12. Tradycja
Kiedyś Jack uznałby się za szalonego, gdyby dowiedział się, że pewnego dnia odłoży świętowanie z przyjaciółmi na później, aby zjeść kolację z Elsą Vintersen. Niegdyś nie posądziłby siebie samego o wpadnięcie na taki pomysł!
Dziewczyna wyglądała na okropnie zmieszaną. Oparła się dłońmi o ławkę. Blat pokrył się szronem, szybko się odsunęła i założyła ręce na piersiach. Jack zauważył, jak Elsa wzdrygnęła się z obrzydzeniem, na widok tego, co stworzyła. Chłopak zazwyczaj nie był ciekawski, ale w tym momencie zżerała go chęć dowiedzenia się, czemu Elsa tak reaguje na swoje zdolności. Pomyślał, że zapyta o to dopiero wtedy, kiedy Krukonka chociaż trochę się uspokoi.
Elsa długo milczała.
— Pewnie w dormitorium są wszyscy Krukoni — powiedziała wreszcie. Nie wiedział, czy zwróciła się do niego, czy do samej siebie.
— Opowiem ci od razu o punktacji — wtrącił Jack.
Sam nie wiedział, czemu zależało mu na tym, aby zjeść kolację z tą dziewczyną. Mógł powiedzieć Krukonce cześć i pójść do wieży Gryffindoru z beztroskim uśmiechem na twarzy. Przecież on i Elsa nawet się nie przyjaźnili! Jack, mimo wszystko, musiał przyznać, że trochę martwił się o Vintersen. Odkąd złapał ją za ramię i poczuł to dziwne zimno, była to już jego sprawa.
Elsa nie wydawała się zbytnio przekonana, ale zgodziła się zjeść razem z nim. Jack uśmiechnął się ciepło. Pomyślał, że może uda mu się wyjaśnić kilka spraw.
Przez chwilę chłopakowi wydawało mu się, że na twarzy Krukonki pojawiło się coś, co było uśmiechem. Ten gest zniknął równie szybko, jak się pojawił. Gryfon pomyślał, że może mu się przywidziało.
Czemu ona nigdy się nie uśmiecha? — Do głowy Jacka wpadła ta dziwna myśl. — Nigdy przedtem nie widziałem, jak się uśmiecha.
Jack odpędził te głupie myśli. Czemu to nagle wpadło mu do głowy? To przecież nie miało żadnego znaczenia. Na świecie jest wielu ludzi, którzy rzadko się uśmiechają. Może po prostu nie przebywa z Elsą tak często, aby zobaczyć, jak się uśmiecha? Chłopak porzucił te idiotyczne rozmyślania i rozejrzał się po zamrożonej klasie. Stwierdził, że nawet jeśli ktoś zajrzy do sali dopiero rano, to i tak na posadzce będą ogromne kałuże z roztopionego lodu. Jack wyciągnął różdżkę z kieszeni.
— Aes...
— Czekaj — przerwała mu Elsa, zanim zdążył do końca wypowiedzieć zaklęcie. — To raczej nie pomoże.
Ręka Jacka opadła.
— Ale to zaklęcie zawsze działa...
— Nie zawsze — znowu mu przerwała. — Tutaj nie pomoże, jest za słabe.
Jack zdziwił się, bo był pewien, że zaklęcie Aestus, którego chciał użyć, rozmraża lód. Używał tego czaru tylko kilka razy, ale zawsze działał.
— To jakiego zaklęcia mam użyć? — spytał Jack.
— Jest sporo zaklęć, ale my poznajemy te łatwiejsze. Kojarzę jedno, które mogłoby pomóc, ale dość trudne. Dopiero się go uczę. Czytałam o nim w jakiejś książce z biblioteki, bo tego zaklęcia nie ma w podręczniku — wytłumaczyła Elsa.
Nie mieli teraz czasu szukać odpowiedniego czaru po książkach. Poza tym Jack wpadł już na pomysł. Może niekoniecznie było to coś mądrego.
Uniósł dłoń i machnął różdżką. Ławki i krzesła, szurając po oblodzonej posadzce, poprzesuwały się, tworząc w sali jeszcze większy bałagan.
— Co ty robisz? — spytała Elsa słabym głosem, patrząc ze zdziwieniem na Jacka.
— Irytek nie tylko narozrabiał w sali wejściowej, ale także w klasie transmutacji! Dodatkowo, kiedy nikogo nie było w zamku! Nikt nie może potwierdzić jego wersji zdarzeń... biedny, niegrzeczny duch! — oświadczył Gryfon dramatycznym tonem.
Elsa przez chwilę przyglądała mu się ze zmarszczonymi brwiami. Wyglądała na zamyśloną, ale chyba zaczynała rozumieć pomysł chłopaka. Jack czekał, aż zbeszta go za tak niechwalebny czyn, chociaż on nie czuł żadnych wyrzutów sumienia. Nie zdziwiłby się, gdyby Irytek przypisał sobie sam zamrożenie klasy transmutacji.
— Nie doniesiesz na mnie, co? — spytał żartem chłopak, chowając różdżkę do kieszeni. Chociaż, gdy nad tym się zastanowił, to gdyby nie te specjalne okoliczności, to pewnie siedziałby już na dywaniku u dyrektora, sprzedany przez Vintersen.
— Lepiej stąd chodźmy.
Podszedł do drzwi. Uchylił je nieznacznie i rozejrzał się po korytarzu. Rozmigotane światło pochodni padało na kamienne ściany, a przez ogromne okna widać było ciemne niebo. Jack nie zobaczył w pobliżu nikogo żywego, ani żadnego ducha.
— Możemy iść — oznajmił raźno.
Wyszedł z klasy machnął ponaglająco dłonią w stronę Elsy. Gdy dziewczyna czmychnęła z sali na korytarz, Jack zamknął cicho drzwi. Już wyobrażał sobie jutrzejsze zamieszanie, kiedy nauczyciel transmutacji odkryje rankiem bałagan w swojej klasie...
Szybko odeszli spod sali, aby w razie czego, nie rzucić na siebie niepotrzebnych podejrzeń. Kroczyli żwawo, nie zamieniając ze sobą ani słowa. Milczenie sprawiało, że atmosfera między Jackiem i Elsą była dość napięta. Jednak żadne z nich nie przerwało ciszy.
Im bliżej Wielkiej Sali byli, tym więcej osób spotykali. Kilka z nich zagadywało ich, ale Jack i Elsa nie wdawali się w dłuższe rozmowy. Gdy przechodzili obok sali wejściowej, słyszeli, jak profesor Saliet wrzeszczy na Irytka. Duch zanosił się piskliwym, przenikliwym śmiechem. Jack pomyślał, że może jego ukochany nauczyciel wywalił się na posadzce i odruchowo na jego twarzy pojawił się nieznaczny, złośliwy uśmieszek. Czasami żarty Irytka, choć często chamskie i przesadzone, robiły coś pożytecznego.
Kiedy Jack wkroczył do Wielkiej Sali, poczuł zapach smakowitych potraw. Gryfon zdał sobie sprawę z tego, że od kilku godzin nic nie jadł.
Wielka Sala była prawie pusta. Jack przypuszczał, że większość uczniów zjadła posiłek bardzo szybko, a teraz wygrzewa się i odpoczywa w swoich dormitoriach. Na blatach stołów stało mnóstwo naczyń ze smakołykami. W ogromnych dzbanach znajdowała się parująca gorąca czekolada i herbata.
Kilkoro pierwszorocznych Puchonów i Krukonów siedzących przy stole Hufflepuffu zaczęło szeptać, gdy zobaczyli uczestników Turnieju Trójmagicznego w wejściu. Chłopak o kukurydzianych włosach, który towarzyszył Julianowi kilka godzin wcześniej, uśmiechnął się do Jacka.
Gryfon ruszył w stronę stołu swojego domu. Elsa szła za chłopakiem z całkowicie obojętną miną. Jack pomyślał, że może faktycznie tej dziewczynie jest wszystko jedno albo po prostu nieco się uspokoiła.
Usiadł przy stole Gryffindoru, naprzeciwko smakowicie wyglądającej i pachnącej zapiekanki. Zanim Elsa zdążyła zająć miejsce obok niego, na jego talerzu znajdowała się już sporawa porcja potrawy. Ledwo dziewczyna powiedziała mu smacznego, a już zjadł połowę tego, co sobie nałożył. Elsa nalała sobie do pucharu gorącej czekolady i popijała ją, rozglądając się po sali.
Jack odsunął od siebie talerz i głośno westchnął. Zerknął na Elsę popijającą parujący napój. Jack nie wiedział, jak powinien zacząć z nią rozmowę. Czuł się dziwnie skrępowany, co było dość dziwne, bo raczej mało osób powodowało u niego takie emocje. Może to ze względu na to, czego się dowiedział? Chłopak, pomimo że bardzo chciał dowiedzieć się czegoś o zdolnościach Elsy, postanowił najpierw poruszyć temat turnieju.
— Kolejne zadanie jest dwudziestego czwartego lutego — oznajmił.
Elsa odsunęła kubek od ust, postawiła go na stole, pokrywając blat kryształkami lodu. Dziewczyna, krzywiąc się, strzepnęła je i schowała dłonie do kieszeni szaty, czego zazwyczaj nie robiła. Jack domyślił się, że Elsa nie bez powodu nosiła rękawiczki.
Krukonka patrzyła na niego wyczekująco, więc kontynuował.
— Odbędzie się na specjalnej arenie, którą wybudują na boisku quidditcha. Nixon mówił, że musimy mieć różdżki, inaczej będzie kiepsko... — Jack przypomniał sobie o jednym istotnym szczególe. — Mówił też, że nie poradzimy sobie bez złotego znicza, którego złapałaś, powiedział coś takiego: Znicz przyda się wam, ale nie bezpośrednio.
Elsa zamrugała. Wyciągnęła z kieszeni lewą dłoń zaciśniętą na maleńkiej piłeczce zdobytej podczas pierwszego zadania turnieju. Dziewczyna nieco rozluźniła palce, choć dalej trzymała złoty znicz dostatecznie mocno, aby nie czmychnął jej. Gryfon i Krukonka czekali, aż coś się wydarzy, jednak nic się nie stało.
— Dasz mi ją? — spytał Jack.
Elsa położyła piłeczkę na blacie, a Jack zgarnął ją w ręce. Gryfon obejrzał przedmiot z każdej strony, stwierdzając z zawodem, że ten złoty znicz jest całkowicie zwyczajny i niczym nie różnił się od tych, które łapał na meczach. Chłopak pomyślał, że może piłeczka jakieś ukryte przyciski. Ponownie przyjrzał się uważnie, ale nic nadzwyczajnego nie ujrzał. Niby jak ten złoty znicz, który jest podobny do wszystkich innych egzemplarzy, mógł im pomóc w drugim zadaniu?
— Znalazłeś coś? — zapytała Elsa z nadzieją w głosie. — Wiesz, nie znam się na quidditchu.
Jack zachował dla siebie to odkrywcze spostrzeżenie, że jednak istnieje na świecie dziedzina, o której Elsa nie ma bladego pojęcia.
— Znicz jak znicz... — oznajmił z kwaśnym uśmiechem — ale może go wezmę i postaram się coś znaleźć, spytam jeszcze Meridy.
Elsa wyglądała tak, jakby nie oczekiwała, że Merida cokolwiek im pomoże. Krukonka kiwnęła głową potakująco, więc Jack schował złoty znicz do kieszeni. Chłopak obiecał sobie, że przygotowania do drugiego zadania podejdzie poważniej.
— Będziemy musieli poszukać informacji na temat zadań na arenach — oświadczyła Elsa. — Najlepiej jak poszukamy w...
— ...bibliotece? — domyślił się Jack.
Elsa zmierzyła go chłodnym wzrokiem.
— Tak. Oprócz czytania, będziemy musieli oczywiście rozwiązać sprawę z tym zniczem, to właściwie podstawa. I jeszcze wypadałoby, żebyśmy zapoznali się z przydatnymi zaklęciami, nie tylko ze strony teoretycznej...
Ten pomysł Elsy, aby ćwiczyć nowe zaklęcia, wydawał się Jackowi o wiele lepszy niż wertowanie ogromnych ksiąg godzinami. Jednak świadomość, że wolny czas będzie musiał spędzać na nauce, przygasiła nikły entuzjazm chłopaka.
— Musimy ustalić, kiedy będziemy się spotykać, ale może załatwimy to jutro — oznajmiła Elsa.
— Jasne — odpowiedział Jack. Obawiając się, że znowu zapanuje między nimi niezręczne milczenie, zadał pytania które go tak męczyło. — Jak to jest z tobą, z twoimi zdolnościami? Długo tak masz?
Elsa przeniosła leniwie wzrok na kubek z gorącą czekoladą. Jack zauważył, że twarz dziewczyny stężała. Bez problemu poznał to, że poruszył drażliwy temat. Zauważył, jak Elsa wzięła głębszy wdech. Skierowała wzrok na Jacka. To spojrzenie było jednym z najzimniejszych, jakimi kiedykolwiek go obdarzyła.
— Od urodzenia — odpowiedziała chłodno Krukonka. — Nie pytaj o nic więcej.
Jackowi ta odpowiedź stanowczo nie wystarczała. Chociaż nie powinien się spodziewać, że Elsa nagle będzie skora do wyjaśnień. Czuł się dziwnie zawiedziony jej odmową. Ale na co on właściwie liczył? Przecież mógł założyć, że Elsa nie zaspokoi jego ciekawości.
— Dziękuję za wspólny posiłek — oznajmiła Elsa, wstając od stołu.
Jack w myślach buntował się na jej działanie. Nie mogła odejść bez wyjaśnień! Jednak wiedział, że teraz raczej nic nie zdziała. Przypuszczał, że gdyby nalegał, to pewnie pokłóciliby się, a nie miał ochoty na kolejne sprzeczki tego dnia. Postanowił, że spyta jutro, kiedy nieco opadną emocje.
— Dziękuję też... za sam wiesz co — dodała. — Sprawdź ten znicz jak najszybciej... dobranoc.
Podążał wzorkiem za wychodzącą z sali Elsą. Ta dziewczyna była większą zagadką, niż mógł się spodziewać.
~*~*~*~
Lekcja transmutacji nie przebiegała tak jak zazwyczaj. Zaczynali już ostatni nowy temat w tym półroczu i tę godzinę poświęcali na teoretyczne przygotowanie do zmieniania wróbli w sakiewki. Uczniowie pisali notatki, skrobiąc głośno po pergaminie. Profesor Cleves siedział za biurkiem, obserwując wyjątkowo spokojną klasę. Powodem panującej ciszy oczywiście nie było zainteresowanie piątoklasistów nowym tematem. Większość uczniów pochorowała się po tym, jak dzień przedtem obserwowali w śnieżycy pierwsze zadanie Turnieju Trójmagicznego. Kolejka do skrzydła szpitalnego po eliksir pieprzowy była tak długa, że wiele osób musiało czekać na lekcji — pielęgniarka nie chciała puścić ich do klasy zakatarzonych, aby nie pozarażali innych.
Elsa kończyła robić notatkę. Zerknęła na Olivię Jackson siedzącą obok niej i zauważyła, że jej znajoma też za niedługo skończy pisać. Elsa dopisała ostatnie zdanie tak starannie jak poprzednie. Odłożyła pióro i wyprostowała się. W klasie nie było Jacka, który razem z Czkawką ponoć udał się po eliksir pieprzowy. Dziewczyna miała przeczucie, że nawet nie stali w kolejce po magiczny napój. To było takie oczywiste.
Elsa nie mogła ukryć, że ciągle myślała o Jacku. Bo jak nie myśleć o kimś, kto poznał twoją największą tajemnicę? Dziewczynę nękało przeczucie, że Gryfon wyjawi wszystkim jej sekret, a jego słowo okaże się nic niewarte. Jednak, jak do tej pory, nic się nie wydarzyło. Czasami przekonywała siebie, że gdyby Jack miał komuś wygadać się, to zrobiłby to od razu i pewnie powiedziałby to Meridzie.
Elsa po raz pierwszy nie powiadomiła rodziców o ważnym fakcie; nie zamierzała oznajmić im, że jakiś chłopak poznał jej sekret. Tyle dla niej poświęcili... byliby tacy zawiedzeni. Nie zniosłaby tego.
Jeśli Jack mówi o mojej mocy Czkawce, właśnie teraz? — pomyślała nagle, przyglądając się pióru.
Przeszedł ją dreszcz. Żałowała, że Jack w ogóle dowiedział się o jej zdolnościach. Plan zakładał, że nikt nigdy się nie dowie!
Coraz więcej uczniów kończyło swoje notatki. W klasie dało się słyszeć ciche szepty i chichoty. Profesor stukał rytmicznie palcami w blat. W końcu chyba każdy skończył pisać, a rozmowy stawały się coraz głośniejsze. Profesor wstał.
— Czy szanowni państwo raczą się uspokoić? — spytał ostro profesor Cleves.
Rozmowy nagle ucichły, a kilka osób spuściło wzrok. Kąciki ust nauczyciela zadrgały.
— Świetnie. Moja lekcja jest waszymi pierwszymi zajęciami tego dnia, ale pewnie usłyszycie tę informację na lekcjach z innymi opiekunami domów. W naszej szkole zostanie zorganizowana tradycyjna część Turnieju Trójmagicznego, czyli Bal Bożonarodzeniowy.
Na dźwięk słowa bal niektóre dziewczyny zaczęły głośniej chichotać. Elsa nie ukazała żadnej oznaki ekscytacji.
— Będzie to okazja, aby lepiej poznać naszych zagranicznych gości — kontynuował znużonym głosem profesor Cleves — i spędzić miło czas. Bal jest dla uczniów od czwartej klasy wzwyż, ale można zaprosić kogoś z młodszych klas jako partnera lub partnerkę. Powinniście nosić szaty odświętne. Bal potrwa cztery godziny, zacznie się o ósmej wieczorem.
Dzwonek zadzwonił w idealnym momencie; profesor usiadł znów za biurkiem. Rozległo się szuranie krzesłami i głośne rozmowy (oczywiście na temat balu). Elsa pakowała się powoli.
— Panno Vintersen — zaczął głośno nauczyciel, gdy wszyscy oprócz tej Krukonki opuścili salę — zgodnie z tradycją Bal Bożonarodzeniowy rozpoczynają tańcami reprezentanci szkół wraz z partnerami. Niech panienka ma to na uwadze.
Elsa poczuła się dziwnie jakby w żołądku miała bryłę lodu. Nie chciała pójść na Bal Bożonarodzeniowy, a okazało się, że będzie musiała zatańczyć z jakimś uczniem, otwierając tym samym to wydarzenie. Niby trudno porównać do siebie Bal Bożonarodzeniowy z pierwszym zadaniem turnieju, ale oba stanowiły łatwą okazję do stracenia kontroli nad zimową mocą.
Elsa tylko kiwnęła głową. Zarzuciła torbę na ramię i wyszła z sali.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro