Rozdział 11
Jason
Lekcja obrony przed czarną magią, chyba nic trudnego. Walczyłem przecież z tyloma potworami. Profesor wyglądał jakoś dziwnie. Nie podobał mi się. W jego oczach czaił się jakiś, bo ja wiem, mrok. Nie, to napewno były tylko zwidy.
-Dzisiaj mieliśmy walczyć z boginami. Dla niewiedzących, tutaj spojrzał na mnie i Leo wymownie, czy ktoś mógłby wyjaśnić czym jest bogin?
-Bogin to zjawa, która przybiera postać tego, czego najbardziej boi się osoba stojąca przed nią. Mając przed sobą bogina najlepiej jest nie stać w pojedynkę. W ten sposób można zmylić zjawę, gdyż przed stojącą przed nią większą liczbą osób stałaby się niezdecydowana, co do formy w jaką ma się zmienić. Nikt nie wie, tak naprawdę jak wygląda nieprzemieniony bogin, wtedy gdy jest sam, ponieważ gdy tylko się pojawia, przedstawia już największy strach tego, kto przed nim stoi.-powiedziała jakaś dziewczyna z zadnymi włosami.
-Brawo, doskonała definicja panno
-Clary
-Panno Clary. Pięć punktów dla Ravenclawu. Bogin to inaczej coś czego najbardziej się boimy. Dzisiaj będziemy ćwiczyć, jak sobie z nimi radzić. No już, szybko ustawcie się.
Ustawiliśmy się w kolejce i zaczęliśmy po kolei podchodzić. Pojawiały się przeróżne potwory. U dziewczyn były to głownie pająki i węże. Nagle nastała kolej na Leo. Stanął przed sam nie wiem czym wyglądało mu to na jakąś szafę. Mail z tego niby wyskoczyć bogin czy coś. Wiedziałem, że zrobimy z siebie wielkie pośmiewisko, ale nie sądziłem, że tak wcześnie. Pojawił się przed nim jakiś potwór. Wtedy ta sama szatynka z Ravenclaw i krzyknęła.
-To dementor.
Coooo jaki dementor. No dobra może koleś nie wyglądał zbyt przyjaźnie, ale czemu wszyscy zaczęli panikować. I skąd Leo go znał. I dlaczego był jego "największym koszmarem". Znam Leona nie od dzis i wiem, że to z pewnością nie jest to, czego się najbardziej boi. Kiedy już wszyscy zaczęli wrzeszczeć, Clary zachowała zimną krew i stanęła przed straszna szafą.
Następnie ukazał się przed nami wielki pająk, a ona powiedziała Ridiculus czy jakos tak nie do końca zrozumiałem i nagle pająk miał na każdej swojej nodze wrotkę.
Na szczęście profesorowi przeszło osłupienie. -Gratuluję Clary za spostrzegawczość i odwagę 5 punktów dla Ravenclaw. Coś mi tu śmierdzi. Ten profesor wyglądał jakoś inaczej. Jak nie on.
- A ty chłopcze-wskazał na Leo-zostań prosze po lekcji.
Ginny
Słyszałam nad sobą jakieś głosy.
-Idioto zabiłeś ją. A już zaczynała mi się podobać. Travis czemu ty musisz zabijać wszystkie dziewczyny, które mi sie podobają.-powiedział z wyrzutem Connor.
-Sorki brachu, nie wiedziałem, że to był nektar.
-A co myślałeś głąbie, że jakiś soczek jabłkowy.
-No nie Wrzeszcz już na mnie. Ty patrz pan się chyba budzi.
-Nie rób mi nadziei Travis, żaden śmiertelnik nie przeżył by spotkania z nektarem.
-No ale zobacz przecież ona się nie spaliła i chyba otwiera oczy.
Wtedy się obudziłam. Chyba 12 par oczu było we mnie utkwionych.
-Nie, nie nie, to niemożliwe.
-Ale jakim cudem.
-To jakaś pomyłka.
-Ty żyjesz.-wykrzyknął Connor i podszedł do mnie. -Strasznie cię przepraszam, za tego idiotę Travisa, mógł cię zabić.
-Gdzie ona jest?
Nagle do szpitala wparował Harry. Wyglądał na wystraszonego i zamartwionego. Włosy miał w nieładzie a ozy całe przekrwione.
-Ginny nic ci nie jest?-zapytał
-A co cię to obchodzi.
-Słyszałem, że ten gościu - tu wskazał na Connora-chciał cię zabić
-Ja?
-Dla twojej informacji to jeszcze tylko dzięki niemu żyję. A teraz wyjdź.
-Ale Ginny.
-Chcę być sama.
-Dobra wyjdę, ale tylko wtedy jeśli on wyjdzie.
-Zachowujesz się jak przedszkolak.
-A ty jak kretynka.
-Dość tego. Przerwał nam Chejron-Ginny potrzebuje spokoju.
Po tych słowach jak na zwołanie zemdlałam.
Kochani strasznie was przepraszam. Można powiedzieć, że miałam załamanie nerwowe. Brak weny i proponowane oceny. Mam nadzieje, że zdam. Próbuje coś zacząć ale uważam, że to wszytkio jest beznadziejne. Jednak powróciłam i bede dodawać rozdziały gdy tylko natchnie mnie wena. A mam wiele natchnień dzieki komentarzom i gwiazdkom 😉😉😉.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro