała sobie pierwszy koncert, który poprowadzi, kiedy pozna wszystkich ludzi pracujących za wielką kotarą.
I tak minął jej czas podróży.
****
Wyciągnęła słuchawki z uszu i rozejrzała się po samolocie.
— Szanowni pasażerowie, prosimy zapiąć pasy. Przygotowujemy się do lądowania.
Jej serce zabiło mocniej. Jest w Kanadzie. Przymknęła oczy i szeroko się uśmiechnęła. Nie zawahała się zapinając pasy bezpieczeństwa. Czuła jak lot samolotu się obniża i nie mogła się doczekać kiedy opony maszyny zderzą się z asfaltem lądowiska. Tak też się stało po zaledwie pięciu minutach oczekiwania. Monstrualna maszyna zatrzymała się i kiedy podjechały schodki, pasażerowie wstali ze swoich miejsc. Każdy przepychał się aby jak najszybciej wyjść, ale nie ona. Victoria czekała aż nikt nie będzie jej popychał swoim cielskiem i dopiero wtedy zdecyduje się wstać ze swojego miejsca i wyciągnie bagaż podręczny jakim był plecak z jej ukochanymi drobiazgami.
Spokojnie wyszła z samolotu, pożegnała się ze stewardessami i zakładając plecak na barki ruszyła za tłumem w stronę budynku lotniska. Jej bagaże pojawiły się jako jedne z pierwszych. Trzy duże walizki i etui, w którym był instrument.
Ciężko było ciągnąc swój dobytek na kółkach. Szła w stronę wyjścia z lotniska, szukając wzrokiem jej wujka. Chociaż próbowała, nie dostrzegła go w tłumie pędzących ludzi. Złapała za telefon, znajdujący się w tylnej kieszeni spodni i wybrała numer do mężczyzny.
Po pierwszych trzech sygnałach - myślała że zapomniał, po kolejnym dostrzegła w tłumie łudząco podobnego faceta, który wyciąga telefon z kieszeni spodni.
— Halo? —usłyszała z telefonu.
— Cześć wujku, pofatygujesz się aby mi pomóc czy mam do ciebie przyjść ciągnąc trzy walizki?
— Boże Święty, ile?! — spytał retorycznie i rozejrzał się po tłumie. Dopiero po dłuższej analizie odnalazł ją wśród ludzi i ruszył w kierunku swojej ulubionej bratanicy. Ulubionej, bo innych nie miał.
— Vicy! Ale ty urosłaś! — wyściskał ją i dokładnie się jej przyjrzał. Złoto — miedziane kręcone włosy do ramion, piwno - zielone oczy z czarnymi kropkami, okulary na nosie, długa granatowa bluza i spodnie opinające się na jej nogach. Nie urosła wcale tak dużo, jak na osiemnastolatkę była niska, bo mierzyła zaledwie 165 centymetrów. Wyglądała trochę jak dziecko i nie raz była za nie brane.
— No nie wiem. — zaśmiała się i puściła Andrew, który jeszcze przez chwilę przyglądał się dziewczynie. W głowie wspominał obraz jej matki i spokojnie mógł stwierdzić, że jest do niej łudząco podobna. Po ojcu odziedziczyła tylko nos i małe usta, które przeważnie były rozciągnięte w szerokim uśmiechu.
— Daj, pomogę ci. — zaoferował, a ona z wdzięcznością uśmiechnęła się i podała mu walizkę. Uparty wyrwał jej jeszcze jedną i wzruszył ramionami.
— Chodźmy, zaparkowałem niedaleko. — głową wskazał na wyjście z budynku. Rudawa dziewczyna skinęła głową i odetchnęła.
Powietrze w Toronto było zupełnie inne niż w Anglii czy innym miejscu na świecie. Zimne, mroźne palące w gardło za każdym razem kiedy mocniej się zaciągała. Tęskniła za tym, a właściwie to tęskniła za wszystkim co kojarzyło się z Kanadą, nawet jeżeli nie było tego dużo.
Zmierzali w stronę czarnego BMW, do którego chwilę później pakowali walizki dziewczyny.
— Co się u ciebie zmieniło Vi? — spytał kiedy oboje usiedli w aucie. Dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem, podrapała kark i wyprostowała się.
— Tak naprawdę nic, oprócz tego, że teraz jestem na swoim miejscu. — wzruszyła ramionami i spojrzała na profil wuja. Doszło mu parę zmarszczek, ale pomimo to nadal wyglądał na dość młodego. No cóż miał zaledwie 33 lata. Do tej pory pamiętał, jak jego 20'letni wtedy brat powiedział mu, że spodziewa się dziecka, miał 15 lat kiedy dowiedział się o narodzinach nowego członka, 16 kiedy został jej chrzestnym i tym "ulubionym wujkiem Andy'm". Mimowolnie na jego ustach pojawił się uśmiech.
— Czyli zmieniło się naprawdę dużo. — Spojrzał na nią kątem oka, niemal od razu powracając wzrokiem na prawie opustoszałą jezdnie. Mijali największe biurowce Toronto, a ona zafascynowana otwierała okno i wychylała się chcąc zobaczyć ich czubki. Czuła się tak, jakby spełniał się jej "amerykański sen" i rzeczywiście tak było. Dziewczyna obserwowała ciemny horyzont, a kiedy zmęczona oparła głowę o zagłówek siedzenia, czuła, że jest na odpowiednim miejscu. Nie chciała zasypiać w aucie, marzyła o tym aby po prostu przejść się po Toronto i zobaczyć co się zmieniło kiedy jej nie było - a na pewno było tego sporo.
-Zaraz będziemy. - mężczyzna odezwał się po dziesięciu minutach ciszy. Przytaknęła mu i dalej wędrowała wzrokiem po opustoszałych ulicach obrzeży Toronto. Skręcił w prawo i zaparkował przed dość sporym domkiem jednorodzinnym, który sam zamieszkiwał. W myślach potwierdziła swoje przypuszczenia iż jego dom nie zmienił się od jej wyjazdu. Ta sama jasna elewacja, żaluzje zasłaniające czyste okna, idealnie przystrzyżony trawnik i ten mały krzak róż, który posadzili dzień przed jej wyjazdem do Anglii. Widząc niemal dwunastoletni krzak poczuła rwący sentyment, ale ucieszyła się, bo w końcu od naprawdę długiego czasu poczuła się jak w domu.
Zaraz po zabraniu walizek z auta otworzyli drzwi do posiadłości. Andrew poszedł do kuchni zapewne zrobić gorącą czekoladę, a ona rozglądała się po przestrzeni domu, ciągnąc za sobą jedną z walizek. Zostawiła ją w korytarzu i przyglądała się zdjęciom, które zostały wykonane bardzo dawno temu. Na jednym z nim była ona wraz z jej mamą. Nie pamiętała tego zdjęcia, ale doskonale rozpoznawała okolicę gdzie zostało ono wykonane. Był to ogródek gdzie kiedyś ona i jej rodzice mieszkali.
-Jutro poznasz ekipę.- Wayatt pojawił się w progu patrząc na zapatrzoną w zdjęcie dziewczynę. Podał jej różowy kubek, z którego jako dziecko piła niemal nałogowo. Parsknęła pod nosem i złapała za wyszczerbioną ceramikę.
-Jacy oni są?- spytała, odwracając wzrok od zdjęć. Wuj wskazał głową w stronę salonu gdzie usiedli popijając ciepłą czekoladę.
-Nienormalni...-mruknął pod nosem.-...inni, na swój sposób sympatyczni i mili.- dodał głośniej, mając nadzieję, że się nie zrazi.
-Mam nadzieję, że sobie z nimi poradzę.- powiedziała żartobliwie i spojrzała na zmartwiony wzrok wuja.
-Ja też mam taką nadzieję Vic.- jęknął przecierając czoło.
Obawiał się, że mogą się jej nie słuchać, a ona nie będzie mogła nad nimi zapanować. Nie chciał aby już pierwszego dnia dzwoniła do niego, że ludzie, z którymi przyszło jej pracować są niespełna rozumu. Nie wszyscy tacy byli, ale on oszalał po pierwszym miesiącu z nimi i wytrzymał do teraz, kto wie jak będzie z nią?
-No nic, leć spać.- wstając uderzył w swoje uda i posłał jej serdeczny uśmiech. - nie wypili nawet połowy czekolady, a uderzyło w nich zmęczenie.
-Ale...
-Twój pokój jest nienaruszony.- dodał, uśmiechając się jeszcze szerzej.
Kiedy jej rodzice pracowali do późna, a wujek Andy ustatkował się i wydoroślał zostawała u niego tak często, że któregoś dnia po prostu wyremontował poddasze i umieścił tam wszystko co było potrzebne pięcioletniej dziewczynce. Idąc po schodach z dwoma walizkami spodziewała się lawendowych ścian, malutkich mebelków i mnóstwo lalek i misi. Jej zdziwienie sięgnęło zenitu kiedy zamiast tego wszystkiego zastała granatowe ściany, białe normalne, ale eleganckie meble i wielkie łóżko na środku pokoju.
-Dobranoc!- z piętra niżej dobiegał głos mężczyzny. Uśmiechnęła się i weszła w głąb pokoju. Walizki odstawiła pod szafę i rozejrzała się po pomieszczeniu, aby potem ruszyć po resztę swoich rzeczy i położyć się spać.
***
3 marzec
Była niespełna dziewiąta, a wraz ze wskazówkami zegara przybywało coraz więcej promieni słońca, które upierdliwie pieściły jej twarz. Leniwie otwierała i zamykała oczy, tak jakby robiła to na wszelki wypadek, że zaraz się wybudzi i znów znajdzie się w posiadłości swojej ciotki Mirabel. Tak jednak nie było. Wciąż była w ukochanym Toronto.
Dziś był dzień, w którym miała poznać ludzi, z którymi będzie pracować przez kolejne dziesięć miesięcy. Musiała zrobić dobre wrażenie, bo oczekiwała od nich chociaż odrobiny szacunku. Nie musieli się lubić, i ze wzajemnością, aby trasa przebywała zgodnie z planem, ale w sumie dobrze by było. Lepiej spędzić ten czas miło i przyjemnie, niż na nieustannych kłótniach.
Wstała z łóżka i odsłoniła rolety, tym samym wpuszczając więcej słońca do swojego pokoju. Po cichu zbiegła ze schodów i udała się do kuchni, gdzie siedział Andrew popijając poranną kawę.
— Dzień dobry Panie Wayatt.— powiedziała żartobliwie. — Na co ma pan ochotę? Nasz kucharz serwuję najlepszą jajecznicę w całym kraju. — kontynuowała wyciągając patelnię. Andy obserwował każdy jej ruch i uśmiechał się pod nosem. Tęsknił za tym chodzącym wulkanem radości.
— Więc niech będzie jajecznica. — odwrócił się do dużej lodówki i wyciągnął z niej opakowanie jajek, które położył zaraz obok niej.
— O której jedziemy do wytwórni? — spytała kładąc bekon na patelnię. Chwile potem mieszała jajka na patelni.
— Um... — spojrzał na zegarek, na swojej lewej ręce.— ...około trzynastej.
Oparł się o blat kuchenny i nalał sobie soku. Pomału go sączył, zastanawiając się kiedy jego bratanica tak urosła. Pluł sobie w twarz, że tak mało czasu spędzał z nią kiedy wyjechała.
— Wspaniale, zdążymy spokojnie zjeść śniadanie. — na dwa talerze nałożyła kanapki, jajecznice i kiedy miała nakładać usmażony boczek, zadzwonił dzwonek do drzwi. Victoria nikogo się nie spodziewała, tak samo jak Andrew, ale pomimo to facet uśmiechnął się do bratanicy i powiedział, że on otworzy.
Zawiązał szlafrok na brzuchu i złapał za klamkę.
— Cześć Wayatt! — mocny męski głos rozbrzmiał po pomieszczeniach.
— Derek? Co ty tutaj robisz? Mieliśmy widzieć się dopiero w wytwórni! — Brunet przepuścił starszego od siebie gościa w drzwiach i oboje ruszyli do kuchni, gdzie siedziała dziewczyna. Nie zwracała uwagi na głosy dochodzące z korytarza obok.
— Tak, ale mam do ciebie sprawę...
Oboje mężczyzn weszło do kuchni zawzięcie dyskutując, dopiero kiedy usiedli obok niej, nowo przybyły spojrzał na nią nie wiedząc jak zareagować.
— Victoria.— przejęła inicjatywę i wyciągnęła rękę w stronę Derek'a.
— Niech mnie diabli, to ty masz być nowym menagerem Carden'a? - jego złośliwy śmiech rozniósł się po pomieszczeniu.— Andrew, czy ty oszalałeś? Ona sobie nie poradzi!- z jego krtani wybrzmiał chrypki, brzydki śmiech.
— Przepraszam?— spytała pretensjonalnie, prostując się niczym struna.
Siwawy mężczyzna machnął na nią dłonią, przecierając kąciki oczu od łez. Nie wierzył w jej umiejętności ani we wrodzoną charyzmę. Z resztą pieprzyć charyzmę! Ta dziewczyna była nazywana młodym geniuszem, a on jak największy prostak zaczął się z niej śmiać.
— My się w ogóle znamy?
— Ah, no tak. Zapomniałem. Derek McLuis. — wyciągnął w jej stronę dużą dłoń.
Był gitarzystą. Poznała to po jego popękanej skórze na opuszkach palców i delikatnie opuchniętych stawach jego dłoni.
— Victoria Wayatt. — zmierzyła go surowym wzrokiem, ale nadal nie podała mu swojej ręki. Prowadziła z nim zawziętą walkę na wzrok, którą ona zdecydowanie wygrywała. Derek McLuis po raz kolejny parsknął śmiechem, kiedy dziewczyna jeszcze mocniej zacisnęła usta w wąską linię.
— Wybacz Derek, ale nie mam czasu na dialogi o tak niskim poziomie. Pozwólcie, że pójdę przygotować się do wyjazdu do wytwórni.— skinęła na mężczyznę głową, a do wujka wesoło się uśmiechnęła i w różowym szlafroku oraz kapciach jednorożcach pognała skocznym krokiem w stronę schodów.
— Chyba się myliłem, może jest lepsza niż mi się wydawało? — zagryzł spierzchniętą wargę i zmierzył ją wzrokiem kiedy wchodziła po schodach.
— Ma to po mnie.— Andrew sarkastycznie klepną go w ramię i nalał im do kubków kawy.
— W to nie wątpię bracie. — mruknął.
***
Jej mina była zawzięta. Z całej siły starała się nie pokazać tego jak bardzo się boi. Razem z Andrew Wayatt'em i Dekiem McLuis'em stała w windzie patrząc przed siebie. Pierwszy raz tak bardzo się stresowała przed poznaniem jakiejś osoby. Ale przecież to nie były byle jakie persony. Był to sam Vincent Cardan ze sztabem za nim stojącym.
Kiedy winda w końcu dojechała na czwarte piętro wzięła głęboki oddech i na wysokich butach wyszła z blaszanego pomieszczenia. Przed nią szli mężczyźni prowadząc ją do studia, w którym zapewne wszyscy czekali. Andrew ubrany był w dopasowany granatowy garnitur, Derek w czarną koszulkę i spodnie, a ona w damski garnitur w żółto-czarną kratkę idealnie podkreślający jej szczupłą sylwetkę. Wspólnie szli korytarzem, aż nie zatrzymali się przed studiem z napisem: "Vincent Cardan / Menager Wayatt. Nie była pewna, czy chodzi o nią czy o jej wuja, ale nie robiło to na niej większej różnicy. Nikt nie raczył zapukać. Derek otworzył drzwi niczym do siebie, za nim podreptał młodszy, a na samym końcu ona. Schowała się za plecami mężczyzn, nie dając po sobie poznać, że ma złe przeczucia.
Wraz z wejściem do pomieszczenia wszystkie wzroki były skierowane na trójkę przybyłych. Tłum nie widział Victorii. Skutecznie chowała się za ich posturami.
— Gdzie nasza mała pani menager? Stchórzyła? — wysoki blondyn wyśmiał ją, wyłaniając się z tłumu. W ręku trzymał pałeczki do perkusji, więc nie trudno było się domyślić na czym gra.
Blondyn po cichu grający na gitarze akustycznej podniósł głowę w górę, patrząc na zaistniałą sytuację. Nie rozumiał dlaczego ludzie od samego początku, kiedy się o niej dowiedzieli, zaczęli jej nie lubić. Nie podobało mu się to.
Odłożył gitarę na podstawkę i wyłonił się z tłumu zainteresowany. Pomimo, że jej nie znał, wiedział, że jest w tym pomieszczeniu i jeszcze trochę, a polecą krzesła.
— Tak się składa, że pani menager ma się dobrze i osobiście przyszła zobaczyć z jakimi idiotami ma do czynienia.— zza Andrew wyłoniła się ruda, niska, chuda dziewczyna z okularami na nosie. Patrzyła na wszystkich mądrymi oczami i z góry, pomimo że mogła być jedną z niższych osób w tym pomieszczeniu.
Vincent uśmiechnął się na jej słowa i zmierzwił włosy. Wiedział, że na jej szacunek trzeba sobie zasłużyć.
— Wredna....mamy przesrane. — dziewczyna na samym przodzie mruknęła do swojej koleżanki po prawej. Były to makijażystki, od dawna próbujące poderwać muzyków lub samego Cardena.
— Jestem wredna kiedy ktoś mnie do tego prowokuje panno...Candy Morron. — spojrzała na teczkę z osobami pracującej w trasie. Była to wysoka czarnowłosa dziewczyna, ze starannym, mocnym makijażem. Dla Victorii- za mocnym.
Candy fuknęła pod nosem i założyła ręce na piersiach.
— Nie chce uprzykrzać wam życia, więc wy nie uprzykrzajcie mi mojego. — wzruszyła ramionami.— No cóż, zacznijmy od początku. Nazywam się Victoria Wayatt i nie, nie jestem ani żoną, ani córką Andrew. Jestem jego bratanicą, wolałam to wyjaśnić zanim powstały denne plotki.— przewróciła oczami aby zaraz potem się uśmiechnąć.— Tak więc zaczynajmy zebranie team'u trasy Vincenta Cardena: Back to home. Właśnie gdzie Vincent?— zamotana dziewczyna rozejrzała się po tłumie szukając chłopca, który zawrócił w głowie całemu świtu. On za to nie zdradzał się. Stał tam gdzie stał i nie wychylał się, dopiero kiedy jej wzrok padł na jego twarz, nie mógł się nie uśmiechnąć.
— Podejdź bliżej Carden, to twoja trasa, źle by wyszło, gdybyś o niczym nie wiedział.— serdecznie się do niego uśmiechnęła.
Blondyn przytaknął i też posłał jej uśmiech. Ale o dziwno tej wersji nikomu jeszcze nie pokazał. Przeklinał się w głowie, że za pewne musiał wyglądać komicznie, szczerząc się jak głupi do sera, patrząc na dziewczynę, której nie znał. I może z perspektywy osoby trzeciej mogło tak być, ale ona tak nie myślała. Gdzieś z tyłu jej głowy tliła się myśl, że to najbardziej uroczy uśmiech jaki kiedykolwiek widziała.
CDN...
Kocham Paa
PolishNeverMind🎸🎤
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro