Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

16. Bal

Statek delegacji Durmstrangu kołysał się na atramentowoczarnych wodach jeziora na tle zmierzchu. Pokryty srebrną warstwą szronu przypominającą pajęczą sieć wyglądał jak okręt-widmo. Dla Elsy ten przeklęty statek był kolejnym kłopotem.

Dziewczyna siedziała na wnęce pod oknem pełniącej funkcję legowiska, obserwując błonia. Krukonka myślała, że jeśli znajdzie się wśród wrzawy panującej w pokoju wspólnym, to chociaż na chwilę zapomni o głupocie, którą palnęła kilka dni przedtem w opuszczonej klasie historii magii. Co wtedy pokusiło Elsę, aby powiedzieć z taką odwagą, że ma zamiar włamać się na statek Durmstrangu? Przecież to było tak nieodpowiednie, że nawet nie potrafiła znaleźć słów, aby to opisać! Złamaliby chyba wszystkie punkty regulaminu szkoły, wyrzuciliby ich! Poza tym, Elsa wiedziała, że nie powinna pakować się w żadne niebezpieczeństwa, a włamywanie się na statek czarodziei można było nazwać niebezpiecznym.

Z drugiej strony, jak inaczej mieliby przetłumaczyć swoją wskazówkę? W bibliotece i nigdzie indziej w Hogwarcie nie dało się znaleźć drugiego egzemplarza Najbardziej utajnionych z utajnionych. Ta książka, jak na złość, była swego rodzaju unikatem nie do zdobycia w żadnej księgarni ani antykwariacie. Elsa nie wyobrażała sobie przystąpić do drugiego zadania bez rozwiązania zagadki. Dziewczyna prześledziła uważnie przebieg wszystkich poprzednich edycji Turnieju Trójmagicznego i wiedziała, że uczestnicy, którzy nie poznali treści zdobytych wskazówek, kończyli dość kiepsko. Mający trochę szczęścia wyszli z takiej sytuacji z poważnymi ranami. Elsie nie uśmiechało się zdobycie ciężkich ran.

Dziewczyna była pewna, że powinna przysiąść z Jackiem na spokojnie i zastanowić się, jak rozwiązać ich problem z bezczelnie ukradzionymi stronami z Najbardziej utajnionych z utajnionych. Elsa zauważyła, że chłopak czasem wykazywał oznaki sprytu, ale tylko pod warunkiem, że mu się naprawdę chce. Dziewczyna nie wyobrażała sobie, że wizja poznania treści wskazówki ze złotego znicza nie nęciła Jacka.

Niebo przybrało ciemny odcień niebieskiego. Elsa zauważyła, jak grupka uczniów Durmstrangu zmierzała pomostem do swojego statku. Postacie przystanęły przy burcie. Podeszły do statku i zniknęły. Elsa zamrugała. Czy to jej się zwidywało? Kiedyś, gdy spacerowała, obejrzała dokładnie okręt. Nie było żadnego wejścia na pokład. Musiała sprawdzić, w jaki sposób te postacie dostały się na swój statek.

Elsa oderwała wzrok od szkolnych błoni i rozejrzała się po pokoju wspólnym; spora część Krukonów nosiła już szaty wyjściowe. Zerknęła na ogromny zegar stojący pod ścianą przy posągu pięknej i dumnej Roweny Ravenclaw. Było już późno.

Elsa udała się do sypialni, gdzie już od dłuższego czasu do balu przygotowywały się pozostałe Krukonki z piątej klasy. Eveline Broomless i Cynthia Longbottom próbowały uczesać nieokiełznane, brązowe włosy Olivii Jackson krzywiącej się za każdym razem, kiedy dziewczęta rozczesywały kołtuny. Claudia Jerkins lamentowała nad tym, że pobrudziła swoją śnieżnobiałą sukienkę czekoladą, a Angelina White pocieszała koleżankę.

Elsa, nie zamieniając z nikim nawet jednego słowa, powoli się przygotowywała. Była ciekawa, jak została przystrojona Wielka Sala, co podadzą na uczcie, a najbardziej interesowało ją to, z kim przyjdzie Anna, która także została na Święta w Hogwarcie.

Elsa dalej nie pogodziła się z siostrą, chociaż zrobiły malutki krok w stronę tego. Mówiły sobie cześć, gdy widziały się na korytarzach między lekcjami lub w Wielkiej Sali. Krukonce jednak to nie poprawiało humoru, bo zaczęło wydawać się jej, że ich relacje faktycznie powinny się poprawić. Elsa jednocześnie żałowała, że Jack namącił jej w głowie, ale chłopak miał rację i to dziewczyna wiedziała. Jednak co mogła w tej sytuacji zrobić? Nawet gdyby przyjęła pomoc od chłopaka, chociaż bardzo się przed tym wzbraniała, nie zdziałaliby wiele, dopóty posiada swoje okropne zdolności. Elsa powtarzała sobie, że nie chce, aby wypadek z dzieciństwa się powtórzył, ilekroć rozważała propozycję Jacka.

A z każdym upływającym dniem milczenia z Anną coraz częściej myślała o tym, aby jednak zwrócić się z prośbą o pomoc do Frosta, chociaż nie do końca mu ufała.


~*~*~*~


— Patrzcie, ludzie, Frost jednak nie ubrał się w worek po ziemniakach! — oświadczyła głośno Julia Zabini. — Trzeba o tym koniecznie napisać w gazecie!

— Zazdrościsz, że o wrednych babskach nie piszą? — odparł Jack, oddalając się od Ślizgonów, którzy zanosili się rechoczącym śmiechem.

Gryfon nie miał zamiaru tego wieczoru psuć sobie humoru dalszą sprzeczką z nimi, chociaż korciło go, aby dopowiedzieć coś jeszcze.

Frost znalazł mniej zatłoczone miejsce w sali wejściowej. Wspiął się na palce i rozejrzał, wypatrując Elsy, ale nie zauważył jej wśród zebranych. Nie martwił się, że dziewczyna się spóźni, ona była bardziej punktualna niż zegar na Wieży Zegarowej. Jack miał ochotę rozejrzeć się jeszcze raz i upewnić, czy jego przyjaciele może zdecydowali się na uczestnictwo w Balu Bożonarodzeniowym. Chłopak nie widział sensu w szukaniu Meridy, bo stanowczo zapowiedziała, że jej nie będzie. Z Czkawką ostatnio nie rozmawiał na inne tematy niż chimery, więc nie wiedział, czy Krukon pojawi się na balu.

Jack oparł się o ścianę i obserwował, jak dwójka chłopaków kłóciła się między sobą. Poszło o to, że dziewczyna nie wiedziała, który z nich powinien być jej partnerem, dlatego żadnemu nie odmówiła. Gdy kłócący się nareszcie stwierdzili, że nie warto ciągnąć sprzeczki, każde z nich rozeszło się w swoją stronę. Jack znów zastanawiał się, ile zostało do rozpoczęcia balu. Chętnie pominąłby główną część tego wydarzenia, czyli tańce. Wcale nie umiał tańczyć, wiedział, że zbłaźni się przez całym Hogwartem, delegacją Durmstrangu oraz Beauxbatons.

Jack spojrzał w stronę schodów i zobaczył na ich dole ładną, rudą dziewczynę w turkusowej, połyskującej sukience, ale nie przyjrzał się jej dokładnie, bo z najwyższych stopni schodziła już Elsa.

Ona serio zawsze tak wygląda? — pomyślał.

Elsa nie zmieniła diametralnie swojego wyglądu, ale wyglądała o wiele lepiej niż wypindrzone do granic możliwości niektóre uczestniczki balu. Suknia Krukonki była szmaragdowozielona z długimi, czarnymi rękawami, gdzieniegdzie wyszyto wzorki przedstawiające jakieś purpurowe kwiaty. Elsa nosiła na dłoniach rękawiczki, tym razem niebieskie, które niezbyt pasowały do kreacji. Dziewczyna zaplotła włosy w bardziej skomplikowaną i efektowną wersję warkocza noszonego na co dzień. Jack pomyślał, że Elsa wygląda naprawdę ślicznie, a nawet był pewien, że nie tylko on tak sądzi. Przedtem nie dopuszczał do siebie myśli, że ta Krukonka, bądź co bądź, jest ładna. Może dlatego, że bardziej skupiał się na jej wadach niż zaletach.

Jack mimowolnie się uśmiechnął. Elsa przeszła między zebranymi uczniami i stanęła obok niego.

— Jak zwykle punktualna — powiedział chłopak na przywitanie.

— Niezwykle punktualny — odparła.

Elsa wygładziła sukienkę dłońmi i rozejrzała się wokoło, szukając kogoś konkretnego. Jack miał już spytać, kogo wypatrywała, ale podszedł do nich profesor Cleves ubrany w aksamitną szatę koloru śliwek.

— Piękny wieczór, prawda? Pamiętajcie o tańcach otwierających bal zaraz po uczcie. Mam nadzieję, że pokażecie innym uczniom swoje nienaganne maniery. Nie chciałbym, abyście pokazali się jako niewychowani.

Elsa kiwnęła głową, a Jack uśmiechnął się krzywo.

— Musicie przynieść chlubę naszej szkole. — Profesor spojrzał wymownie na Jacka. — Za chwilę otworzą się bramy. Miłej zabawy.

Cleves jeszcze raz obdarzył ich oceniającym spojrzeniem, a potem odszedł do nauczycielki astronomii. Jack odetchnął, gdy nauczyciel odszedł, ale uczucie ulgi nie trwało długo. Drzwi do Wielkiej Sali otworzyły się, ruszył razem z Elsą i tłumem do środka.

Wielka Sala wyglądała zupełnie inaczej niż zazwyczaj. Wszystko pokryte było szronem, lodem, śniegiem, soplami. Na środku Wielkiej Sali znajdował się parkiet do tańca. Pod ścianami zamiast zwyczajnych, czterech długich stołów stała setka niewielkich, okrągłych stolików, na których znajdowała się błyszcząca, srebrna zastawa i lewitujące kule światła zastępujące świece. Poustawiano dwanaście pachnących świerków przykrytych śniegiem i przystrojonych różnymi ozdobami. Na podeście, gdzie zazwyczaj przydzielano pierwszorocznych do domów, leżały najróżniejsze instrumenty; Jack rozpoznał wśród nich harfę, skrzypce, wiolonczelę, gitarę i trąbkę, ale nazw reszty nie znał. Z sufitu padał śnieżny puch topniejący, zanim dotarł do ziemi, dodatkowo do sklepienia przyczepiono kępy bluszczu i jemioły.

Jack rozglądał się po Wielkiej Sali, nie ukrywając podziwu. Jeszcze podczas śniadania, wyglądała ona dość zwyczajnie, nie licząc choinek oraz wielkiego wora przed stołem nauczycieli — wrzucało się tam podarki dla innych uczniów szkoły, a one w bożonarodzeniowy poranek pojawiały się przy łóżkach adresatów.

Jack prowadzony przez Elsę do stolika ustawionego wyraźnie na uboczu przypomniał sobie zamrożoną przez nią klasę transmutacji.

— Umiałabyś tak zrobić? — palnął Jack nagle w stronę dziewczyny.

— Co masz przez to na myśli? — odpowiedziała całkowicie obojętnym tonem.

— Czy umiałabyś tak zamrozić coś w ten sposób?

W tym momencie Jack uznał, że dziewczyna samym spojrzeniem chce zamrozić jego mózg, aby nie zadawał takich pytań. Dotarli do stolika, a chłopak przypomniał sobie o gadce profesora Clevesa na temat manier. Bez słowa odsunął krzesło Elsy.

— Dziękuję — podziękowała i usiadła, gładząc sukienkę.

Jack zasunął krzesło za Elsą i usiadł na sąsiednim miejscu. Czuł, że zrobił się czerwony na twarzy. Jeśli dalej miało tak wyglądać jego postępowanie zgodnie z manierami, to będzie bardziej bordowy niż burak. Chłopak zauważył, że koło talerzy leżały karty z daniami.

— Raczej nie dałabym rady tak zrobić — powiedziała Elsa. Dopiero po chwili Jack zorientował się, że odpowiedziała na jego pytanie.

— Ale klasę ci się udało... — odpowiedział.

— Przypadek — twierdziła głosem bez emocji. Zmieniła temat, biorąc w dłonie kartę dań. — Co zamawiasz?

Jack przyjrzał się daniom. Już nawet wybrał, co planuje zjeść tego wieczora. Tylko w jaki sposób to zamówić? Ukradkiem spojrzał na Elsę.

— Pieczony indyk — powiedziała Elsa wyraźnie.

Na jej srebrzystym talerzu pojawił się kawałek smakowicie wyglądającego indyka z sosem.

— Jak to wymyśliłaś? — spytał Jack.

— Inni tak robią. — Elsa wzruszyła ramionami.

Jack rozejrzał się po Wielkiej Sali. Niektórzy z tych, którzy już usiedli, mówili coś głośno, a na ich talerzach pojawiało się jedzenie. Frostowi spodobał się ten nowy sposób dostawania potraw w szkole.

— Gęś z żurawiną — powiedział wyraźnie chłopak.

Na srebrnym talerzu przed Frostem pojawił się spory, smakowicie wyglądający posiłek. Jack złapał w ręce sztućce i już miał rzucić się na gęś z apetytem, ale znowu przeszła obok niego ruda dziewczyna w turkusowej sukni w towarzystwie Edwarda Pottera. Dzięki przypadkowi zwrócił uwagę na rudowłosą.

Jack ściągnął brwi, zaświtało mu w głowie, kim jest ruda uczestniczka balu w turkusowej sukni.

— Merida? Jednak przyszłaś? — spytał.

Edward i jego rudowłosa partnerka się odwrócili. Teraz było pewne, że ta dziewczyna to Merida. Dziewczyna zawsze miała rozczochrane włosy, niezawiązane sznurówki, poplamioną koszulę i wcale nie przejmowała się żadną z tych rzeczy! Dla Jacka było nierealne to, że jego przyjaciółka nosiła schludną fryzurę i ubrała się w elegancką sukienkę.

Twarz Meridy zarumieniła się tak, że mogła konkurować z ognistorudymi włosami.

— Jakoś tak się złożyło... — bąknęła Gryfonka.

— Siadamy z wami! — oznajmił Edward.

Elsa nie protestowała, chociaż wyglądało na to, że średnio podoba jej się perspektywa siedzenia przy jednym stole z Potterem i Meridą. Jack miał nadzieję, że dowie się, czemu jego przyjaciółka jednak przyszła. Nie był na nią zły. No, może trochę zirytowany, bo jemu odmówiła towarzystwa na balu i wcisnęła wymówkę, że nie ma zamiaru brać udziału w tego rodzaju balangach. Edward i Merida usiedli obok siebie naprzeciwko Jacka i Elsy.

— Tyle tutaj żarcia! — powiedział Potter z podziwem, chowając się za kartą dań.

Merida, nerwowo miętosząc serwetkę w dłoniach, przeglądała swoje menu.

— Miałaś zostać w dormitorium — zagadnął Jack, biorąc się wreszcie za posiłek.

— Jack, wiem, co mówiłam. Plany się zmieniły! Czkawka też miał nie przychodzić, a jest teraz gdzieś wśród tych wypindrzonych Francuzek — odpowiedziała Merida.

— Co? — Jackowi jedzenie prawie wypadło z ust. — Nie żartuj sobie ze mnie, powiedziałby mi, że kogoś zaprosił.

— Może bał się, że właśnie zareagujecie w ten sposób — wtrąciła Elsa.

Merida spojrzała na Krukonkę z nieukrywaną niechęcią. Elsa się tym nie przejęła, tylko z obojętną miną wzięła do ust kolejny kęs indyka. Edward rzucił kartę na blat.

— Pudding czekoladowy! — powiedział głośno. — Nie, karmelowy! Nie, nie, nie, owocowy!

Przed Potterem pojawiły się trzy rodzaje puddingu, każdy w kryształowym pucharze ze srebrną łyżeczką. Edwardowi taki obrót sytuacji pasował i zaczął jeść jednocześnie wszystkie trzy desery.

— Wiesz, to dlatego ma taką schizę z chimerami. — Merida wróciła do tematu Czkawki. — Jego lasencja uwielbia magiczne stworzenia, szczególnie te, które zioną ogniem dalej niż widzą. Kazał mi o tym nikomu nie mówić...

— To dlatego zachowujecie się, jakby wam odbiło... uff, już myślałem, że obraziłem was czy coś... — odparł Jack i się uśmiechnął.

Chłopak, gdy nareszcie dowiedział się, czemu jego przyjaciele zachowywali się tak dziwnie, odetchnął. Liczył na to, że po zakończeniu Balu Bożonarodzeniowego, Czkawka nareszcie zluzuje z tematem chimer, a Merida zacznie odzywać się do niego normalnie. Jack dalej nie mógł uwierzyć, że jakaś dziewczyna w ogóle wysłuchała zaproszenia jego przyjaciela. Frost lubił Czkawkę, ale nie dało się ukryć, że płeć piękna, oprócz Meridy i Roszpunki, uważała tego Krukona za najgorszą łajzę. Jack poczuł się trochę głupio, że wątpił w przyjaciela. Może w jakiś dziwny, niezrozumiały sposób Czkawce udało mu się przekonać do siebie jakąś Francuzkę albo uległa jego błaganiom.

— Czyli koniec tematu chimer? — upewnił się Jack.

— Oj, nie wiem... Czkawka nieźle zafiksował się na punkcie tych cholerstw... no i tej dziewczyny — dodała Merida z szatańskim uśmieszkiem. Jack był coraz bardziej ciekawy, kim jest Francuzka, z którą Czkawka przyszedł na bal.

— Lody imbirowe! — powiedział Potter. Przy dwóch opróżnionych pucharkach puddingu pojawiła się porcja lodów imbirowych z czekoladą. — Właśnie! Przypomniał mi się niesamowity żart o chimerze i pijanej wiedźmie...

Dalsza część bożonarodzeniowej uczty przebiegła o wiele lepiej, niż się zapowiadało. Potter sypał żartami, które wyjątkowo nie były tak kiepskie jak zawsze. Wszystko, co Jack zamówił do jedzenia, smakowało niesamowicie. Merida nie zaczepiała Elsy kąśliwymi odzywkami, a nawet normalnie wymieniły ze sobą kilka zdań! Jack zaczął zapominać o swoim postanowieniu, że wyjdzie z Balu Bożonarodzeniowego zaraz po tańcu otwierającym tę wielką balangę.

Czar prysł, gdy do ich stolika podszedł profesor Dreamchild i dał do zrozumienia, że Elsa i Jack powinni przygotować się do tańca otwierającego bal. Żołądek chłopaka w sekundzie zrobił się okropnie ociężały.

Dyrektor Hogwartu, który jak do tej pory popijał jakiś napój procentowy z Nixonem i profesor Ambler, odłożył kieliszek i stanął przy podeście dla instrumentów. Wszyscy popodnosili się od stolików.

— Drodzy uczniowie Hogwartu, Beauxbatons, Durmstrangu, nauczyciele, szanowni goście, oznajmiam, iż Bal Bożonarodzeniowy jest otwarty! — przemówił dyrektor Morozow głębokim głosem pełnym przejęcia. — Nie przedłużając, pozwólmy uczestnikom Turnieju Trójmagicznego doznać tej przyjemności, jaką jest otwarcie Balu Bożonarodzeniowego!

Przyjemności, dobre sobie — pomyślał ponuro Jack.

Ruszył z Elsą pod rękę na parkiet. Przytłoczony tym, że obserwowały ich setki ludzi, Jack, aby nie zapomnieć, jak się chodzi, musiał ciągle powtarzać w myślach komendy: lewa, prawa, lewa, prawa, lewa...

Frost stanął na środku parkietu zestresowany, czując się osaczony jak nigdy przedtem. Nawet decydujące mecze quidditcha nie wywoływały u niego takich reakcji jak otwarcie Balu Bożonarodzeniowego. Elsa zagryzała nerwowo wargę, oddychała nieco szybciej niż zazwyczaj, rozglądała się po Wielkiej Sali. Może denerwowała się bardziej od niego.

— Jest Anna — zauważyła. — Z Hansem.

Jack na imię Hans zareagował wręcz od razu. Wypatrzył swoją koleżankę z drużyny quidditcha, Annę, w towarzystwie okropnego rudzielca. Jack miał coś powiedzieć na temat Hansa i Anny, która wydawała mu się na tyle normalna, aby nie zadawać się z takim pajacem. Jednak rozbrzmiała cicha, przypominająca ledwie dosłyszalny powiew wiatru melodia grana przez instrumenty smyczkowe.

Miejmy to za sobą — pomyślał Jack.

Kolejne instrumenty włączały się do gry.

Taniec z Elsą na oczach całej szkoły nie był taki zły, jak się wydawało. Dziewczyna przejęła inicjatywę i prowadziła, co nieco uspokoiło Jacka, chociaż ciągle stresował się, że nadepnie na skraj sukni Krukonki i oboje wywalą się na środku Wielkiej Sali. Po Elsie wyraźnie było widoczne, że czuła się nieswojo. Jack widział, jak dziwnie na niego patrzyła, gdy musiał się przybliżyć, aby ją okręcić. To dziwne uczucie tańczyć z dziewczyną, której jeszcze kilka miesięcy temu chciało się zrobić jakoś wyjątkowo okrutny żart — a Jack już kilkakrotnie zażartował z Elsy: wrzucał jej żabi skrzek i kijanki do torby, wsypał pijawki do płaszcza, zaczarował podręczniki tak, że próbowały poodgryzać jej palce... a to tylko te mniej groźne dowcipy.

Nixon, którego policzki zrobiły się bordowe od piwa kremowego, wciągnął na parkiet niechętną do tańców profesor Ambler. Rozległy się gromkie brawa, a do tańca włączyli się kolejni uczniowie, para siódmoklasistów z Gryffindoru. W akompaniamencie kolejnych oklasków na parkiet wkraczali uczestnicy balu, a Jack czuł się coraz lepiej, bo coraz mniej osób skupiało uwagę na nim i Elsie.

— Nie wiedziałem, że umiesz tańczyć — zagadnął Jack Elsę.

— Ja też nie wiedziałam — odparła, odgarniając kosmyk włosów z zaróżowionego policzka. — Nigdy nawet nie próbowałam.

Obrócili się na parkiecie, a chłopak zauważył mignięcie ognistorudych włosów. To Merida tańczyła z Edwardem, ciągle nadeptując mu na buty.

— Tobie też idzie w miarę dobrze — stwierdziła Elsa.

Jack może był zwinny i szybki, grając w quidditcha, ale wiedział, że tańcząc, wyglądał pewnie jak kuśtykająca kaczka.

— Ale jesteś szczera. — Posłał dziewczynie ironiczny uśmiech.

Instrumenty przestały grać, Elsa speszona odeszła od Jacka na krok i zaczęła klaskać jak tłum. Gryfon także dołączył się do oklasków. Spodziewał się, że tańce otwierające bal okażą się dla nich totalną klapą, ale miło się zaskoczył. Instrumenty zabrały się do odgrywania kolejnej melodii, o wiele żywszej, głośniejszej i bardziej radosnej niż poprzednia. Jack, widząc, że trudno będzie wydostać z tańczących tłumów, wpadł na pomysł, że mogą zatańczyć do jeszcze jednej piosenki; poczuł się pewniej po tym, jak nie zrobił z siebie pośmiewiska. Gryfon stwierdził, że o wiele głupiej wyglądaliby, stojąc w bezruchu na środku parkietu.

— Może zatańczymy do jeszcze jednej piosenki — zaoferował beztroskim tonem Gryfon.

Jak głupio to musi brzmieć — pomyślał.

Elsa wyglądała na jeszcze bardziej speszoną, ale pokiwała twierdząco głową. Mimo że wydawała się nieco zestresowana zaistniałą sytuacją, to szybko wczuła się w klimat. Jack mimowolnie się uśmiechał, chociaż nie wiedział czemu. Przecież tylko tańczyli do żywej, energicznej melodii na Balu Bożonarodzeniowym!

Mieli zatańczyć tylko do jednej piosenki.

Zatańczyli do czterech.

Jack nie wiedział, co było w tym całym tańczeniu, ale to sprawiało, że cały czas się uśmiechał. Coś napełniało go energią, może nie taką jak podczas gry w quidditcha, ale podobną. Najwidoczniej ta atmosfera udzieliła się także Elsie, bo ona też się uśmiechała, ale to nie był ten sztuczny uśmiech, który posyłała nauczycielom. Według Jacka dziewczyna wyglądała o wiele lepiej, szczerze się uśmiechając.

Instrumenty rozpoczęły odgrywać kolejny kawałek. Elsa zabrała dłonie z barków Jacka i odeszła na krok.

— Pójdę się czegoś napić — wydyszała z uśmiechem na tyle głośno, aby usłyszał ją wśród wrzawy. Wzięła głębszy oddech. — Idziesz ze mną?

Jack nie odpowiedział, tylko ruszył za Elsą, przechodząc między parami, które zaczęły tańczyć do kolejnej melodii. Profesor Claudis trąciła tyłkiem chłopaka, gdy wirowała na parkiecie z reporterem „Proroka Codziennego".

Jack nareszcie zobaczył stolik, przy którym jedli i od razu poczuł, że zrobiło mu się jeszcze bardziej gorąco. Przyśpieszył, czując, że kłopoty wiszą w powietrzu. Musiał zareagować, bo Czkawka i Merida zaczęli skakać sobie do gardeł.

Czkawka wymachiwał wściekle dłońmi, a frędzelki na rękawach jego szaty kołysały się wściekle. Merida odkrzykiwała mu coś. Elsa stała w odległości kilku kroków od stolika, wyglądało to, jakby się wahała, czy ma wysłuchiwać tę sprzeczkę, czy ją przerwać.

Jack podszedł do stolika, wyłapał z pretensji Czkawki słowa Jak mogłaś?, chimery i Agnès. Musiało wydać się, że Merida zdradziła sekret Krukona. Jack wiedział, że kłótnia wśród jego przyjaciół, szczególnie w czasie, kiedy zachowują się tak dziwnie, jeszcze bardziej pogorszy relacje między nimi.

— Ej, nic się nie stało, przecież to nic złego, że zwariowałeś na punkcie jakiejś dziewczyny — wtrącił Jack łagodnie. — Ten temat chimer też da się znieść.

Czkawka spojrzał na niego z zaskoczeniem, a potem skierował wzrok na Meridę bawiącą się beztrosko srebrnym widelcem. Przez chwilę poruszał bezdźwięcznie ustami, przypominając rybę wyjętą z wody.

— Nic się nie stało — powtórzył nieprzytomnym głosem.

— Widzisz, po sprawie — powiedziała Merida.

Czkawka poczerwieniał na twarzy. Zamknął usta, obrócił się na pięcie i odszedł, potykając się na prostej drodze. Jack już miał nadzieję, że wszystko wróci do normy, a tutaj Merida i Czkawka się pokłócili. Musiał załagodzić tę sytuację.

— Nie idź za nim, Jack. Przejdzie mu — powiedziała beztroskim tonem Merida, chociaż ściskała dłoń na widelcu z całej siły.

— Jack, nie chcę się wtrącać, ale powinieneś za nim pójść — wtrąciła cicho Elsa. — Lepiej to wyjaśnić jak najszybciej, tak jak mówiłeś.

— To po co się wtrącasz, Vintersen, skoro nie chcesz się wtrącać?

Elsa zmarszczyła brwi.

— Chcę pomóc — powiedziała urażona.

— Twoimi jedynymi przyjaciółmi są książki, bo nikt cię nie lubi, więc co ty możesz wiedzieć? — burknęła Merida. — Idź lepiej do swoich książeczek, bo za tobą tęsknią.

— Merida! — yknął Jack.

Elsa wyglądała na spokojną, chociaż mierzyła Meridę chłodnym spojrzeniem.

— Faktycznie już pójdę — powiedziała.

— I bardzo dobrze — wtrąciła Merida.

— Dzięki za towarzystwo, Jack... dobranoc — dopowiedziała Elsa. — Lepiej wyjaśnij to jak najszybciej.

Jack uznał, że nie było już sensu zostać na balu. Wrócił do dormitorium w żałosnym humorze, nawet nie ciesząc się na jutrzejsze prezenty świąteczne.


~*~*~*~


— To ci na serio pomaga? — spytał Jack niewinnym tonem. — Takie bezsensowne chodzenie?

— Można wiele rzeczy przemyśleć — odpowiedziała Elsa — więc nie jest bezsensowne.

Bożonarodzeniowy poranek był mroźny, bezwietrzny i słoneczny. Po zimowym niebie ciągle przelatywały spóźnialskie sowy, przynosząc prezenty. Zamek lśnił w promieniach słońca, z Zakazanego Lasu dobiegał cichy szum, statek Durmstrangu kołysał się na jeziorze, a powietrze było rześkie i czyste. To idealne okoliczności na spacer, z których Elsa nie mogła nie skorzystać. Szczególnie po tym, co się stało na Balu Bożonarodzeniowym.

Dziewczyna zazwyczaj spacerowała sama, szczególnie po emocjonujących wydarzeniach. Potrafiła chodzić kilka godzin, zanim się wyciszyła i podchodziła do niektórych spraw na chłodno. Tak ją zawsze uczono: nie kierować się uczuciami, podejmować decyzje bez emocji. Jednak zaproponowanie Jackowi wspólnego spaceru było właśnie spontaniczną reakcją, których starała się unikać.

Spotkali się na śniadaniu w Wielkiej Sali, Jack siedział sam i wtedy Elsa wpadała na pomysł, żeby wyjątkowo razem przeszli się po błoniach.

Powoli kroczyli przez wydeptane w śniegu ścieżki, idąc donikąd.

— Przepraszam za Meridę, nagadała ci głupot — powiedział Jack.

— Nie musisz przepraszać, bądź co bądź, miała rację, jeśli chodzi o mnie — odparła Elsa; czuła dziwną gorycz, gdy to powiedziała.

Merida miała rację, mówiąc, że Elsy nikt nie lubi. Jednak Krukonka odczuwała przygnębienie, gdy o tym myślała. Na co właściwie miała liczyć? Nie zasłużyła na to, aby ktoś ją polubił, więc czego się spodziewała?

— Nie miała racji — sprzeciwił się Jack. — Ja cię lubię.

Elsa uniosła brwi, szukając na twarzy chłopaka jakichkolwiek oznak sarkazmu lub kłamstwa. Po niektórych ludziach widać, kiedy mówią nieszczerze. Jack nie zdradzał żadnych oznak, że powiedział nieprawdę, ale Elsa nie mogła w to uwierzyć. Czuła, że zrobiła się czerwona na twarzy.

To przez mróz — pomyślała.

— Jak z Czkawką? — zapytała Elsa, zmieniając temat. — Rozmawiałeś z nim?

— Nie. — Chłopak pokręcił przecząco głową. — Nie widziałem go od wczoraj. Ponoć obraził się za to, bo Merida powiedziała mi, że trochę zwariował na punkcie jednej dziewczyny, ale...

Urwał, namyślając się nad czymś.

— Nie chcesz w to uwierzyć? — domyśliła się Elsa.

Jack pokiwał głową.

— Pamiętasz, jak mówiłeś, że najlepiej jest pogadać z kimś i wszystko wyjaśnić? Zastosuj się do tej zasady, a na pewno będzie dobrze — stwierdziła Elsa.

— I jeszcze dostałem od Czkawki książkę na prezent — powiedział Jack takim tonem, jakby sam pomysł podarowania mu książki był największym absurdem świata — zgadnij o czym!

— Chimery?

Jack się uśmiechnął i pokiwał głową. Szli dalej w milczeniu. Elsa myślała o tym, co mogłaby poradzić Jackowi. Nie miała zielonego pojęcia o relacjach przyjacielskich. Rozglądała się wokoło i próbowała znaleźć jakąś radę dla chłopaka.

Przypadkowo wzrok Elsy spoczął na kołyszącym się na wodzie statku Durmstrangu. Dwójka uczniów tej szkoły właśnie zmierzała ku okrętowi. Dziewczyna przypomniała sobie to, co widziała wczoraj przez okno z dormitorium Krukonów. Może... może powinna zobaczyć, jak dostać się na statek? To mogło się przydać, jeśli chcieliby znaleźć brakujące strony Najbardziej utajnionych z utajnionych. Nie mogłaby przepuścić okazji, aby dowiedzieć się, jak dostać na statek.

Ruszyła za uczniami z Durmstrangu, nie zważając na to, że Jack wołał, aby poczekała. Brnęła przez zaspy, buty jej całkowicie przemokły, ale nie zwróciła na to najmniejszej uwagi. W ostatniej chwili skryła się w krzakach przy pomoście, obserwując między gałęziami, co robili uczniowie Durmstrangu.

Przyjezdni, dwójka chłopców, podeszli do burty statku, rozmawiając ze sobą w obcym języku. Nie było żadnego wejścia, czegokolwiek. Jedna z osób wyciągnęła różdżkę z kieszeni.

Apparastium — wypowiedział chłopak zaklęcie, na które Elsa nigdy się nie natknęła.

W burcie pokazały się masywne drzwi z ciemnego drewna. Chłopcy weszli na statek przez nie, ciągle gawędząc i nie mając pojęcia, że pewna Krukonka poznała sposób, w jaki dostać się na okręt.


~*~*~*~


Cześć! :)

Jak u Was po Świętach? Ja nareszcie skończyłam pisać ten rozdział, chociaż opornie mi to szło. Tutaj akurat niewiele akcji, ale niedługo będę opisywała drugie zadanie Turnieju Trójmagicznego, wtedy więcej się wydarzy.

Pozdrawiam!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro