Rozdział 7
HPOV
Hitler spał w najlepsze na siedząco z głową opartą na nadzwyczaj miękkim ramieniu przystojnego blondyna, dopóki nie obudziły go głośne rozmowy podekscytowanych czymś kobiet, których wcześniej tu nie było. Adolf powoli otworzył oczy i złapał krytyczne spojrzenie jednej z nich, której mina wyrażała zdegustowanie. Zmarszczył brwi, nie rozumiejąc o co chodzi, jednak ona odwróciła już wzrok i powróciła do rozmowy z przyjaciółkami. Hitler podniósł głowę i ziewnął, po czym odwrócił się w stronę chłopaka. Jednak gdy jego spojrzenie spoczęło na towarzyszu podróży, mina Adolfa znacznie zrzedła. Zamiast przystojnego młodzieńca, obok niego siedział mężczyzna o sporych gabarytach, którego spodnie na szelkach ledwie podtrzymywały pokaźnych rozmiarów brzuch przed rozlaniem się po całym przedziale. Mężczyzna spojrzał na niego z nieskrywanym zainteresowaniem, a Adolf, skupiając wzrok na jego twarzy, zaczął liczyć jego podbródki, jednak zrezygnował, gdy skończyły mu się liczby jednocyfrowe.
Hitler zbladł i cofnął się pod samo okno, przerażony tym, że spał przytulony do kogoś takiego.
- K-kim pan jest? I czemu s-spałam na p-panu? - zaczął się jąkać, co zwykle uaktywniało mu się jedynie w wyniku silnego stresu.
- Nie znamy się jeszcze. Jestem Janusz, ale przyjaciele mówią na mnie Buldożer - wyszczerzył nieco pożółkłe zęby, zniszczone nadmiarem fast foodów i taniego piwa. - Spałaś oparta o ścianę i co chwilę uderzałaś o nią głową, gdy pociąg się ruszał, więc przygarnąłem cię do siebie, żebyś miała wygodnie - wyjaśnił, patrząc intensywnie na Izabelę.
- Eee... Dziękuję? - Adolf nie miał bladego pojęcia czego Buldożer właściwie od niego oczekiwał.
- Nie ma za co - mężczyzna skinął Hitlerowi głową. - A tobie jak na imię, kwiatuszku?
Na to pieszczotliwie określenie padające z ust faceta o gabarytach podobnych do czołgu (a w końcu Hitler doskonale znał ten rozmiar) sprawiło, że oczy Adolfa niemal wyszły mu z orbit.
- S-słucham? - wykrztusił, kątem oka zauważając, że rozmowa trzech kobiet cichnie, gdy zaczynały przysłuchiwać się wymianie zdań Buldożera i Izabeli.
- Nie lubisz jak się do ciebie mówi "kwiatuszku"? - mężczyzna pokiwał głową ze zrozumieniem. - W porządku, cukiereczku, mogę wymyślić coś innego.
Hitler poczuł, że żółć podchodzi mu do gardła, ale nie chciał potraktować nieuprzejmie mężczyzny, który zdawał się, mimo wielkich rozmiarów i niechlujnego wyglądu, być prostym i raczej dobrodusznym człowiekiem - a przynajmniej taką nadzieję miał Hitler, obawiający się podróży w towarzystwie kogoś, kto mógłby mu zagrażać, tak jak niegdyś Armia Czerwona.
- Nie znam pana, więc wolałabym, żeby się pan aż tak nie spoufalał - stwierdził zakłopotany.
- Ależ to żaden problem! - Janusz uśmiechnął się szeroko. - Zaraz się możemy poznać, a wtedy już nie będziesz się tak krępować, prawda?
- Ale ja mam szesnaście lat - wydusił słabo Hitler.
- A ja czterdzieści dwa. I widzisz, już zaczynamy się poznawać!
Adolf poczuł, że robi mu się słabo. Do tego mężczyzny nic nie docierało! Był uparty jak Polacy w czterdziestym piątym. Hitler starał się wymyślić jakiś sposób, aby uniknąć dłuższej interakcji z tym mężczyzną, ale jak dotąd jego jedynym sposobem na umknięcie przed nieprzyjemnym spotkaniem było samobójstwo, a ono nie wchodziło tym razem w rachubę. Niestety nie mógł liczyć na pomoc ze strony współpasażerek, które chętnie oglądały męki niepełnoletniej dziewczyny podrywanej przez dorosłego faceta i ani myślały interweniować, czekając na rozwój sytuacji z jawnym zainteresowaniem, jednocześnie patrząc na Izę z pewną dozą odrazy, jak gdyby sądziły, że sama się o to prosiła.
- A, właśnie - odezwał się mężczyzna, a Adolf poczuł jak po jego plecach przechodzą ciarki.- Pozwoliłem sobie zapisać ci w telefonie swój numer - puścił jej oczko.
Gdyby Hitler przed podróżą zdążył coś zjeść, całe śniadanie wylądowałoby teraz na podłodze przedziału. Zakodował sobie w pamięci, żeby potem porządnie zdezynfekować telefon, po czym, łapiąc się ostatniej deski ratunku, wstał z siedzenia.
- Muszę do łazienki - wymamrotał ciche usprawiedliwienie i czym prędzej wymknął się na korytarz, byle dalej od natrętnego amanta.
- Będę na ciebie czekać, skowroneczku - zdążył jeszcze za sobą usłyszeć Adolf zanim zamknął drzwi przedziału i szybkim krokiem oddalił się, szukając łazienki. Od całego tego stresu jego damski, nieopróżniany od dłuższego czasu pęcherz bliski był pęknięcia.
Gdy w końcu znalazł pożądane pomieszczenie, a właściwie to niewielkich rozmiarów klitkę, od której większa już była szafa Izabeli, w jego nozdrze uderzył potężny odór amoniaku, który niemal zwalił go z nóg i przyprawił o mdłości. W ten oto prosty sposób potrzeba opróżnienia pęcherza spadła na dalszy plan, a Hitler rozpoczął po raz kolejny poszukiwania nowego przedziału, bo do tego, w którym czekał na niego pełen nadziei na flirt Janusz, nie miał najmniejszego zamiaru wracać.
Idąc korytarzem, Adolf zerknął na zegar w telefonie, który powiadomił go, iż za niecałe dwie godziny ta piekielna podróż dobiegnie końca, a on nareszcie znajdzie się w ukochanym państwie. Nie mógł już doczekać się ujrzenia jego aktualnej odsłonie, zapewne równie chwalebnej co przed siedemdziesięcioma laty.
Po kilku minutach udało mu się odnaleźć przedział, który zdawał się być nienajgorszą opcją - dorosła kobieta, siedząca obok niej spokojnie na oko pięcioletnia dziewczynka, a naprzeciwko nich jakaś wpatrzona w telefon nastolatka ubrana cała na czarno.
- Dzień dobry - przywitał się grzecznie Hitler. - Czy tu jest wolne? - zapytał, zerkając na miejsce na siedzeniu obok nastolatki.
- Tak - mruknęła pod nosem dziewczyna, nie odrywając wzroku od ekranu smartfona.
Adolf odetchnął z ulgą i wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi. Usiadł przy oknie i zaczął oglądać mijany w szybkim tempie krajobraz, mając nadzieję na to, iż reszta podróży przeminie spokojnie i bez niespodzianek. Jego leniwe rozmyślanie przerwało bolesne kopnięcie w piszczel. Hitler syknął z bólu i odwrócił się w stronę prowodyra - małej dziewczynki siedzącej naprzeciwko. Na pyzatej buzi, która przywodziła na myśl małego aniołka, malował się złośliwy uśmieszek. "Wcielenie zła" - przemknęło Adolfowi przez myśl, jednak postanowił nie reagować na zaczepki, bądź co bądź, małego dziecka.
Niestety, zaraz po tym jak sobie to postanowił, rozpędzona noga dziewczynki spotkała się z drugim piszczelem Adolfa, który skrzywił się z bólu. "Wytrzymam to. Nie dam się jej pokonać. Wygram z nią!" - powtarzał sobie w myślach w ramach motywacji. Dziewczynka, rozeźlona, że jej zaczepki nie skutkowały, zaczęła masowy atak na nogi Hitlera, który wytrzeszczył oczy i jęknął z bólu.
- Dżesika! - mama małej diablicy w końcu zareagowała, a Adolf poczuł jak ogarnia go ulga, że jego koszmar się kończy. - Uważaj, bo się niepotrzebnie spocisz. Przecież masz na sobie nową sukienkę - skarciła ją mama, a Hitler nie mógł uwierzyć własnym uszom. Czy to były jakieś nowe metody wychowawcze, które miały szkolić młodych żołnierzy SS? To świetnie, ale bez porządnego dowódcy ani rusz, a matka tego narzędzia w rękach szatana kompletnie nie przejmowała się jego dzikimi harcami.
- Nie chcem! - krzyknęła dziewczynka, po czym zerwała się z miejsca i z całej siły kopnęła Hitlera w drobne kolano. Adolf, który nie spodziewał się, że kopniak tak małej istotki może mu wyrządzić krzywdę, krzyknął z bólu, gdy efekty jej działań osiągnęły efekt znacznie potężniejszy niż można by przypuszczać.
- I czego krzyczysz? - oburzyła się matka czarciego pomiotu. - Przestraszysz moją Dżesikę, niewychowana gówniaro!
Hitlerowi aż zabrakło słów na tę niesprawiedliwość. No coś podobnego! Za taką zuchwałość za czasów III Rzeszy ten wstrętny babsztyl już dawno zostałby rozstrzelany, a teraz co? Łazi to to po ulicach i to z normalnymi przywilejami! Adolf już miał wybuchnąć, jednak uprzedziła go siedząca do tej pory w milczeniu nastolatka, która również otrzymała kopniaka od małej sadystki.
- To już szczyt wszystkiego! - wrzasnęła, uderzając pięścią w drzwi przedziału i powodując, że wszyscy się w nim znajdujący podskoczyli na ten niespodziewany hałas. - Madka pięćset plus od siedmiu boleści! Myślałby kto, że takie indywiduum umie wychować dziecko! Ta twoja Dżesika zostanie kryminalistką i to za twoim przyzwoleniem, głupia małpo!
- Przynajmniej coś osiągnie w życiu! - krzyknęła kobieta, nie mogąc pozbierać się po tym, co właśnie usłyszała.
- Bo wyrok jest osiągnięciem, którym należy się chwalić! - dziewczyna wybuchnęła sztucznym śmiechem. - Ty się w łeb pieprznij, laska, i lepiej odklej te sztuczne rzęsy, bo przez nie nie widzisz nawet tego, że nie radzisz sobie z własnym bachorem!
- Nie masz prawa mówić mi jak mam wychowywać swoje dziecko! - krzyknęła wściekła kobieta.
- W takim razie ty nie masz prawa mówić mi, jak mam bronić się przed wrednymi gówniarzami! - krzyknęła dziewczyna, po czym zdzieliła pięciolatkę w twarz otwartą dłonią.
W tym momencie w przedziale zapanował totalny chaos - dziecko wyjące gorzej niż alarm przeciwlotniczy i wrzeszczące na siebie kobieta z dziewczyną, których głosy mogłyby zagłuszyć nawet wybuchy min przeciwpancernych, a już po chwili do przedziału wpadł skołowany, spanikowany konduktor, który - po raz kolejny tego dnia postawiony w stresującej sytuacji - bliski był dostania nerwicy.
- Co tu się dzieje!? Proszę się uspokoić! - ze wszystkich sił mężczyzna starał się przekrzyczeć choć jedną z trzech ogarniętych furią samic, jednak było to zupełnie bezcelowe.
Hitler, przerażony takim rozwojem sytuacji, jedynie skulił się na ławce, podciągając kolana pod brodę i zatykając uszy dłońmi. Jeśli tak miał wyglądać XXI wiek, to może lepiej by było, gdyby nie doznał tej reinkarnacji.
SPOV
Rano Stalin obudził się wypoczęty i pozytywnie nastawiony do nowego dnia. W nocy nie było zbyt przyjemnie przez ryk młodszego brata Florki, ale Józef przypuszczał, iż sytuacja już się uspokoiła. Dymitr poprzedniego dnia zdołał wytrącić go z równowagi do tego stopnia, iż zaczął znów mówić w męskiej osobie, a przecież nie mógł dopuścić do tego, aby zostać zdemaskowanym. Jeszcze nie.
Wstał i przeciągnął się, po czym ziewnął szeroko.
Dzisiaj czekało go zwiedzanie miasta w ukochanym kraju, którego nie widział tyle lat. W pośpiechu umył się i ubrał, starając się nie przywiązywać większej wagi do kobiecego ciała, w którym przyszło mu żyć w tych dziwnych czasach, po czym zszedł po schodach na parter, skąd dobiegał go hałas rozmów i smakowite aromaty świeżego jedzenia serwowanego na jedzenie.
Gdy wszedł do jadalni, gdzie przy stole siedzieli rodzice Florki razem z Dymitrem i ciocią Jewą, rozmowy nieco ucichły.
Dymitr spojrzał na siostrę z niechęcią, po czym pokazał jej język.
- Głupia Florka! - krzyknął. - Śmierdzisz!
- Przymknij się, bachorze, dobrze ci radzę - warknął Józef, a Dymitr skulił się nieco.
- Jak możesz mówić tak do brata!? - matka zgromiła go wzrokiem. - Nie tak cię wychowałam, gówniaro!
- A on tak może mówić!? - oburzył się Stalin.
- Zasłużyłaś sobie na to! - ojciec uderzył pięścią w stół. - Nie masz prawa oczekiwać od niego dobrego traktowania. Od nas tak samo! Nie tak zachowuje się rodzina! Rodzina powinna się wspierać, a nie wbijać sobie szpile!
- Wszystko mi jedno - warknął, wzruszając ramionami. Widział, że i tak ich nie przekona do swojego zdania, a sam nie miał najmniejszego zamiaru zmieniać swojego podejścia do brata Floriany. Już miał usiąść na krześle, jednak matka przytrzymała krzesło nogą, nie pozwalając córce go odsunąć.
- A ty gdzie? - uniosła brwi, patrząc na córkę jak gdyby była paskudną larwą, która właśnie weszła jej na buta. - Nie będziesz siedzieć z nami przy jednym stole. Nawet nie ma takiej opcji. Dymitr się ciebie boi, więc nie pozwolę ci zbliżyć się do niego choćby na szerokość stołu.
Stalin niemal zachłysnął się powietrzem z oburzenia.
- Że co!? To gdzie mam jeść!? Na podłodze!?
- Jeśli masz na to ochotę, proszę bardzo, ale masz po wszystkim ją wyczyścić. Nie życzę sobie, żebyś pobrudziła podłogę w domu cioci Jewy. I tak robi nam przysługę, pozwalając nam tutaj mieszkać.
- To nie jest koncert życzeń!
- Ależ proszę, przestańcie się kłócić - Jewa była ewidentnie zakłopotana całą sytuacją i chciała pogodzić skłóconą rodzinę. - Przecież przyjechaliście tu, aby miło spędzić czas.
- I spędzimy go miło - matka uśmiechnęła się szeroko, patrząc na kobietę. - Ale bez niej. Ona zostanie tu i będzie sprzątać dom, w czasie gdy my będziemy zwiedzać. Niech się na coś w końcu przyda.
- Goń się - warknął Stalin, po czym sięgnął po jedną z leżących na dużym półmisku smakowicie wyglądających kanapek w wersji full wypas - wędlina, ser, jajko, ogórek, pomidor, rzodkiewka, szczypiorek i cebulka. Zanim jednak zdołał chwycić tę ambrozję, matka uderzyła go w dłoń.
- Ani mi się waż. Jeśli chcesz coś zjeść, sama sobie przygotuj. Nie pozwolę ci być leniwym darmozjadem jak do tej pory. Musisz mieć więcej obowiązków domowych, bo stałaś się wrednym, rozpieszczonym bachorem! Marsz do kuchni albo głoduj!
- Wolę głodować niż robić jedzenie tam, gdzie wy! - warknął Stalin, a z jego ust wyleciało kilka kropel śliny. Obrócił się napięcie i wyszedł z kuchni, słysząc jeszcze za sobą głos ojca.
- Nie waż się wychodzić z pokoju do końca dnia! Nie chcę cię oglądać! Głoduj i siedź sobie w samotności, tak jak sobie życzysz!
Józef wbiegł po schodach na górę, skacząc co dwa stopnie i zgrzytając zębami z wściekłością. Cóż to byli za ludzie!? Jakim cudem Floriana nie uciekła dotąd z domu ani nie zabiła rodziców i brata w czasie snu? To były pytania bez odpowiedzi.
Zamknął za sobą drzwi z hukiem i przekręcił w zamku klucz, po czym rzucił się na łóżko niczym pogrążona w depresji nastolatka. To młodzieńcze ciało zdecydowanie zbyt emocjonalnie reagowało na tego typu sytuacje. Jednak w tym wypadku negatywne emocje były jak najbardziej uzasadnione, bo przecież... Jak to możliwe, że on, siedemdziesięciopięcioletni były dyktator, posiadacz najpiękniejszych wąsów narodowych i dostojny mąż, leży w łóżku pozbawiony godności ze szlabanem na zwiedzanie ukochanej ojczyzny!?
Przecież to się nie godzi... Jednak nie mógł tak po prostu wyjść. Miał dosyć dziwnych awantur urządzanych mu przez rodziców Floriany. I to dlaczego!? Bo starał się wychować Dymitra na porządnego człowieka? Miał przecież dwóch synów i też jakoś musiał sobie radzić z ich wychowaniem. W sumie trafne porównanie, bo przecież oni także byli skończonymi idiotami. Jakow próbował się zastrzelić i nawet to mu nie wyszło! Kompletny kretyn, nic dodać nic ująć. Za to Wasilij był o wiele zbyt dumny i wykorzystywał swoje nazwisko, żeby dostawać ulgi i przywileje, co udawało mu się dopóki Stalin nie interweniował i zakazał traktowania go w sposób odmienny od pozostałych. W wychowaniu trzeba być surowym i nieustępliwym, a jeśli to nie działa, znaczy, że po prostu są wadliwymi egzemplarzami, tak jak na przykład Dymitr. Za to rodzice Floriany mieli zupełnie odwrotny system wartości i to jego uznali za wyrzutka, sądząc, iż młodsze dziecko jest tym normalnym. To było absolutnie niedopuszczalne i wstrząsnęło nim do głębi, ale nie mógł niestety zmienić ich nastawienia. Lepiej byłoby zmienić to, że żyją, ale niestety dopóki nie był kimś ważnym w tym nowym świecie, natychmiast trafiłby do więzienia na długie lata, a na to nie mógł sobie pozwolić. Rodzicami Floriany zajmie się kiedy indziej. Na razie najważniejsze dla niego było sprawdzenie jak bardzo zmienił się Petersburg. Co prawda, mógłby sprawdzić to w Internecie, ale wolał raczej przekonać się na własne oczy.
W krótkim czasie przejrzał dokładnie cały pokój oraz to, co znajdowało się za oknem i uknuł idealny plan godny nastolatki zarówno z XX jak i z XXI wieku.
Gdy głosy na dole ucichły, a samochód rodziców Floriany odjechał sprzed domu, Stalin mógł spokojnie zająć się realizacją planu. Otworzył okno i przywiązał jego klamkę sznurkiem do kaloryfera. W ten sposób mógł mieć pewność, że żadne nieprzewidziane okoliczności nie sprawią, że okno nagle zamknie się, spychając to delikatne ciało na ziemię.
Dzięki rosnącemu przy budynku drzewie mógł bez problemu wyjść przez okno oraz zejść na ziemię. Był już jedną nogą na jednej z grubszych gałęzi niemal bezpośrednio dotykających parapetu, gdy w pokoju rozległo się pukanie do drzwi.
- Florcia, wszystko w porządku? - Józef usłyszał głos ciotki i zaklął pod nosem. Tego nie przewidział! Był pewien, że Jewa pojedzie do miasta razem z rodzicami i bratem Floriany.
- Tak, ciociu - odparł, znów wchodząc do pokoju, aby dobiegający z daleka głos nie zdradził kobiecie jego zamiarów.
- Wymykasz się przez okno, prawda?
Stalin zamarł szczerze przerażony. Skąd ona o tym wiedziała? A może... Józef wyjrzał przez okno, jednak na niebie nie zauważył nic, co mogłoby świadczyć o obecności statku kosmicznego. Czyli to nie kosmici przekazali jej tę informację. A może... Może to ciocia Jewa była kosmitką!? Może przechwytywała fale jego mózgu i rozpoznawała myśli!? W takim wypadku nie miał szans w starciu z nią! Co teraz? Gorączkowe myśli przelatywały mu przez głowę, dopóki nie dotarło do niego, że ona przecież je usłyszy! Już chciał wyskoczyć przez okno, aby tylko uniknąć konfrontacji z tą odrażającą, przerażającą kreaturą, gdy ciocia Jewa znów się odezwała. - Twoi rodzice i Dymitr pojechali już do miasta. Mogę znowu cię kryć, tak jak zawsze. Uważam, że moja siostra przegięła. Konflikty między rodzeństwem to coś normalnego, a w taki sposób, w jaki chciała zainterweniować, tylko może sprawić, że znienawidzisz nie tylko brata, ale też i ją.
Stalin odetchnął z ulgą, a jego rozszalałe młodzieńcze serce zaczęło powoli zwalniać. Czyli po prostu Florka już wcześniej wymykała się oknem. Józef poczuł jak jego sympatia do dziewczyny wzrasta jeszcze bardziej.
- Masz rację, ciociu - odpowiedział kobiecie. - Dzięki!
- Baw się dobrze, kochanieńka. I uważaj na siebie!
- Jasne! Do zobaczenia wieczorem! - pożegnał się Stalin, po czym chwycił gustowną torebkę, do której schował wcześniej telefon i portfel oraz kilka innych przydatnych drobiazgów, a następnie przeszedł z parapetu na drzewo i zwinnie zszedł na ziemię.
Stanął w miejscu, zwycięsko patrząc na otwarte okno na pierwszym piętrze, po czym szybkim krokiem ruszył na podjazd i w kierunku centrum miasta. Teraz już nic nie było mu straszne. No, może oprócz kosmitów.
Stalin uśmiechnął się z ekscytacją. Ruszał na podbój Rosji XXI wieku.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro