Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Ratunek

Hobbiton to było naprawdę przyjemne miejsce. Niewiele się tam działo, nie licząc corocznych fajerwerków. Hobbici pracowali, uprawiali rolę, ogródki, handlowali, ale na pewno nie przeżywali mrożących krew w żyłach przygód. I właśnie za to Bilbo Baggins lubił swoje miejsce zamieszkania. Bag End, czyli jego osobista posiadłość, znajdowała się na delikatnym wzniesieniu, dzięki czemu uchronił się przed zgiełkiem. O tak, Bilbo zdecydowanie lubił ciszę i spokój. Był przywiązany do swojego domu i nie miał zamiaru nigdzie się z niego ruszać. Lubił usiąść na ławeczce na jego posesji i zapalić fajkowe ziele. Nie przepadał za towarzystwem, więc niepotrzebny był mu też towarzysz życia taki jak żona czy nawet zwierzę. Dlatego, nie zważając na to, że w dzień urodzin powinien świętować z rodziną, postanowił nie przyjmować żadnych gości. To miał być dzień refleksji, których i tak nie było wiele, ale samodoskonalenie to coś, co pan Baggins uznawał za wartość nadrzędną.

— Znowu tu siedziesz, tak? Ja też nie jestem sentymentalna, ale daj sobie chociaż powiedzieć sto lat.

Naprzeciwko Bilba stanęła wysoka, smukła i niezwykle urodziwa dziewczyna. Hobbit przewrócił oczami. Niby do szczęścia nie była mu potrzebna żadna żywa istota, ale niestety, jedną zmuszony był przyjąć pod swój dach. I to taką, która skutecznie utrudniała mu życie.

— Valentino, mówisz tak, jakbyś mnie nie znała. — Westchnął wstając ze swojej nieśmiertelnej ławeczki.

— Daj spokój, Bilbo. Chociaż jednego dnia nie bądźmy dla siebie zgryźliwi.
Bo trzeba przyznać, że Valentina była dość podłą i wyrachowaną osobą. Chociaż nie, nie dość. Była bardzo podłą i wyrachowaną osobą. Do domu Bilba trafiła pięć lat temu. Hobbit jadł sobie w spokoju kolację, kiedy ni z tego ni z owego do domu wpakowała mu się dziewczyna, która oświadczyła, że od teraz będzie tu mieszkać. Wyjaśniła zdawkowo, że dostała ten adres od rodziny Bilba (notabene znienawidzonej), i że musi przeczekać tu jakiś czas, bo Hobbiton to jak na razie jej jedyny azyl. Bilbo domyślał się, że paskudna rodzinka chce go w coś wrobić więc wyrzucił dziewczynę za drzwi, ale jego w gruncie rzeczy dobre serce nie pozwoliło mu zostawić jej na pastwę losu. Najgorsze było to, że kiedy otworzył drzwi, tajemniczy gość stał z założonymi rękami jakby dobrze wiedział, że zostanie wpuszczony ponownie. I tak sobie żyli, dziewczyna z trudem przebrnęła przez każde z pięciu urodzin Bilba, a w tym roku postanowiła coś zmienić. Być może dlatego, że skojarzyła fakty. Taki hobbit to w sumie dobra rzecz. Zawsze jest się gdzie schować w razie powtórki akcji sprzed pięciu lat.

-— No to co...sto lat mój drogi przyjacielu. A może nawet i dwieście.

— Val, odpuść. Nawet w tym momencie twój uśmiech jest tak fałszywy, że aż boli. Nie jesteś w tym dobra.

Białowłosa westchnęła.

— Masz rację. Jestem w tym beznadziejna. Po prostu daj fajkę. — Zabrała hobbitowi przedmiot z dłoni i zaciągnęła się dymem. — Oh, wciąż tego nienawidzę. Obrzydlistwo.

Bilbo prychnął pogardliwie.

— A wiesz co dla mnie jest obrzydlistwem? Twoje wciąganie grzechotnikowa *.

— Odczep się. Daje kopa, tylko to wystarczy. Po fajce też jesteście wszyscy na haju.

Bilbo nie skomentował, bo faktycznie miała rację. Czasami wydawało mu się, że palą fajkę nie dlatego, żeby się odstresować, a po prostu karmią podły nałóg, który wprowadza ich w stan ekstazy.

— Nieważne, zrobiłam ci jakieś papu. Pospiesz się, bo wystygnie. A zimny łosoś, to niedobry łosoś. — Mrugnęła do niziołka, który przewracając oczami udał się za nią do domu.

— Jak to jest, że żyję krócej od ciebie, i zachowuję się doroślej niż ty? — Zapytał Valentiny, kiedy zasiadał przy stole.

— Sam wiesz, że moja słodycz jest porównywalna z okrucieństwem. — Dziewczyna uśmiechnęła się złowieszczo.

To była akurat prawda. Bilbo kiedyś sam widział jak jego towarzyszka rozszarpuje na strzępy orka, który za bardzo zbliżył się do Hobbitonu. W momencie ściekającej z jej brody krwi i wściekle czerwonych oczu, domyślił się, kim jest. I że tak naprawdę, trzyma pod swoim dachem potwora. Kiedyś chciał się jej zapytać, jakim cudem poznała jego rodzinę, ale zanim to zrobił, ona pochwaliła się, że kiedyś w gniewie zamieniła jakieś dziecko w rozdrobiony pokarm dla siebie i swojej bestii, zaniechał zadania pytania. I czasami, ale tylko czasami miał poczucie, że nie odprawił jej ze strachu. Chociaż osobiście wolał sobie wmawiać, że ma jeszcze coś do powiedzenia w tym domu.

— Wolałbym się nie przekonać o tym na własnej skórze. — Przełknął nerwowo ślinę i zaczął w nienormalnie szybkim tempie pochłaniać jedzenie.
- Bałdzo dobłe. — Uśmiechnął się z ustami pełnymi pożywienia.

Pokiwała głową z uśmiechem. Sama nalała sobie czerwonej cieczy do kieliszka i usiadła na przeciwnym krześle. W tym czasie hobbit dokończył posiłek. Rozmowy o tym, kogo Valentina zabiła, zawsze przyprawiały go o dreszcze i strach, który na szczęście potem przechodził.

— Dziękuję za urodzinowy obiad. To było...miłe, niech to, potrafisz być miła? — Bilbo odniósł talerz do zlewu.

— To już bardziej kolacja. Auu! — Krzyknęła Valentina uderzając się z impetem w głowę o drewnianą belkę.

— Bilbo! Mieliśmy podwyższyć te nieszczęsne pokoje! — Warknęła zirytowana, rozcierając bolące miejsce. Hobbit przewrócił oczami i zaczął powoli zmywać naczynia.

— Co będziesz robić dzisiaj w nocy? Tylko proszę, nie zachowuj się tak głośno, bo przez ciebie i tak mam zaburzony rytm snu.

Valentina zaśmiała się. Był to jeden z nielicznych momentów, kiedy jej bezpłciowa twarz zmieniała wyraz.

— Bez obaw. Przejdę się, albo poczytam. Spokojnie. — Ledwo skończyła mówić, kiedy usłyszeli pukanie.

— Spodziewasz się kogoś? - Zapytała białowłosa, marszcząc brwi.

Baggins zrobił niewyraźną minę.

— Tooo... może mieć związek z wizytą Gandalfa Szarego kilka dni temu.

Dziewczynie oczy wyszły na wierzch.

— A gdzie ja wtedy byłam? Czemu mi nic nie powiedziałeś? — Założyła ręce na piersiach, ale zaraz skapitulowała i skierowała się w stronę swojego pokoju.

— Jakby trzeba było kogoś zabić, zawołaj mnie proszę. — Zakończyła rozmowę i zniknęła w sypialni zanim Bilbo zaczął cokolwiek mówić.

Hobbit spojrzał na zatrzaśnięte drzwi i z westchnieniem poszedł otworzył natrętowi. Otworzył...i ledwo uwierzył własnym oczom. Do środka wpakowało się dwóch krasnoludów.

— Jestem Balin, a to Dwalin, mój brat. Do usług. — Przedstawił się siwobrody krasnolud i razem z towarzyszem udali się prosto do kuchni, jakby doskonale wiedzieli gdzie iść.

— Spokojnie, kim jesteście? — Bilbo był całkowicie zdezorientowany. Ledwo zdążył się otrząsnąć z szoku, usłyszał kolejne pukanie. Drzwi same się otworzyły i stanęło w nich kolejnych dwóch krasnoludów.

— Jestem Fili — oznajmił radośnie blondyn — a to Kili! Do usług! — I podobnie jak poprzednicy, władowali się do domu.

— Nie chcę waszych usług! —  Krzyknął Bilbo po chwili będąc potrąconym przez przedstawiających się kolejno : Doriego, Noriego, Oriego, Óina, Glóina, Bifura i Bombura. Wszyscy skierowali się do spiżarni i zaczęli znosić do kuchni wszystkie składniki spożywcze, śmiejąc się radośnie.

— Bilbo, druchu. —  Odezwał się głos za plecami hobbita. Niziołek przymknął oczy i odwrócił się na pięcie i stanął oko w oko z Gandalfem Szarym.

— Gandalfie, czy możesz mi wyjaśnić co tu się dzieje? Nie wiem kim oni są, panoszą się po moim domu jak po swoim. — Jęknął zrezygnowany.

— Bilbo, poznaj kompanię pod dowództwem Thorina Dębowej Tarczy, syna Thraina, syna Throra. — Zaprezentował krasnoludy czarodziej. 
— I jeśli sądzisz, że przyszedłem tu bez powodu, mylisz się. Pamiętasz naszą rozmowę?

Bilbo pamiętał. Aż za dobrze. Dlatego pokiwał twierdząco głową.

— No właśnie. Ale dopóki nie przybędzie Thorin, zjedzmy coś! — Oznajmił Gandalf i tak jak pozostali ruszył do kuchni ciągnąc Bilba za sobą. Krasnoludy obżerały się w najlepsze. Śmiały się, rozmawiały i piły hektolitry wina.

— Rozluźnij się trochę, panie Baggins. — Krzyknął Bofur, wkładając do ust wielki kawałek kurczaka.

— Ej! Znalazłem jeszcze jedną butelkę wina! — Zaapelował Dwalin, wyciągając czerwony płyn z dolnej szafki. Wlał sobie cały kieliszek, wypił go jednym chaustem i jeszcze szybciej wypluł.

— Co to jest na Durina?! Jakie obrzydliwe. — Czarodziej zabrał butelkę i spróbował odrobinkę płynu.

— To krew. — Oznajmił. Bilbo oczywiście dobrze o tym wiedział. To zapasy Valentiny. Elficka, królewska krew. Zabije ich, kiedy się dowie.

— Po co ci krew, niziołku? — Zainteresował się Balin, a Baggins pierwszy raz w życiu nie wiedział co powiedzieć. Uratowało go pukanie do drzwi.

— Przyszedł. — Wyszeptał Gandalf.
Bilbo wraz z czarodziejem udał się do drzwi przy akompaniamencie krzyków krasnoludów.

— Gandalf. — Odezwał się niskim głosem Thorin, kiedy już otworzono drewnianą powłokę. Krasnolud wszedł do środka. — Mówiłeś, że ten dom łatwo będzie znaleźć. Zgubiłem się dwa razy. Nie trafiłbym tu, gdyby nie ten zbak na drzwiach. — Oznajmił pretensjonalnie i zdjął gruby futrzany płaszcz.

— Znak? Nie, to niemożliwe — zaoponował Bilbo - malowałem te drzwi dwa dni temu.

— Jest znak — przerwał mu Gandalf  — sam go zrobiłem.

Tymczasem w pokoju obok Valentina zakrywała uszy od krzyków, które słyszała trzy razy mocniej niż przeciętna istota. Była rozdrażniona, głoda i żądna krwi. I kiedy poczuła, że butelka z zapasem jej krwi została otwarta, nie mogła nie zareagować. Otworzyła z impetem drzwi od pokoju i stanęła w progu.

— Czy ktoś mi może powiedzieć, co się tu na Dracona dzieje!? — Krzyknęła, zwracając na siebie uwagę wszystkich obecnych.

Nienawidziła krasnoludów, a ich smród był wrzechogarniający. Spojrzała w stronę przedsionka gdzie stał Bilbo, czarodziej i krasnolud o czarnych włosach przez które przeplatało się już kilka pasm siwizny, dobrze zbudowany z przenikliwie jasnymi oczami.

— Ja chcę spokoju! Czy to tak trudno pojąć? — Dziewczyna skierowała się do kuchni, gdzie zobaczyła napoczętą butelkę z krwią. Złapała ją w dłoń i uniosła.

— I jeszcze to! Kto wam pozwolił ją tknąć? I w ogóle co krasnoludy robią w naszym domu, Baggins?!

— Spokojnie, panienko. — Czarodziej powoli podszedł do Valentiny. — Nie denerwuj się. Czy pan Baggins jest twoim...partnerem? — Białowłosa nie sądziła, że to pytanie może wyjść z ust tak inteligentnego czarodzieja.

— Nie. Bilbo pozwolił mi chwilowo ze sobą mieszkać. — Wytłumaczyła lakonicznie.

— Chwilowo? Bardzo ciekawe. — Odezwał się hobbit i popatrzył krytycznym wzrokiem na towarzyszkę.

— Tak, chwilowo. — Odparła Valentina z zaciśniętymi zębami. — I ponawiam pytanie, kto ruszył moją krew?

— Po co ci krew? — Zapytał dotąd milczący Thorin. Dziewczyna natychmiast wydała mu się podejrzana.

— Valentina jest wampirem. — Odpowiedział za nią hobbit, co spotkało się z natychmiastowym wyciągnięciem broni i odunięciem się na znaczną odległość.

— To była elficka szlachetna krew. Jest na tym punkcie przeczulona. Nie drażnijcie jej. — Ostrzegł Bilbo.

— Nas jest trzynastu, a ona jedna. — Zaśmiał się Dori. — Co niby może nam zrobić? Rozłożymy ją bez trudu.

— Uważaj... — odpowiedział Bilbo, zbliżając się do coraz bardziej rozdrażnionej wampirzycy — zabije was wszystkich zanim zdążycie drgnąć. Valentino? —  Hobbit chciał się upewnić, czy dziewczyna nie sprawi śmiertelnego zagrożenia dla niego i innych. Spojrzała na Bilba czerwonymi oczami, a na jej skórze powoli zaczęły pojawiać się małe kolce.

— Spokojnie...nie denerwuj się. — Przez pięć lat wspólnego życia z wampirzycą, Bilbo nauczył się rozróżniać jej nastroje. I mniej więcej tłumić jej negatywne emocje, zanim pozabijałaby całą wioskę.

— Wybacz nietakt. Nie chcieliśmy cię rozdrażnić. — Czarodziej delikatnie się ukłonił. — Gandalf Szary, do usług.

Wampirzyca spojrzała na mężczyznę, a jej negatywne emocje zaczęły opadać.

— Valentina del Corso, księżniczka krainy Corsonius, daleko na południowym wschodzie. — Skinęła delikatnie głową.

— Księżniczka? — Odezwał się dotąd milczący Dwalin. — Dlaczego w takim razie księżniczka, siedzi w takiej norze?

Valentina prychnęła zdegustowana.

— No chyba nie sądzisz, że znając się minutę, będę opowiadać ci historię swojego życia. — Rozejrzała się po wszystkich, a jej wzrok znów spoczął na Thorinie, który przyglądał się jej z niemałym zainteresowaniem.

—  Co tak stoicie, jak na pogrzebie? Siadajcie jeszcze raz w kuchni, a dla ciebie — ruchem głowy wskazała na Thorina — ogarnę jakiś posiłek.

Karnosludy popatrzyły na siebie zdziwione i nie opuszczając mieczy, ruszyły do kuchni. Cała gromada zasiadła przy stole, a Valentina po chwili postawiła przed przyszłym władcą Ereboru miskę gulaszu.

— Udław się. - Rzuciła niedbale i usiadła na wolnym krześle.

Thorin nie wiedział jak ma zareagować na to specyficzne życzenie smacznego, więc skinął głową i zabrał się za jedzenie. Bilbo stanął obok wampirzycy, jakby to ona miała zapewnić mu ochronę, jeśli krasnoludom przyszłoby do głowy nagle wymyślić coś, co zagroziłoby jego życiu.

— I jak? Czy spotkanie się udało? Wszyscy przybyli? — Zapytał Dwalin z zainteresowaniem.

— Tak, ze wszystkich siedmiu królestw. — Odparł władca z uśmiechem.

— To wspaniale...czy Dáin jest z nami?

Thorin pokręcił głową z widocznym zrezygnowaniem.

— Niestety. Powiedział, że to nasza wyprawa.

— Nasza wyprawa? - Zapytał zirytowany Glóin. — My byśmy natychmiast im pomogli!

— Nie ma co teraz nad tym myśleć...— skwitował Thorin. — Trzeba się teraz zastanowić co zrobić. Być może góry już nikt nie pilnuje. Wszyscy zaczynają spoglądać w stronę góry, oceniać, ważyć ryzyko. Ale czy damy im przejąć to ci należy do nas? A może spróbujemy odzyskać nasze dziedzictwo? — Thorin z zapałem podniósł się z krzesła, a za nim podążyli pozostali członkowie kompanii.

— Dlatego potrzebujemy włamywacza.— Stwierdził Balin i spojrzał w stronę Bagginsa, który skulił się w sobie.

— Niby ja? —  Popatrzył po wszystkich hobbit. — Ale ja nie jestem włamywaczem. Nigdy niczego nie ukradłem.

Thorin prychnął.

— Mówiłem? Nie nadaje się. Niech lepiej zostanie w swoim przytulnym domku, wśród książek i porcelany. — Skwitował ciemnowłosy, co spotkało się z negatywnym odzewem Valentiny.

— Serio? Tylko na tyle cię stać? Żeby oceniać po pozorach. Nawet nie dajesz szansy?

Przyszły władca spojrzał na dziewczynę ze zdziwieniem.

— A ty? Co ty wiesz o tej misji? Nie jesteś w nią zaangażowana, więc łaskawie zamilcz. Nie wiesz kto jest potrzebny do tej wyprawy, nie masz pojęcia jaka jest jej waga.

— Właściwie... — zaczął Gandalf — to Valentina też by się przydała. Jest wampirem, a wszyscy znają mityczne wampiry.  Znane są z szybkości, okrucieństwa i nieśmiertelności. Znamy orków. Valentina spokojnie by sobie z nimi poradziła.

— Masz rację — wtrącił Balin — bardzo by nam pomogła.

Wampirzyca spojrzała na czarodzieja ze zdziwieniem pomieszanym z oburzeniem.

— Chcecie ze mnie zrobić broń, tak? Spuszczać ze smyczy z poleceniem zabijania orków? — Zawarczała niebezpiecznie, zaciskając pięści.

— Spokojnie, Valentino. Nikt nie chce z ciebie zrobić broni. Chcemy tylko poprosić cię o pomoc. Z tobą będziemy mieli większe szanse.

Wampirzyca zaśmiała się.

— Przecież się nie gniewam. Chętnie pozabijam trochę orkowych gnid. — Rozszerzyła wargi w złowieszczym uśmiechu, co spotkało się z niespokojną reakcją pozostałych.

— Naprawdę jesteś nieśmiertelna? — Zagadnął Thorin, kończąc posiłek.

Valentina przeniosła na niego czujne spojrzenie.

— Wyciągnij miecz. — Poleciła mężczyźnie, który po chwili wahania wykonał polecenie.

— A teraz wbij ostrze w moje ciało. — Powiedziała beztrosko co spotkało się ze zdecydowaną odmową ze strony krasnoluda.

— Wybacz, ale nie zrobię tego. Aż tak ci nie ufam. — Parsknął śmiechem krasnolud, a za nim podążyła reszta.

Valentina lekceważąco przewróciła oczami. Chwyciła broń ze stolika i płynnym ruchem wsunęła w swoje serce. Pozostawiła ostrze w ciele i popatrzyła po zszokowanych twarzach zebranych. Tylko Bilbo siedział niewzruszony, choć taki widok zawsze przyprawiał go o dreszcze.

— To już postanowione — oświadczył Gandalf — dziewczyna idzie z nami.

*grzechotnikow  - odpowiednik dzisiejszej heroiny, ale w przypadku wampira, uodparniający na wszelkie uszkodzenia. Wzięty przez inne rasy jest śmiertelny. ( Narkotyk wymyśliny na potrzeby książki )

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro