Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

25. Wypadek

Jack długo cieszył się efektami swojego żartu. Okazało się, że czar słodyczy, które Frost niegdyś kupił za ostatnie pieniądze w jakimś sklepie dla dowcipnisiów na Pokątnej, nie poległ łatwo w walce z zaklęciami pani Kelly. Ślizgoni ponad tydzień trwali pod klątwą zwierzęcych głosów. Zirytowany do granic możliwości, miauczący Hyperion Malfoy zarobił miesięczny szlaban za napaść, bo jakiś trzecioklasista zagadnął go tekstem: Jak robi kot? Gdy Ślizgoni mogli już używać ludzkich głosów, na każdym kroku docinali Jackowi i jego znajomym. Szczególnie wściekły był Hans, który po upokorzeniu ze strony Frosta, wyśmianiu przez braci i rozstaniu z Anną, nie potrafił przejść w milczeniu obok znienawidzonego Gryfona, nie burcząc pod nosem obelg.

Młodsza siostra Vintersen wyjątkowo szybko pocieszyła się po zerwaniu z Jungiem. Dwa dni po oficjalnym rozstaniu widziano ją trzymającą się za rękę z Adrianem Kellym. Elsa, ilekroć mijała na korytarzu Annę i jej nowego chłopaka trzymających się za ręce lub, co gorsza, całujących, przyśpieszała i udawała, że ich nie widzi. Frost zauważył, że Krukonka coraz rzadziej rozmawiała z siostrą. Może powodem było to, że Anna ciągle obściskiwała się z Kellym. Jack podejrzewał, że Elsa po prostu czuła zazdrość o Gryfonkę. Gryfon, w obawie o zaprzestanie udzielania korepetycji, własne zdrowie i życie, rzadko zarzucał Krukonce zazdrość.

Profesorowie zadawali tyle pracy domowej, że nikt pod koniec lekcji nie liczył na wyjście z zajęć bez zadań do zrobienia lub wypracowania do napisania. Handel wspomagaczami rozkwitał, pomimo ciągłego gadania nauczycieli i konfiskowania zakazanych substancji przez prefektów. Szczególnym powodzeniem cieszył się Mózgowiec — oczywiście, nikt nie wiedział, przez kogo jest sprzedawany ten napój (ale jeśli ktoś chciał kupić, to wiedział, że należy się zwrócić do pewnego obrotnego Ślizgona).

Mroźny luty upłynął. Nastał deszczowy, wietrzny marzec, a Jack, oprócz ostrego zakuwania do SUM-ów, musiał razem z Elsą przygotowywać się do kolejnego zadania turniejowego. Dziewczyna nie zwalniała tempa. Wyszukała chyba z milion zaklęć i uroków, które mogłyby się przydać podczas ostatniego wyzwania turnieju; tysiące stworzeń, roślin, eliksirów, czarów i innych zagadnień, z którymi, według niej, warto się zaznajomić. Elsa i Jack teorię omawiali w bibliotece, a praktykowali zaklęcia na zewnątrz. Okropna pogoda i obecność innych osób bardzo przeszkadzała. Po pewnym czasie reprezentanci Hogwartu stwierdzili, że lepiej przenieść się do uczęszczanej wyłącznie przez nich klasy historii magii. Tam nikt im nie przeszkadzał. Nie wrzeszczał, gdy oberwał przypadkowo jakimś czarem. Krukonka, mimo że ciągle siedziała zawalona książkami — Jack zastanawiał się, czy w ogóle ma czas na sen — usilniej pomagała Gryfonowi podciągnąć się w nauce i przygotować do egzaminów. Frost, po przezwyciężaniu wielu chwil załamania, gdy zapominał nawet formuły zaklęcia wiążącego sznurówki, był naprawdę wdzięczny Elsie, bo się nie poddawała i próbowała go uczyć. Kilka razy przeszło mu przez myśl, aby podziękować dziewczynie, ale nigdy nie udawało mu się znaleźć odpowiedniego momentu.


~*~*~*~


— ...Trzecie prawo Fineusa głosi, że...

— Merida, to już jest następny temat! — poinformował Czkawka.

Rudowłosa uśmiechnęła się niewinnie.

— Naprawdę? — spytała głupkowato Gryfonka. — Och, najwidoczniej za dużo się nauczyłam! — zachichotała.

Jack wywrócił oczami. Wyciągnął z torby esej i ostatni raz zaczął go sprawdzać.

— Jack, a może ty byś mnie teraz przepytał? — Merida wyrwała Czkawce podręcznik eliksirów.

— Na gacie Merlina, przecież wiesz, że umiesz — odparł Frost markotnie.

Merida próbowała zrobić naburmuszoną minę, ale dziewczynie nie udało pozbyć się uśmiechu zadowolenia z twarzy.

— Wiem, że mówiłam to wiele razy... — zaczęła Gryfonka.

— ...ale dzięki Mózgowcowi — dopowiedzieli półgłosami Jack oraz Czkawka dobrze znaną im kwestię.

— ...ale dzięki Mózgowcowi wystarczy, że przeczytam jeden temat, nie, wystarczy, że na niego zerknę, a już umiem!

Jack chciał powiedzieć coś na kształt aha. Wyszedł mu dziwny, niezrozumiały dźwięk przypominający niemrawe jęknięcie.

Chłopak okropnie się nie wyspał. Najpierw śniło mu się, że ucieka przed rozwścieczonym profesorem Bulstrode'em. Nauczyciel rzucał w Jacka ożywionymi cukierkami uzbrojonymi w ostre zęby. Bulstrode między kwaknięciami, mówił coś w stylu: NIE ZDASZ! POPRAW KOSZULĘ! JESTEŚ LESEREM! Gryfon potknął się na schodach. Po kilku sekundach udręki, został zjedzony żywcem przez zębate cukierki. Potem Frostowi śniło się, że musiał zdawać egzaminy praktyczne przed chimerami ubranymi w bardzo brzydkie czarodziejskie szaty. Pomylił zaklęcie przywołujące z odsyłającym. Komisja złożona z potworów oświadczyła, że nie zdał. Potem spaliła go. W ostatnim śnie, po którym Jack obudził się zlany potem, nie pojawiły się krwiożercze słodycze, ani chimery w bardzo brzydkich ubraniach. Okazało się, że aby zaliczyć ostatnie zadanie Turnieju Trójmagicznego, należało przejść przez zamarznięte jezioro. Na trybunach, oprócz wielu dorosłych gości spoza szkoły, znajdowały się delegacje Durmstrangu, Beauxbatons oraz Ślizgoni — wszyscy z plakietkami FROST — KRÓL MAZGAJÓW. Jack nie mógł nawalić. Szedł szybko i nieuważnie. Lód kruszył się. Frost wpadł do lodowatej wody. Ślizgoni zaczęli rechotać. Jack miotał się, ale zimno go paraliżowało, namoknięte szaty ciągnęły na dno. Z coraz większym trudem powstrzymywał się od nabrania wody w płuca. Do rosnącego na sile rechotu Slytherinu dołączył inny śmiech — zimny, drwiący, przenikający kości bardziej niż lodowata toń jeziora.

Nocny koszmar Jacka, profesor Bulstrode, otworzył drzwi klasy. Czkawka pożegnał się i ruszył ku dormitorium Ravenclawu, gdzie miał spędzić wolną godzinę. Uczniowie wtłoczyli się za nauczycielem do ciemnej, zatęchłej sali eliksirów. Profesor, z bardziej podkrążonymi oczyma niż zwykle, przywołał do siebie stos pergaminów.

— Cisza. Proszę usiąść. Panno Longbottom, powiedziałem, proszę usiąść — powtórzył szorstko nauczyciel.

— Dzisiaj jest jeszcze gorszy niż zazwyczaj — stwierdziła Merida, gdy usiadła razem z Jackiem przy stanowisku najbardziej oddalonym od zasięgu wzroku nauczyciela.

Frost miał wrażenie, że tego dnia każdy nie miał humoru. Niektórzy ziewali szeroko, jakby nie spali całą noc. Wszyscy, oprócz Meridy zachwyconej już od kilku dni działaniem Mózgowca. Ze stolika Pottera dochodziło ciche pochrapywanie. W klasie nie było kilku osób.

Bulstrode przeszedł wzdłuż pierwszych stanowisk. Zrugał jakąś dziewczynę z Hufflepuffu za leżenie na ławce i odjął Puchonom piętnaście punktów.

— Nigdy nie odejmował tyle punktów — przyznał Jack. Ta wersja Bulstrode'a bardzo przypominała tę z jego koszmarów. Jak nauczyciel wyciągnie cukierki z kieszeni, to Jack mógłby się poważnie załamać.

Nauczyciel, kończąc wrzeszczenie na zaspaną Puchonkę tak, że prawie doprowadził ją do płaczu, stanął przodem do klasy. Pergaminy, które trzymał, obudziły w Jacku niepokój. Kolejny niezapowiedziany sprawdzian mógł sprawić, że oprócz kończącego się szlabanu u Dreamchilda, chłopak otrzyma kolejny od Bulstrode'a.

— Przyznam szczerze, że poziom waszych wypracowań jest... raczej mierny — powiedział chłodno nauczyciel, co przeczyło ognikom zadowolenia w jego szarych oczach. On po prostu uwielbiał dołować uczniów.

Merida po raz pierwszy wyglądała na uczennicę, której te słowa nie dotyczyły. Patrzyła na Bulstrode'a z pewnością siebie i uśmiechem na okrągłej twarzy.

— Jednak niektórzy pozytywnie... och, zaskoczyli, to za duże słowo — kontynuował profesor, gładząc pieszczotliwie dłonią pergaminy — bardziej pasuje określenie: postarali się bardziej niż zazwyczaj. Pokazali, że wcześniej kierowało nimi wyłącznie lenistwo. Oceniałem was według standardów na tegorocznych egzaminach.

Oczywiście, nauczyciel nawet do pochwały musiał wpleść jakąś złośliwość.

— Nie przedłużając, poprosiłbym o rozdanie. — Nauczyciel wcisnął prace domowe Eveline Broomless.

— Dobrze, panie psorze — powiedziała dziewczyna, od razu zabierając się do rozdawania.

Kilka osób, otrzymawszy swoje wypracowania, wypuściło głośno powietrze. Inni się załamali, a byli jeszcze tacy, którzy totalnie to olali. Malfoy chełpił się głośno, że otrzymał Wybitny. Eveline pacnęła na ławkę Jacka i Meridy ich prace.

— Nie wierzę... — wymamrotał Jack, biorąc swój pergamin w dłonie.

— Wiedziałam! — przyznała Merida. — Wybitny! Wiedziałam, że jestem utalentowana, ale wystarczy mi tycia pomoc...

Jack miał odpowiedzieć, że wypracowania nie napisała jego przyjaciółka, a magiczny napój, Mózgowiec. Jednak przeglądanie swojej pracy pochłonęło chłopaka całkowicie. Frost z otępieniem wpatrywał się w piękne, eleganckie, wielkie Z, które wystawił mu Bulstrode. Jack zastanawiał się, czy nauczyciel, zamiast napisać Troll, przypadkiem postawił Zadowalający. Przeglądając punktację, dało się dojść do wniosku, że Bulstrode nie mógł pomylić się z oceną. To był pierwszy tak dobry stopień Jacka, jeśli chodzi o eliksiry.

— Och, tylko Z... — stwierdziła współczująco Merida, zaglądając w pracę przyjaciela.

— Tylko? — Jack uniósł brwi.

Merida ze smutną miną pokiwała głową. Frost nie miał zamiaru wypominać przyjaciółce, że dostała dobrą ocenę głównie dzięki eliksirowi. Nawet jeśli wydawało mu się to nie w porządku, bo on musiał harować, a Gryfonka dostawała dobre oceny dzięki zażyciu magicznego napoju. Jack przypomniał sobie, że gdyby tylko chciał, mógłby mieć takie stopnie jak Merida. Wystarczyłoby, aby kupił sobie Mózgowca. Problem był taki, że nie wystarczyłoby mu pieniędzy na dłuższe, skuteczniejsze stosowanie i pewnie musiałby znosić gadanie Czkawki i Roszpunki. Elsa chyba zabiłaby go, jeśli wypiłby eliksir wspomagający. Poza tym, Jack już miał do czynienia z tego typu miksturami i wolał, aby znów go nie oszukano.

Nie ma co roztrząsać tematu — pomyślał Gryfon, spoglądając z zadowoleniem na swoją ocenę.

Frost, czując, że nareszcie ma dobrą passę w nauce, uwarzył eliksir gadulstwa bez żadnego wybuchu lub wylania czegoś na innych. Merida tworzyła magiczny napój, ciągle gadając o swoim cudownym pomocniku w nauce, ściszając głos do konspiracyjnego szeptu, gdy w pobliżu podchodził nauczyciel. Jej zachowanie wydawało się co najmniej śmieszne. Jack miał wrażenie, że przyjaciółka nie potrzebuje eliksiru gadulstwa, aby paplać bez przerwy. Bulstrode ocenił kilka wywarów jako żałosnych, niektóre jako znośne (w tym wywar Jacka), dzieło Meridy przemilczał, a dwóch Ślizgonów pochwalił.


~*~*~*~


— Wiesz co? Powinienem już dawno powiedzieć nauczycielom o interesie tego Juliana. Dostawy się skończą — oświadczył Czkawka, gdy szedł wspólnie z przyjaciółmi do Wielkiej Sali na drugie śniadanie.

— Nie ośmielisz się! — parsknęła drwiącym śmiechem Merida. — Jesteś kapusiem, o wielki panie prefekcie? Może od razu wlepisz mi szlaban!

Jack zaczął czuć się niezręcznie w towarzystwie kłócących się przyjaciół. Tym bardziej, że ta awantura trwała od zakończenia lekcji eliksirów, gdy Merida pochwaliła się Roszpunce i Czkawce swoim Wybitnym z wypracowania. Długowłosa, chociaż początkowo trzymała stronę Krukona, teraz, podobnie jak Frost, miała dość sprzeczki.

— Nie jestem żadnym kapusiem — stwierdził Krukon, czerwieniąc się. — Merida, ja powinienem to zgłosić albo chociaż skonfiskować tobie tego Mózgowca. Będą problemy. Ten napój może mieć efekty uboczne.

— Jakie problemy? — zaperzyła się Merida. Wymachiwała wściekle rękoma, aż potrąciła jakąś dziewczynę na schodach. — Stosuję ten napój od miesiąca i nic mi się nie stało. Może zazdrościsz, że lepiej się od ciebie uczę... Tobie wcale nie chodzi o żadne efekty uboczne. Boisz się, że odbiorą ci odznakę prefekta? Ojej, ale to byłaby szkoda! — powiedziała drwiąco.

Krukon zeskoczył z ostatnich czterech stopni schodów.

— Zazdrosny? — powtórzył oburzony Czkawka.

— Już mnie mdli, gdy schodzimy na temat Mózgowca — oświadczył Jack.

Czkawka i Merida totalnie olali Frosta, a Roszpunka spojrzała błagalnie na nich.

— Tak, zazdrosny! Wiesz, że Mózgowiec to nic złego, a chcesz mi go zabrać — poskarżyła się Gryfonka, celując w Krukona oskarżycielsko palcem.

Wbrew sugestiom Roszpunki i Jacka, kłócili się coraz ostrzej. Słowa tchórz i zazdrośnik, które padły z ust Meridy oraz idiotka, wyraz użyty przez Czkawkę, przelały czarę goryczy.

— Świetnie — parsknął pod nosem Krukon. — Jeśli jestem tchórzem i zazdrośnikiem, to może sobie stąd pójdę?!

— Dopiero teraz wpadłeś na tak genialny pomysł, geniuszu? — odcięła Merida.

— Ludzie, dajcie spokój — poprosił Jack.

— Mieliśmy razem zjeść — przypomniała Roszpunka.

Ani Czkawka, ani Merida nie słuchali.

— Cześć — bąknął Krukon. Następnie mruknął do Jacka: — Widzimy się na starożytnych runach.

Czkawka odszedł korytarzem, nie odwracając się za siebie. Merida burczała coś pod nosem.

Jack i jego przyjaciele często się kłócili i zazwyczaj przechodziło to samoistnie. Jednak Merida, gdy się obrażała, mogła nawet miesiącami nosić w sobie urazę.

— Dureń — burczała pod nosem Gryfonka, patrząc na Czkawkę idącego w stronę schodów. — Zasmarkany troll...

— Merida, odpuściłabyś — stwierdził Jack.

— To nie moja wina, że on jest tak cholernie uparty. Ja nie mam zamiaru go przepraszać, a tym bardziej, oddawać mu Mózgowca.

— Czkawka tak naprawdę ma rację... — stwierdziła cicho Roszpunka.

Merida stanęła w wejściu do Wielkiej Sali. Podparła biodra dłońmi i zmierzyła przyjaciół chłodnym spojrzeniem.

— Bierzecie jego stronę? — burknęła, ściągając brwi.

— Nie bierzemy żadnej strony. — Jack załamał ręce. — Ale mogłabyś, tak dla świętego spokoju, chociaż nie popijać Mózgowca, jeśli obok jest Czkawka.

— Czyli bierzecie jego stronę... — Merida poczerwieniała. — Po tobie, Roszpunko, mogłam się tego spodziewać. Ale ty Jack? Wcześniej nie byłeś taki.

Odwróciła się na pięcie i z wysoko uniesioną brodą, jakby grała w jakimś przedstawieniu, wyszła z Wielkiej Sali. Roszpunka miała dylemat, czy pójść za Gryfonką. Rzucała niespokojne spojrzenia na burzę rudych włosów znikającą w tłumie. Jack zastanawiał się, czy powinien pójść za Meridą lub znaleźć Czkawkę. Frost pomyślał, że może lepiej chwilę poczekać, aż jedno z nich — liczył na Krukona — przestanie się gniewać.

W Wielkiej Sali jacyś dwaj drugoklasiści ogrywali siostrę Jacka w Eksplodującego Durnia. Julian Fitzherbert, unikając spojrzenia profesora Clevesa, właśnie odbierał od pryszczatej Jane Cleese pieniądze za fiolkę tajemniczego, fosforyzującego płynu. Reszta uczniów raczej zajmowała się jedzeniem lub rozmowami. Elsa przy stole Krukonów czytała gazetę, jednocześnie podgryzając tosty.

— Musimy udobruchać Meridę albo pogadać z Czkawką — stwierdziła Roszpunka.

— Zajmę się tym na starożytnych runach — powiedział Jack. — Wiesz, powiem mu, żeby okazał się rozsądniejszy niż Merida, pewnie posłucha.

— Myślisz? — spytała Roszpunka. Powoli ruszyła z Frostem w stronę stolika Krukonów.

Jack pilnował, aby nikt nie nadepnął przyjaciółce na włosy.

— Oni potrafią być bardzo uparci... — westchnęła długowłosa.

— Wiem, znam ich tak długo jak ty — parsknął chłopak, zabierając złoty, długi kosmyk włosów przyjaciółki, aby przechodzący obcy Ślizgon na niego nie nadepnął.

Żołądek ciągnął Frosta w stronę stolików, na których znajdowało się pyszne jedzenie.

Długowłosa i Jack, przysiedli się do Elsy, która samotnie jadła drugie śniadanie. Vintersen spojrzała na nich znad gazety. Jackowi wydawało się, że się nawet posłała im ciepły uśmiech.

— I jak poszło? Bulstrode oddał wam wypracowania? — spytała zaciekawiona Elsa.

Jack, wcześniej zaoferowany kłótnią przyjaciół, przypomniał sobie o ocenie z pracy domowej i humor mu się troszkę poprawił.

— Dostał Z! — odparła z radością Roszpunka, uprzedzając przyjaciela i poklepując go po ramieniu.

— Naprawdę? — spytała Elsa, wychylając się bardziej znad gazety.

Jack pokiwał głową. Nie dziwił się, że Elsa nie uwierzyła w słowa Roszpunki od razu. Podczas korepetycji najgorzej szła mu nauka eliksirów. Ledwo co potrafił spamiętać najprostsze przepisy.

— Gratulacje — powiedziała szczerze Elsa. — Masz to wypracowanie? Będziemy musieli je przeanalizować podczas następnych korepetycji, to dowiemy się, co jeszcze trzeba poprawić, chociaż Z jest i tak bardzo dobrą oceną...

— Wiedziałem, że nie uznasz Z za Zadowalające... — parsknął śmiechem Jack.

Roszpunka uśmiechnęła się pod nosem, zabierając z półmiska kanapkę z serem.

— Morderstwo? — spytała długowłosa, ściągając brwi.

Jacka patrzył skonfundowany na dziewczęta. Zdziwiło go to, że Elsa przytaknęła. Potrzebował czasu, zanim zorientował się, że obie miały na myśli artykuł z „Proroka Codziennego" znajdujący się na pierwszej stronie.

— Już się bałem, że planujecie, jak mnie zamordować... — odetchnął teatralnie Jack.

Elsa spojrzała na niego krytycznie.

— Tempusowie? — przeczytała Roszpunka słabym głosem. — Nie sądzisz, że to są...

— Tak mi się wydaje. A raczej to jest pewne — odparła Elsa.

— Możecie mówić jaśniej, ja nie jestem z wami połączony telepatycznie — wtrącił Frost.

Roszpunka odwróciła gazetę w stronę Jacka. Widział teraz dokładnie ilustrację przy artykule przedstawiającą puszystego czarodzieja i ciemnowłosą czarownicę w średnim wieku.

— Oni zostali zamordowani tej nocy — wyjaśniła Elsa. — Sprawcy są nieznani.

— Co w związku z tym? — spytał chłopak.

Elsa wywróciła oczami.

— To są rodzice Atalanty Tempus. Ona jest na szóstym roku w Ravenclawie. Dzisiaj rano profesor Cleves zabrał ją z lekcji. Tak usłyszałam od Anastazji Oliver. Atalanta nie wróciła na lekcje. Chyba domyślasz się, czemu ją zabrano.

— Straszne — przyznała Roszpunka, zaczytując się w artykule. — To wszystko zostało idealnie zaplanowane! Znaleziono oznaki zaklęcia niewybaczalnego... i ślady magii... bardzo starej, potężnej magii...

Jack nie znał Atalanty, ale mimo to jej współczuł. Do wieczora cała szkoła będzie pewnie huczała od sprawy morderstwa Tempusów .

— Biedna Atalanta. — Roszpunka złożyła gazetę, najwidoczniej nie umiejąc przeczytać artykułu do końca.

Milczeli. Elsa wczytywała się w resztę artykułów z gazety, Jack zajadał się jajecznicą, a Roszpunka żuła żałośnie kanapkę.

— Jack, pamiętasz, że widzimy się w piątek popołudniu, tuż przed przerwą wielkanocną? — Elsa przerwała ciszę. — Ci z Beauxbatons ćwiczyli dzisiaj zaklęcia zamrażające na błoniach. Musimy nauczyć się chociaż najprostszych, a przy okazji poznać te związane z ogniem.

— Po co ci znajomość zaklęć zamrażających? — spytał Jack.

Elsa zgromiła chłopaka spojrzeniem. Frost przypomniał sobie, że obok nich siedzi Roszpunka, która nic nie wie o zdolnościach Vintersen.

— Wiesz, Jack, może niekoniecznie je wykorzystacie, ale warto je znać — powiedziała długowłosa.

Elsa wyraźnie odetchnęła z ulgą. Jack to zauważył, Roszpunka niekoniecznie.

Na starożytnych runach, niestety, Frost nie miał możliwości pogadania z Czkawką. Uczniowie przez całą godzinę pisali sprawdzian — musieli przetłumaczyć przepis Helgi Hufflepuff na jakąś potrawkę z kurczaka. Kilka osób oberwało po łapach za ściąganie. Nauczyciel skonfiskował kilka samoodpowiadających piór. Jack spisał trochę od niemrawego Czkawki, z którym siedział w ławce. Dosłownie minutę przed zakończeniem, zerknął na wypracowanie Elsy zajmującej ławkę z przodu. Wykreślił ostatnie słowo (zaziębienie) i zastąpił wyrazem zakończenie jak u dziewczyny. Od razu, gdy zadzwonił dzwonek, Jack poruszył temat kłótni z Meridą, ale Czkawka stwierdził, że nie ma najmniejszego zamiaru przepraszać Gryfonkę.


~*~*~*~


— Zachowują się jak dzieci. Mają za dużo honoru, żadne nie przyzna się do błędu, nawet nie spróbuje. Minął już ponad tydzień, a ciągle się boczą — poskarżył się Frost.

— Nie mów, że nie postępowałbyś jak oni — odparła Elsa, sceptycznie patrząc na liche, niekształtne śnieżynki, które wyczarowywał Jack. — Może, kiedy odpoczną od siebie podczas ferii, przejdzie im.

Jack machnął gwałtownie różdżką. W powietrzu zawirowała śnieżyca. Pokryła szronem wszystko w promieniu trzech metrów. Elsa osłoniła twarz, ale, na szczęście, dosięgnął ją jedynie szczypiący chłód. Dziewczyna opuściła ręce. Śnieżyca już opadła, pozostawiając w powietrzu rzadką, białą mgiełkę. Na środku sali w śnieżnym kręgu stał roztrzęsiony Jack. Całe ubranie miał w śnieżynkach, a na włosach, rzęsach i brwiach osadziły się małe kryształki szronu.

— Nie machaj tą różdżką tak bez sensu, to nie będziesz miał problemów. Wystarczy lekkie skinięcie — poradziła Krukonka, nie mogąc powstrzymać uśmiechu.

Frost pocierał ramiona.

—J-jakbym m-miał t-takie z-zdolności... j-jak t-ty, t-to z-zimowe c-czary nie s-sprawiałyby m-mi p-problemu — odparł Jack, szczękając zębami. — T-to n-niesprawiedliwe...

Elsa uniosła brwi.

— Pleciesz bzdury — odpowiedziała.

Wiedziała, co mówi. Nikomu nie życzyłaby posiadania takich zdolności jak ona. Po co komu zimowe moce, gdy nie umie się nad nimi panować?

Krukonka podeszła do trzęsącego się Jacka. Machnęła różdżką. Na Gryfona buchnął kłąb ciepłego, przyjemnego powietrza. Szron na szatach chłopaka powoli zmieniał się w kropelki wody. Zmarznięty Jack pocierał dłonie.

— Wcale nie — powiedział Frost, opanowując szczękanie zębami. — Na przykład nie byłoby mi zimno, gdyby stało się to, co przed chwilą...

— To nie zawsze tak działa, mówiliśmy o tym. — Elsa wyczarowała kolejną falę ciepłego powietrza. — Zaklęcie ciepłego powietrza może nam się przydać...

— Ale nie potrzebna ci jest różdżka do zimowych czarów — stwierdził chłopak. — Możemy wykorzystać to na naszą korzyść w trzecim zadaniu.

Ciepłe powietrze rozproszyło się, gdy dziewczyna schowała różdżkę za pazuchę. Elsa wiedziała, że Jack widzi jej zdolności jako atut i coś, co można wykorzystać jako tajną broń w Turnieju Trójmagicznym. Według Frosta, moce Krukonki były pomocne. Ale to nieprawda, tak twierdziła ich posiadaczka.

— Nie, nie możemy ich wykorzystać — poinformowała Elsa.

Jack wyglądał na zdziwionego sprzeciwem. Wygładzał dłońmi mokrą szatę.

— Merlinie, Elsa, chyba chcesz to wygrać, nawet jeśli zostałaś wkręcona w ten turniej. Co ci tak bardzo zależy na tym, aby nie używać swoich zdolności? — westchnął poirytowany. — Lavrans, Samund, Claudia, ktokolwiek inny, a nawet ja, mógłby nawet poślubić chimerę, aby mieć takie zdolności jak ty! Nikt by się nie zawahał, aby użyć takich mocy i zyskać przewagę.

— Nie, Jack — powiedziała Krukonka, czując, że ta rozmowa zmierza z złą stronę. — Wystarczą nam zwyczajne zaklęcia. Moja moc nie przyda się nam w trzecim zadaniu, więc nie ma tematu.

Frost wsadził dłonie do kieszeni.

Nie ma tematu — parsknął pogardliwie. Zwrócił się do Elsy: — Ale w pierwszym zadaniu użyłaś swoich mocy i odgoniłaś te chochliki.

— Konieczność — odparła krótko dziewczyna.

— Jeśli w trzecim zadaniu będzie taka konieczność? — spytał Jack.

Elsa westchnęła, kręcąc poirytowana głową.

— Na pewno nie będzie takiej konieczności — powiedziała cicho dziewczyna.

— Czyli, gdyby zdarzyła się taka sytuacja, że któreś z nas mogłoby zginąć, to nie użyłabyś swoich mocy? — spytał Jack.

Elsa uczyła się, aby nie pozwolić mocom ujrzeć światła dziennego. Kilka razy jej się nie udało. Właśnie dzięki feralnym próbom zapanowania nad zdolnościami zbliżyła się do Jacka. Dziewczyna nie mogła sobie wyobrazić użycia swojego małego problemu do uratowania kogoś. Może początkowo pomogłaby temu komuś, ale potem stałoby się coś strasznego, jak wówczas, gdy miała siedem lat.

— Jack, nie ciągnij tego tematu — westchnęła dziewczyna.

Krukonka nie chciała, aby Jack wypytywał więcej o moce. To było niezręczne. Powodowało poczucie winy u dziewczyny, czuła się nieszczera z chłopakiem. Jednak, gdyby Krukonka powiedziała mu o wszystkich problemach, według niej, na pewno by ją odrzucił. Może ze względu na złożoną obietnicę i to, co przeszli, nie rozpowiedziałby tego. Jednak na pewno nie traktowałby jej tak jak przedtem. Elsa nie chciała stracić Jacka.

Dziewczyna zaryzykowała nazwanie Frosta przyjacielem. Nie chciała zniechęcić do siebie jedynego przyjaciela. Nawet jeśli, teoretycznie, nie powinna go mieć.

Jack podsunął do siebie krzesło i usiadł na nim w nonszalanckiej pozie.

— Elsa, sama pomyśl! — powiedział podekscytowany chłopak. — Zamroziłaś całą klasę transmutacji, a gdybyś tylko chciała, mogłabyś pozamrażać różne przeszkody w trzecim zadaniu!

— Ja naprawdę nie mogę — westchnęła Elsa.

— Czemu? — spytał Jack — Wystarczy, że pozbędziesz się tych idiotycznych rękawiczek. Na marginesie, wyglądasz w nich okropnie...

— Jesteś naprawdę miły — stwierdziła kąśliwie Elsa.

— Dobra, da się znieść ich widok — westchnął Jack — ale po co ci one? Serio, nie wmawiaj mi, że nie da się żyć z oszranianiem kubków, bo już dawno wyczaiłem, że nie o to chodzi.

Jack nie był głupi, to Elsa wiedziała. Na pewno podejrzewał, że za sprawami osobistymi, przez które nie ujawniała swoich zdolności, kryje się coś poważnego.

Frost bujał się na krześle, wpatrując w Elsę.

— Tu nie chodzi o oszranianie kubków, klamek lub czegokolwiek w tym stylu — powiedziała cicho Elsa.

Zegar w kącie sali wybił siódmą. Jack wpatrywał się z zaciekawieniem w dziewczynę.

— Więc o co chodzi? — Lekko przechylił głowę.

Dziewczyna czuła, że jej kolana stają się jak z waty.

— Wcale nie podobają mi się te rękawiczki. Wcale. Muszę je nosić. Wiem, powtarzałeś mi to wiele razy, że są bezużyteczne. Jednak ja naprawdę wierzę, że one mi pomagają kontrolować moc. Gdyby chodziło o coś tak błahego, jak oziębianie picia, to już dawno bym cię posłuchała — przyznała dziewczyna. Wzięła głębszy wdech. — Nie panuję nad moimi zdolnościami. Zdarza mi się czasem coś takiego jak w klasie transmutacji. Myślisz, że planowałam zamienić tamto pomieszczenie w lodowisko?

— Ale przez resztę czasu nic się nie działo, nie masz jakiś ataków, że nagle zamrażasz jak szalona — zauważył Jack.

Elsa uśmiechnęła się blado, ale ten uśmiech szybko zniknął.

— To się dzieje, kiedy się boję lub czymś stresuję. Wtedy nie potrafię nad tym zapanować — powiedziała Krukonka.

Poczuła się tak, jakby pozbyła się wyjątkowo ciężkiego posiłku z żołądka, chociaż dalej odczuwała niemiły skurcz. Obserwowała dokładnie reakcje Jacka, jak ściąga brwi i milczy, błądząc po jej twarzy swoimi brązowymi oczyma.

— Może jest sposób, abyś mogła nauczyć się kontrolować zdolności? — zastanawiał się Frost.

— Nie — odparła martwym głosem dziewczyna. — Znaczy się... prawdopodobnie nie ma. Rodzice, kiedy szukali sposobu, aby ściągnąć ze mnie tę klątwę, nawet zwrócili się do jakichś zdziwaczałych trolli o radę. Trolle stwierdziły, że nie ma na to żadnego lekarstwa. Można jedynie to kontrolować za pomocą miłości. Brzmi jak jakaś bajeczka, co nie? Ale ich wiedzy nie należy traktować poważnie, tak twierdzi każdy racjonalny czarodziej. Oni są stulecia za nami, jeśli chodzi o wiedzę magiczną.

— Może wystarczy po prostu nie ukrywać tej mocy i samo pójdzie? Wiesz, nie myśleć o tym, czy masz jakąś klątwę, czy nie — stwierdził chłopak.

Sposób myślenia Frosta był dla dziewczyny wyjątkowo naiwny. To nie mogło tak działać.

— To tak nie działa. — Elsa pokręciła głową. — Dlatego żyję, według zasad rodziców. Staram się raczej z nikim nie zaznajamiać, bo w każdej chwili może zdarzyć się coś złego...

Przez ciało dziewczyny przebiegł zimny dreszcz. Uświadomiła sobie, że zaledwie w ciągu niecałego roku szkolnego złamała większość zasad ustalonych przez rodziców. Poczucie winy, wcześniej skarlałe, upchnięte w ciemny zaułek rozumu, czasem popiskujące cicho, gdy dziewczyna łamała zasady, nagle urosło. Stało się ogromne, skręciło żołądek, zmiękczyło kolana i ścisnęło gardło.

Elsa nie bardzo wiedziała, co ze sobą zrobić. Pozazdrościła Jackowi, który miał możliwość schowania dłoni do kieszeni; mogła tylko zapleść palce za plecami.

Zegar cicho tykał, a na twarzy Frosta z każdą sekundą coraz wyraźniej malował się wyraz buntu.

— Nie rozumiem. — Jack pokręcił głową. — To nie ma sensu — oburzył się. — Z całym szacunkiem, ale jeśli twoi rodzice wymyślili tak beznadziejne zasady...

— Nie mów o nich źle — ostrzegła dziewczyna. — Oni ustalili je po to, aby chronić mnie i Annę.

— Elsa, nawet nie spróbowałaś żyć z tą klątwą normalnie, więc czemu twoi rodzice myślą, że na sto procent stanie się coś złego. — Nie ukrywał poczucia niesprawiedliwości. — Czekaj... rozumiem, ustalili te zasady, bo chcieli — wypowiedział to słowo tak, jakby było kłamstwem — ciebie chronić, ale o co chodzi z Anną?

Frost zachwiał się niebezpiecznie na krześle, na którym się bujał. Utrzymał równowagę. Spojrzał niepewnie na chybotliwe nogi krzesła. Uznał, że nie chciałby ryzykować bolesnego upadku na posadzkę, bo siedział już normalnie.

Elsa wzięła głębszy wdech. Umiała poprowadzić tę rozmowę tak, aby nie zdradzić, co stało się Annie.

— Jestem jej siostrą. Nie chcę tego, ale jest taka możliwość, że mogę zrobić jej krzywdę. To chyba normalne, że rodzice martwią się także o nią — odparła spokojnie Elsa. — Dlatego ustalili te zasady. Wcześniej starałam się unikać Anny. Coraz gorzej mi wychodzi.

— I tak dla mnie to głupota — stwierdził Jack. — Dalej nie rozumiem, dlaczego twoi rodzice są aż tak nadwrażliwi, skoro do tej pory nie zrobiłaś nic złego.

Elsa wzruszyła ramionami, chociaż mięśnie jej stężały.

— To nie do końca prawda — wyznała.

Krukonka czuła, jakby jej wnętrzności robiły salta i fikołki. Jack nie wyglądał już na tak oburzonego. Uniósł lekko brwi i przyglądał się badawczo Elsie. Krukonka postawiła wszystko na jedną kartę. Najwyżej Jack przestanie się odzywać do niej, Elsy, ewentualnie zmiesza z błotem.

— Zamroziłaś kiedyś komuś zupę? Nasłałaś krwiożerczego bałwana czy coś w tym guście? — spytał Jack.

— Kiedyś, gdy jeszcze nie ukrywałam moich zdolności, wydarzył się pewien... wypadek, kiedy miałam siedem lat, a Anna sześć — wyznała dziewczyna. Wspomnienie powróciło i majaczyło w jej wyobraźni. Nie potrafiła go odgonić, gdy zaczęła o nim mówić. Kolejne słowa mówiła coraz ciężej, ale nie potrafiła ich zatrzymać: — Bawiłyśmy się jak to dzieciaki. Rzucałyśmy się śnieżkami w salonie, stworzyłam śnieżne górki, więc zjeżdżałyśmy na sankach...

— I rodzice nie pourywali wam głów za zmianę salonu w lodowisko? — zdziwił się Jack.

Elsa zignorowała pytanie chłopaka.

— Potem grałyśmy w... jak to się nazy-... ach, tak, hopsanki — kontynuowała Elsa. — Ja tworzyłam lodowe podesty, po których Anna skakała. Coraz wyżej i wyżej. Prawie sięgały sufitu. I wtedy... — Głos jej się załamał.

Jack usłyszał tę nutę niepewności.

— Co dalej? — spytał cicho.

Elsa zacisnęła pięści. Musiała wziąć się w garść.

— Anna liczyła, że wytworzę ostatni. Podłoga była śliska, nie utrzymałam równowagi. Zamiast stworzyć lodowy podest, trafiłam w jej głowę zimowym promieniem.

Elsa przed oczyma miała scenę, jak sześcioletnia, nieprzytomna Anna upada bezwładnie z wysokości trzech metrów na śnieżną zaspę. Krukonka przypomniała sobie ten okropny chłód, który ją opanował w ciągu ułamków sekund, gdy jej siostra leciała na ziemię.

Jack nic nie mówił.

— Włosy Ani częściowo zrobiły się białe. Była zimna. Nie ruszała się. — Elsa wzdrygnęła się. Widziała oczyma wyobraźni nieprzytomną Annę. Dziewczyna czuła, że zaczynają piec ją oczy. — Wołałam o pomoc. Usłyszał to skrzat domowy, który w tym czasie sprzątał salę obok. Od razu przyprowadził moich rodziców. Oni wezwali zaufanego uzdrowiciela. Na szczęście, udało mu się uratować Annę — odetchnęła z ulgą, jakby od nowa przeżywała wiadomość, że jej siostra przeżyje i będzie miała się dobrze po wyleczeniu skutków zimowej magii.

Elsa oparła się nieznanie o stolik za nią. Stary mebel zaskrzypiał cicho. Dziewczyna nie miała na tyle siły, aby patrzeć na Jacka i wypatrywać jego reakcji, więc skierowała wzrok na swoje buty.

— Przecież... — Jack zawiesił na chwilę głos. Chłopak zastanawiał się. Mówił ciszej niż zazwyczaj, spokojnie i trochę jakby uspokajająco: — ...Annie nic się nie stało. Teraz jest wszystko w porządku. Sama mówisz, że to był wypadek, poślizgnęłaś się. Anna na pewno nie ma do ciebie żalu o to, przynajmniej tak się wydaje...

— Nie ma żalu, bo nic o tym nie wie — wyznała gorzko Elsa, podnosząc nieśmiało wzrok na Jacka.

Na twarzy Frosta pojawił się cień konsternacji.

— Jak może nic nie wiedzieć. Przecież widziała twoje zdolności — powiedział powoli, uważając na każde słowo.

— Zmodyfikowano jej pamięć — wyznała głucho Elsa. — Tak stwierdził ten uzdrowiciel, że lepiej dla niej będzie, jeśli zapomni o moich zdolnościach. Pozmieniał to i owo. Rodzice nie protestowali.

Oddech Jacka stał się nieco szybszy i niespokojny. Frost patrzył na Elsę z niedowierzaniem. Potem do chłopaka dotarło, co powiedziała dziewczyna.

— Ty też nie protestowałaś — powiedział cicho z wyczuwalnym chłodem w głosie, który już nie wydawał się ani trochę uspokajający. — Potem też nie zależało ci na tym, aby powiedzieć Ance prawdę.

Elsę zabolało to, co powiedział. To była prawda. Jack miał rację. Elsa nie zrobiła nic, aby przywrócić Annie prawdziwe wspomnienia. Ale to było dla jej, Gryfonki, dobra.

— To okropne. Masz zamiar to zmienić? Powiedzieć jej prawdę? — spytał Jack.

Elsa nabrała z trudem powietrza, miała wrażenie, jakby ktoś ściskał jej płuca.

— Nie — powiedziała. Tyle lat się ukrywała. Gdyby powiedziała Annie, to Gryfonka znienawidziłaby ją oraz rodziców za zmianę wspomnień. Anna mogłaby być wściekła na siostrę, że Krukonka tak ją skrzywdziła. Gryfonka znów mogłaby zostać narażona na zimową magię Elsy.

Jack parsknął pod nosem pogardliwie.

— Ty chyba lubisz taki stan rzeczy. Nie chcesz, aby ktoś ci pomógł. Nie obchodzi cię wcale Anna. Wolisz ją okłamywać — stwierdził surowo Jack.

Krtań Elsy ściskała niewidzialna siła sprawiała, że z ust dziewczyny nie mogło wypaść żadne słowo. Oczy Krukonki stały się jakby bardziej szkliste.

Jack szybko wstał, strzepał kropelki wody z szaty — pozostałości po zaklęciu zamrażającym. Wydawało się, że minęły lata, odkąd reprezentanci Hogwartu ćwiczyli wspólnie zimowe czary. Naprawdę może minęło kilkadziesiąt minut.

Chłopak zabrał swoje rzeczy.

— Jack... ja naprawdę... chciałabym — wydusiła Elsa słabym głosem.

— Widzimy się po Świętach — rzucił krótko Jack. — Cześć.

Wyszedł z klasy, nawet nie rozglądając się uprzednio po korytarzu. Zamknął drzwi cicho.

Elsa została sama w pustej sali historii magii wypełnionej jedynie odgłosami tykającego zegara i szybko bijącego serca dziewczyny.

Krukonka czuła, że rozpłakałyby się, gdyby znów stanęła z chłopakiem w cztery oczy, jeśli znów ujrzała w jego wzroku takie obrzydzenie. Nawet nie wiedziała, co mogłaby powiedzieć Frostowi. Usłyszał o zmianie wspomnień, co go naprawdę zgorszyło, więc pewnie nie zechciałby jej wysłuchać.

Elsa nigdy nie czuła się tak zrozpaczona. Nie dało porównać się tego z chwilą, gdy została wylosowana do turnieju. Nagły wybuch mocy podczas pierwszego zadania wydawał się okropnie błahy.

Dziewczyna właśnie straciła przyjaciela. Odchodził on do swojego dormitorium i pewnie będzie musiał użyć całej siły woli, aby nie opowiedzieć innych przyjaciołom, jak bardzo rozczarowała go Elsa. Dziewczyna czuła, że to doświadczenie jest jednym z najgorszych, jakie kiedykolwiek zyskała.

Chłód wewnątrz dziewczyny narastał.


~*~*~*~


Dobry wieczór!

Ten rozdział pojawił się o dość późnej porze (sprawdzanie zajęło mi więcej czasu). Co sądzicie?

Pozdrawiam!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro