26. Faun, prosię i chudzielec
Pasterka w falbaniastej, różowej sukience oderwała się od bielutkiej owieczki i wychyliła z ram swojego obrazu.
— Coś cię trapi? — spytała postać z dzieła, kobieco trzepocząc rzęsami.
Chłopak zignorował pytanie pasterki, nawet nie podnosząc na nią wzroku. Nie zwalniając kroku, przechodzień szedł pustym korytarzem oświetlanym jedynie ogniem magicznych pochodni.
— Wszyscy chłopcy są tacy sami! — poskarżyła się smętnie pasterka, wracając do ram obrazu. — Najpierw zabierają ci wianek, musisz ich gonić przez całą łąkę... Oddają ci go i łobuzersko się uśmiechają! Dla żartu kradną owieczki... Szepczą miłe słówka do ucha... a potem cię olewają! — westchnęła spazmatycznie i wzięła na kolana swojego bielutkiego, mięciutkiego, zwierzęcego towarzysza. — Tylko ty mi zostałeś, malutki...
Obdarzyła Jacka pełnym nadziei spojrzeniem, oczekiwała, że Gryfon zawróci i zaprzeczy wszystkiemu, co mówiła. On jednak nie został przy pasterce oraz nie zwrócił większej uwagi na użalania odnoście zachowania chłopców.
Obrazy, które podczas lekcji i przerw nie zwracały uwagi na uczniów, teraz patrzyły z zaciekawieniem na przechodnia — jednego z niewielu korzystających z tego korytarza o tak późnej porze. Jakiś posępny czarodziej, który zazwyczaj drzemał w ramach, przebudził się na chwilę, rozejrzał, ziewnął i znów zasnął.
Jack zorientował się, że odkąd opuścił klasę historii magii, zaciskał dłonie w pięści. Postarał się rozluźnić ręce. Nogi same niosły go w stronę wieży Gryffindoru.
Nie mógł odgonić od siebie słów Elsy, były bardziej natrętne niż muchy. Gdy wzburzony wychodził z klasy historii magii, zauważył w błękitnych oczach dziewczyny łzy. Przez chwilę, kiedy trzymał dłoń na klamce, zawahał się. Krukonka nie mogła zauważyć jego niepewności. Stan Elsy nie zatrzymał Jacka w klasie historii magii.
Frost zwolnił chód, gdy minął obraz pasterki. Chłopak spojrzał przez ramię.
Wróć do tamtej klasy — podpowiedział cichy głosik.
Jack zwolnił kroku jeszcze bardziej.
Zwariowałeś?! — odpowiedział o wiele głośniej inny głosik.
Jack był bardzo zawiedziony i rozgoryczony tym, że Elsa ciągle okłamywała Annę. Jednocześnie współczuł Krukonce. Nie potrafił stwierdzić, co odczuwał mocniej, był okropnie zmieszany. Został razem z Elsą zgłoszony do Turnieju Trójmagicznego, musiał nauczyć się tolerować ją. Jednak Frost z czasem coraz bardziej przekonywał się do niej, spędzanie z nią czasu nie było już takie złe. Polubił ją. Bardzo polubił, nawet z mniejszym oporem przystępował do rzeczy, za którymi nie przepadał — na przykład do nauki — gdy dziewczyna mu pomagała. Akceptował zdolności Elsy, ale okropnie go irytowało, że nie chciała o nich mówić. Jack nie podejrzewał, że Krukonka unikała siostry przez lata, bo w ich dzieciństwie miało miejsce bardzo niemiłe wydarzenie. Rodzice Elsy, w oczach Frosta, byli po prostu niemądrzy. Ustalili starszej córce takie zasady, że bała się normalnie żyć. Gdy była przestraszona, nie kontrolowała mocy. Jej stosunki z innymi coraz bardziej się pogarszały. Strach narastał. Tak właśnie wyglądało to błędne koło. Czemu więc Elsa nie pragnęła go przerwać? Gdyby tylko zechciała, mogłaby powiedzieć Annie o zmienionych wspomnieniach i swoich mocach, nie musiała przecież wyznawać tego całemu światu, wystarczyłoby jednej osobie! Gryfonka może zezłościłaby się, pogniewała, ale przecież to siostra Krukonki. Musiałaby jej kiedyś wybaczyć, tak myślał Jack.
Elsie podoba się to, że okłamuje Annę? — zastanowił się Gryfon. — Najwidoczniej tak. — Patrzył już przed siebie i szedł żwawym krokiem.
Wzdrygnął się w odpowiedzi na własne myśli. Nie mógł uwierzyć, że Elsie podobało się okłamywanie Anny. To złość nakierowała go na taki tor myślenia.
Jack westchnął głośno. Ucisk w klatce piersiowej nie zelżał. Chłopak skręcił w kolejny korytarz. Poczuł skurcz w żołądku, gdy podbiegła do niego osoba, o której usłyszał wiele w ostatnim czasie.
— Jak dobrze, że jesteś! — westchnęła Anna. — Chodź, musisz mi pomóc.
Złapała Jacka za nadgarstek. Prowadziła chłopaka prędko korytarzem.
— Miałam iść po Adriana, w końcu jest prefektem, ale pomaga jakiemuś dzieciakowi w eliksirach — paplała nadzwyczaj ożywiona Anna, prowadząc za sobą Gryfona. — Clover Anblue nie mogłam też znaleźć, chyba jest gdzieś ze swoimi przyjaciółkami. Wielka pani prefekt, kiedy jest potrzebna, to jej nie ma!
— Anka, co się stało? — wydusił zdezorientowany Jack.
Nie wiedział, co on może mieć do sytuacji, w której potrzebni są prefekci. Poza tym, towarzystwo Gryfonki po tym, co się dowiedział, było dość krępujące.
Anna postawiła Frosta przed wejściem do damskiej toalety.
— Ryczy tam od co najmniej pół godziny. Próbowałam ją stamtąd wyciągnąć. Bełkocze coś o sierści i kopytach — westchnęła Anna.
Jack był coraz bardziej zbity z tropu.
— Jakie kopyta? Kto płacze? — spytał.
— Twoja siostra — powiedziała Anna.
Jack ściągnął brwi. Mógł przysiąc, że gdy widział Emmę po raz ostatni, wszystko było w porządku. Grała w dormitorium w Eksplodującego Durnia z dwójką chłopców, w towarzystwie których od niedawna się obracała.
— Powiedziałam jej, że przyjdziesz. Może się uspokoi — przyznała Anna z cichym westchnieniem. — Pójdę jej to powiedzieć.
Anna zniknęła w damskiej łazience, zostawiając coraz bardziej zmartwionego Jacka samego.
Chłopak zastanawiał się, co się stało jego siostrze. Owszem, Emma jak była młodsza, to często płakała bez powodu, ale teraz musiało się coś wydarzyć, skoro tak bardzo rozpaczała. Może Gryfonka zawaliła jakiś bardzo ważny sprawdzian i dlatego się smuci? Nie, to raczej nie było możliwe. Emma przejmowała się nauką bardziej niż Jack, ale nie na tyle, aby płakać z powodu złej oceny. Frostowi nie wydawało się także, aby jego siostra dostała szlaban. Chłopak widział ją w końcu dość niedawno, jej kartoteka uczennicy była wówczas czysta jak łza; Emma nie miała takiego talentu jak starszy brat, aby zaleźć za skórę nauczycielom zaledwie w ciągu kilku godzin. Jack doszedł do wniosku, że ktoś musiał skrzywdzić jego małą siostrę; poczuł, jak robi mu się gorąco. Do zamętu, który już i tak panował w głowie chłopaka, wprosiły się zamartwiania o siostrę. Anna mówiła, że Emma płacze od co najmniej pół godziny, ale czwartoklasistka nie wiedziała dokładnie, jak długo jedenastolatka wypłakuje sobie oczy.
Jack czekał coraz bardziej zniecierpliwiony. Przybliżył się do drzwi łazienki. Z toalety dochodził uspokajający głos Anny, ale nie dało się usłyszeć, co dokładnie rudowłosa mówiła. Nagle wszystkie dźwięki ucichły. Jack nasłuchiwał uważniej. Cisza mu się nie podobała. Kilka osób z portretów przebudziło się i łypało podejrzliwe na niego. Najwidoczniej wydawało im się, że chłopak czatujący pod damską łazienką ma jakieś niecne zamiary.
Z toalety zaczęły dobiegać narastające odgłosy: głos i kroki Anny odbijające się od posadzki oraz dziwny stukot.
Stukot kopyt?
Klamka drgnęła. Pierwsza z łazienki wyłoniła się Anna, która wyglądała z jednej strony na dość zszokowaną, a z drugiej na trochę rozbawioną. Za rudowłosą wyszło skulone, małe włochate stworzenie o zaczerwienionych od płaczu oczach.
Jacka ten widok tak zdziwił, że przez chwilę nie chciało mu się ani śmiać, ani gniewać, ani wypytywać o cokolwiek.
To małe, zgarbione stworzonko, które Anna wyprowadziła z łazienki, było Emmą Frost. Jedenastolatka od czubka głowy do pasa wyglądała w miarę normalnie, nie licząc zaróżowionych policzków, drżących warg i wilgotnych oczu. Jednak nawet to, że próbowała otulić się szatą Gryffindoru, nie ukrywało, co stało się z resztą jej ciała. Tyłek i nogi Emmy były po prostu włochate — nie, nie chodziło tu o włochate jak nogi Jane Cleese, gdy zażyła eliksir na porost włosów — pokryte szorstką, brązowawą sierścią jak u kozy. Emma zgubiła jednego buta — widać było nagą stopę... a właściwie kopytko. Tak, jedenastolatka zamiast stóp, a przynajmniej na tej bosej, miała rozdwojone, kozie kopytko.
— B-bee... — zabeczała mimowolnie. — Wyglądam jak faun. — Emma pociągnęła żałośnie nosem. Próbowała zakryć szatą swoje kozie nogi.
Dziewczyna spojrzała na brata zapłakanymi oczyma. Zrobiło mu się żal siostry; zauważył, że z jej głowy wystają dwa małe guzki — kozie różki.
— Nie jest tak źle — zachichotała Anna. To kłamstwo jej nie wyszło. — Prawda, Jack?
Jack wolał nie odpowiadać na to pytanie. Bez słowa ściągnął z siebie płaszcz i podał go Emmie, po której spojrzeniu było widać, że czuje wdzięczność, bo mogła okryć się bardziej za dużą na nią szatą brata.
— Pójdziemy do pani Kelly — poinformował Jack.
— N-nie, b-bee... — wybełkotała Emma — nikt nie może m-mnie zobaczyć... — Pociągnęła nosem.
— Pójdziemy korytarzami, którymi nikt nie chodzi — zapewnił Jack. — Do jutra na pewno ci przejdzie.
Emma otarła łzy z twarzy.
— Przyniosę ci jakieś rzeczy — powiedziała Anna, otrząsnąwszy się z szoku — pewnie zostaniesz na noc w skrzydle szpitalnym.
Emmie najwidoczniej nie podobała się perspektywa nocnego pobytu pod pieczą pani Kelly, ale zarówno ona, Jack i Anna wiedzieli, że tak powinno być. Frost miał nadzieję, że do następnego dnia siostrze przejdzie i ich matka nie dostanie zawału, bo ujrzy różki i kozi tyłek córki.
Kilka minut potem Jack prowadził Emmę najmniej uczęszczanymi korytarzami do pani Kelly. Ciągle powtarzał roztrzęsionej siostrze, że pielęgniarka na pewno przywróci ją do całkowicie ludzkiej, niekoziej postaci. Pytał Emmę, czemu zwłochaciło jej tyłek, ale ona wówczas albo zaciskała usta w wąską linię i nic nie mówiła, albo próbowała zbyć brata wymówką: Jakoś tak się samo zrobiło...
Jack w to nie wierzył. Przeczuwał, że Emmie przytrafiło się coś upokarzającego, może ktoś próbował wypróbować na niej jakieś zaklęcie.
~*~*~*~
— Kiepsko, że musi tam siedzieć całą noc — stwierdziła Anna, gdy razem z Jackiem wracała do dormitorium Gryfonów od Emmy. — Ale troszkę się uspokoiła, gdy Kelly usunęła jej kozie rogi...
— Przynajmniej nikt jej nie widział. Ona chyba umarłaby, gdyby ktoś ją zobaczył w takim stanie — westchnął Frost.
— Ten dzieciak, który leżał na łóżku obok nic nie widział? — spytała z ciekawością Ania.
Jack przypomniał sobie młodszego Gryfona, który leżał na szpitalnym łóżku z ogromnymi, rybimi oczami, łuskami na rękach i głową wetkniętą w wodną bańkę.
— Nie, on chyba nic nie widział — stwierdził chłopak.
Gdy Frost został sam na sam z Anną, musiał całą siłą woli powstrzymywać się od wypytywania dziewczyny, czy pamięta pewien wypadek z dzieciństwa. Jack spoglądał na Gryfonkę; ona kilka razy go na tym przyłapała, wtedy odwracał wzrok i wykazywał nienaturalne zainteresowanie zbrojami stojącymi przy ścianach, widokiem za oknami i swoimi sznurówkami. Jack wyobrażał sobie sześcioletnią Annę lecącą nieprzytomnie na śnieżną zaspę. Czy jego koleżanka z drużyny quidditcha na pewno tego nie pamięta? — Jack nie mógł w to uwierzyć.
Jednocześnie martwił się o swoją małą siostrę, która leżała w skrzydle szpitalnym, pozbywając się koziej sierści i kopytek. Nie wierzył, że mogłaby sama przemienić się w półkozła. Ktoś musiał wypróbować na niej zaklęcie. Na pewno nie przypadkiem, wtedy Emma nie kryłaby sprawcy. Jack miał zamiar dowiedzieć się, kto doprowadził jego siostrę do płaczu.
— Wiesz, co się działo z Emmą, zanim zamieniła się w kozła? — zapytał Jack.
Anna przez chwilę się zastanawiała. Robiła identyczną minę jak Elsa, gdy nad czymś intensywnie namyślała. Jack zauważył to i pożałował. Kiedy usłyszał, że Emma płacze w łazience, mechanicznie zablokował myśli o Elsie. Znowu poczuł niemiły skurcz w żołądku, ucisk powrócił nawet ze zdwojoną siłą.
Może nie powinienem zostawiać jej samej w klasie historii magii... — Wątpliwości powróciły.
— Zauważyłam, jak znowu przegrywała w Eksplodującego Durnia ze swoimi przyjaciółmi — odpowiedziała powoli Anna i z namysłem. — Chyba widziałam, jak wychodziła z nimi z dormitorium. Umówiłam się w Wielkiej Sali z Judie Crouch, bo miała oddać mi notatki z zielarstwa. Gdy wracałam z tymi notatkami do dormitorium, weszłam do łazienki i Emma już płakała w kabinie. Może to ci dwaj są odpowiedzialni za to?
Jack całkowicie zapomniał o nowych znajomych jego siostry. Jeśli Anna miała rację i Emma wychodziła z tymi dwoma chłopcami z dormitorium, to oni musieli mieć coś wspólnego z jej przemianą w fauna. No tak! Przecież nawet nie zaprowadzili Emmy do pani Kelly, więc albo źli z nich przyjaciele, albo to oni zaczarowali jedenastolatkę i zbytnio bali się konsekwencji lub po prostu nie chcieli jej pomóc.
Szli powoli w stronę dormitorium. Jack obawiał się tego, co zapanowało między nimi — niezręcznego, przynajmniej dla chłopaka, milczenia. Po raz pierwszy nie mógł znaleźć sensownego tematu do rozmowy z Anką. Frost, gdy rzucił na nią okiem, zauważył, że wśród jej rudej czupryny znajdowało się białe, a właściwie srebrne pasmo.
— Już skończyliście lekcje z Elsą? — zagadnęła z wyraźnym zaciekawieniem Gryfonka — zazwyczaj kończycie później.
— Stwierdziliśmy, że na dzisiaj wystarczy — skłamał Jack. Nawet sam, słysząc swój głos, wiedział, jak bardzo nieprzekonująco brzmiały jego słowa. Dodał coś, co mogło nieco zatrzeć ślady kłamstwa: — Jasne, dała mi długaśną listę pojęć, z którymi powinienem zaznajomić się podczas ferii... Poza tym mówiła, że musi się spakować.
Anna patrzyła podejrzliwie i powątpiewająco na kolegę. To, że Elsa zostawiłaby pakowanie na ostatnią chwilę, było tak możliwe jak to, że Bulstrode przyzna Gryfonom jakieś punkty — czyli prawdopodobieństwo wydawało się znikome.
Gryfonka uśmiechnęła się, w jej oczach tańczyły wesołe iskierki.
— Fajnie, że przygotowujecie się razem do turnieju — powiedziała dziewczyna. — Po tym, jak was wylosowano, wydawało mi się, że nawet nie zechcecie się do siebie odezwać. Elsa bardzo daje ci w kość?
Jack uśmiechnął się z trudem w odpowiedzi. Annie najwidoczniej ten gest wystarczył, bo tylko kiwnęła głową.
— Coś mam na twarzy? — spytała niespodziewanie Gryfonka.
— Nie — odparł zdziwiony Jack.
— Na pewno? Ciągle się na mnie gapisz, pomyślałam, że może czymś się upaprałam.
— Wszystko w porządku, naprawdę — zapewnił. — Chodzi mi tylko o to... — Nie mógł znaleźć słowa. Wskazał palcem na włosy.
Anna zachichotała.
— O to ci chodzi. — Uśmiechnęła się. — Myślałam, że nikt nie zwraca na to uwagi. Nie wiem, skąd ja to mam. Może dlatego, że kiedyś śniło mi się, że pocałował mnie troll?
~*~*~*~
Noc była dla Elsy wyjątkowo ciężka. Ilekroć dziewczynie udawało się zasnąć, uspokoić burzę myśli, to Krukonce śniły się okropne rzeczy. W koszmarach ze zdwojoną siłą powracał widok małej, sześcioletniej Anny trafionej lodowym promieniem i bezwładnie opadającej na śnieżną zaspę. Elsa około trzeciej w nocy, gdy inne dziewczęta w sypialni spokojnie spały, obudziła się roztrzęsiona, ze łzami w oczach, a po szybach w oknach piął się szron, pomimo że temperatura była dodatnia. Dziewczyna nie miała zamiaru ponownie poddać się koszmarom tamtej nocy. To oznaczało znoszenie nawałnicy myśli, strachu i niepewności w jej głowie.
Elsa ciągle słyszała słowa Jacka, które wypowiedział przed wyjściem z klasy historii magii. Dziewczyna nie umiała zapomnieć nuty wstrętu i zawodu, która czaiła się w jego głosie. Krukonka wiedziała, że powinna się spodziewać takiej reakcji Frosta. Mimo to dziewczyna nie mogła się pozbierać po tym, co usłyszała. Ale na co mogła liczyć? Na to, że Jack powie: okej, kontynuujmy naukę zaklęć? Ta nadzieja była okropnie idiotyczna. Może w nieposiadaniu przyjaciół była jedna dobra cecha — nie można stracić przyjaźni, zranić siebie i innych.
Przewracając się co jakiś czas na drugi bok, Elsa czuła, że musi porozmawiać z Jackiem, najlepiej przed wyjazdem na ferie wiosenne do domu. Dziewczyna wyszukiwała w myślach jak najwięcej miejsc, w których mogłaby zaczepić go rankiem. Mimowolnie układała nieprawdopodobne scenariusze rozmowy. Tylko czy Jack zechciałby z nią rozmawiać?
Elsa ciężko znosiła upływające godziny w ciszy i ciemności, gdy inne dziewczęta niczym nienękane po prostu spały. Za oknem powoli się rozjaśniało. Elsa odczuła małą ulgę, gdy jej współlokatorki powoli budziły się i tworzyły przedwyjazdowe zamieszanie. Olivia Jackson zgubiła torbę z rzeczami, które miała zabrać ze sobą do domu. Angelina White biegała, szukając kremu na krosty, bo w ciągu nocy wyskoczył jej ogromny pryszcz na środku czoła, a przecież nie mogła tak pokazać się publicznie!
— Idziesz ze mną na śniadanie? — spytała Roszpunka Elsę, przerzuciwszy torbę na ramię.
Elsa od razu się zgodziła. Na wspólnym śniadaniu z Roszpunką mogłaby nadarzyć się okazja, że przysiądzie się do nich Jack.
Dziewczęta zeszły razem do salonu, w którym siedziała większość Krukonów — tylko nieliczni chodzili w piżamach i najwidoczniej nie wybierali się na Wielkanoc do domów. Wśród tych, którzy najprawdopodobniej spędzali ferie w zamku, był Czkawka smętnie zajmujący legowisko na wnęce pod oknem i wgapiający się w to, co działo się na zewnątrz.
Elsa, mimo że chciałaby jak najprędzej pójść z Roszpunką do Wielkiej Sali — oczywiście, chodziło o możliwość spotkania Jacka — ruszyła za długowłosą, która cichutko skradała się w stronę przyjaciela.
Roszpunka złapała zapatrzonego Czkawkę za ramiona tak nagle, że aż podskoczył.
— Kiedyś dostanę przez ciebie zawału — wymamrotał, odrywając wzrok od szyby.
— Nie gadaj, tyle razy cię straszyłam... uodporniłeś się — odparła z uśmiechem Roszpunka. — Szkoda, że nie jedziesz na Święta do domu i zostajesz tutaj sam...
— Jakoś przeżyję. — Czkawka wzruszył obojętnie ramionami. — Wolę zostać w Hogwarcie niż siedzieć w pustym domu.
— W pustym domu? — zaciekawiła się Elsa.
Czkawka popatrzył przez okno, zmarszczył brwi. Elsie udało się ukradkiem spojrzeć na zewnątrz. Po błoniach spacerowała pod rękę para, dziewczyna w mundurku Beauxbatons i jakiś wysoki chłopak. Krukon wzdrygnął się i całkowicie odwrócił wzrok od dwójki spacerowiczów, których musiał przed chwilą obserwować.
— Mój ojciec wyjechał do Chin. Chce poznać tamtejsze smoki — odpowiedział Czkawka.
Roszpunka pokiwała głową. Przez chwilę dziewczyna także zainteresowała się parą spacerującą po błoniach, uśmiech długowłosej nieco przybladł, ale powrócił bardziej promienny niż przedtem.
— Idziesz z nami zjeść? — spytała Roszpunka.
Czkawka pokręcił głową.
— Raczej nie... nie jestem szczególnie głodny — odparł.
— Och, to w takim wypadku... miłych ferii! — Roszpunka uścisnęła Czkawkę entuzjastycznie.
Gdy długowłosa puściła przyjaciela, wydawał się nieco speszony takim pożegnaniem.
Elsa i Czkawka rzucili sobie nawzajem krótkie cześć, po czym dziewczęta opuściły dormitorium Ravenclawu i ruszyły do Wielkiej Sali.
Elsa poczuła lekki zawód i okropne zmieszanie, gdy Roszpunka zdecydowała, że dosiądą się do Anny i Meridy. Gryfonki rozmawiały o czymś z przejęciem, jedząc jednocześnie. Anna, gdy zauważyła, że idzie ku niej siostra i Roszpunka, posłała im uśmiech. Elsa poczuła, że coś ściska jej żołądek, jakby robiła coś okropnego.
Krukonki dosiadły się do Gryfonek. Elsa nie umiała patrzeć w oczy Anny, chociaż zaledwie dzień przedtem nie czuła się aż tak speszona wobec młodszej siostry.
Merida zaczęła rozmawiać z Roszpunką na temat jakiegoś wypracowania, z którego (znowu) dostała dobrą ocenę. Jack mówił Elsie, że jego przyjaciółka z Gryffindoru stosuje zakazany środek, aby osiągać lepsze wyniki w nauce i przez to pokłóciła się z Czkawką, i posprzeczała z Frostem i Roszpunką. To wszystko przez głupi wspomagacz, którego nikt nie powinien zażywać! Elsę okropnie korciło, aby zgłosić to nauczycielom. Tymczasowo była zawieszona w funkcji prefekta, ale i tak poczuwała się do pilnowania regulaminu. Nie robiła tego jednak ze względu na Jacka, któremu raczej nie spodobałoby się, że ktoś doniósł na jego przyjaciółkę.
— Nie wiecie, gdzie jest Jack? — zagadnęła niby od niechcenia Elsa, gdy nakładała na talerz jedzenie.
Anna i Merida wymieniły porozumiewawcze spojrzenia.
— Emmie przytrafił się pewien wypadek — powiedziała Ania tajemniczo — została w skrzydle szpitalnym na noc. Jack poszedł zobaczyć, jak się czuje i odprowadzić ją do dormitorium.
Elsa poczuła lekki zawód. Jednak słysząc o Emmie, która trafiła do skrzydła szpitalnego, mogła się spodziewać, że Jack zechce pomóc siostrze.
— Wszystko już z nią w porządku? — spytała Elsa.
— Najwidoczniej, skoro pani Kelly ją wysłała do domu — odparła Merida.
Elsa, niestety, nie spotkała Jacka, chociaż raz wydawało jej się, że podczas zamieszania z miejscami w powozach mignęła jej przed oczyma jego brązowa czupryna. Krukonka czuła się wyjątkowo okropnie, bo nie zdążyła porozmawiać z chłopakiem. Pocieszała się, że może po feriach wiosennych Jack nie będzie na nią zły, zechce wysłuchać wyjaśnień, a ona choć trochę poukłada sobie myśli.
Elsa jednak czuła, że ta Wielkanoc będzie ciężka. Nie widziała się z rodzicami przez wiele miesięcy. Podczas rozłąki wydarzyło się wiele rzeczy. Dziewczyna bała się, że widząc się z nimi twarzą w twarz, stanie się coś złego, może wypsnie się jej, że podzieliła się z kimś — a konkretnie: z pewnym Gryfonem — swoim sekretem, który miała skrywać za wszelką cenę. Co jeśli rodzice rozpamiętują ciągle artykuły „Czarownicy", przecież w pisaninie Berthy Moore było napisane, że Jacka i Elsę coś łączy... Krukonka uspokoiła się; wyjaśniła rodzicom w liście, że dziennikarka napisała same bujdy. Tym, co najbardziej Elsę przerażało, było to, że miała spędzić tydzień w towarzystwie Anny i ignorować ją, aby sprawiać wrażenie, że ciągle postępuje z zasadami ustalonymi przez matkę i ojca. Krukonka nie wyobrażała sobie tylko tygodnia spędzonego w ten sposób, a nie chciała nawet myśleć o wakacjach. Elsa, ciągle rozpamiętując to, co powiedział Frost, zaczęła odczuwać wyrzuty sumienia. Podczas ferii powinna odsuwać od siebie Annę. Jakby tego nie starczyło, ciągle wspominała słowa Jacka i to, że będzie musiała nie mówić nic o swoich mocach, wypadku z dzieciństwa i zmienionych wspomnieniach.
Zaczęła żałować, że w ogóle powiedziała Frostowi prawdę.
Wcześniej, owszem, czuła się źle z tym, że okłamywała Annę, ale po wyznaniu Frostowi prawdy, nie mogła tego znieść. Jack nie wiedział, że ona, Elsa, okłamuje siostrę dla jej dobra. Krukonka nie wybaczyłaby sobie, gdyby ponownie skrzywdziła Anię.
~*~*~*~
— Co to właściwie jest? — spytał zaciekawiony Jack, nachylając się nad stolikiem zawalonym broszurami.
— Praca magomedyka wcale nie jest trudna ani nudna! — odczytał Adrian tekst z broszurki, którą trzymał w ręce.
— Ulotki — oparła Merida.
Jack wziął jedną z ulotek do ręki.
— Bystre spostrzeżenie, pani detektyw — powiedział do Meridy.
Dziewczyna wywróciła oczyma.
Większość piątoklasistów zaczytywała się w treści kolorowych ulotek, którymi wyłożony był cały pokój wspólny Gryfonów; mała grupka stała przy tablicy ogłoszeń.
— Wyłożyli je wczoraj rano — wyjaśnił Casimir McMillan — to do tych konsultacji z opiekunami domów.
Jack całkowicie zapomniał o konsultacjach zawodowych z profesorem Dreamchildem. One naprawdę miały odbyć się tuż po Wielkanocy?! Sięgnął pamięcią do chwil, gdy przyjaciele mu o tym przypominali. Jak mógł zapomnieć o czymś, o czym ciągle nawijali jak nakręceni Czkawka, Roszpunka i Elsa?
— Kiedy są te konsultacje? — spytał, sięgając po przypadkową, jaskrawoczerwoną ulotkę zachęcającą do podjęcia pracy jako sprzedawca w sklepie z szatami w Hogsmeade.
— W tym tygodniu. Tam jest rozpiska. — Potter kiwnął głową w stronę tablicy ogłoszeń. — Ej, patrzcie! Może iść w kierunku testera eliksirów? Zarobki są dobre...
— I efekty uboczne pewnie też są niezłe — stwierdziła Merida.
Zupełnie tak, jakbyś nie korzystała z Mózgowca, który może mieć efekty uboczne — Jack w porę ugryzł się w język i nie powiedział tego na głos. Wolał nie wywoływać sprzeczek z przyjaciółką.
Jack i Merida przedostali się do tablicy ogłoszeń, do której przytwierdzono ogromną listę z terminami konsultacji u opiekuna domu. Rudowłosa zacmokała niezadowolona.
— Mam już jutro. A ty kiedy?
— Wtorek — westchnął Jack.
Tak naprawdę, to przedtem wcale nie myślał o doradztwie zawodowym. Ten termin podobnie jak SUM-y zawsze wydawał mu się odległy, jakby chłopaka dzieliły od niego lata. Frost nigdy nie namyślał się, jak będzie wyglądała ta wizyta u profesora Dreamchilda. Gryfon zastanawiał się, czy w ogóle warto pojawić się na niej, przecież nie miał żadnych planów dotyczących swojej ścieżki zawodowej.
— Co właściwie będzie na tym doradztwie? — Oddalił się razem z Meridą od tablicy ogłoszeń. Wypatrzyli jedyne wolne pufy. Zalegli na nich.
— Pewnie Dreamchild będzie lał wodę o tym, co chcesz robić w życiu, nagada ci, czego masz się uczyć do SUM-ów — nawiasem mówiąc, pewnie powie ci, że wszystkiego, tacy są nauczyciele... — i jakie przedmioty masz kontynuować po piątej klasie. — Merida przeglądała ulotkę, którą capnęła, gdy szli w stronę puf. — Hej, to coś dla ciebie!
Wcisnęła Jackowi broszurę:
Interesujesz się miotlarstwem?
Wiesz, jak przywracać miotłom dawną młodość? To praca dla Ciebie! Szukamy takich ludzi jak Ty! Już dzisiaj możesz zatrudnić się jako renowator mioteł!
Gwarantujemy dobre zarobki, przyjazną atmosferę pracy oraz możliwość zdobycia doświadczenia zawodowego.
Miotła jak nowa!
7¼ Pokątna
Londyn
— To nie przejdzie — mruknął Jack, zwijając ulotkę w kulkę.
Chociaż praca jako renowator mioteł mogła być dość przyjemna...
— Czemu nie? Przecież naprawiłeś już tyle mioteł! — oburzyła się Merida.
— Ja... nauczyłem się kilku trików i tyle — odparł Jack.
— Patrzcie, ludzie! Jack Frost jest skromny! — oświadczyła głośno; kilka osób się odwróciło.
— A ty cicha i taktowna!
— Ty tam idealnie pasujesz, ale jeśli wolisz... — Wyciągnęła z kieszeni szarawą broszurę. — Proszę. Czy nadasz się jako pomywacz w gospodzie Zatęchła Piwnica w Hogsmeade?
Jack uśmiechnął się półgębkiem. Frost lubił majsterkowanie przy miotłach, nawet bardzo, ale nigdy nie przeszło mu przez głowę, aby pracować w tej branży. Wszystkie czary, które rzucał na miotły, były małym ryzykiem, że coś pójdzie nie tak, bo wszystkie wyszukiwał sam. Pewnie w Miotle jak nowa należałoby postępować zgodnie z wieloma zasadami, jeśli chodzi o naprawę sprzętu, a Jack często improwizował.
Jednak gdy pomyślał o innych zawodach, choćby pracy jako pomywacz w Zatęchłej Piwnicy, zawód renowatora mioteł zyskiwała kolejne plusy...
— Chyba wspomnę o tym Dreamchildowi — powiedział Jack.
— Dobry pomysł. Ja dostanę się do profesjonalnej drużyny quidditcha, a ty będziesz renowatorem mioteł i będziesz nam naprawiał sprzęt! — odparła z uśmiechem Merida.
Jack parsknął śmiechem.
— Powodzenia z tym graczem quidditcha... ty w powietrzu ledwo radzisz sobie z tym, aby włosy nie przesłaniały ci widoczności... — stwierdził Jack żartobliwie.
Merida posłała mu mordercze spojrzenie, ale to, że się uśmiechała, na szczęście, popsuło efekt udawanej złości.
Jack cieszył się, że przez ferie przyjaciółka zdążyła przynajmniej jemu zapomnieć akcję z Mózgowcem. Chłopak pogodził się przynajmniej z Meridą. Wydawało się, że dziewczyna ma dobry humor. Skoro przez przerwę świąteczną zdążyła zapomnieć o sprzeczce z Jackiem, to może nie pamiętała także o kłótni z Czkawką? Jack miał taką nadzieję. Zagmatwane relacje przyjaciół i pokręcone sytuacje dawały mu już w kość.
Sumienie Jacka ciągle męczył wieczór w starej klasie historii magii. Chłopak przez cały tydzień próbował sobie wszystko poukładać. Niby wyjaśnił kilka rzeczy, ale dalej czuł się, jakby myśli urządziły w jego umyśle imprezę stulecia sowicie zakrapianą piwem kremowym. Jack nie potrafił udawać, że nic się nie stało. Wiedział, że nie umiałby ignorować Elsy, sprawiać pozorów, że nic między nimi nie zaszło, zupełnie jakby niczego się nie dowiedział. Był rozdarty, bo z jednej strony, pragnął ujrzeć Krukonkę jak najszybciej — nie widział jej w Hogsmeade, skąd powozy zabrały uczniów do szkoły — a z drugiej, wolałby poczekać.
Wcześniej, zanim przemyślał niektóre sprawy, Jack złościł się na siebie, bo dopuścił do siebie myśli, że Elsa jest w porządku. Uważał, że ciągle okłamywanie siostry nie było dobre i to właśnie sprawiło, że Krukonka wydała się Gryfonowi taka jak sprzed lat, a nawet sprzed kilku miesięcy: egoistyczna, pozbawiona jakichkolwiek uczuć.
Ale jakaś część umysłu Jacka buntowała się temu twierdzeniu, coraz głośniej wraz z upływającymi dniami ferii. Ta część przywoływała chłopakowi wspomnienia, kiedy Elsa była miła, gdy się uśmiechała, martwiła o innych. Wróciły do niego także chwile, gdy widział dziewczynę smutną, a najwyraźniej ta, gdy zostawił ją w klasie historii magii.
Jack zastanowił się nad tym, co powiedział Krukonce na do widzenia. Elsie nie mogło podobać się to, że okłamuje Annę. Jak mógł tak w ogóle pomyśleć? Poznał Krukonkę, przynajmniej tak mu się wydawało, ona nie chciałaby mówić nieprawdy siostrze, nie z własnej woli.
Frost wynalazł różne hipotezy, czemu Elsa nie chciała powiedzieć Annie prawdy, jednak wolał nie wybiegać z żadną. Miał nadzieję, że uda mu się przeprosić dziewczynę i nakłonić, aby sama powiedziała, czemu nie wyjawi siostrze prawdy.
Jack wsunął ulotkę z serwisu naprawczego mioteł do kieszeni. Powrócił myślami do nadchodzących konsultacji zawodowych. Zapytanie profesora Dreamchilda o pracę renowatora mioteł zaczęło wydawać się chłopakowi całkiem sensowym pomysłem.
Frost rozsiadł się wygodniej, podczas gdy Merida zaczytywała się w ulotce jakiejś lokalnej drużyny quidditcha, która zachęcała do rozpoczęcia kariery sportowej w ich klubie. Jack zauważył, jak jego siostra ucieka od dwójki starszych przyjaciół i wbiega po schodach do sypialni dziewcząt. Jeden z nich właśnie udawał, że beczy jak koza, a potem zaniósł się śmiechem z drugim. Chłopcy wyglądali razem idiotycznie; całkowicie się od siebie różnili. Jeden był tłusty i przysadzisty, ciemne włosy opadały mu na paciorkowate, świńskie oczka. Rechotał do tego jak prosię, co jeszcze bardziej upodobniało go do różowiutkiego wieprza. Drugi chłopak był wysoki i bardzo chudy, jasne włosy miał przydługie, tak że smyrały mu ramiona.
— To są ci kumple Emmy? — zapytała Merida Jacka. Najwidoczniej myślała o tym samym co on.
— Tak mi się wydaje. Anka ich tak opisywała. — Jack podniósł się z pufa.
Frost postanowił, że zapyta drugoklasistów, czy wiedzą, co przydarzyło się jego siostrze przed feriami — oczywiście, że mieli pojęcie co, chłopak po prostu chciał zobaczyć, czy powiedzą prawdę. Jack czuł, że będzie musiał się bardzo powstrzymywać, aby nie zasypać oskarżeniami tych okropnych dzieciaków.
Merida ruszyła za Jackiem, zostawiając rozwaloną broszurkę na stoliku po drodze. Dwaj drugoklasiści, widząc, że idzie do nich Jack i Merida, przestali się śmiać, ale na twarzy chudego ciągle gościł słabnący, chytry uśmieszek; gruby zaczął gramolić się z krzesła, jakby chciał czmychnąć w stronę wyjścia.
— To wy chyba przyjaźnicie się z moją siostrą — stwierdził Jack. Silił się na przyjazny ton, chociaż miał ochotę nakrzyczeć na drugoklasistów. Frost wiedział, że to oni zamienili jego siostrę w kozła. Pragnął dać im nauczkę. Jednak chłopak musiał dowiedzieć się, czemu to zrobili i dlaczego Emma ich kryje, aby taka sytuacja się nie powtórzyła.
Gruby wyraźnie się zmieszał, uśmieszek chudego stał się nerwowy.
— Z twoją siostrą? — spytał niewinnie chudy.
— Rozmawialiście z nią kilka minut temu — przypomniał surowym tonem Jack.
Widać było, że drugoklasiści woleliby uniknąć tej rozmowy.
— No tak... — przyznał chudy. — Jak ona ma na imię, Aaron? — zwrócił się do grubego.
— Emma — odparł Aaron, czerwieniąc się. — My tylko gramy razem w Eksplodującego Durnia...
Merida zaplotła ręce na piersiach. Rzuciła Jackowi porozumiewawcze spojrzenie. Drugoklasiści ewidentnie chcieli coś ukryć.
— Byliście z nią tydzień temu, wieczorem, dzień przed wyjazdem — przypomniał chłodnym tonem Jack.
— Naprawdę? Och, my tylko minęliśmy ją na korytarzu... — bąknął Aaron. — A teraz tylko rozmawialiśmy... chcieliśmy coś pożyczyć, ale nie miała...
Aaron zaśmiał się nerwowo, a chudzielec nic więcej nie mówił. Jack nie chciał odpuszczać, ale nie sądził, aby w tej rozmowie cokolwiek ugrał.
— Aha, dzięki — mruknął Jack.
— Kłamali? — spytała Merida, gdy wrócili na pufy, na których siedzieli niedawno.
— Oczywiście, że tak.
~*~*~*~
Poniedziałek po feriach wielkanocnych okazał się jednym z gorszych, które Jack przetrwał.
Mimo że zaledwie tydzień wcześniej nauczyciele zadali tyle pracy domowej, że nie powinni męczyć uczniów do końca roku, to i tak nie odpuszczali. Dali jeszcze więcej zadań, rozkręcili się do końca z tematem SUM-ów i konsultacji z opiekunami domów. Do południa Jack miał więcej pracy domowej niż widział kiedykolwiek na oczy.
Atmosferze wzmożonych przygotowań do egzaminów towarzyszyło Frostowi niestety okropne zachowanie Meridy i Czkawki. Gryfonka i Krukon po prostu nie odzywali się do siebie, udawali, że siebie nie widzą, nie słyszą. Jack myślał, że oszaleje, podczas gdy jedynie on i Roszpunka zachowywali się normalnie z ich paczki. Dodatkowo, Czkawka miał doła, bo pewien wysoki, postawny Krukon prowadzał się z jego byłą dziewczyną — Agnés — której najwidoczniej podobało się patrzenie z góry na młodego Haddocka.
Merida po konsultacjach chodziła wściekła jak osa, bo usłyszała, że pomimo planów zostania graczem quidditcha, musi uzyskać dobre oceny z wielu przedmiotów, bo tego wymaga wiele drużyn. Przecież to tylko latanie! Po co mi do tego głupie eliksiry? — skarżyła się.
Emma cały dzień była przybita, nie w towarzystwie dwójki drugoklasistów, którzy dziwnie patrzyli na Jacka, gdy minął ich raz na korytarzu. Frost zagadywał do siostry, ale ona mówiła, że wszystko w porządku. Kiepskie kłamstwo.
Nie tylko Emma wydawała się nie w humorze. Anna Vintersen wyjątkowo nie całowała się z Adrianem przy każdej okazji i przy śniadaniu, które jadła wspólnie ze swoim chłopakiem oraz Meridą i Jackiem, nie miała najmniejszej ochoty na rozmowy.
Elsa wydawała się jeszcze bardziej przybita niż siostra. Jack to widział, ale nie potrafił się przemóc i porozmawiać z Krukonką. Wydawało mu się kilka razy, że dziewczyna nieśmiało spogląda na niego. Może tylko mu się przywidywało. Wieczorem, przed pójściem spać, obiecał sobie, że następnego dnia porozmawia z Elsą.
~*~*~*~
Jack wyszedł z gabinetu profesora Dreamchilda. Mimo że konsultacje nie były okropnie straszne, to Frost rozluźnił się dopiero wtedy, gdy znalazł się na korytarzu, na którym gromadziła się kolejka Gryfonów czekających na rozmowę z opiekunem domu (Jack był pierwszy tego dnia). Do gabinetu nauczyciela wślizgnęła się Clara Goodmiller.
Frost, idąc nieśpiesznie w stronę Wielkiej Sali na kolację, przywoływał w myślach słowa profesora Dreamchilda. Chłopak wcześniej nie spodziewał się, że nauczyciel pochwali jego pomysł, aby zatrudnić się w branży miotlarskiej, jednak mile się zaskoczył. Dostał szczegółową rozpiskę, nad czym powinien szczególnie popracować do czasu egzaminów. Wydawało się niemożliwe, aby uzyskał tak dobre oceny, ale wierzył w sukces.
Chłopak szedł powoli śledzony wzrokiem postaci z obrazów. Jack mijał po drodze kilka znajomych osób, ale nie wdawał się z nikim w pogawędki.
Skręcił w boczny korytarz.
Kilka kroków przed chłopakiem szła osoba, z którą nie miał odwagi porozmawiać wcześniej. Czuł, jak powraca dawny stres. Przez chwilę podążał za nią mechanicznym krokiem, tępo obserwując, jak jasny warkocz dziewczyny lekko kołysze się z każdym jej krokiem.
Chłopak wziął głębszy wdech.
Nie stchórzę tym razem — obiecał sobie.
Podbiegł do dziewczyny. Nie chciał jej wystraszyć. Drgnęła, gdy zrównał z nią chód. Jack obawiał się, że Krukonka przyśpieszy, chcąc go uniknąć, ale tak się nie stało. Wpatrywała się w Jacka oczyma pełnymi smutku. Nic nie mówiła.
To było okropne.
Jack także nie bardzo wiedział, od czego powinien zacząć rozmowę. Szli coraz wolniej, aż stanęli. Byli sami na jednym z szerokich, chłodnych korytarzy — galerii portretów przedstawiających starożytnych, nieustraszonych herosów zabijających potwory i dzielnych rycerzy walczących ze smokami.
Jack i Elsa po prostu się na siebie patrzyli. Frost nie umiał oderwać wzroku od jej błękitnych oczu pełnych smutku, może strachu, ale i nadziei. Chłopak nie potrafił zrozumieć, jak mógł w ogóle się na nią gniewać.
Ta sytuacja stawała się coraz bardziej dziwna i nieco krępująca.
Jack stwierdził, że musi wziąć się w garść i sam zacząć rozmowę. Próbował znaleźć w myślach słowa, które nie zabrzmiałyby głupio, a przynajmniej byłyby bardziej inteligentne od zamętu w umyśle.
— Jak się czujesz? — Jack poległ. To pytanie było beznadziejne, najgorsze, jakie mógł wymyślić. Mimowolnie zacisnął dłonie w pięści.
Elsa wzruszyła lekko ramionami.
— Jakoś — odparła cicho. — A ty?
Jack w odpowiedzi tylko wzruszył ramionami i uśmiechnął się krzywo.
Widział, że Elsa ciężko zniosła ferie. Był ciekawy, jak zachowywali się jej rodzice w stosunku do niej i Anny. Czy Krukonka znowu odsuwała od siebie siostrę, aby postępować według ich zasad? To tłumaczyłoby, dlaczego Gryfonka była w tak podłym humorze.
— Nie powinienem zostawiać cię samej w tej klasie — przyznał Jack. Niewidzialny balast ulotnił się z jego wnętrzności.
— Nie dziwię się, czemu wyszedłeś — westchnęła Elsa.
— Jestem po prostu głupi i tyle. — Uśmiechnął się bez cienia radości. — Przepraszam. Jeśli dalej chcesz...to jakoś sobie poradzimy z tym problemem, dobra? — zaoferował.
Elsa zamrugała zdziwiona.
— Ty... nie jesteś na mnie zły? Chcesz.. dalej się ze mną zadawać? Pomagać mi?
Jack parsknął śmiechem.
— Oczywiście, że chcę się z tobą zadawać, Strażniczko Regulaminu. Przecież się przyjaźnimy, co nie? — Jack tym razem uśmiechnął się naprawdę szczerze. — Chyba nie sądzisz, że zostawię cię samą z twoim zimowym problemem... tylko, na litość boską, daj sobie wreszcie pomóc.
Elsa patrzyła na Jacka z niekłamanym zdumieniem.
Potem uśmiechnęła się szczerze. Z tym uśmiechem wyglądała naprawdę ślicznie.
Jack poczuł, jak ucisk w żołądku zniknął całkowicie. Miał wrażenie, jakby nosił magiczne buty ze skrzydełkami, które podrywają go ku górze.
Krukonka westchnęła głośno. Zrobiła nieśmiały krok w stronę Jacka.
Uścisnęła chłopaka serdecznie. Chociaż Jack początkowo był bardzo zdziwiony takim gestem z jej strony, odwzajemnił z radością uścisk. Nie pojawiło się przenikające kości zimno, które chłopak poczuł, gdy złapał Elsę za nadgarstek po pierwszym zadaniu turnieju — ciągle pamiętał to niemiłe uczucie.
— Dziękuję — wyszeptała Elsa cichutko. W jej głosie brzmiały niekłamana ulga i szczęście.
~*~*~*~
Wakacyjne dzień dobry!
Świadectwa odebrane? Pasek (nieważne gdzie) jest? Umieracie z gorąca? Chore gardło jest? — dobra, chyba tylko ja mogę odpowiedzieć tak, no dobra, jednak już wyzdrowiałam.
Niestety, na ten rozdział musieliście czekać aż dwanaście dni, za co przepraszam. Chodzi głównie o problemy ze sprzętem. Komputer, na którym, pisałam szlag trafił. Teraz korzystam z innego, który ledwie zipie... Jednak jakoś dałam radę. Co sądzicie?
Miłych wakacji, pozdrawiam chłodno na te upały!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro