Część 1
Monolog narratora
Prawidłowa historia
Przypisy
Część 1
★★★
Kiedyś, kiedy byłem jeszcze małym, żądnym przygód dzieckiem, ktoś bardzo mądry i drogi dla mnie opowiedział mi historię.
W tamtym czasie nie była ona dla mnie specjalnie porywająca, czy ciekawa. Ot kolejna taka nudna, bezsensowna historyjka dorosłego.
Prawdę powiedziawszy, nie chciałem jej słuchać już po kilku pierwszych zdaniach.
Błagam i prosiłem OSOBĘ, żeby oszczędziła mi tego. Targowałem się, krzyczałem, prosiłem.
Nic to nie dawało.
OSOBA była niewzruszona, a JEJ jedyną odpowiedzią było zdanie, które wryło mi się w zakamarki mózgu, czekając.
,,Jest ci to potrzebne. Bez niej nie zrozumiesz życia".
Wtedy nie chciałem go rozumieć. Życie to była bajka. Na wszystkie niepowodzenia i porażki, jak i zwycięstwa reagowałem słowem ,,okey" .
Po usłyszeniu historyjki nic do mnie z niej nie dotarło. Na następny dzień też nie. I następny. Nie docierało to do mnie, jeszcze przez spory okres czasu.
Powiedziałem to OSOBIE, ale TA się tego spodziewała i usłyszałem:
,,Zrozumiesz kiedyś".
Po tym zdaniu odrzuciłem od siebie tą sytuację, opowieść i rozmowę. Było tak długo. Jednak przyszła jedna sytuacja, która sprawiła, że historia powróciła.
Dała o sobie znać tępym bólem, który odezwał się, gdy tego najmniej potrzebowałem. I zrozumiałem.
Zrozumiałem, dlaczego była ważna. I dlaczego OSOBA ją opowiedziała.
Teraz ja, siedząc przy ciepłym grzejniku, wykąpany, pod kołdrą i z kubkiem kakao w dłoni, opowiadam wam ją, byście mogli teraz, lub za jakiś czas zrozumieć jej przesłanie.
I tak jak ja, w niej znaleźć oparcie i ukojenie, potrzebne mi tak bardzo.
Myślę, że po niej każda osoba będzie inna.
###
-Proszę cię! Musisz się zgodzić! - wyszeptała błagalnie kobieta, patrząc na stojącego przed nią mężczyznę.
-Nie, Lily. Nie zrobię tego. - odwrócił od niej wzrok.
Nie mógł patrzeć, jak płaszczyła się przed nim. Ona. Zawsze dumna Lily Evans.
-Severusie, błagam, zrobię wszystko co zechcesz... Mogę... mogę nawet spełnić twoje największe marzenie... - dłońmi zaczęła rozpinać guziki swojej zielonej bluzki, która podkreślała kolor jej oczu.
Przez chwilę Snape stał jak zamurowany, po czym odwrócił się do niej plecami i powiedział:
-Lily, nie rób tego. Masz... męża. -ostatnie słowo wypluł.
-Nie mam wyboru, Sev, uratuję Harry'ego za wszelką cenę. Mojego ciała, jak i życia. Jestem w stanie błagać Voldemorta... - na to imię Ślizgon wzdrygnął się.
-Dobra. Zgadzam się! - wykrzyknął wściekły, odwracając się na pięcie.
-Obiecujesz?
-Obiecuję!
Wokół dziecka, które stało w progu, w staromodnym siedzisku rozbłysło światło.
- A teraz wyjdź. Idź do rodziny! Zejdź mi z oczu!
Opadł na kolana i zamknął oczy.
Ostatnie co poczuł, i było jawnym znakiem odejścia kobiety, to drżący dotyk ręki na policzku.
###
-Łapa, Lunatyku, proszę was.
Arystokrata rzucił mężczyźnie porażające spojrzenie.
-James, ty jeden powinieneś szczególnie rozumieć moją nienawiść do niego! Do tego...
-Zgadzam się. - mruknął drugi z nich.
Szczuplejszy, spokojniejszy i uważniejszy.
W oczach okularnika ujrzał ból i świadomość. Świadomość tego, co się wydarzy. Co się może wydarzyć.
I miłość. Miłość do syna. Żony. Przyjaciół. Życia.
Dlatego się zgodził.
Syriusz spojrzał na Remusa, a widząc jego zdecydowany wzrok westchnął przeszywająco.
-Zgoda.
James rzucił się na szyje swoich przyjaciół.
-Uroczyście przysięgam...
-...że knuję...
-...coś niedobrego.
Światło znowu otuliło śpiące dziecko.
###
-Zgodzili się. - oznajmił bez ceregieli Potter.
Bez ceregieli:
bez konwencjonalnej grzeczności, ceremonii, zbędnych działań; bezpośrednio.
-On też. - odparła kobieta, siadając obok miłości swego życia.
-Jak się ma nasze Rogasiątko? -zagruchał do malucha.
Niemowle zagulgotało w odpowiedzi wyciągając rączkę do ojca.
-Chcemy na opka? Tak? No to... hop! - poniósł chłopca, po czym wyrzucił delikatnie w powietrze.
-James, nie rób mi tak, bo...
Harry zwrócił na niego zawartość swojego obiadu.
-... zwymiotuje. - dokonczyła rudowłosa, zaczynając się śmiać.
-Tak, śmiej się, śmiej. - burknął Huncwot.
-I co teraz, młody człowieku? - spytał ,, obrażony" Rogacz.
-Kopu, cium! - wyseplał.
-Masz rację, kochanie. Tacie się przyda kąpiel.
###
Młoda pani Potter przymknęła oczy, czując swędzenie znamienia na prawej łopatce.
-Kochanie, to za chwilę! - zawołała, rozpaczliwie próbując uspokoić oddech.
Nachyliła się nad synkiem.
-Ciiii, Harry, mamusia i tatuś postarali się zapewnić ci przeżycie.
Młodzieniec wbiegł do pokoju. Usiadł na kanapie obok żony i uśmiechając się z trudem machnął różdżką, by pojawiły się wokół nich różowe, mydlane bańki, po czym odrzucił ją na bok, wiedząc, że nie będzie mu potrzebna.
-Lily, pamiętaj...
-Ja ciebie też, Jamie, zawsze i wszędzie, czy przeżyjemy, czy nie. Nawet wtedy, gdy nienawidziłam cię, kochałam cię jeszcze bardziej.
-Jesteś moim życiem, wiewióro. - wyznał, całując ją rozpaczliwie.
Chwilę później poczuli jak bariera zostaje naruszona, a drzwi wylatują w powietrze.
Do domu wchodzi on. Voldemort.
*Przekracza próg, gdy James wbiega do holu. To dla niego łatwe, zbyt łatwe, Potter nie ma nawet przy sobie różdżki...
- Lily, bierz Harry'ego i uciekaj! To on! Idź! Uciekaj! Ja go zatrzymam... - krzyczy.
Chce go zatrzymać, nie mając różdżki w ręku.
Voldemort wybucha śmiechem i rzuca zaklęcie.
- Avada Kedavra!
Zielone światło wypełnia mały przedpokój, oświetla wózek dziecięcy, popchnięty na ścianę, poręcze schodów lśnią jak pochodnie, James Potter pada jak marionetka, której sznurki ktoś poprzecinał...*
Dziewczyna zniknęła już na schodach, szłochając cicho. Starając się wykupić jak najwięcej czasu na pożegnanie zamknęła się w dziecinnym pokoju, zabarykadowała drzwi, położyła chłopca do łóżeczka i uklękła przy nim.
-Musisz być bardzo dzielny. Harry, mamusia cię kocha. I tatuś cię kocha. Musisz być silny, kochanie. Musisz być silny. Wujowie się tobą zajmą, a mamusia się upewni, że przeżyjesz.
Drzwi się otworzyły rozrzucając pył i drzazgi.
Lily spojrzała prosto w oczy Voldemorta.
Już po raz czwarty.
*-Nie Harry, błagam, tylko nie Harry!
-Odsuń się, głupia... odsuń się, i to już...
-Nie Harry, błagam, weź mnie, zabij mnie zamiast niego...
-To ostatnie ostrzeżenie...
-Nie Harry! Błagam... zlituj się... zlituj... Nie Harry! Nie Harry! Błagam... Zrobię wszystko...
-Odsuń się... odsuń się, dziewczyno...*
Ale ona nie ulega. Gdy widzi lecące w jej stronę zielone zaklęcie, zamyka oczy i szepta:
-Idę, Jamie.
Krótkie ukłucie w pierś i jej ciało opada, z równie strasznym łomotem jak jej męża.
Potwór kieruje różdżkę w chłopca. Ten się uśmiecha.
-Avada Kedavra! - kolejne zaklęcie w tym domu.
Błysk i płacz.
###
Nikt nie wie co się teraz stało. Nikt oprócz trzech mężczyzn, którzy, gdy dziecko płacze tysiące kilometrów od nich, czują przeszywający ból w sercu i wiedzą.
Nie chcą. Ale rozumieją. I przybędą. Bo obiecali to martwym.
★★★
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro