Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Marzenie

Nareszcie nadszedł dzień, na który Jack tak długo czekał.

Od kilku dni ciężki kamień niecierpliwości ciążył mu w sercu i żołądku. Ostatnie noce nie spał, bo upewniał się, że wszystko jest dobrze z jego dziełem – nawet jeśli każdy test wypadał poprawnie i w ciągu kilku godzin nic nie powinno zmienić tego stanu.

Gdy obudził się rano, czuł nerwowe podekscytowanie. Jego poranna rutyna została nieco zakłócona. Zamiast zjeść porządne śniadanie jak zawsze, podziubał nieco jajecznicy, przegryzł kilkoma kęsami kanapki, a na resztki rzucił czar chłodzący, aby do wieczora pozostały świeże – chociaż nie miał pewności, czy po powrocie do domu będzie w stanie cokolwiek przełknąć. Mężczyzna spędził kilkanaście minut dłużej w łazience niż zazwyczaj. Po standardowej porannej toalecie ułożył włosy na pastę Ulizus – wynalazek jego kolegi z Hogwartu, Eddiego, nad którego formułą ostatecznie porzucił pracę, ponieważ ma lepsze rzeczy do roboty w życiu niż papranie się w specyfikach do włosów. Jack dokładnie przygładził każdy kosmyk brązowych włosów i bardzo dokładnie ogolił twarz.

Bardzo się cieszył, że jakieś dwa lata temu pojawił się u niego naturalny, brązowy odrost. Mimo że białe włosy były oryginalne i podobały się mu, to jednak tęsknił nieco za brązem. Nieco żałował, że jego oczy znowu zaczęły się brązowić, bo musiał przyznać, że niebieskoszare całkiem przypadły mu do gustu, ale nie narzekał. Stawał się sobą.

Kończąc oglądać swoją twarz, przystąpił do założenia przyszykowanych już kilka dni temu ubrań. Na początku planował założyć coś bardzo eleganckiego, ale zrezygnował z tego pomysłu. Nie czułby się komfortowo, a w tak ważnym dniu chciał wypaść jak najlepiej. Nie mógł pozwolić sobie na dodatkowy stres, jakim byłyby niewygodne ubrania. Postawił więc na kompromis i ubrał się dość oficjalnie, ale na tyle, aby czuć się swobodnie.

Po wyjściu z łazienki spojrzał w lustro znajdujące się w pokoju dziennym, w którym mógł zobaczyć całą swoją postać. Poprawił mankiety, kołnierzyk, założył zegarek i uśmiechnął się sam do siebie.

Co chwilę spoglądał w odbiciu na futerał znajdujący się obok drzwi. Wykonane własnoręcznie, drewniane opakowanie z błyszczącymi metalowymi elementami lśniło lakierem i kusiło, aby zajrzeć do środka. Sama skrzyneczka była dość wąska i długa na prawie dwa metry. Na jednym boku znajdował się poręczny uchwyt. Jack założył buty, narzucił na siebie nowo kupiony płaszcz i długo przyglądał się futerału. Ten dzień miał przesądzić, czy jackowa praca ostatnich lat pójdzie na marne. Mężczyzna złapał za rączkę i podniósł skrzynkę. Ważyła tyle samo lub nieco więcej niż jego zawartość. Z tego niewielkiej wagi zawartości Jack był bardzo dumny. Długie miesiące kombinował, jak zrobić, aby miotła stworzona od podstaw przez niego była leciutka – może nie jak piórko, ale jak średniej wielkości poduszka wypełniona pierzem.

Miotła, którą dzisiaj Jack miał zaprezentować firmie produkującej miotły na skalę przemysłową, była przygotowywana przez Frosta od dawna. Zaczął pracę nad nią dosłownie kilka dni po tym, jak odbili Roszpunkę. Tamten czas dla wielu osób był wyjątkowo ciężki, w tym również dla niego. Wydarzenia z dnia, kiedy odbijali Roszpunkę (jak i Turniej Trójmagiczny oraz ogólnie ostatnie lata szkoły) zmieniły Jacka. Był świadomy tej zmiany. Gdy po odbiciu przyjaciółki miał problem z normalnym funkcjonowaniem, pomagało mu poszukiwanie odpowiedniego drewna, sznurków i metalu do budowy miotły oraz zaczytywanie się w książkach o nich. Nie mógł się skupić na niczym innym niż na tym, więc zrezygnował z ostatniego roku nauki w Hogwarcie. Wiele osób delikatnie, żeby go nie urazić w tym trudnym dla niego okresie, sugerowało, że powinien wrócić, w końcu był całkiem dobrym uczniem, nauczyciele nie będą wymagali od niego za dużo, wiedząc, co przeżył. On jednak zdecydował się na porzucenie szkoły – podobnie jak Merida. Roszpunka i Czkawka również nie wrócili do szkoły od razu, jednakże sukcesywnie nadrabiali materiał w domach, aby pierwszego września rozpocząć siódmy rok nauki. Jack również miał taką możliwość i mocno ją rozważał, jednakże nie chciał rezygnować z pracy w zakładzie renowacji mioteł, którą dostał w międzyczasie

Przez dwa lata zajmował posadę pomocnika renowatora w Miotłowni u podstarzałego pana Stillsilvera. Mimo że staruszek był irytujący i czepiał się o byle pierdoły – i czasem trzeba było upominać się o i tak niską wypłatę... – to na pewno był bardzo doświadczony w swoim fachu. Jack z zaciekawieniem obserwował jego zręczne, wypracowane w naprawie mioteł dłonie i starał się odtwarzać te ruchy przy swojej autorskiej miotle, która coraz mniej przypominała swoją pierwotną wersję ze względu na regularnie wprowadzane zmiany. Zapamiętywał czary, które rzucał na drewno staruszek, obserwował, jak dokłada witki do ogona miotły i jakich specyfików używał do konserwacji. Gdy Frost uznał, że już zebrał wystarczająco wiedzy od pana Stillsilvera, postanowił się zwolnić i poszukać innego stanowiska. Przepracował jeszcze w kilku zakładach, ciągle się doskonaląc i udoskonalając swoje dzieło. Praca u kogoś jak i zajmowanie się autorską miotłą zajmowały mu prawie cały czas. Tak naprawdę na robienie czegoś niemiotłowego w ciągu doby zostawało mu kilka godzin.

Ostatnim miejscem pracy Jacka był sklep Sięgnij chmur – miotły profesjonalne i dla amatorów w samym centrum ulicy Pokątnej. Robota w jednym z najlepszych salonów mioteł w Anglii była dla młodego mężczyzny niesamowitą okazją. Szybko udało mu się awansować i teraz zamiast siedzieć na zapleczu i reperować miotły był zastępcą kierownika – osobiście sprawdzał stan każdej dostarczonej miotły, pomagał bogatym klientom wybrać najlepszy sprzęt i tym mniej zamożnym wybrać najwydajniejszy sprzęt.. No i co by tu mówić – pensja pozwoliła mu na wynajmowanie mieszkania w jednej z kamienic na Pokątnej. Czuł, że jego poświęcenie pracy i miotlarstwu owocowało – osiem lat ciężkiej harówy nie poszły na marne.

Oprócz pracy w salonie Sięgnij chmur codziennie siedział nad swoją autorską miotłą. Wielokrotnie zmieniał zamysł, szukał lepszych wersji danej części, starał się, aby jego dzieło było jak najlepsze. Z oryginalnego pomysłu pozostała jedynie nazwa – Marzenie. Żartował, że jego produkt będzie reklamowany "Miotła jak Marzenie?! Teraz możesz taką mieć!".

O godzinie jedenastej Jack miał zaprezentować Marzenie zarządowi firmy Carrambus. Ich słynne Carrambusy – miotły szybkie i równie szybko się psujące – były znanymi przez każdego, nawet laika. Jednakże kilka lat temu znacznie poprawili jakość swoich modeli, więc opinia o szybkopsujących się Carramusach była już nieuzasadniona, a także wypuścili cztere nowe rodzaje, które już prezentowały całkiem dobry poziom. Poza tym przedsiębiorstwo Carrambus znane było jako otwarte na nowe projekty od początkujących twórców mioteł – o ile te projekty wydawały się nowatorskie i warte zwrócenia uwagi. Na prezentacji Jack miał najpierw opowiedzieć o sobie, swoim doświadczeniu w miotlarstwie, pokazać i opisać swój projekt, a potem tester z firmy Carrambus miał przetestować Marzenie w locie. Dlatego Frost od kilku dni chodził taki nakręcony. Jeśli jego twór zostanie przyjęty i włączony do oferty, otworzy to przed nim wiele nowych drzwi. Marzenie spełni jego marzenie.

Nie czekając dłużej Jack wyszedł z mieszkania i zamknął drzwi na klucz, a dla pewności zaklęciem. Wątpił, aby ktokolwiek chciał go okraść, ale od kilku lat tak wyglądała jego rutyna opuszczania domu. Odetchnął głośno i ruszył schodami w dół.

__________

Sowa-listonosz rozgościła się w klatce tuż obok Śnieżycy. Nie przeszkadzając sobie nawzajem, każdy z ptaków zajął się swoimi sprawami – gospodyni czyściła piórka, a gość korzystał z poidełka. Druga z sów przed chwilą dostarczyła bardzo ważną korespondencję, więc zasłużenie korzystała z przygotowanej wody.

Elsa, wczytując się treść korespondencji, uśmiechała się do samej siebie. Zaproszenie, które otrzymała, było bardzo miłą odmianą po dziesiątkach urzędowych listów, formularzy i dokumentów, którymi dzisiaj się zajmowała. W ostatnim czasie w siedzibie panowało istne urwanie głowy, a przełożony Elsy, dla którego była prawą ręką, nie oszczędzał jej. Mimo że lubiła spokojną i metodyczną pracę związaną z dokumentami, to tęskniła za delegacjami, gdzie mogła wykorzystywać swoje umiejętności magiczne w praktyce. W końcu nie bez powodu starała się kilka lat o fuchę w Agencji Nietypowych Talentów Magicznych.

Jej praca polegała na tym, że wyszukiwali bądź obsługiwali osoby zgłaszające się do nich, które przejawiały specjalne talenty czarodziejskie. Animagowie, metamorfogowie i inni – zadaniem Elsy i jej współpracowników była pomoc tym ludziom w rozwijaniu ich zdolności i rozwiązaniu problemów pojawiających się z ich użyciem. Agencja była opłacana przez Ministerstwo Magii, które przed kilku laty uchwaliło program o Wyszukiwaniu utalentowanych czarodziejów oraz czarownic, rozwoju ich mocnych stron, ku rozwojowi europejskiej, a w szczególności brytyjskiej społeczności magicznej. Wiele osób, które skorzystało z tego programu, było potem zachęcanych do podjęcia między innymi kariery aurora, gdzie ich niespotykanie zdolności mogły się okazać nieocenione. Elsa usłyszała o tym programie zaledwie dwa miesiące po tym, jak odratowano Roszpunkę. Zdecydowała się kandydować do tego programu i tylko to pomogło jej wyrwać się z otępienia, w które popadła.

Podczas walki z Mrokiem w jaskini weszła na jakiś nowy stopień swoich umiejętności magicznych. Czuła się częściowo oderwana od własnego ciała, półprzytomna umysłem, chociaż trzeźwo odbijała każdy atak. Śnieżyca, którą stworzyła, przypominała cyklon – a ona i Mrok znajdowali się w oku cyklonu. Nie myślała wtedy nad niczym – czy ona przeżyje, czy zabije Księcia Koszmarów, co z jej przyjaciółmi. Rządziła nią dziwna, lodowata moc, była tylko marionetką w jej rękach. To uczucie wydawało się zupełnie inne od tego, gdy traciła zdolność panowania nad zimowymi umiejętnościami pod wpływem silnych emocji. Żal, smutek, gniew i strach zaczęły znikać w ferworze walki. Nie czuła się przerażona tym, że nie panowała nad śnieżycą. Była po prostu jej integralną częścią, jej sercem, napędem.

W pewnej chwili z Mrokiem stało się coś dziwnego. Zdążył odbić lodowe pociski lecące w niego i mimo że żaden go nie trafił, zawył przeraźliwe bolesnym głosem. Elsa czasem słyszała potem ten głos, zazwyczaj gdy od dłuższego czasu otaczała ją cisza. Nie był to satysfakcjonujący dźwięk. Był przepełniony bólem, smutkiem i strachem. Wtedy, równocześnie z tym wrzaskiem, na twarzy Księcia Koszmarów malowały się podobne uczucia, całe jego ciało im podlegało. Kulił się i krzywił. Wiatr go przechylił – zaczął się słaniać. Elsa patrzyła na to w bezruchu. Widziała, jak Mrok wymiotuje czarnym piachem. Piachu przybywało i przybywało, porywał go wiatr. Ciało czarnoksiężnika samo zaczęło zamieniać się w drobinki. Kruszyły się jego palce, jego włosy, proces zamieniania się w piach podążał od kończyn żyłami ku sercu. Widok ostatniego grymasu twarzy, zanim do końca zmienił się w piach, utkwił Elsie w głowie na tyle, że chyba już nigdy nie wyrzuci go z pamięci. Widziała, jak Mrok umierał – widziała strach w jego oczach, ten sam, którym on się żywił, a może nawet silniejszy.

Gdy mężczyzna zniknął z jej oczu, a wiatr rozsypywał piach po okolicy, miała wrażenie, jakby stała w samym środku pustki. Czuła narastające drżenie podłoża, ale w jej głowie nie pojawiała się żadna myśl. Ta sama energia, która była w szalejącym wietrze, zaczęła opadać. Śnieżyca ustawała – Elsa miała wrażenie, że tak samo jak jej życie. Była wyczerpana, wyziębiona, choć nie zdawała sobie sprawy ze swojego zmęczenia. Mimo że jeszcze coś trzymało ją na jawie, nie była w stanie podjąć jakiejkolwiek reakcji. Pamiętała, że ktoś pomógł wpakować ją na smoka, a potem wylecieli z jaskinii. Reszta jej pamięci z tego wieczoru się zatarła.

Obudziła się w Klinice Magicznych Chorób i Urazów Świętego Munga, a pierwszymi osobami, które ujrzała, była jej rodzina – rodzice i Anna. Z ich strony było dużo łez, irytowania się, że ryzykowała życiem, a jednocześnie słowa dumy i niedowierzania, że dzięki niej Mrok zniknął. Ona natomiast czuła się głównie skołowana. Następne dni, mimo pozornego zamieszania, upływały jej monotonnie. Ludzie z Ministerstwa przychodzili ją przesłuchiwać, pytali o najmniejsze szczególiki z nocy kiedy ratowali Roszpunkę. Elsa odpowiadała im, po kilku wizytach już mechanicznie – bo zawsze mówiła to samo. Medycy zapewniali ją, że jest bezpieczna, że szybko wróci do siebie, natomiast ludzie z Ministerstwa, że pracują nad sprawą Mroka. Rodzice przynosili jej gazety pełne radosnych artykułów o złamaniu jego potęgi i pokonaniu go. Oprócz tego dni mijały Elsie na patrzeniu się w okno – jej akurat wyglądało na mały dziedziniec, w którym zrobiono ogródek, gdzie pacjenci mogli zażyć trochę relaksu na świeżym powietrzu.

Czuła się oderwana od rzeczywistości. Mrok ponoć pokonany dzięki nim – bandzie nastolatków. Sama widziała, jak rozsypywał się na drobny pył, widziała jego ostatnią, przerażoną minę, a nie mogła uwierzyć, że go nie ma, że znikł. Nie mogła na niczym się skupić, mimo że wszystko potoczyło się dobrze – Roszpunka uratowana, Mroka nie ma.

Każde z nich – osób będących w tych dziwnych tunelach, gdzie Książę Koszmarów więził Roszpunkę – inaczej przeżywało wydarzenia z tamtego wieczoru. Elsa po kilkunastu dniowym otępieniu całą swą siłę włożyła w próbie zakwalifikowania się do akcji Ministerstwa dla niezwykle uzdolnionych czarodziejów i czarownic (udało jej się, a kilka lat potem nawet zdobyła pracę w agencji zajmującej się tym tematem) oraz w powrót do szkoły. Jako jedyna zdecydowała się na tak szybkie ponowne pojawienie się w Hogwarcie. Skupienie się na nauce było dla niej czymś, co dobrze znała, czymś, co pozwalało jej udawać, że wcale nie walczyła z Mrokiem po raz drugi – chociaż spojrzenia, pytania i plotki uczniów oraz nauczycieli jej to utrudniały. Egzaminy zdała z najlepszymi wynikami. Od razu po nich zaczęła starać się dostała się do projektu dla niezwykle uzdolnionych czarodziejów i czarownic, a po jakimś czasie dostała pracę w Agencji Nietypowych Talentów Magicznych. Przez cały ten czas utrzymywała zażyłe relacje z rodziną; obecność Anny w szkole sprawiała, że każdy dzień był lepszy. Natomiast na ponowne zacieśnienie więzi z przyjaciółmi potrzebowała czasu – przynajmniej z niektórymi.

Fizycznie najbardziej ucierpiał Czkawka. Podczas walki został trafiony przez czarnoksiężnika wyjątkowo paskudnym, ognistym zaklęciem. Jego noga była nie do odratowania. Dostał jednak najlepiej wytworzoną protezę, zafundowaną przez Ministerstwo za "zasługi". Z czasem metalowa noga stała się częścią jego samego i z biegiem czasu stawała się coraz bardziej spersonalizowana. Czkawka, przynajmniej swoim zachowaniem i słowami reprezentował to, że zaakceptował metal jako część samego siebie. Stoick Haddock, dowiedziawszy się o tym, co przytrafiło się jego synowi, załamał się. Z tego co Elsa wiedziała, już nigdy nie wspomniał mu o zabijaniu smoków, co więcej, po kilku tygodniach rehabilitacji Czkawki, zdecydował się na zamknięcie interesu. Szczerbatek, gdy Czkawka został trafiony zaklęciem i był całkowicie bezbronny, do samego końca go ochraniał. Smok uratował życie syna pana Haddocka, więc mężczyzna nie miał zamiaru już żadnego krzywdzić – wbrew jego wszystkim dawnym przekonaniom. Najciekawszym było to, żę Czkawka ze wszystkich, którzy byli w tunelach, mimo największego uszczerbku na zdrowiu, wydawał się najprędzej dojść do siebie. Do końca roku szkolnego nie pojawił się w szkole, ale sukcesywnie nadrabiał materiał, a w wakacje podszedł do dodatkowej tury egzaminów, zrealizowanej specjalnie dla niego i Roszpunki. Siódmy rok nauki w Hogwarcie rozpoczął już normalnie. On, Elsa i Roszpunka trzymali się ze sobą mocniej nic przedtem. Może ze względu na to, że przeżyli wiele złego i przez to jeszcze mocniej się związali – a może dlatego, że potrzebowali zwykłych szkolnych kumpli.

Roszpunka podobnie jak Czkawka wróciła do szkoły z kilkumiesięcznym opóźnieniem – ona jednak powtarzała szósty rok całkowicie od początku. W końcu nie było jej całą szóstą klasę w Hogwarcie. Zawirowania rodzinne, jak i utracenie leczniczego daru – który wzmacniał Mroka, ale również uratowały życie Juliana – były mocnym szokiem dla niej. Tak samo jak powrót do rzeczywistości po kilku miesiącach snu, bo w takim stanie utrzymywał ją Książę Koszmarów. Co było najdziwniejsze, jej sny wcale nie były przerażającymi koszmarami, jak się wszyscy spodziewali. Dziewczyna opisywała je jako przyjemne, choć z biegiem czasu stały się męczące. Miała świadomość, że to nie dzieje się naprawdę, ale nie umiała wyrwać się do rzeczywistości. Roszpunka po tych kilku miesiącach wegetacji pragnęła zacząć żyć pełną piersią. Robiła za dużo rzeczy naraz, czasem niebezpiecznych, była roztrzepana. W tym wszystkim pilnowali ją rodzice i Julian – który wydawał się szczęśliwy jak nigdy. W szkole nie opuszczał jej na krok, bywał nadopiekuńczy, praktycznie cały czas na nią patrzył, czy to z radosnym uwielbieniem, czy ze smutną troską. Ze Ślizgonem Elsa niespodziewanie zaprzyjaźniła się. Okazało się, że jeśli oboje mieli jakieś problemy sercowe, to zazwyczaj zwierzali się akurat sobie nawzajem. Wiedziała, że Julian był samoświadomy swojej nadopiekuńczości – po prostu bał się, że jego dziewczynie coś się stanie. Elsy to nie dziwiło. Czasami myślała o Jacku, co robi, kiedy ona akurat ćwiczyła swoje zimowe umiejętności, aby dostać się do projektu, lub wkuwała materiał. Zastanawiała się, czy jest bezpieczny, jak się czuje.

Merida postanowiła porzucić szkołę i zdecydowała się skupić na karierze gracza quidditcha – taką drogę dla siebie obrała. Szczerze powiedziała wszystkim – w tym rodzicom – że do szkoły nie ma i nie będzie mieć głowy. Może wróci za dwadzieścia lat, dla zabawy. Nie miała zamiaru udawać, że powrót do Hogwartu jej nie ucieszy. Elsa uważnie śledziła poczynania sportowe Meridy – najpierw czytała o nich wyłącznie w listach od rudowłosej, a potem, coraz częściej znajdowała jakieś małe wzmianki w gazetach. Specjalnie zaczęła nawet dokładniej śledzić działy sportowe. W to lato wspomnienie w prasie było już nieco większe, bo "obiecująca młoda ścigająca" dostała się do Chluby Portree. Elsa nie mogła się doczekać najbliższego meczu tego zespołu. Merida załatwiła jej oraz kilku bliskim osobom bilety na najbliższe ich starcie. Rude włosy nowej zawodniczki na pewno wspaniale skontrastują z fioletową szatą. Elsa była przekonana, że oprócz ścigającej, Chluba zyskała kilku zagorzałych fanów, w tym państwa Brave. Tata Meridy od samego początku nie ganił córki za rzucenie szkoły i od razu z całych sił wspierał ją w grze. Mamie Meridy zajęło to sporo czasu i mimo że ciągle nie rozumiała większości zasad quidditcha, to ma trybunach podczas meczów jakichś małych klubów, gdzie jej córka grywała, krzyczała chyba najgłośniej ("Sędzia kalosz" z ust eleganckiej pani w średnim wieku musiało być ciekawym widokiem dla sąsiadujących kibiców).

Elsa musiała sobie przypomnieć, czy termin meczu Chluby Portree z Tajfunami z Tutshill nie będzie kolidował z datą wydarzenia, na które właśnie otrzymała zaproszenie. Na szczęście, nie kolidowały. Mecz miał odbyć się w lipcu, a ślub Kristoffa i Anny – we wrześniu. Elsa, trzymając zaproszenie ślubne, nie mogła powstrzymać uśmiechu cisnącego się na usta. Anna i Kristoff znali się jeszcze z czasów szkolnych, ale ich relacja była wtedy na etapie zwykłej znajomości. Dopiero po tym, jak oboje skończyli się uczyć, i spotkali się przypadkiem w Górach Skandynawskich – skąd Kristoff pozyskiwał magiczne górskie minerały, a Anna spędzała wakacje – między nimi coś zaiskrzyło. Dużo razem podróżowali, dziewczyny praktycznie nie było w domu. Rozłąka smuciła Elsę, ale wiedziała, że siostra jest szczęśliwa. Poza tym – ich kontakt listowny był bardzo intensywny.

W jednym z listów, który dotarł do Elsy cztery miesiące wcześniej, Anna oznajmiła jej, że Kristoff oświadczył się jej. Anna i Kristoff byli wtedy w odwiedzinach u Roszpunki, Juliana i ich dzieciaków. Mimo że na liście widniały tylko krzywo napisane słowa, Elsa z łatwością rozpoznała emocje, które towarzyszyły Annie podczas opisywania zaręczyn. Była wręcz pewna, że Anna piszczała z radości, gdy Kristoff niespodziewanie przed nią uklęknął podczas jednego z długich spacerów w pięknym, cichym lesie. W każdym kolejnym liście, którym młoda jeszcze Vintersen opisywała przygotowania do ślubu, dało się wyczuć podekscytowanie. Elsa nie mogła się doczekać, aż w przeciągu najbliższych kilku tygodni Anna w końcu wróci do domu, aby resztę wesela planować na miejscu, tutaj.

Elsa spekulowała: Anna pewnie cały czas będzie na przemian szczęśliwa, podgorączkowana i zestresowana przygotowaniami do ślubu. Pewnie będzie miała problem w wyborem sukni ślubnej, posprzecza się z Kristoffem o jakąś głupotę, pomyli się w składaniu zamówienia na tort, będzie powtarzała, jak to nie może się doczekać, aż będą ze swoim narzeczonym małżeństwem. Bo mimo chęci, aby samo wesele i ślub było jak najładniejsze i niezapomniane – przede wszystkim cieszyła się z Kristoffa. Elsę bardzo to radowało. Lubiła Kristoffa, widziała, że nawzajem z Anną się uszczęśliwiają.

Kobieta schowała zaproszenie do teczki i zaczęła porządkować rzeczy w swoim biurze. Jej zmiana dobiegała końca. Część dokumentów postanowiła zabrać ze sobą, aby popracować nad nimi w domu, a resztę schowała do szuflady w biurku. Otwarła okno i wypuściła Śnieżycę i drugą sowę – ich dzisiejsza praca również dobiegła końca. Wychodząc z agencji, pożegnała się z sekretarką i zamiast ruszyć do drogerii po trochę brakujących kosmetykoeliksirów, skierowała swe kroki ku mieszkaniu Jacka Frosta. Mężczyzna dzisiaj prezentował swoją autorską miotłę firmie Carrambus. Dzieło ostatnich kilku lat ciężkiej pracy mogło albo otworzyć Jackowi bramę do profesjonalnego miotłarstwa, albo mocno go podłamać. Elsa nie chciała nawet myśleć o tym, co się stanie, jeśli jego prototyp się nie spodoba. Jack pewnie będzie udawał na początku udawał, że wcale go to nie rusza, że jego ciężka praca nie została doceniona. Będzie jednak ciągle przybity, w samotności pewnie pozwoli sobie na nieukrywanie swojego bólu. Po jakimś czasie przyzna się Elsie, że jest strasznie rozgoryczony tym, że jego miotła nazwana Marzeniem się nie przyjęła.

Mimo że Elsa zazwyczaj dopuszczała do siebie i pozytywne, i negatywne scenariusze, to przeczuwała, że Jackowi się uda. Wiedziała, ile czasu, poświęcenia, sił, energii i serca włożył w pracę nad miotłą. Widziała, jak nie raz zarywał nockę, aby pracować nad Marzeniem, a rano jeszcze szedł do normalnej pracy. Jego poświęcenie i wysiłki nie powinny pójść na marne. Elsa co prawda nie znała się na miotłach, ale dzieło Jacka wydawało się porządne i przemyślane pod każdym względem. Sama zresztą została kilka razy poproszona o przetestowanie, a potem dokładnie przepytana o odczucia i sugestie. Mimo że latanie było rzeczą, na której absolutnie się nie znała, udzieliła Jackowi wyczerpującego wywiadu. Wiedziała, że jej opinia jest mu potrzebna i że się nią cieszy.

Ich relacja na przestrzeni ostatnich kilku lat była specyficzna, ale od jakiegoś czasu ustabilizowała się. Po wydostaniu się z tuneli, w których więziono Roszpunkę, ich kontakt mocno zamarł. Każde z nich włożyło całe swoje chęci i energię w nowe cele – ona w szkołę i projekt, on w znalezienie nowej drogi. Widywali i pisali do siebie rzadko, głównie ze względu na brak czasu i skupienie na własnych apiracjach. Elsa jednak nie przestała go kochać. Wręcz przeciwnie, miała wrażenie, że kochała go coraz bardziej. Tylko że ta miłość się zmieniła – nie była już pełna sprzecznych emocji, jak w piątej i na początku szóstej klasy, gdy Jack był jedynym powiernikiem tajemnicy o zimowych mocach. Stała się spokojniejsza i bardziej stabilna, choć nie byli razem.

Kiedy Elsa opuściła szkołę i zaczęła pracę w agencji, zaczęło brakować jej towarzystwa. Pewnego dnia Anna przed kolejną z wielu podróży oświadczyła, że musi naprawić miotłę i spytała, czy siostra chce jej towarzyszyć. Elsa zgodziła się i razem wybrały się do Miotłowni. Wybrały ten mały warsztacik nie bez przyczyny – tam właśnie pracował Jack Frost. Elsa nie widziała go wtedy od dawna. Od pół roku? Może całego. Cieszyła się na to spotkanie. Na miejscu zobaczyła go w ciężkim fartuchu i grubych goglach na oczach. Miał kilkudniowy, o wiele gęstszy niż ostatnio zarost, a jego włosy były bielutkie, z brązowym odrostem i brązowymi pojedynczymi pasmami. Wyglądały jak u staruszka, któremu pozostała resztka koloru na głowie, tylko że u Jacka ten proces przebiegał odwrotnie – kolor wracał na jego czuprynę . Szef na niego nakrzyczał, że czemu nie widzi klientów?!

Gdy Elsa zobaczyła zdziwienie Jacka zastąpione szerokim uśmiechem, gdy je dojrzał, poczuła, jakby serce jej stopniało. Zupełnie jak przed laty, gdy go widziała. Anna uściskała go mocno przez ladę, brudząc sobie górę sukienki w smarze. Elsa również go uścisnęła. Drapał ją zarośniętą brodą po twarzy, a dłoń częściowo zanurzył w jej rozpuszczone włosy. To uściśnięcie bardzo utkwiło jej w pamięci. Kiedy Jack dopytywał o miotłę, jednocześnie ją przeglądając, rozmawiali we troje o dawnych czasach i o tym, co u nich i ich znajomych. Rozmawiali o tym, jak Merida skopała ostatni mecz, o tym, że Roszpunka i Julek spodziewają się dziecka i mają wybrane okropnie kiczowate imię i oby urzędnik się pomylił przy wpisywaniu i wpisał coś normalnego, o czekającej Annie podróży na Sabat Czarownic na Łysej Górze (impreza zapowiadała się bardzo ciekawie, zważywszy na to, jacy goście muzyczni mieli się pojawić). Jack wyznał dziewczynom półszeptem, że za niedługo przenosi się do innej pracy. Szybko doprowadził miotłę Anny do stanu używalności i poprosił o to, aby przywiozła mu naszywki z Sabatu. Siostry wyszły z warsztatu, chociaż Elsa została tam myślami. Gdy już Anna wystawiała rekę, aby wspólnie się deportowały, rzuciła jej krótkie "zaraz wracam" i cofnęła się do sklepu. W przypływie chwili spytała Jacka, który sprzątał stanowisko pracy, czy ma czas po skończeniu zmiany. Oczywiście, że miał.

Ich spotkania przeniosły się z drogi listowej na realną. Pomimo natłoku obowiązków, coraz częściej się spotykali, rozmawiając o dawnych i obecnych czasach. Jack wtajemniczył ją w swój projekt, a ona opowiadała mu o swojej agencji. Odwiedzali wiele ciekawych miejsc: parków, lasów, kawiarnii. Z czasem Elsa spotkała się z panią Frost i Emmą w normalnych warunkach, na obiedzie u nich. Pani Frost była dumna z obojga swoich dzieci i bardzo miła wobec Elsy. Państwo Vintersen również spotkali się z Jackiem – przy okazji naprawy miotły pana Vintersena. Nie wydawali się Jackowi tak zimni i odlegli jak kiedyś. Relacja Elsy i Jacka, mimo że oboje się kochali, przez długi czas pozostawała nienazwana. Wszystko zmieniło jedno ze spotkań w nowym mieszkaniu Jacka, po którym oboje stwierdzili, że pora nareszcie jakoś nazwać ich relację. Znowu zostali parą – po kilku latach przerwy, szkolna para Vintersen i Frost znowu się zeszła.

Elsa po drodze kupiła Mega Bomblujący szampan i trochę dobrego jedzenia. Dotarła do kamienicy, wspięła się po schodach, zapukała do drzwi. Jack je otworzył, szeroko uśmiechnięty rzucił się na nią z przytuleniem.

– Wiedziałam, że ci się uda – zaśmiała się Elsa.


_________


Cześć.

Czy takie przywitanie jest odpowiednie po tylu miesiącach ciszy i przy okazji publikowania epilogu? Nie wiem, prawdopodobnie nie, ale ciężko wymyślić mi inne.

Tak naprawdę to nie wiem od czego zacząć moją notkę do Was. To może nieco wspominek... lubimy wspominki, prawda?

15 lipca 2014 roku opublikowałam pierwszy post na moim starym blogu, historię, która była podwaliną dla Hogwartu Skutego Lodem. Były wtedy wakacje między podstawówką i gimnazjum, a ja byłam mega podjarana opowiadaniami z Potterverse, Jelsą i ogólnie filmami animowanymi Disneya i Dreamworksa. Jakość tego opowiadania z perspektywy czasu była chyba standardowa, jak na nastolatkę. Dużo głupiutkich motywów, braku logiki, ciągu przyczynowo-skutkowego, bohaterowie nieco przesadzeni. Ale jaki miałam fun pisząc to! O rany, jak wspominam godziny spędzone na pisaniu tego, rysowaniu fanartów... chyba w nic nie byłam tak zaangażowana jak w to. No, może w inne moje opowiadania, bo w międzyczasie powstawało drugie jelsowe opowiadanie (podobnie jak pierwsze na Blogspocie). Po zakończeniu pierwszego opowiadania, gdy do niego wracałam, męczyło mnie uczucie, że kurczę, tyle rzeczy napisałabym inaczej... I tak narodził się Hogwart Skuty Lodem. Najpierw na Blogspocie, potem przeniosłam się na Wattpada, gdzie już zostałam.

Pierwszy rozdział, "List" opublikowałam w lutym 2016 roku. Pisanie tego było dla mnie odskocznią od wielu rzeczy. Mogłam się na cały dzień zaszyć z komputerem i pisać, i pisać, i pisać... Zaczęłam kombinować z okładkami do opowiadania, zgłaszałam je do różnych konkursów czy rankingów, dobrze się bawiłam z każdym kolejnym rozdziałem świetnie się bawiłam. Z czasem jednak miałam nieco mniej czasu na pisanie, a także chyba nieco się wypaliłam jeśli chodzi o tę historię... ale pisałam.

I teraz ją kończę. Hogwart Skuty Lodem, który urodził się w lutym 2016 roku, kończy swą historię 19 grudnia 2020 roku. HSL jest prawie pięciolatkiem.

Jako że w trakcie pisania stawałam się coraz starsza, nie wiem czy mądrzejsza, ale na pewno moje spojrzenie na świat się zmieniło, widzę teraz sporo rzeczy, które wolałabym napisać inaczej. Dałabym bohaterom pobocznym więcej życia, jakieś ich problemy, nie tylko problemy naszej dwójki. Bardzo żałuję stworzenia niektórych postaci takimi, jakimi są w opowiadaniu. Żałuję, że jako narrator sugerowałam, że Jane Cleese jest obrzydliwa,bo jest brzydka i ma pryszcze (wygląd danej osoby i to, jaką ma cerę nie jest żadnym wyznacznikiem). Z wiekiem dostrzegłam, jak żałosne było takie jej przedstawienie. Nie będę jednakże tego zmieniać, tylko to będzie taki artefakt moich błędów.

To może teraz dam nieco statystyk:

Ilość rozdziałów: 48

Ilość wyświetleń (19.12.2020): 175K

Ilość gwiazdek: (19.12.2020) 17,8K

Nie wiem czy to dużo, czy to mało, ciężko mi osądzić.

Jeśli chodzi o sam epilog. Pierwotna wersja tego epilogu była zupełnie inna. Wstawię ją jako kolejny rozdział, nie będę w niej nic zmieniać – właściwie tylko dlatego, że nie chcę, aby treściowo się zmieniało, czego pewnie nie uniknę. Ta wersja, którą napisałam powyżej, jest tą oficjalną. Opisałam w niej bardzo pobieżnie losy bohaterów, jednakże bardzo chętnie odpowiem na pytania o losy tych czy innych osób c:

I teraz jedna z rzeczy najważniejszych. Dziękuję. Dziękuję wszystkim czytelnikom, tym stałym, i okazjonalnym, tym, którzy byli tu od samego początku, z którymi do tej pory gdzieś spotykam się na ścieżkach internetu, i tym, którzy dopiero teraz odkrywają HSL. Pozytywne komentarze dawały mi niesamowitą motywację do pisania, pokazywały mi, że ej, mogę stworzyć coś, co podoba się ludziom, sprawia im przyjemność. Te z konstruktywną krytyką, pokazywały mi, ile jest przede mną pracy i jeśli chodzi o pisanie, i samo budowanie świata (niektóre rady wykorzystuję do tej pory). Te negatywne, o ile nie były hejtem, dawały mi takie trzeźwe spojrzenie na moje pisanie. Dziękuję wszystkim, którzy ze mną byli w tej mojej przygodzie związanej z HSLem. Za poświęcony czas, rozmowę, za to, że mogłam dzielić się ze światem tym, co siedzi mi w głowie i okazywało się, że może to komuś umila dzień.

A na ten ciężki czas covidowy (ech, te pięć lat temu nie pomyślałabym, że takie coś się wydarzy) dużo zdrowia, sił i mimo wszystko bliskości – może nie fizycznej, ale wiecie o co chodzi. I podobnie mogłyby zabrzmieć moje życzenia dla Was z okazji zbliżających się Świąt c: Tak samo wszystkim studenciakom, dla których za niedługo zacznie się sesja, dla wszystkich maturzystów i reszty uczniaków – trzymajcie się na tym zdalnym.

Jednocześnie zainteresowanych zapraszam do alternatywnej wersji epilogu.

Do napisania!






Tak, publikuję to o 3 w nocy :))))))

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro