Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

22. Wybuch

   Wielką Salę wypełniało brzdąkanie sztućców i głośne rozmowy. Irytek jak hipogryf gotowy do ataku szybował z głupkowatym uśmiechem nad stołem Hufflepuffu, ściskając w rękach wazę z zupą. Mądrzejsi Puchoni profilaktycznie kryli głowy przed niespodziewanym prysznicem z grochówki.

   Chlup.

 — O, przepraszam! — odparł niewinnie Irytek, chociaż na twarzy miał uśmiech istoty z dna piekieł.

   Grochówka wylądowała na Victorii Adams. Wielka Sala ryknęła śmiechem. Wściekła profesor Ambler ruszyła od stołu nauczycielskiego w stronę rozanielonego zamieszaniem Irytka. Tylko uczniowie Beauxbatons, którzy ciągle nie podnieśli się po klęsce Claudii i Ernesta w drugim zadaniu, pozostali niemrawi.

   Jack nie mógł się doczekać tego, co czeka go w pokoju wspólnym Gryffindoru. Gryfoni nie przepuszczali żadnej okazji do świętowania. Edward Potter i Bennedict Wood mieli przywlec z kuchni piwo kremowe. Jakiś trzecioklasista mówił, że załatwi Ognistą Whiskey, ale nikt nie potraktował jego gadania poważnie.

 — Zrobimy mały pokaz fajerwerków — zapowiedział Potter Jackowi. — Użyjemy świszczących petard, tych, które podłożyliśmy Bulstrode'owi w drugiej klasie. — W jego oczach pojawił się diabelski błysk. — Odpalimy je, jak tylko nasi kochani prefekci się ululają...

   Jack nie mógł się doczekać tego pokazu. Petardy nie były używane od dwóch lat, bo woźny zagroził, że wróci do stosowania kar cielesnych za wybryki. Nikt się nie przejął tym zakazem. Zwyczajnie nie widziano potrzeby, aby używać czegoś tak mocnego jak magiczne świszczące petardy.

   Coś jednak trapiło Jacka, gdy jadł obiad w towarzystwie innych Gryfonów. Chłopak przyłapywał się na tym, że zapatrywał się na stoły Ravenclawu oraz nauczycieli — przy tym drugim między profesorem Morozowem i profesor Ambler kolację jadł pan Haddock. Czkawka siedzący obok Elsy i Roszpunki dźgał bez przekonania żałosnego, zwiotczałego brokuła widelcem. Kilka miejsc dalej znajdowała się czarnowłosa Francuzka, dziewczyna Czkawki, która łypała na niego pogardliwie. Posyłała swojej sympatii zdegustowane spojrzenia.

 — Jack... znowu włożyłeś łokieć w miskę — przypomniała cierpliwie Merida.

   Gryfon się otrząsnął. Zorientował się, że jego łokieć po raz kolejny tego wieczora zanurkował w zupie jarzynowej.

 — Jesteś jakiś dziwny... — powiedziała z namysłem Merida. — Co, boisz się, że woźny przyłapie nas, jak puszczamy fajerwerki i powiesi za uszy pod sufitem w lochach?

 — C-co? Jasne, że nie — odparł Jack.

   Gryfon zajął się jedzeniem, chociaż ciągle rzucał spojrzenia na przyjaciela z Ravenclawu i pana Haddocka. Jack zastanawiał się, jak Czkawka znosi wizytę taty. Gryfon żałował, że nie towarzyszył Haddockom podczas wycieczki po Hogwarcie. Może Stoick gnębił syna, gdy zwiedzali wspólnie zamek i nikt na to nie reagował? Może Jack mógłby jakoś zareagować... Ale czy obecność Gryfona nie pogorszyłaby sprawy?

   Uczta skończyła się szybko. Uczniowie ruszyli ku drzwiom wyjściowym. Jackowi i Meridzie udało się złapać przyjaciół z Ravenclawu, zanim zdążyli opuścić Wielką Salę.

 — I jak? — zapytał Jack Czkawkę. — Jak podobała ci się wycieczka z ojcem?

 — W miarę dobra... och, była świetna — odpowiedział Krukon, nieudolnie udając obojętny głos.

   Jack dosłyszał gorycz w głosie przyjaciela. Roszpunka spojrzała wymownie na Jacka, upewniając go, że Czkawka kłamie.

   Wcale nie było nawet w miarę dobrze.

   Dziewczyna Czkawki i jej przyjaciółki ruszyły do drzwi.

 — Cześć — mruknął Krukon do Francuzki.

   Ona całkowicie go olała. Wyszła ze znajomymi z Wielkiej Sali, mrucząc coś pod nosem. Jack nawet bez znajomości francuskiego mógł stwierdzić, że były to niezbyt miłe słowa opisujące Czkawkę.

 — Ona tak zawsze? — zapytał Gryfon. — O co jest taka wściekła?

 — Pewnie jest wściekła o to, że byłeś lepszy od Claudii w drugim zadaniu — stwierdziła Merida, zwracając się do Jacka.

 — Nie, nie jest wściekła — odparł Czkawka, uśmiechając się krzywo. 

 — Pokłócili się — oświadczyła Roszpunka, nie zważając na wściekłe spojrzenie Krukona. — Wiesz, Jack, ta dziewczyna przyjaźni się z Claudią...

 — Roszpunko, sam umiem mówić — burknął Czkawka. — Nieważne. Po prostu nie zgadzamy się w pewnych sprawach.

   Dziewczyny spojrzały na Jacka wymownie. Między Krukonem i Francuzkę zaszło coś więcej niż niezgadzanie się w pewnych sprawach.

   Jack zaczął żałować, że nie porozmawiali poza Wielką Salą, bo już kroczył ciężko ku niemu Stoick Haddock, którego szeroki uśmiech znikał w gęstej brodzie. Profesor Ambler podnosiła się od stołu nauczycielskiego bordowa na twarzy po kłótni z Irytkiem.

 — Aż zapomniałem, jak dobre jest jedzenie w Wielkiej Sali! — powiedział radośnie pan Haddock, gdy podszedł już do swojego syna i jego przyjaciół. — No, Jack, jak się czujesz?

 — Chyba dobrze. — Frost wzruszył obojętnie ramionami. Ukłuło go to, że pan Haddock nawet nie spojrzał na swoje dziecko.

   Tata Czkawki próbował wyciągnąć Jacka na przechadzkę po Hogwarcie. Mężczyzna napomknął coś, że jego syn może iść z nimi, ale powiedział to z wielką niechęcią. Jack próbował grzecznie odmówić panu Haddockowi, w czym pomagały mu Merida i Roszpunka. Czkawka tylko zgrzytał zębami, będąc na granicy wytrzymałości. Z odsieczą przybyła profesor Ambler, ciągle rozdrażniona po akcji z grochówką. Nauczycielka pogoniła uczniów do dormitoriów. Roszpunka i Czkawka ruszyli w stronę dormitorium Ravenclawu, a Jack w towarzystwie Meridy do wieży Gryffindoru.

 — Do ojca Czkawki nic nie dociera — stwierdził Frost, jakby to nie było oczywiste. — On to robi specjalnie. Umyślnie gada ze mną w obecności Czkawki.

 — Każdy to wie, Jack — burknęła Merida. — Nie martw się, jutro rano ojciec Czkawki wyjeżdża...

   Gryfon nie umiał pocieszyć się tym, że pana Haddocka niedługo nie będzie w Hogwarcie. Jack nie chciał służyć za kogoś, kim wysługiwał się ojciec Czkawki, aby zachęcić zazdrosnego syna do stania się idealnym dzieckiem.

 — Musimy to wyjaśnić — zapowiedział Frost.

   Wiedział, że za chwilę napotkają korytarz, w który mogliby skręcić i szybko dostać się do dormitorium Krukonów. Chłopak zapewniłby Czkawkę, że nie chce być marionetką pana Haddocka.

   Chwilę później pokazało się przejście. Jack odbiłby w bok, gdyby. Merida nie capnęła go za kołnierz koszuli.

 — Nie dogonimy ich — stwierdziła dziewczyna. — Czkawka pewnie nie chce z nami gadać.

 — Czekaj, czekaj... ty to mówisz? Ty? Ty, Merida Brave, której nie obchodzi, co ktoś chce, a czego nie chce? — odparł Jack zdziwiony.

   Twarz Meridy stała się czerwona jak jej włosy.

 — O co ci chodzi? — spytała Gryfonka z wyrzutem. — Mówię, że na razie lepiej z nim nie gadać...

   Pogadamy z nim jutro, jak już jego ojciec pojedzie. Może uda mi się złapać Roszpunkę i porozmawiać z nią przez lusterka. Ona pewnie wie, co dokładnie się stało.

   Jack prawie zapomniał o tym, że Merida i Roszpunka posiadały dwukierunkowe lusterka, dzięki którym można było się szybko i bezpiecznie porozumieć na odległość. Dziewczyny pożyczały czasem jedno ze zwierciadeł chłopakowi, kiedy musiał się z nimi skontaktować, a nie miał możliwości wysłać sowy. Jack ostatnio używał magicznego lustra w zeszłym semestrze. Roszpunka, rozmawiając z nim przez nie, zachęcała go do tego, aby pogodził się z Elsą.

 — Ale dasz mi znać, jeśli czegoś się dowiesz, okej? — powiedział Jack z nadzieją w głosie.

 — Oczywiście — odparła Merida.

   Stanęli już przed portretem Grubej Damy, a po podaniu hasła weszli do dormitorium.

~*~*~*~

 — O co dokładnie pytała? — zapytał z naciskiem Jack, wymachując łyżką.

   Chłopak, dopiero gdy Elsa posłała mu krytyczne spojrzenie, zauważył, że pacnął do jej miski trochę swojej owsianki. Gryfon nie przejął się tym, co zrobił, ale uważał potem, aby nie machać łyżką.

 — Tak naprawdę to nie udało mi się odpowiedzieć na żadne pytanie — odparła Elsa, odsuwając od siebie miskę. — Wypytywała, jak się czuję. Powiedziała coś o Śnieżycy.

   Gryfon zmarszczył brwi.

 — Śnieżycy? — zapytał.

 — Moja sowa. Ale nie w tym rzecz. Bertha skądś dowiedziała się, że opuściłam pierwsze zadanie przed ogłoszeniem wyników. — Elsa się wzdrygnęła. — Podpuszczała mnie. Chyba chciała, abym przyznała, że to przez ciebie... To dałoby jej niezły temat.

 — I co dalej?

 — Powiedziałam, że nie odpowiem na pytania. Wyszła...

 — Wiesz, że może napisać odpowiedzi za ciebie?

   Dziewczyna wzruszyła ramionami i wstała od stołu Gryffindoru, gdzie jadła śniadanie, rozmawiając z Jackiem na temat Berthy.

 — Oczywiście, że wiem — odpowiedziała obojętnym głosem Krukonka, zarzucając szkolną torbę na ramię. — Wiesz, co ci powiem? Jestem ciekawa, co ona wymyśli. Może okaże się, że się rozstaliśmy? Jest też taka opcja, że wymyślanie odpowiedzi było jednorazowym wybrykiem... Ten artykuł o nas to pierwszy poważny artykuł Berthy.

 — Wierzysz, że to jednorazowy wybryk, aby się wybić? — Zdziwił się Gryfon, unosząc brwi.

   Do Wielkiej Sali wszedł Czkawka, nie odrywając wzroku od książki, którą czytał. Krukon usiadł przy stole Ravenclawu, ciągle zatopiony w lekturze. Jack zauważył, że jego przyjaciel jest dziwnie spokojny w porównaniu do wczorajszego dnia.

 — Lecę do biblioteki — poinformowała Elsa, po czym odeszła.

 — Mhm — wymamrotał Jack, chociaż dziewczyna już nie mogła tego dosłyszeć.

   Jack podczas świętowania z Gryfonami wieczorem, pomimo świetnej atmosfery, ciągle myślał o swoim przyjacielu. Roszpunka rozmawiała z Meridą przez lusterko o Czkawce. Gryfonka przekazała Jackowi, że Krukon spędził kilka godzin w towarzystwie ojca. Ponoć pan Haddock ani na chwilę nie odpuścił synowi; ciągle próbował go nakłonić do zmiany zachowania. W chwili wolnego przed kolacją, Krukon pokłócił się ze swoją dziewczyną — Agnès. Francuzka dowiedziała się, że Czkawka miał informacje, co będzie drugim zadaniem Turnieju Trójmagicznego i nie przekazał tych wieści Claudii, z którą się przyjaźniła.

   Jack nareszcie znalazł moment do porozmawiania z Czkawką. Gryfon podszedł do stołu Ravenclawu, stanął przy przyjacielu i przypadkiem zajrzał mu przez ramię. Frost mógł spodziewać się, że Krukon zaczytuje się w książce o magicznych stworzeniach.

   Jack odkaszlnął, aby zwrócić na siebie uwagę. Czkawka drgnął.

 — Cześć, wszystko w porządku? — zapytał Jack, siadając na krześle obok przyjaciela.

 — Chyba tak — odparł Krukon, wzruszając ramionami. — Słyszałem, że Bulstrode podobno ma...

 — Ojciec już wyjechał?

   Gryfon umyślnie nie pozwolił przyjacielowi zejść na temat szkoły.

 — Pojechał zobaczyć Hogsmeade, a poza tym jakaś dziennikarka ma z nim przeprowadzić wywiad odnośnie chimer, bo nie złapała go wczoraj — odparł Czkawka. — A potem odjeżdża... i sprzedaje chimery tym przeklętym braciom Hood. Oni traktują tam zwierzęta jak...jak...

 — Zwierzęta? — podrzucił Jack.

   Gryfon uspokoił się nieco. Skoro Czkawka znowu narzekał na swojego ojca i jęczał nad losem magicznych stworzeń, to znaczy, że wszystko wróciło do normy.

 — Agnès dalej się na ciebie gniewa? — zapytał Frost.

 — Skąd ci to przyszło do głowy? — Czkawka zrobił się czerwony na twarzy.

 — Pokłóciłeś się z nią. O Turniej Trójmagiczny... Roszpunka tak mówiła.

   Czkawka zamknął książkę głośno i westchnął.

 — Mogłem się domyślić, że Roszpunka ci wygada. Pewnie powiedziała ci wszystko...

 — Powinienem chyba podziękować ci za to, że nic nie powiedziałeś Claudii... — stwierdził Jack z uśmiechem. — Masz zamiar pogadać z Agnès?

   Czkawka przez chwilę wpatrywał się w grupkę dziewcząt z Beauxbatons, które jadły śniadanie na drugim końcu stołu.

 — Jeśli ona tylko zechce ze mną gadać... — odparł młody Haddock. — Ale powiedziała, że to to już koniec, nie ma ochoty nawet mnie widzieć. Stwierdziła, że jestem idiotą i ofiarą losu.

   Jack poczuł się niemiło. Czkawka nie wygadał Claudii, co będzie w drugim zadaniu, ponieważ nie chciał zmniejszać szans na wygraną Hogwartu.

 — Przykro mi, stary... — bąknął Gryfon.

 — To nie twoja wina — zaprzeczył Krukon. — Poza tym, ona ostatnio ciągle narzekała na mnie... normalnie jakbym miał na co dzień swojego ojca — parsknął śmiechem. — Ale w każdym razie Bulstrode ma podobno zrobić na lekcji sprawdzian...

~*~*~*~

   Jack wiedział, że to głupie, ale miał nadzieję, że nauczyciele odpuszczą mu chociaż ze względu na to, że dzień przedtem prawie zginął na arenie.

Bardzo się przeliczył.

   Na transmutacji poznawali technikę znikania zwierząt małych gabarytów — ćwiczyli zaklęcie na myszach. Czkawka zamiast skupić się na zadaniu danym przez profesora Clevesa, cały czas lamentował, obserwując, jak Hyperion Malfoy ściskał zwierzątko tak, że popiskiwało z bólu. Pierwszą osobą, której udało się zniknąć gryzonia, była Elsa. Zaraz po niej Roszpunka sprawiła, że jej biała mysz rozpłynęła się w powietrzu. Jackowi udało się jedynie zniknąć mysi ogon. Merida przypadkowo podpaliła futerko swojego gryzonia. Profesor Cleves przydzielił Ravenclawowi oraz Hufflepuffowi — domom, których uczniowie poradzili sobie najlepiej z zadaniem — kilka punktów. Całej klasie zadał mnóstwo pracy domowej. Merida dostała dodatkowe wypracowanie za to, że podpaliła swoje zwierzątko podczas ćwiczeń. Klnąc ile wlezie, razem z Jackiem, Roszpunką i Czkawką udała się na zielarstwo. Weszli do cieplarni numer cztery, gdzie trzymano tropikalne rośliny, jak zwykle gorącej i wilgotnej, przesiąkniętej smrodem nawozu, zapachem ziemi oraz słodką wonią rozmaitych kwiatów.

   Profesor Saliet już czekał na uczniów z rękoma założonymi na piersi. Nie licząc profesor Ambler, był on najmłodszym nauczycielem w Hogwarcie — miał może nieco więcej niż trzydzieści lat. Mężczyzna liczył około metra osiemdziesiąt wzrostu, sprawiał wrażenie tęgiego. Skórę miał opaloną, a szpakowate włosy krótko ostrzyżone.

   Nauczyciel, strzepując ziemię z rąk, podszedł bliżej uczniów.

 — Dzień dobry, panie profesorze! — przywitała go chórem klasa.

 — Dzień dobry, dzień dobry — odparł niechlujnie Saliet. — Na ostatniej lekcji tylko teoretycznie omawialiśmy, jak sadzić Wrzeszczące Drzewa. Dzisiaj zajmiemy się tym w praktyce. Ci, którzy uważali na poprzednich zajęciach, nie powinni mieć z tym wielkich kłopotów i będą mogli czuć przygotowani się do części egzaminu z zielarstwa na SUM-ach. Przy jednej donicy mają być trzy osoby. Frost, Jung i Zabini są tylko we dwoje, przejdź do nich.

   Jack westchnął i pomaszerował między stoiskami do Hansa i Julii, którzy już złośliwie szczerzyli zęby w jego stronę.

   Początkowo lekcja przebiegała w miarę dobrze. Saliet spacerował po cieplarni, rozmawiając z niektórymi grupami. Jack widział, że nauczyciel przez dłuższą chwilę gadał z Elsą, dziewczyna odpowiadała mu z uśmiechem, gdy przygotowywała ziarna. Hans i Julia milczeli, wymieniając rozbawione spojrzenia. Jack powinien się cieszyć, że Ślizgoni go nie zaczepiają, ale niepokoiła go cisza. Wydawało mu się, jakby jego współpracownicy ciągle planowali, jak mu dopiec.

 — Jack, podasz mi trochę kompostu, mój żuczku... gnojarzu? — zaszczebiotała Julia Zabini z chamskim uśmieszkiem.

   Ale jej się dowcip wyostrzył — pomyślał Jack. Nie musiał już znosić ciszy pełnej napięcia. Otarł z czoła pot i wziął ogromny worek z kompostem spod lady.

   Hans uśmiechnął się półgębkiem do Jacka. Roszpunka spojrzała na Gryfona błagalnie, jakby samym wzrokiem chciała zniechęcić chłopaka do konfrontacji ze Ślizgonami. Póki co Jack był jednak opanowany.

 — Udławcie się tym — burknął Gryfon, wciskając worek Julii.

 — Na twoim miejscu uważałbym, jak się odzywasz — odparł Hans, maczając ziarenka Wrzeszczących Drzew w wywarze wyciszającym. — Różne rzeczy mogą o tobie napisać. Na przykład, że jesteś niewychowany i upaprany smoczym łajnem.

   Nie myśl o tym idiocie — nakazał sobie Jack, chociaż zaczął odczuwać ochotę, aby wysypać zawartość worka z nawozem na Hansa. Chłopak zaczął tęsknić za ciszą, która jeszcze kilka sekund wcześniej panowała przy ich donicy. Jednocześnie zaniepokoiło go to, że Ślizgon radził, aby uważał na to, co mogą napisać.

 — O co ci chodzi? — spytał Jack.

   Julia nasypała nieco nawozu do doniczki i podała worek Hansowi.

 — Nie mów, że nie wiesz. Pewnie musisz cieszyć się, że masz rozgłos w gazetach, bo ty nadajesz się tylko do kroniki kryminalnej... — Ślizgon uśmiechnął się złośliwie.

 — Jak potraktuję cię najgorszymi zaklęciami, to faktycznie tam znajdzie się moje zdjęcie — odpowiedział Jack.

   Gryfon przypuszczał, że Hans znowu mógł skontaktować się z Berthą Moore i udzielić wywiadu. Jeśli byłaby to prawda, to Frost nie powstrzymywałby się od tego, aby policzyć się Ślizgonem. Hans już jeden raz opowiedział o Jacku w „Czarownicy". Drugi raz byłby przesadą.

 — Ty nawet nie znasz zaklęcia wiążącego sznurówki — pisnęła Julia do Jacka.

   Merida, Roszpunka, które razem z Czkawką pracowały trzy stanowiska dalej, rzucały w stronę Frosta zaniepokojone spojrzenia. Krukon spoglądał na nauczyciela, jakby czekał, aż mężczyzna zareaguje.

 — Według mnie, powinieneś mi być wdzięczny. Dbam o twoją karierę, możesz przez chwilę poczuć się kimś... — Hans zniżył głos do szeptu i teraz zwracał się wyłącznie do Jacka. — Nie tylko półsierotą, ofiarą losu i w dodatku szlamą...

   Gryfon nie wytrzymał. Już sięgał dłonią za pazuchę, gdzie spoczywała różdżka. Nienawidził słowa szlama. Nie obchodziło go to, że był na lekcji.

   BUM!

   Worek z nawozem w dłoniach Hansa eksplodował. Jung oraz Julia Zabini zaczęli wrzeszczeć upaprani smoczym łajnem.

   Jack był zszokowany. Nawet nie dotknął różdżki! To nie jego wina! Kto to mógł zrobić?

   Cała cieplarnia zanosiła się śmiechem. Nierozweseleni byli wyłącznie Ślizgoni oraz Elsa, która nie odrywając się od pracy, pieczołowicie zasypywała ziarnka mieszaniną ziemi i nawozu. Merida wręcz dusiła się ze śmiechu. Profesor Saliet odskoczył od grupy Eveline Broomless i zajął się zamieszaniem.

 — Na litość boską, na pięć minut nie można was zostawić samych! — ryknął, podchodząc do zdezorientowanego Jacka, Hansa i Julii, którą szarpało na wymioty. — To twoja sprawka, Frost, tak?!

   Ślizgoni gorliwie pokiwali głowami.

 — Nie, wcale nie! — oburzył się Jack. — To nie ja! Ten worek... on sam wybuchnął!

   Jack wiedział, że ta odpowiedź wygląda jak kiepska wymówka, ale nie kłamał. Chłopak nie mógł wysadzić opakowania z nawozem w powietrzem, podczas gdy nawet nie zdążył przemyśleć, jakiego zaklęcia użyje!

 — Wcale nie! On to zrobił specjalnie! — pisnęła Julia. — Widziałam, jak wyciąga różdżkę!

 — Chyba to smocze łajno wleciało ci do mózgu — burknął Jack.

 — Wystarczy — przerwał ostro profesor Saliet. — Jak dzieci! Jung, Zabini, idźcie się umyć, bo śmierdzicie na całą cieplarnię. Frost, posprzątaj tu. Gryffindor traci punkty...

 — Panie psorze, dwadzieścia! — podpowiedział Hyperion.

Salietowi zadrgała powieka.

 — Pytał cię ktoś o zdanie, Malfoy? — Mężczyzna splótł ręce na piersiach. — Gryffindor traci dziesięć punktów. Slytherin pięć za wtrącanie się. Frosta chcę widzieć na szlabanie w sobotę rano.

 — Ale... — wydusił Jack.

 — Koniec przestawienia! — syknął Saliet. Zwrócił się następnie do całej klasy: — Zajmijcie się pracą.

   Uczniowie znów pochylili się nad donicami, chociaż spoglądali na Jacka czasem, jakby oczekiwali, że zrobi jakąś sztuczkę cyrkową. Gryfon nie mógł odpuścić i przyjąć szlabanu. Nie w sytuacji, kiedy chłopak faktycznie nic nie zrobił.

   Jack zamiast zabrać się za sprzątanie, podszedł do profesora Salieta, który z ubocza obserwował pracę uczniów. Przyjaciele odprowadzili chłopaka wzrokiem, a Elsa rzuciła niespokojne spojrzenie na Frosta.

 — Panie profesorze, to naprawdę nie ja — oświadczył Gryfon. — Tym razem musi mi pan uwierzyć, że to nie ja...

 — Oczywiście, że nie ty. Nigdy to nie jesteś ty — odparł nauczyciel z przekąsem. — Nie ty wrzuciłeś eksplodujące larwy do ziemi, swędzący proszek do rękawic...

   Jack nie spodziewał się, że profesor Saliet łatwo uwierzy w jego niewinność. Mężczyzna nie lubił tego ucznia.

 — Wiem, wiem — przyznał Jack — ale tym razem...

 — Przyjdziesz w dwie soboty na szlaban i napiszesz jeszcze wypracowanie na temat Wrzeszczących Drzew. Mówiłem, że temat skończony — odparł Saliet zimnym głosem.

 — Ale...

 — I przyjdziesz w niedzielę na szlaban... Targujemy się jeszcze? Chociaż nie wiem, czy chcę cię jeszcze widzieć, bo na razie mam ciebie dość. — Nauczyciel zmierzył Jacka chłodnym spojrzeniem. Wskazał palcem na górę rozwalonego nawozu na stanowisku, przy którym pracował chłopak. — Idź to posprzątać.

   Jack już otworzył usta. Nie miał zamiaru dostać kary za nic! Gdyby faktycznie rozwalił ten worek z kompostem, to mógłby odpuścić. Bez problemu zniósłby wówczas szlaban dzięki satysfakcji, że upaprał smoczym łajnem Hansa i Julię.

   Gryfon miał zamiar walczyć. Nawet jeśli musiałby do końca życia odrabiać szlabany u Sialeta.

 — Gdzie jest ta cholerna różdżka... Roszpunko, jakie jest zaklęcie na sprzątanie? — mruczała cicho Merida, grzebiąc po kieszeniach.

 — Panie profesorze, może pomogłabym Jackowi sprzątać? — spytała Elsa nieśmiało.

   Merida spojrzała na Elsę zdziwiona, zaprzestając poszukiwań różdżki. Saliet spojrzał w stronę stanowiska Krukonki i najwidoczniej uznał, że skończyła pracę. Wzruszył obojętnie ramionami, jakby niespecjalnie obchodziło go to, kto zajmie się sprzątaniem.

   Elsa ściągnęła rękawice, przeszła między uczniami i odciągnęła Jacka od profesora Salieta. Przeprowadziła zdziwionego chłopaka do miejsca wybuchu worka z nawozem.

 — Prawie go przekonałem — poskarżył się Jack, szukając nierozerwanego worka.

 — Jakoś nie było widać — stwierdziła Elsa, wyciągając różdżkę. — Accio worek!

   Pusty worek wyleciał ze skrzyni i wylądował w dłoniach dziewczyny.

 — Nie musisz mi pomagać — powiedział chłopak.

   Gryfon byłby w stanie poradzić sobie sam z posprzątaniem. Wystarczyło tylko jedno proste zaklęcie.

   Zabił gong oznajmiający, że godzina lekcyjna dobiegła końca. Piątoklasiści rzucili się ku wyjściu z parnej cieplarni.

 — Poczekamy na zewnątrz — poinformowała Merida Jacka, zabierając płaszcz.

   Rudowłosa razem z Czkawką i Roszpunką wyszła na zewnątrz.

 — Chłoszczyść. — Elsa machnęła różdżką. Nawóz wylądował w worku.

 — Dzięki — mruknął Jack, rzucając niedbale wór koło donicy.

   Gryfon przypadkiem zauważył, że Elsa źle znosi upał. Włosy przykleiły się do spoconego czoła dziewczyny, policzki miała bordowe i wyglądała tak, jakby miała zemdleć. Oprócz tego wydawała się okropnie zestresowana. Jack przypomniał sobie, że po każdej lekcji zielarstwa w gorącej cieplarni dziewczyna wyglądała na potwornie zmarnowaną. Przez głowę śmignęło mu pytanie, czy stan Elsy może mieć coś wspólnego z jej mocą. Jednak chłopak przypomniał sobie o tym, jak bardzo zły jest za niesprawiedliwe ukaranie.

   Profesor Saliet ściągał z siebie odzież ochronną, najwidoczniej miał zamiar opuścić cieplarnię. Jack stwierdził, że jak nauczyciel wygoni go z cieplarni, to szanse na pogadanie z nim będą małe.

 — Pobędziecie ze sobą gołąbeczki gdzie indziej, zamykam już — poinformował cierpko Saliet.

 — Spróbuj wytłumaczyć sprawę z nauczycielem na lunchu. Może spojrzy na to świeższym okiem — poradziła Elsa. — Lepiej pośpiesz się na eliksiry. Nie po to wkuwamy, abyś dostawał szlabany za spóźnianie.

   Jack spojrzał na dziewczynę zdziwiony, jednak z nią nie chciał się wykłócać. Może rada Elsy faktycznie się przyda? Chłopak zgarnął płaszcz i zarzucił go na plecy.

 — Ty nie idziesz? — spytał Gryfon Elsę.

 — Muszę coś wyjaśnić — odparła dziewczyna.

   Jack wyszedł z cieplarni. Zimne powietrze uderzyło go w twarz. Chłopak ruszył po trzeszczącym śniegu w stronę zamku, jednocześnie doczyszczając koszulę. Gdy oddalił się nieco, zauważył, że profesor Saliet w towarzystwie Elsy zmierza w stronę zamku.

   Jack już ponuro wyobrażał sobie nadciągający weekend spędzony na wykonywaniu zadań zleconych przez nauczyciela zielarstwa.

   Przez rok nie zmyję z siebie smrodu nawozu — pomyślał cierpko chłopak.

~*~*~*~

  — Widzimy się w piątek jak zawsze? — spytał Jack.

   Robiło się późno. Za oknami panowały ciemności, lampy rzucały złote światło na biblioteczne regały.

   Jack zbierał powoli książki od zaklęć, którymi posiłkowała się Elsa, tłumacząc chłopakowi czary znikania.

   Krukonka zagryzła wargę.

 — Nie mogę — odparła krótko Elsa.

   Jackowi wydawało się, że dziewczyna nie ma żadnych planów na piątek. Tak, nie miała żadnych planów — przynajmniej tak twierdziła przy dzisiejszym śniadaniu.

 — Mówiłaś, że termin ci pasuje — przypomniał Jack.

   Elsa od lekcji zielarstwa wydawała się dość markotna. Nawet na popołudniowych korepetycjach udzielanych Jackowi wyglądała na smutną i roztargnioną. Kilkakrotnie nawet pomyliła formułki czarów, co nigdy przedtem się jej nie zdarzało.

   Dziewczyna unikała wzroku Gryfona. Zbierała notatki z zaciśniętymi ustami.

 — Jesteś przybita. Wyszła nowa „Czarownica"? — spytał Jack.

 — Tak, wyszła... — westchnęła dziewczyna — ale jest dziwnie normalna. Oprócz tego, że Bertha napisała okropne rzeczy o Nixonie. Według niej, jest on związany z siłami zła, ale sama nie potrafiła stwierdzić, co to za siły. Bardziej martwi mnie to, że kilka dni wychodzi dodatek specjalny o Turnieju Trójmagicznym. Może dlatego w tym numerze nic o nas nie napisała, oprócz w miarę obiektywnej relacji. W „Proroku Codziennym" napisali porządny artykuł. Turniej był na pierwszym miejscu, nawet wyprzedził artykuł o dziwnych zjawiskach w rejonie Morza Północnego...

   Jack wzdrygnął się na samą myśl o dodatku specjalnym w „Czarownicy". Bądź co bądź chłopak miał wrażenie, że dziewczyna specjalnie rozgaduje się na inne tematy, starając ukryć to, czemu jest tak poddenerwowana.

   Gryfon uniósł brwi, obserwując Elsę. Zapanowało milczenie.

 — Dostałam szlaban — powiedziała głucho Elsa.

   Jack spodziewałby się, że dziewczyna powie wszystko, ale nie to. Elsa i szlaban? Te słowa się nie łączyły!

 — Nie rozumiem — przyznał szczerze zdziwiony Jack. — Nauczyciele cię lubią i na żadnej lekcji nikomu nie podpadłaś.

 — Saliet zwolnił cię ze szlabanu i zwrócił punkty Gryffindorowi — dokończyła Krukonka.

   Jack zamrugał. Nie miał szlabanu i odzyskał punkty dla Gryffindoru, a Elsa musiała odrobić karę? Do chłopaka przyszła okropna myśl, że dziewczyna wzięła odpowiedzialność za niego. Jack może nie lubił kar, ale nie zniósłby wyrzutów sumienia, gdyby ktoś nadstawił za niego karku. Tym bardziej Gryfon czułby się źle z tym, że tak idealna uczennica jak Elsa musiała odrabiać szlaban za niego.

 — Nie mów, że skłamałaś i wzięłaś karę na siebie — powiedział Jack zirytowany.

 — Oczywiście, że nie — odpowiedziała Elsa. — Powiedziałam prawdę.

   Prawdę?

 — Nie rozumiem... — przyznał Jack szczerze.

 Elsa nareszcie na niego spojrzała.

 — To ja rozwaliłam worek Hansa.

   Chłopak nie mógł w to uwierzyć, więc dokładnie przeanalizował poranną lekcję zielarstwa. Jack nawet nie dotknął różdżki, a worek eksplodował — musiał zrobić to ktoś inny. Gryfon przypomniał sobie, jak zachowywała się Elsa po wybuchu. Jako jedyna nie patrzyła w jego stronę. Wcześniej chłopak nie zwrócił uwagi na ten szczegół.

 — Elsa, po co ty to zrobiłaś? — spytał Jack. — Przecież wiesz, że z tego są problemy.

 — Myślałam, że ta eksplozja nie będzie taka duża. Trochę się przeliczyłam. — Przykleiła wyrwane strony do Najbardziej utajnionych z utajnionych. Słyszałam twoją rozmowę z Hansem. Dziwię się, że sam nie nakarmiłeś go smoczym łajnem.

   Gryfon roześmiałby się, gdy słowa padające z ust Elsy nie brzmiały tak dziwnie.

 — Słyszałam, jak cię nazwał — wyjaśniła dziewczyna, zamykając książkę. — Nie mogłam tego tak zostawić. Pewnie potraktowałbyś Hansa jakimś zaklęciem, ale pomyślałam, że może ja zrobię to bardziej... dyskretnie. Jack, proszę, nie patrz tak na mnie, bo sam wiesz, że mistrzem dyskretnej zemsty nie jesteś! — powiedziała z wyrzutem. — Nie myślałam, że dostaniesz szlaban. Tak nie mogło być. Pogadałam z Salietem podczas powrotu do zamku. Cofnął ci szlaban — ma cię o tym poinformować oficjalnie, ale kiedy, to nie wiem — a ukarał mnie. Napisze do moich rodziców — ciężko westchnęła.

   Elsa pozwoliła splamić swoje nienaganne uczniowskie konto, aby dać nauczkę Hansowi. Jack przypomniał sobie, jak na początku roku Elsa zareagowała, gdy Jung chciał nazwać go szlamą i wyśmiewał się z jego rodziny.

 — Nie musiałaś tego robić — stwierdził Jack, w jego głosie nie dało się słyszeć wyrzutów ani złości. — Mhm... chyba... dziękuję. Zastanawia mnie, czemu tak zareagowałaś na szlamę? Przecież ty jesteś z rodziny czystej krwi.

   Elsa parsknęła śmiechem, jakby to było oczywiste.

 — Powinnam się obrazić wiesz? — powiedziała z ironią.— Nie każdy czarodziej czystej krwi jest takim głupim, ograniczonym fanatykiem jak Hans i jemu podobni. To idiotyzm, że mugolacy są uważani za gorszych. Może trochę trudniej rozeznać im się w świecie magii, ale potem funkcjonują w nim świetnie. Wiesz, że znaczna część znanych czarodziejów i czarownic to dzieci mugoli? Na przykład Medea, Ivan Pavlovich, Maelon Wielki... jest ich sporo więcej. Czasami nawet ta szlamowata krew — wypowiedziała to słowo, wzdrygając się z obrzydzeniem jest lepsza od błękitnej, czystej krwi.

   Jack jeszcze raz przetworzył w umyśle to, co powiedziała Elsa. Uśmiech mimowolnie cisnął się na usta chłopaka. Gryfon nigdy nie sądził, że Elsa ma takie zdanie na temat dzieci mugoli. Wiedział, że Krukonka nie pogardza brudną krwią, ale nie przypuszczał, że uważa gnębienie mugolaków za wysoce niesprawiedliwe.

   Gryfon patrzył, jak Elsa z obojętnym wyrazem twarzy chowa notatki do torby.

 — Mógłbyś odnieść te książki? — spytała Krukonka Jacka. Potem dodała ciszej, nieco zmieszana: — Jack... czuję się okropnie, pytając o to. Ty często pisałeś listy do domu, jeśli coś przeskrobałeś... Ja nie mam o tym bladego pojęcia. Mógłbyś mi pomóc napisać to tak, aby uspokoić rodziców?

   Elsa spojrzała na Jacka z nadzieją w oczach, najwidoczniej przerażona napisaniem listu do rodziców bardziej niż walką z chimerami. Jack po prostu nie mógł odmówić.

   Przygotowali pergamin, pióro i kałamarz.

 — Przede wszystkim zacznij od pozytywów, potem przejdź do sedna i napisz, że to nie twoja wina... — radził Jack — najlepiej w jednym zdaniu...

~*~*~*~

   Cześć!

   Co u Was? Coraz bliżej do wakacji... można już nie odliczać miesięcy, ale dni!

   Nad tym rozdziałem pracowałam nieco dłużej. Trochę zajęło mi poprawianie, ale i tak możliwe, że coś mi umknęło.

   Co sądzicie o tej notce?

   Pozdrawiam!

  −  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro