Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział Czwarty

Było już po północy. Siedziałam przy kominku w pokoju wspólnym Ravenclawu. Dookoła siebie porozkładałam książki z obrony przed czarną magią i pergaminy. Ale moje myśli nadal powracały do czarnej książki, którą znalazłam w bibliotece. Z Działu Ksiąg Zakazanych... Chyba raczej nie powinnam była jej zabierać. Jeśli zawiera w sobie czarną magię, może się okazać dla mnie bardzo niebezpieczna. 

Książki w świecie czarodziejów mogą szkodzić. Istnieje książka, która podczas czytania wypala oczy. Są też inne, dla przykładu takie, od których nie można się oderwać. W dosłownym znaczeniu tego słowa. Czytasz ją i czytasz... i nigdy nie skończysz.

Przez chwilę poczułam strach. Zabrałam ten tom, nawet nie wiedząc co zawiera. To dopiero nazywa się głupota. Ale przecież teraz go nie zwrócę! Nie miałabym odwagi.

Otworzyłam torbę i wyjęłam z niej czarną księgę. Bałam się, ale chyba wolę umrzeć, nic jej nie przeczytać. Rozbudziła moją ciekawską naturę do maksimum.

Czarny tom nie miał tytułu. Był zniszczony, tytuł musiał się w jakiś sposób zetrzeć. Otworzyłam pierwszą stronę.

 

Homo Transmutatio - Animagi


Byłam zdziwiona. Tylko tyle? Kolejna książka do nauki obrony przed czarną magią? Rozczarowanie. Tylko w ten sposób można wyjaśnić, jak się wtedy poczułam. "Transmutacja człowieka", jak głosi tytuł. To bardzo zaawansowana magia, zdecydowanie nie jestem na takim poziomie. Miną lata, zanim uda nauczyć mi się zamieniania w zwierzę.

Raz widziałam, jak McGonagall zamienia się w kota. Wyglądało to naprawdę fajnie, ale czy to nie jest... jakby zbędna umiejętność?

Na cholerę mam umieć zamieniać się w kota czy psa, skoro mogę powtarzać klasę! Nie czas na takie bzdury!

Książka wylądowała z powrotem w torbie, jeszcze potem wsadziłam ją do mojej walizki pod łóżkiem. Nikt się o tym nie dowie.

***

Następnego dnia po południu szłam do skrzydła szpitalnego. Muszę odwiedzić Dylana, może już się obudził...? Mam dla niego nową dawkę notatek i zadań domowych.  

Dzisiaj Lupin mnie pochwalił, gdy zobaczył moje notatki. Udało mi się zarobić pięć punktów dla Raveclawu. Chyba nadal jestem w niemałym szoku. Jeśli Dylan się obudził, to koniecznie muszę mu o tym opo...

Ktoś przyłożył mi rękę do ust i wciągnął do jakiegoś pomieszczenia. Zamrugałam. Jestem w pustej klasie transmutacji.

Serce mi bardzo szybko biło. Chciałam krzyknąć, ale głos ugrzązł mi w gardle. Nie mam pojęcia co się dzieje! Co robić?

- Już nie jesteś taka twarda, co?

Zamarłam. Czyj to głos? Nigdy wcześniej go nie słyszałam. Co tu się dzieje? Zrobiłam coś nie tak? Nie mam szans się wyrwać. Chłopak (poznałam po głosie) trzyma mnie zbyt mocno. 

Nagle poczułam coś na policzku.

Różdżka! On celuje we mnie różdżką! 

Chyba wtedy moje opanowanie szlag trafił. Zaczęłam się gwałtownie szarpać i wyrywać, a po głowie krążyła mi tylko jedna myśl: Proszę, niech to się już skończy.

- Petrificus Totalus!

Upadałam bezwładnie na ziemię. Rozpoznaję to zaklęcie. To zaklęcie pełnego porażenia ciała. Zobaczyłam, jak chłopak się przesuwa, żebym mogła go lepiej zobaczyć.

Serce mi się zatrzymało na ułamek sekundy. To Darius. Chłopak, który zrzucił Dylana z miotły na eliminacjach do drużyny quiddicha. Ja go potem pobiłam.

Faktycznie, miał siniaka pod okiem. Pomimo strachu poczułam dziwną satysfakcję. Zapłacił chłopak za swoje.

- Zapłacisz, za to co mi zrobiłaś - powiedział, jakby czytając mi w myślach.

Bałam się. Nie, byłam przerażona. Teraz jestem sparaliżowana, nie mogę się obronić.

Darius był brunetem o jasnej cerze. Miał wyniosły wyraz twarzy. 

Najpierw kopnął mnie w twarz. Piekielnie bolało. Łzy zaczęły mi płynąć po policzkach, ale Darius udawał, że tego nie widzi.

Kopnął mnie jeszcze kilka razy, po czym powiedział... najgorsze słowa jakie tylko mogłam usłyszeć.

- Wiesz, mała... Mam kłopot z zaklęciami. Co ty na to, żebym przećwiczył na tobie kilka?

Nie. Proszę nie! 

Ale zasłużyłam na to. On teraz robi ze mną dokładnie to, co ja zrobiłam z nim.

- Depulso!

Poleciałam na drugi kąt klasy, uderzając mocno plecami w ścianę. Nie mogłam nic zrobić.

- Widzisz, jeszcze nigdy nie używałem tego zaklęcia na ludziach! Wiesz, jak fajnie to wygląda? - zapytał śmiejąc się głośno.

On jest nienormalny.

Wtedy zaczęłam się panicznie bać. Boże, on naprawdę może zrobić mi poważną krzywdę!

- Diffindo!

Skierował różdżkę na moje nogi. Wyczułam setki głębokich nacięć w tym miejscu. Krzyknęłabym z bólu, ale zaklęcie paraliżujące mi to uniemożliwiało.

Chłopak uśmiechnął się jeszcze szerzej. Potem powtórzył to zaklęcie na moim brzuchu. Jednak na tym skończył. Podrapał się różdżką po głowie, zastanawiając się nad kolejnym posunięciem.

- Drętwota!

Ponownie walnęłam plecami w ścianę. Tym razem bolało bardziej. Przysięgłabym, że usłyszałam odgłos łamanej kości... Jeśli tak, to nawet nie wiem, co złamałam. Wszystko mnie bolało.

- Zakończmy tą zabawę!

Zamknęłam oczy.

- Cruciatus!

Chyba wtedy zaklęcie paraliżujące przestało działać.

Ten ból... Krzyczałam. Bardzo głośno krzyczałam. Zaklęcie otwierało nowe rany, a nawet gorzej. Czułam, jak coś rozrywa mnie od środka. Nie wytrzymam tego!

Wtedy otworzyły się drzwi.

Może to głupie, ale zastanowiłam się, jak muszę teraz wyglądać. Jestem cała umazana krwią, płakałam i właśnie zwijam się z bólu. Więc chyba wyglądam jak pół dupy zza krzaka.

- Expelliarmus!

Różdżka Dariusa została wyrzucona w powietrze. Wtedy zaklęcie torturujące przestało działać, a ja odetchnęłam z ulgą.

Spojrzałam w stronę drzwi. Stał w nich Dumbledore i McGonagall. Pani profesor krzyknęła i złapała się za serce.

Dumbledore podszedł do mnie i spojrzał na moje rany. Potem użył jakiegoś zaklęcia, by unieść mnie w powietrze.

- Jak się nazywasz? - spytał mnie.

- Sui - odpowiedziałam z trudem.

Pokiwał głową.

- Więc, Sui... Wytrzymaj jeszcze chwilę, zaraz zajmie się tobą pani Pomfrey.

Nie miałam siły odpowiedzieć.

- Minerwo - zaczął Dumbledore - Zaraz chciałbym widzieć tego ucznia w moim gabinecie. Zawołaj też opiekuna jego domu.

To koniec?

Ta informacja z trudem do mnie docierała. Naprawdę to koniec?

O dziwo, nadal miałam przewieszoną torbę przez ramię. Powinna się zniszczyć. 

Gdy weszliśmy do skrzydła szpitalnego, pani Pomfrey wydała z siebie coś na kształt krzyku. 

- Co?! - to nie był głos pani Pomfrey.

Spojrzałam w stronę łóżka Dylana. Obudził się, dzięki Bogu.

- Sui!

Dylan zerwał się z łóżka i podbiegł do mnie. W tym czasie Dumbledore położył mnie na łóżko, a pani Pomfrey biegała po skrzydle szukając leków.

Uśmiechnęłam się do Dylana.

- Mam dla ciebie notatki. Zabiłbyś mnie, gdybyś miał przeze mnie zaległości...

Chciałam dodać coś jeszcze, ale już nie miałam siły. Wskazałam mu tylko ręką moją torbę.

- Chłopcze, masz doprawdy wspaniałą koleżankę - powiedział Dumbledore - Zamiast się martwić tym, że przed momentem była torturowana zaklęciem Cruciatus, ona przejmuje się notatkami. 

Dumbledore się zaśmiał.

- Była tor... CO?!

Dylan był w szoku. Chciałam mu powiedzieć, żeby się nie martwił, ale nie miałam siły. Zaraz usnę. Ostatnim co zapamiętałam, był widok pani Pomfrey wrzeszczącej, żebyśmy zrobili jej miejsce.

Potem odpłynęłam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro