45. Wyprawa po rozum do głowy
Zgłupieli.
Mimo że ani Jack, ani Elsa nie chcieli pakować się w kolejne kłopoty, to one same do nich lgnęły, przylepiały się jak muchy do lepu. To, że mogli liczyć tylko na siebie oraz tajemniczą książkę, z każdą mijającą godziną stawało się coraz bardziej pewne.
Morozow wyjechał do Rosji razem z przyjacielem, którego zaatakowali niedawno dementorzy. Pobyt w ojczyźnie miał pomóc choremu w powrocie do zdrowia i pozwolić im obojgu na chwilową ucieczkę od przykrych sytuacji, które ostatnio często ich spotykały. Elsa i Jack zwrócili się więc do profesora Dreamchilda. Nauczyciel nie chciał ignorować uczniów, mimo że powody, aby im wierzyć, nie były przekonywujące. Zrobił wszystko, co było w jego mocy. Niezwłocznie umówił się na spotkanie z pewnym aurorem i przedstawił mu sprawę Elsy i Jacka. Pokazali mu Baśnie i legendy, lecz ich strony stały się puste – jak za każdym razem, gdy któreś spoza ich dwojga miało do nich dostęp. Auror podchodził do słów Jacka i Elsy jak do wymysłów dwojga zdruzgotanych nastolatków, którzy chcieliby nareszcie odzyskać przyjaciółkę. Zabrał książkę z zamiarem dokładnego przestudiowania jej i rzucenia zaklęć. Każdą potencjalną poszlakę w sprawie Mroka musieli traktować poważnie. Oprócz tego wysłano kilku aurorów w miejsce, które według Elsy i Jacka pojawiło się na mapie. Kilka dni później auror skontaktował się z Dreamchildem przez kominek podłączony do sieci Fiuu. Nie wykrył nic ciekawego w książce, a aurorzy zbadali las, który pokazywała mapa – nie znaleźli nic, podziękował więc za zgłoszenie ("Lepiej dmuchać na zimne" – tak powiedział). Od początku nie wierzył, że książka w jakikolwiek sposób pomoże w sprawie odnalezienia Roszpunki czy w zyskaniu przewagi nad Mrokiem, dlatego jego irytacja nie była nawet wielka. Jego obowiązkiem było sprawdzić każdą poszlakę i wykonał swoją pracę rzetelnie.
Dreamchild zaprosił Jacka i Elsę do swojego gabinetu i przekazał, że w książce nic nie znaleziono – nie pokazała się żadna mapa, nie pokazały się żadne ze słów, które zobaczyli ostatnio nastolatkowie, ukazał się jedynie krótki rymowany wierszyk o czarownicy i niesfornym kociołku, który był znany prawdopodobnie przez każdego sześcioletniego czarodzieja.
Jack nie mógł się z tym pogodzić. Widział na własne oczy, jak na papierze zaczęła pojawiać się mapa – kontury gęstych lasów, krętych rzek, wzniesień i polan kwitły na jego oczach, a mały punkcik po jej lewej stronie połyskiwał na złoto.
A na następnej stronie znajdowały się słowa:
Tam zachodzi Słońce. Zdążcie, zanim schowa się za horyzontem.
Jack poczuł, jakby ktoś rzucił na niego jakiś urok, który otworzył w jego głowie nowe wrota. Wszystko zaczęło się łączyć w spójną całość. Wiedział, co ma dokładnie zrobić. Potrafił rozpoznać część obiektów na mapie – między innymi miejsce, gdzie znajduje się zamek Hogwart. Cała jego podświadomość krzyczała, że musi podążać na zachód, do złotego punktu.
Nie wiedział dlaczego ani skąd wie te rzeczy. Wiedział tylko, że musi zrobić wszystko, aby dostać się w to miejsce. Spojrzał na Elsę i wiedział, że ona czuła to samo.
Miał wrażenie, jakby książka rzuciła na nich jakiś czar. Nie czuł się jednak, jakby coś go zmuszało do zrobienia tych rzeczy. Sam z siebie pragnąć to zrobić. Było dla niego jasne jak 2+2, że tam znajdzie Roszpunkę. Nie potrafił powiedzieć, dlaczego.
Gdy wieczorem przygotowywał Zawieruchę, ciągle nie znał odpowiedzi, czemu jest przekonany, że tam, na zachodzie, w złotym punkciku, czeka na niego przyjaciółka. Wiedział jednak, że musi tam dotrzeć – i dlatego przygotowywał swoją miotłę na dłuższy lot. Obiektywnie patrząc, była ona w dobrym stanie, ale Jack musiał mieć pewność, że go nie zawiedzie. W ciszy sprawdzał każdy jej element, myślami wybiegając w dzisiejszą noc. Wiele rzeczy mogło pójść nie po jego myśli. Lot w zupełnie obce miejsce, w czasach, gdzie ludzie boją się wyściubiać nos poza dom w obawie przed potężnym czarnoksiężnikiem i jego siłami. Planowali pozostawić listy na swoich półkach nocnych, aby ktoś je rozpieczętował i poznał ich plany – gdyby nie zdążyli wrócić do rana. Jednakże i tak – byli zdani głównie na siebie. Nie wiedział nawet, co czeka na zachodzie, tam, gdzie miała być Roszpunka. Czy będzie musiał walczyć? Nie zdziwiłby się. Każdy racjonalnie myślący człowiek, w życiu by tego nie zrobił. Ci nieco mniej racjonalni przynajmniej by się martwili. Jack nie wiedział więc, jak określić samego siebie, skoro żadna z tych rzeczy nie zasiała choć ziarna wątpliwości. Nie bał się – jakie to było wspaniałe uczucie przyznać po raz pierwszy od dawna, że nie czuje strachu. Wierzył, że mu się uda, że odzyska przyjaciółkę.
Spojrzał na wskazówki zegara – osiemnasta. Miało minąć jeszcze kilka godzin, zanim większość mieszkańców zamku pójdzie spać, a on, Elsa i Julian wymkną się ze swoich dormitoriów.
Jack, odkąd zrozumiał, że Ministerstwo im nie pomoże, zdecydował się na podróż do miejsca zaznaczonego na mapie. Nie proponował Elsie, aby wyruszyła tam z nim, bo nie był pewien, co tam zastanie. Nie chciał jej narażać na ewentualne niebezpieczeństwo, bo za często już pakowali się razem w kłopoty.
– Ja tego tak nie zostawię – powiedział hardo. Elsa patrzyła na niego analizującym wzrokiem.
– Ja wiem – odpowiedziała spokojnie. Z tym samym pewnym siebie chłodem w głosie dodała: – i nie myśl, że ja też to odpuszczę.
Szczerze mówiąc, wolałby, aby została w zamku pewnie tak samo, jak ona chciałaby, aby on nigdzie się nie ruszał. Z drugiej strony bardzo doceniał fakt, że będzie miał Elsę po swojej stronie. Często potrafiła zachować trzeźwe myślenie w trudnych sytuacjach. Miała imponujące umiejętności magiczne. Dużo rozmawiali, oboje byli świadomi ryzyka, ale wiedzieli, że muszą to zrobić.
Mieli rozpocząć planowanie dopiero, gdy dotrą do opuszczonej klasy, w której ostatnio dużo przesiadywali. Nie mogli jednak się powstrzymać i już po drodze zaczęli rozmawiać.
Julian, który mijał ich na korytarzu, usłyszał imię Roszpunki. Miał od razu zaczepić Jacka i Elsę, czemu o niej wspominają. Słysząc ich pełne przejęcia głosy, szedł za nimi i podsłuchiwał, coraz bardziej zdumiony ich słowami. W końcu dogonił ich i zapytał, co się dzieje. Co się dzieje z Roszpunką?
Rozsądek nakazywałby Jackowi kłamać. Przyznajmy jednak szczerze – jego rozsądek w ostatnich dniach miał akurat najmniej do gadania. Elsa nie protestowała, gdy Gryfon zaproponował, że pogadają we troje w jakimś bardziej ustronnym miejscu. Julian chciał wyjaśnień tu i teraz i ledwo dał się przekonać do pójścia do starej klasy historii magii.
Elsa i Jack opowiedzieli mu o historii z Baśniami i legendami – o tym, co ostatnio im ukazały, że Ministerstwo Magii zajęło się tą sprawą i uznało, że książka w żaden sposób nie może pomóc w sprawie Roszpunki. Elsa pokazała przerysowaną z książki mapę – zrobiła dwa egzemplarze, jeden dała aurorowi, drugi zostawiła, bo przeczuwała, że jednak może się przydać. Nie mieli jeszcze w żaden sposób dopracowanego planu, dopiero zarys. Czuli jednak, że muszą się pośpieszyć. "Zdążcie, zanim schowa się za horyzontem". Nie traktowali tego wersu z książki dosłownie, ale czuli już presję czasu. Chcieli wyruszyć tej nocy.
Nie spodziewali się reakcji Juliana. Rozpłakał się i jednocześnie zaczął wyzywać ich od debili, głupich i wielu innych ładnych określeń osób o inteligencji mocno poniżej przeciętnej. Elsa i Jack, słysząc tę wiązankę przerywaną szlochem Ślizgona, w ciszy próbowali go uspokoić – dziewczyna delikatnie gładziła go po plecach. Wiadomość o tym, że Juliana i Roszpunkę coś łączyło, przyjęli bez większego zdziwienia, choć nie spodziewali się tego. Jack był przez ostatni czas zbyt skupiony na własnych uczuciach by zauważyć, jak wyglądał Julian. Teraz sobie przypomniał jego smętne snucie się po korytarzach, markotność i oczy, które czasami wydawały się zaczerwienione.
– Jaką wy w ogóle macie pewność, że ona tam jest? – Wyprostował się na krześle, na którym posadził do Jack. Spojrzał na nich oboje zaszklonymi oczami.
Oczy Jacka i Elsy się spotkały, oboje poszukiwali odpowiedzi na to pytanie.
– Żadnej – przyznała Elsa. – Nie mamy żadnej pewności, że ona tam na pewno jest.
Julian zmarszczył mocno brwi i zagryzł wargi. Powiedział po chwili:
– Jesteście powaleni. Zdrowo powaleni.
Jack parsknął śmiechem.
– Idę z wami. – Julian wstał. – Jeśli jest jakakolwiek szansa, że ona tam jest, to idę.
Gryfon go rozumiał. Nie mógłby przepuścić szansy na uratowanie Roszpunki, nawet jeśli wynosiłaby ona części tysięczne procenta. Nie próbował namówić Julka do pozostawienia tej sprawy im, byłoby to zbędne utrudnianie sobie życia. Ślizgon i tak, jakby chciał, to poszedłby z nimi.
Wspólnie, we troje, opracowali plan na tę noc. Jack miał zająć się miotłami – swoją, przeciętną Zmiataczką Olivii Jackson (którą pożyczył Julian, ponieważ jego była w kiepskim stanie) oraz pożyczoną od Anny, na której miała lecieć Elsa. Elsa i Julian mieli za zadanie zorganizować lecznicze mikstury i inne przydatne specyfiki – czyli ukraść je od Bulstrode'a. Elsa znała się bardziej od Juliana na magicznych substancjach, a Julian – na podwędzaniu ich nauczycielowi.
Było już około godziny dwudziestej pierwszej. Jack dzięki nudnym lekcjom znał aż za dobrze sytuacje, gdy czas zdawał się zwalniać i ciągnąć się jak topiony ser. Teraz miał wrażenie, że wskazówka zegara nawet się nie porusza, a w dormitorium jest jeszcze żywiej niż rankiem. Skrupulatnie dłubał nad miotłami, siedząc na swoim łóżku, co jakiś czas spoglądając na zegar.
Wśród monotonnego i dla chłopaka zbyt wolnego tykania wskazówek, rozległ się trzask otwieranych drzwi. Nie spodziewał się zobaczyć teraz Meridy. Nie byli już skłóceni, ale nie było między nimi jak dawniej. Wytworzył się między nimi dystans, którego nie potrafili przeskoczyć i też w ostatnim czasie nawet nie próbowali – bo każde z nich miało własne zmartwienia na głowie.
– Nie wiesz, że to męskie dormitorium, Merida? – Wrócił wzrokiem na miotłę.
– Przestań sobie żartować w takim momencie, Jack. – Skoczyła do jego łóżka. Złapała miotłę Anny i rzuciła ją na łóżko Pottera, aby zrobić miejsce na swój tyłek. – Ej!
Klepnęła go w przedramię. Podniósł na nią wzrok – widział, jak bardzo jest rozgorączkowana.
– Ja wiem, co ty planujesz tej nocy i Czkawka też wie.
Zmarszczył brwi.
– O czym ty mówisz?
– Nie udawaj głupiego! – pisnęła. – Jeśli myślisz, ośle, że puścimy was samych, to się mylisz. Pomyślałeś, cholera, chociaż raz o nas? Że Roszpunka to też nasza przyjaciółka?
Jej oddech był głośny. Wyrwała mu jego Zawieruchę z dłoni, zmuszając, aby poświęcił całą uwagę tylko i wyłącznie jej.
– Skąd wiesz?
– Julian i Elsa uznali, że nam powiedzą, złapali nas na korytarzu.
Jack przez chwilę poczuł ogromną złość na Juliana i Elsę. O tym planie miał się nikt nie dowiedzieć, a zaprosili do niego jeszcze Czkawkę i Meridę.
Wiedział jednak, że tego już nie odkręci.
– Nie musicie tego robić – powiedział. – Wiesz pewnie, że nie ma żadnej pewności.
– I co z tego?
– I że to może być niebezpieczne...
– I-CO-Z-TEGO? Tym bardziej nie puścimy was samych.
– Nie uważasz, że będziemy za bardzo rzucać się w oczy, jak będzie nas pięcioro?
– O to się nie martw.
I w ten sposób okazało się, że wyruszą w piątkę – Jack, Elsa, Julian, Merida, Czkawka.
Jak później wyszło, było ich ostatecznie sześcioro.
_______________________________________________
– Idą – szepnął Julian.
Razem z Meridą i Jackiem stał na skraju Zakazanego Lasu, wypatrując Elsy i Czkawki. Ślizgon, chcąc się odwrócić do pozostałej dwójki, zahaczył plecakiem i miotłami przymocowanymi do pleców o niskie gałęzie drzewa. Peleryna-niewidka, w którą były owinięte, nieco się przesunęła, odsłaniając trzonek miotły. Lewitował on nad ramieniem chłopaka.
– Uważaj, Julek. – Merida podeszła do niego, poprawiając pelerynę, aby dokładnie zasłaniała ładunek na plecach. – Potter mnie zabije, jeśli Niewidka się zniszczy.
Jack kiedyś nie wierzył Meridzie, gdy ta mówiła, że Eddie posiadał magiczną pelerynę, która po założeniu czyniła człowieka niewidzialnym. Teraz, gdy na własne oczy widział – choć właściwie... nie widział – bardzo się cieszył, że Merida ją zdobyła. Gdyby nauczyciele zobaczyli ich przemykających korytarzami nocą z trzema miotłami i plecakiem, na pewno byłaby afera. A tak to ukryli swoje bagaże pod peleryną i co najwyżej dostaliby burę za szlajanie się po nocy bez zbędnego dopytywania.
Jack przymrużył oczy, chcąc dostrzec w ciemności Czkawkę i Elsę. Ich sylwetki wyłoniły się z mroku dopiero jak byli kilka metrów od nich. Patrzył ze skupieniem na ich postaci, chcąc dostrzec miotły w ich dłoniach – podczas drogi z wieży Gryffindoru złapanie przez nauczycieli było bardziej prawdopodobne niż w przypadku trasy z dormitorium Ravenclawu, dlatego Niewidkę wzięli Jack i Merida.
– Gdzie macie miotły? – syknęła Merida, wystawiając dłonie ku Czkawce, jakby była gotowa nim potrząsnąć.
– Ciiiiii... – Czkawka przyłożył palec do ust. – Ciszej, Merida. Nie jesteśmy w tym lesie sami.
– Nie pouczaj mnie. Nie wzięliście mioteł! – zdenerwowała się, ale co prawda znacznie ciszej.
– Ja... mam inny pomysł. Tylko musicie mi zaufać, okej?
Czkawka wydawał się lekko zdenerwowany i podekscytowany. Elsa patrzyła na niego z lekkim niepokojem.
– Jaki pomysł? – Machnął dłońmi Julek.
Wszyscy byli wpatrzeni w Czkawkę, a on wydawał się nieco zagubiony, jakby nie wiedział, od czego zacząć tłumaczenie.
– Najlepiej będzie wam pokazać, bo nie uwierzycie – wtrąciła Elsa.
Jack westchnął. Skoro nawet ona tak mówiła, to trudno – poczekają. Tylko oby nie za długo, bo nie mieli zbyt dużo czasu. Czuł mimo wszystko niepokój, idąc za Czkawką w głąb lasu. Przede wszystkim dlatego, że musiał być nieustannie czujny. Zakazany Las nie był miejscem, w którym powinno się myśleć o niebieskich migdałach. Poza tym obawiał się pomysłu Czkawki. Skoro jednak Elsa uznała jego plan za na tyle słuszny, aby zrezygnować z mioteł, to postanowił nie narzekać. Szli przez ciemny las, w rękach ściskali różdżki, na których końcach lśniły światełka zaklęcia Lumos; rozglądali się na boki. Z przodu kroczył Czkawka, tuż za nim Jack i Elsa, na samym końcu Merida i Julian, którzy co chwilę zerkali w tył.
Po kilkunastu minutach drogi Czkawka przystanął przed wysokimi zaroślami.
– Posłuchajcie, za tymi krzakami jest dolina – zaczął Czkawka. Jego oczy błyszczały jakąś dziwną iskrą w blasku jego różdżki. – I posłuchajcie, przede wszystkim się nie wystraszcie...
Jak na zawołanie z dna doliny rozległ się dziwny odgłos, niczym donośny ryk. Krew zabuzowała w żyłach Jacka, palce mocniej zacisnęły się na różdżce, puściły dłoń Elsy. Uniósł dłoń, celując w krzaki. Coś zatrzepotało.
– UWAGA! – wrzasnął Julian.
Czarna, ogromna plama runęła z nieba na nich, przykrywając Czkawkę. Jack poleciał na ziemię. Ała. Merida też.
– Experial... – zdążył wykrztusić Jack.
– CZEKAJ – zdążył powiedzieć Czkawka.
Czarna, ogromna plama rzuciła się na Jacka.
Różdżka potoczyła się po ziemi. Z przerażeniem przestał czuć ją w dłoni. Został dociśnięty do wilgotnej trawy. Ogromne łapy dociskały go do podłoża. Przed sobą widział tylko jaśniejące jak znicze zielone oczy i równie błyszczące rzędy ostrych zębów. Zakręciło mu się w głowie z przerażenia.
– Drętwota! – Czar uderzył w plecy ciemnej plamy. Zawyła, a Jack jeszcze dokładniej zobaczył jej uzębienie.
– PRZESTAŃCIE – wrzasnął Czkawka, podnosząc się z ziemi. – Szczerbatek, złaź z Jacka! Już, Mordko!
Źrenice zielonych oczu zwęziły się. Plama chuchnęła paskudnym, rybim oddechem. Teraz to Jack czuł, jakby od zemdlenia dzieliło go zaledwie kilka sekund. Plama odwróciła łeb. Zabrała swój ciężar z niego. Od razu próbował pozbierać się z ziemi, ale uginające się kolana sprawiły, że prawie znów upadł. Od razu odnalazł swą różdżkę i podobnie jak Julian, Merida i Elsa, z przerażeniem i czujnością celował w czarną bestię. Dłonie mu drżały. To coś było przerażające.
– ODSUŃ SIĘ OD TEGO! – krzyknęła Merida do Czkawki.
Plama skrzywiła się. Czkawka, stojący wcześniej obok niej, teraz stanął przed nią, plecami do jej pyska. Stał się jej tarczą przed wycelowanymi różdżkami przyjaciół.
– Wiedziałem, że tak zareagujecie – zajęczał.
– Co... to... jest – wydusił Jack.
Bestia zasyczała w ich stronę. Gryfon był już gotowy do rzucenia zaklęcia – podobnie jak Julek i Merida. Czkawka spojrzał na bestię.
– Już... cii.... spokojnie – powiedział do niej kojąco. Jack poczuł, jak jeżą mu się włosy na ciele, gdy zobaczył chudą, bladą dłoń Czkawki na czarnych łuskach. Krukon dodał stanowczym tonem: – Macie opuścić różdżki. Teraz. On się ich boi.
– Co? To coś mnie zaatakowało – poskarżył się Jack.
– Szczerbatek boi się obcych.
Jack miał wrażenie, że jest w szalonym śnie. Patrzył na to ogromne bydlę o jakże przerażającym imieniu Szczerbatek – co przeczyło uzębieniu, któremu Jack przyjrzał się aż za dobrze.
Elsa zrobiła krok do przodu. Opuściła różdżkę, choć ciągle trzymała na niej kurczowo palce.
– Proszę. – Czkawka spojrzał na nich błagalnym spojrzeniem.
Merida spojrzała na Jacka niepewnie, a potem na Czkawkę. Opuściła dłoń, choć twarz miała białą jak kartka papieru. Julian wahał się, ale ostatecznie przestał celować. Czkawka świdrował Jacka spojrzeniem.
Zwariowałem – pomyślał Jack, opuszczając dłoń.
Bestia przekręciła głowę z zaciekawiem. Jej napięte mięśnie gotowe do ataku – a może do obrony – rozluźniły się. Spojrzała na Czkawkę ogromnymi oczyma, jakby była uroczym szczeniaczkiem.
– Co to jest? – zapytała Merida.
– Czy to... smok? – wydusił Julek.
– Tak, Szczerbatek jest smokiem. – Czkawka trzymał dłoń na łbie czarnego smoka, delikatnie głaszcząc jego nos. – A konkretniej Nocną Furią...
– Odpowiednia nazwa – parsknął Jack.
Czkawka skrzywił się.
– Nie wiń go, Jack. Myślał, że jestem zagrożony.
Merida nachyliła się ku Krukonowi, zachowując jednak bezpieczny dystans.
– Dla mnie może być nawet jednorożcem, ale mam kilka pytań. Skąd to się tu wzięło? Czemu ma na imię Szczerbatek? I czemu ty się zadajesz z krwiożerczą bestią?!
– Zadaję się z Tobą, a też nie należysz do zbyt potulnych. – Wzruszył ramionami Czkawka. Gdyby nie miał u swego boku smoka, Merida pewnie skomentowałaby te słowa. Potwór jednak ją do tego zniechęcił. – Dobra, w szybkim skrócie. Ojciec dostał jajo. Po wykluciu i podrośnięciu mój tata chciał... – Spojrzał niepewnie na smoka i ściszył głos, mówiąc te słowa: – ...wiecie... rękawiczki, kły... te sprawy...
– Czy Nocne Furie nie są gatunkiem zagrożonym wyginięciem? – wtrąciła Elsa.
– Otóż to. Więc sami widzicie... nie mogłem go tak zostawić. Wziąłem jajo do szkoły i od razu po wykluciu i odchowaniu miałem zamiar wypuścić go do lasu, ale... Szczerbatek, obrót.
Smok zamrugał. Spojrzał niepewnie na przyjaciół Krukona, jakby analizował, czy odwrócenie się jest bezpiecznie. Ostatecznie się ruszył. Czkawka podszedł do jego ogona i wskazał na niego dłońmi.
– Nie ma lotki – zauważył Julian. – Czy to jest proteza?
– Mhm. Musiałem go nauczyć jak z nią latać, ale bez jeźdźca się nie da... to wiecie, wpadam do niego czasami...
Merida zdrygnęła się.
– Ty latasz na smoku. Latasz. Na. Smoku.
– Tak. A co?
Parsknęła nerwowym śmiechem.
– Nie no, zostałeś treserem maszyny do zabijania.
– Ech. Daj spokój. Wszyscy tylko smoki złe, gadacie jak mój ojciec. Mogę wam kiedy indziej opowiedzieć moje super przygody, jak wywalał mnie na ziemię, dzielił się rybami i eee... wiele takich. W każdym razie. On pomoże nam znaleźć Roszpunkę.
Spojrzeli po sobie. Jackowi migotały różne myśli w głowie. Patrzył na tę ogromną bestię, która teraz łasiła się do jego przyjaciela.
– Nie chcę cię martwić, ale on nie jest zbyt dyskretny...
– A widziałaś go na niebie jak atakował Jacka? Tylko czarny kształt. Na nocnym niebie jest praktycznie niewidzialny, a oprócz tego może nam pomóc w razie niebezpieczeństwa. Nie widzieliście, jak on miota ogniem!
Jack poczuł ogromną gulę w głowie, jak pomyślał o tym, że to stworzenie miota ogniem z paszczy, a jego pysk znajdował się zaledwie kilka centymetrów od jego twarzy tuż przed chwilą.
– Ja uważam, że Szczerbatek może nam się przydać. Nie wiemy co tam spotkamy, prawda? – uznała Elsa. – Poza tym, ja na miotle słabo latam, więc... mogę polecieć z Czkawką na smoku.
Jack myślał intensywnie o tym pomyśle. Nikt się nie odzywał, jakby wszyscy czekali na jego akceptację. Nie mógł się długo zastanawiać.
– Dobra. Eee... Mordko? Pomożesz nam? – zwrócił się do smoka z krzywym uśmiechem.
Smok odpowiedział mu równie krzywym uśmiechem, tym razem różowych dziąseł, pozbawionych ostrych zębów.
– Gdzie on ma...
– Możemy już lecieć? Potem ci wszystko opowiem – przyrzekł Czkawka.
Rozpakowali miotły, a Niewidkę wpakowali do plecaka Juliana. Wyciągnęli kompasy, jedną mapę zostawili sobie miotlarze, drugą dano Czkawce – Elsa specjalnie ją przerysowała. Julian, Merida i Jack wzięli po jednej miotle. Czkawka zaklęciem Accio przywołał z dna doliny uprząż i skórzane siodło, które założył na Szczerbatka. Wprawnym ruchem wskoczył na grzbiet smoka, jakby robił to od urodzenia. Wystawił dłoń do Elsy.
– Musisz podskoczyć.
Odbiła się mocno od ziemi i przy jego pomocy wspięła się na plecy Szczerbatka. Jack spojrzał na nich, Czkawka nogami naciskał jakieś elementy uprzęży, a ona nie wiedziała, za co się złapać. Była lekko wystraszona.
– Ej, Elsa – zawołał Jack, wskakując na miotłę. – Jak coś to będę leciał blisko i wiesz... będę pilnować.
– Nie ma co pilnować – zapewnił Czkawka. – Szczerbatek będzie spokojny, skoro mamy gościa na pokładzie, prawda Szczerbatek?
Smok parsknął.
Elsa ledwo zdążyła objąć Czkawkę za tors, a smok poruszył ogonem i wystrzelił jak kula armatnia. Wzbił się w niebo i już go nie było widać.
– No to nieźle spokojny – zaśmiała się Merida.
Jack pokręcił głową.
– Ruszajmy.
Odbili się od ziemi i pomknęli w ciemne, rozgwieżdżone niebo.
Lodowate powietrze szczypało nieosłonięte części twarzy Jacka. Co jakiś czas spoglądał na kompas i mapę – to on przodował wśród miotlarzy. Przed nimi leciał Szczerbatek. Jack widział czasem, jak w czerni błyskają zielone oczy smoka.
Zastanawiał się, co zastaną na miejscu, starając się jednak przede wszystkim skupić na prowadzeniu. Czy Roszpunka po prostu czeka w jakimś opuszczonym miejscu? Czy jest uwięziona? W jakim jest stanie? Czy będą musieli walczyć? Czy będzie tam Mrok lub Nixon?
Na wspomnienie o nich w Jacku budził się taki gniew, że nie umiał go opisać.
Zniżył lot. Byli blisko. Czuł rosnące podekscytowanie. Pod nim rozpościerały się korony wysokich drzew. Nieco zwolnił, aby bezkolizyjnie zanurkować w las. Lawirował między gałęziami, a za nim podążali Merida i Julek.
Celem okazała się leśna, pokryta śniegiem polana. Wisiała nad nią kula światła, którą musiał wyczarować Czkawka. Jack, widząc Szczerbatka tarzającego się radośnie w śniegu, powoli wylądował. Zobaczył na skraju polany zgiętą Elsę i Czkawkę. Gdy Merida i Julek próbowali zsiąść z mioteł – Szczerbatek rzucał się na nich, jakby polował na muchy – Jack zsiadł tuż przy Krukonach. Elsa opierała się na swoich kolanach, a Czkawka gładził ją po plecach.
– Co się dzieje? – zmartwił się Jack.
– Nic... żołądek nie wytrzymał – westchnęła Elsa, a Gryfon zobaczył resztki soczystego pawia na liściach.
– Och.
– Szczerbatek zrobił kilka beczek... no prosiłem go aby nie robił – próbował wytłumaczyć Czkawka. – Jeszcze raz przepraszam.
– Jest okej... nic się nie stało. – Elsa podniosła się.
Jej twarz była jeszcze bladozielona. Jack ją szybko objął i pocałował w czoło. Uśmiechnęła się blado. Zmrużyła oczy, patrząc nad jego ramieniem.
– Tam stoi łóżko.
Jack odwrócił się. Nie zauważył tego, bo jego uwagę w pierwszej kolejności przyciągnął bawiący się Szczerbatek, a potem wymiotująca Elsa. Teraz dostrzegł, że na środku polany stało łóżko – drewniane, stare, z połamanymi belkami, bez materaca. Pomimo śniegu wokół, nie było chociażby pokryte szronem.
– Nie było go wcześniej – dodała Elsa.
– N-nie. Ej, Merida, Julek?! Widzieliście to przedtem?! – Jack wskazał na łóżko na środku polany.
– Co? – Merida nareszcie zsiadła z miotły. – Skąd to się tu wzięło?
– Czkawka? To było tutaj wcześniej?
– Co było... o kurde!
Czkawka zaczął uspokajać Szczerbatka, aby aż tak się nie rozbawiał, a reszta podeszła do łóżka. Ten obiekt był tak fascynujący i niepasujący do otoczenia, że aż budził niepokój.
– Pod nim jest dziura – zauważyła Merida.
– Ogromna – szepnął Julek.
Jack przygryzł wargę.
– Szczerbatek tam się nie zmieści – westchnął Julek.
– Słuchajcie. Pakujemy miotły i... trzeba będzie sprawdzić, co tam jest. Czkawka, trzeba ukryć Szczerbatka! Nie pójdzie z nami! Schowaj go gdzieś! – zarządził Jack.
Krukon kiwnął z oddali głową i zaczął mówić coś do łaszącego się do niego smoka. Merida i Julek zabezpieczali miotły Peleryną Niewidką i mocowali je do pleców Ślizgona, a Czkawka wprowadzał swego smoczego przyjaciela głębiej w las. W tym samym czasie Jack transmutował kamień leżący na ziemi w kubek i rozpuścił Elsie nieco śniegu. Zanim Merida dopięła plecak, kazał jej wyciągnąć z niego nieco Tabletek na nic i na wszystko – zlepku magicznych i mugolskich ziół (wzięli nieco lekarstw, bo nie wiedzieli, w jakim stanie będą Roszpunka i oni) i wrzucił kilka do wody.
– Wypij szybko. Musimy być w pełni sił – powiedział do dziewczyny.
– Boisz się? – spytała nagle, po wzięciu dużego łyka i skrzywieniu się.
Przez chwilę się zastanawiał.
– Jeszcze nie – parsknął. – A ty?
– Trochę. Ale to nie jest najważniejsze, jak o tym myślę.
Musiał się z tym zgodzić. Priorytetem było odnalezienie Roszpunku. Elsie wróciły normalne kolory na twarz, rzuciła kubek na ziemię, wiedząc, że za niedługo znów stanie się kamieniem. Profilaktycznie wyczarowała kupkę śniegu, która go przykryła. Wydawała się zmartwiona, ale jednocześnie zdeterminowana. Jack to widział.
– Pójdę zobaczyć, jak z Julkiem i Meridą, czy już sobie dali radę.
– Poczekaj chwilę. – Złapał ją za dłonie. – Znajdziemy Roszpunkę i wszystko będzie okej.
Kiwnęła głową. Ruszyła ku parze siłującej się z zapięciami plecaka.
Jack wdychał chłodne powietrze, czując mróz wypełniający płuca. Rozglądał się wokół, celując różdżką w leśną przestrzeń, choć wzrok ciągle był przyciągany przez zniszczone łóżko. Czuł, jakby coś go do niego wabiło, nie mógł wytrzymać wyczekiwania. Czuł podniecenie tak silne, jak przed kolejnymi zadaniami Turnieju Trójmagicznego. Powiedział Elsie, że się nie boi. Nie kłamał, mówiąc, że jeszcze nie. Czuł jednak, że za niedługo to się zmieni. Nie miał zamiaru rezygnować. Roszpunka jest gdzieś blisko. Czuł to z każdym biciem serca.
Czkawka wyszedł z zarośli.
– Chodźmy.
Otoczyli drewniane łóżko, między belkami widzieli głęboką czerń. Julian, nie czekając na nic, kopniakiem złamał drewno dzielące ich od przepaści. Czkawka uniósł dłoń z różdżką i zaczął ściągać światło, które wyczarował, pomiędzy nich. Wszyscy oprócz niego celowali w dziurę. Patrząc na innych, Czkawka oczekiwał choć jednego twierdzącego skinięcia głowy. Jack ledwo nią poruszył, dając mu sygnał. Kula światła wyczarowywana przez Czkawkę została skierowana w głąb otchłani. Przez chwilę zamarli, spodziewając się ujrzeć jakieś przeszkody. Zamiast tego widzieli tylko ziemię i skały otaczające czerń. Tunel powoli z pionowego przechodził w poziomy – w pewnym momencie nie mogli ujrzeć co dalej.
– Panie przodem? – zaśmiał się Julian.
– Dobra, idę pierwsza. Ty pewnie od razu się wywalisz – odpowiedziała również ze śmiechem. Ich głosy były nieco nerwowe.
Zsunęła do otchłani najpierw nogi. Oparła je na wystających skałkach, potem podobnie zrobiła z dłońmi. Po kilku sekundach była niżej, w miejscu, gdzie mogła już normalnie stanąć. Wyczarowała świetlną kulę na końcu różdżki, którą skierowała w głąb tunelu.
– I jak? – zapytała Elsa.
– O Merlinie... ten tunel jest długi... nie wiem na ile, już nie widzę światełka. – Merida zdała raport, po czym stuknęła różdżką. Światełko wróciło, skąd wyszło. – Chodźcie.
Wpakowali się do tunelu wszyscy, najpierw Jack, za nim Elsa, Julek i na końcu Czkawka.
Tunel był czarny jak noc i gdyby nie różdżki, nic by nie widzieli. Opadał delikatnie i był na tyle szeroki, aby cztery osoby mogły iść obok siebie. Było tu znacznie chłodniej niż na powierzchni, a ich oddechy parowały intensywniej.
– Roszpunka może tutaj być? – szepnął Julek. – W sensie... gdzieś na końcu tunelu.
– Tak – powiedziała Elsa. – Ja to czuję. Ona na pewno tu jest.
I jako pierwsza ruszyła w czerń, a reszta podążyła tuż za nią. Krukonka szła przodem, a Julek i Jack obstawiali tyły. Cisza piszczała im w uszach, przerywana jedynie ich oddechami, bo bali się wydać jakichkolwiek głośniejszych dźwięków. Czasem włosy stawały im dęba, gdy któreś z nich kopnęło kamyk bądź zaszurało butami. Jack czuł mróz w dłoniach. Miał wrażenie, że jego oddech od razu zamienia się w śnieżynki. Ten tunel przypominał mu tunele z finału Turnieju Trójmagicznego. Nie mógł pozbyć się tego porównania. Niepokój ze wspomnień i koszmarów sennych powrócił do niego, sprawiając, że był jeszcze bardziej czujny.
Tunel wydawał się nie kończyć. Aż nareszcie coś się zmieniło – dotarli do momentu, jak rozwidlał się na dwa oddzielne korytarze. Spojrzeli po sobie. Którędy iść? Jack przypomniał sobie o tym, jak rozmawiali z Elsą, co ich spotkało podczas finału zawodów. Pamiętał jej historię o Bełcie, demonie, który myli drogi, spotkanym przez nią w tunelach.
– Którędy teraz? – szepnął Czkawka.
Przez chwilę patrzyli w oba tunele. Julian zrobił krok do przodu.
– Prawy. Idziemy.
Merida zmarszczyła brwi. Inni wpatrywali się albo w niego, albo w prawy korytarz.
– Dlaczego? – zdziwiła się Gryfonka.
– J-ja nie wiem... ale przypatrzcie się. Tam widać... sam nie wiem. Takie światło.
Jack zmrużył oczy. Nie widział tam nic.
– Idziemy tam. – Wybór Juliana został potwierdzony przez Elsę. – Ja też to widzę. Takie... złote światło. – Spojrzała na Ślizgona.
Jack przyjrzał się dokładnie. Teraz on również je widział. Sekundowe mignięcie złotego blasku – krótkie i ulotne.
– Jakie światło? Ja nic nie widzę. – Czkawka spojrzał na nich niepewnie.
– Ja tak samo... – dopowiedziała Merida.
Julian westchnął.
– Dobrze, idźmy – uznał Czkawka. – Nic innego nie wymyślimy.
_____________________________________________________
Nie wiedzieli, ile już szli. Równie dobrze mogli kroczyć przez monotonną czerń przez pół godziny, a równie dobrze cały dzień. Co jakiś czas w ścianach pojawiły się boczne tunele. Krótko debatowali nad tym, którędy iść, ale podejmowana decyzja zawsze była taka sama – przed siebie. Maszerowali w milczeniu, co jakiś czas przystając i nasłuchując. Elsa ściskała lodowatą dłoń Jacka. Widziała na jego czole krople potu, chociaż wokół było mroźno. Przebywanie w ciemnym tunelu sprawiało, że znów jej było niedobrze jak po tym, gdy Szczerbatkowi zachciało się akrobacji. Co jakiś czas serce jej przyspieszało. Przykre wspomnienia wzmacniały jej czujność. Widziała, że Jack również nie najlepiej znosi drogę przez tunele, jednakże widziała w jego oczach upór. Czkawka kroczył przed nimi. Co jakiś czas zmieniał wyciągniętą dłoń, w której ściskał różdżkę. Celował nieustannie w mrok przed nimi. Tyły były obstawiane przez Julka i Meridę, którzy praktycznie całą drogę szli tyłem, pilnując, aby nic nie zaatakowało ich pleców. Elsa czasami spoglądała na nich.
Dużo myśli pojawiało się w głowie Elsy, jednak priorytetową z nich było odnalezienie Roszpunki. To, w jaki sposób trafili do tych ciemnych tuneli, było wręcz niewiarygodne, jakby przydarzyło się w jakimś szalonym śnie.
Czkawka nagle stanął.
Merida i Julek spojrzeli przed siebie. Wszyscy wycelowali w ciemność tuż przed nim. Czekali.
– Ja coś słysza...
Czarna masa runęła na Julka i Meridę zza ich pleców.
– Experiallmus!
– Expulso!
I inne zaklęcia posypały się. Czarna masa ich puściła. Nie zdążyli się pozbierać, a już z ciemności galopowały widmowe konie – koszmary.
Jedyna droga ucieczki – przed siebie. Serca biły im jak oszalałe. Pozostali pomogli Julkowi i Meridzie wstać. Ta dwójka była otumaniona, ale nie aż tak, aby nie móc uciekać. Pędzili. Każdy rzucał za sobą zaklęcia na koszmary. Czary błyszczały, odbijały się od skał, wstrząsały nimi.
– Nie da się deportować! – wrzasnęła Merida.
Elsa nie zdążyła nawet o tym pomyśleć. Ale gdy przyjaciółka to powiedziała, zaklęła w duchu. Nie ma ucieczki z tuneli. Byli zbyt wolni, konie biegły szybciej. Nadrabiali dystans jedynie dzięki zaklęciom. Byli padnięci. Ich tempo się różniło. Elsa odstawała. Merida i Julek też – mieli dobrą kondycję, ale atak koszmarów ich osłabił.
Elsa się potknęła. Poczuła ognisty ból. Rozlewał się od kostki w górę. Adrenalina szybko go przyćmiła. Widziała złote oczy koni wpatrzone w nią. Koszmary piętrzyły się przed nią, ledwo odstraszane zaklęciami. Wyciągnęła ręce. Usłyszała trzask lodu. Widziała, jak widmowa materia zastyga. Próbowała się podnieść. Ktoś ją pociągnął ku górze. Zamrożone konie zaczęły trzeszczeć. Czarna materia przedarła się przez lód, jeszcze bardziej zdeterminowana by ich dopaść. Elsa nie dość, że ledwo łapała oddech, to każdy krok emitował ostrym bólem. Jack ją prowadził. Podtrzymując ją, miał słabe możliwości obronne. Mimo to rzucał za siebie salwy zaklęć. Ona odwracała się i słała kolejne fale zimna ku koszmarom. Czary Meridy, Julka i Czkawki trzeszczały.
– Incendio! – Ognisty ogień z różdżki Krukona runął na koszmary. Elsa poczuła swąd palonych włosów. Nie wnikała czyich.
Przez chwilę ich nie było. Ale tylko przez chwilę. Szlag, szlag, szlag. W biegu ledwie dostrzegli, że korytarz się rozdwaja. Koszmary runęły na nich. W czarnej zawierusze nic nie było widać – oprócz błysków zaklęć. Elsa czuła, jak czarna materia ją oplątuje, wyciskając z niej dech. Miała wrażenie, że wchodzi jej do głowy. Znów to widziała – przerażoną Annę, torturowanego Jacka, zimowe spustoszenie. Wszystkie złe sny, co do jednego, jakie kiedykolwiek miała w życiu. Miała wrażenie, że zaraz wybuchnie jej głowa. Mroziła wszystko wokół, ledwo pamiętając, że tuż obok jest Jack, a gdzieś dalej, w ciemności – inni. Zobaczyła, że tunel opada pionowo w dół.
To była jedyna szansa.
Jack próbował zrywać palcami czarną materię. Rzucał na oślep zaklęciami, prawie trafiając w Elsę. Rozwarła szeroko dłonie, pozwalając kolejnej fali mrozu opuścić swoje ciało. Wyrwała się z zamrożonych koszmarów. Nie dała im nawet chwili na ponowne zaatakowanie.
Pociągnęła za sobą Jacka w przepaść.
______________________________________________
Hejka-naklejka.
O rany, nie było mnie tutaj rok, a nawet dłużej. Cóż mogę powiedzieć. Przepraszam, że zostawiłam tak tę opowieść bez żadnego słowa. Przez ten rok dużo działo się u mnie i pisanie zeszło na bardzo daleki plan. Mimo że obecna sytuacja ma wiele minusów, to jednak są w niej malutkie pozytywy – znalazłam czas na pisanie między nauką do matury.
Prezentuję wam przedostatni rozdział tego opowiadania. Pozostaje mi jedynie dokończyć ostatni rozdział i sprawdzić epilog, który od dawna mam napisany (i zastanowić się, czy na pewno chcę, aby tak wyglądał, bo mam lekkie wątpliwości).
Życzę Wam miłego czytania i dbajcie o siebie ♥
Do napisania!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro