Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1

Po pokoju rozniósł się denerwujący dźwięk budzika. Dlaczego ten irytujący dźwięk musi dzwonić pięć razy w tygodniu?! Dlaczego ta bogu ducha winna młodzież musi chodzić tak wcześnie do szkoły? No błagam jest godzina 6:30, a to ustrojstwo nie daje mi spać!

-Lottie mam naleśniki, jak nie wstaniesz to się skończą!

-Chwila!-A o to moja mama, na pozór spokojna kobieta, ale lepiej jej nie widzieć zdenerwowanej.

To ten moment w którym wypada wstać, żeby nie odstraszać ludzi na około. Wstałam z łóżka i poszłam do łazienki wziąć prysznic i wykonać poranną toaletę. Po odprężającym prysznicu, który pozwolił mi zapomnieć o bożym świecie, była już 7:00. Uczesałam się, umyłam zęby i delikatnie umalowałam. Ubrałam się w to:

wzięłam torebkę i zbiegłam na dół do kuchni, gdzie moja mama siedziała rzeczywiście z naleśnikami, więc zjadłam szybko i powiedziałam, że możemy jechać.

Ach moja piękna szkoła. Witamy w cyrku ludzie. Już przed szkołą musiałam zmierzyć się z bandą sztucznych lal i chłopaków z drużyny koszykówki. W szkole staram się nie rzucać za bardzo w oczy. Mam swoją grupkę znajomych i nie potrzebuje jakiegoś rozgłosu. Ale nie żebym była od razu jakąś zakonnicą, która się chowa po kontach. Nie radzę ze mną zadzierać, bo w tedy już nie jest tak miło i przyjemnie.

Przeszłam przez próg i od razu uderzył we mnie hałas rozmów i pośpiech ludzi. Podeszłam do swojej szafki gdzie już czekała na mnie Alison moja przyjaciółka

Z Fabianem, znam go od urodzenia, to mój najlepszy przyjaciel

Oraz Wendy

-No, no kogo moje oczy widzą?

-Zamknij się Fabian.

-Też cię kocham zołzo.

-Goń się szmaciarzu.

Cały Fabian. Uwielbia sobie ze mnie żartować i kocham go, jest dla mnie jak brat, ale czasami nie mogę na niego patrzeć.

-Siema ludzie. Słyszeliście o... OMG Lottie się nie spóźniła!

-Też cię miło widzieć Mark.

Mark jest niesamowicie przystojny, ale mimo wszystko nie dla mnie.

-Wracając. Słyszeliście o imprezie u Josha jutro?

-Nawet o tym nie myśl. Nigdzie nie idę.

-Charlie nie przesadzaj. Piątek picia początek!

-Nie ma takiej opcji.

-Wiem, że go nie lubisz, ale bez przesady.

Po całym korytarzu rozniósł się dzwonek, który uratował mnie od wykłócania się z Markiem.

Pierwsze cztery lekcje spędziłam śmiejąc się z głupich żartów Fabiana i udając, że notuje to o czym mówią nauczyciele. Wreszcie zadzwonił zbawienny dla wszystkich dzwonek na przerwę, ale dla mnie oznaczał on ponowne użeranie się z Markiem. Wszyscy udali się na stołówkę.

-Mam nadzieje, że jedzenie zjadliwe będzie.

-Nie płacz kaczuszko. Super Fabian wyczaruje jedzenie.

-Zastanawiam się, czy martwić się o twój stan psychiczny, czy o to czy to zaraźliwe.

Jedzenie dzisiaj było w miarę w porządku. Wzięłam sobie pierogi i zaczekałam na Fabiana, który oczywiście nawalił sobie tyle jedzenia, co dla dziesięciu mężczyzn. Udaliśmy się do naszego stolika jak najbardziej starając się ominąć stolik naszej szkolnej elity. Nie zdążyłam jeszcze usiąść, a Mark już mnie zaatakował.

-Hej Lottie. Wiesz kto zabierze cię na najlepszą imprezę w twoim życiu?

-Mark daruj sobie. Mówisz tak za każdym razem i za każdym razem jest do dupy.

-Tak właściwie to ja bym poszła.-Jak zawsze nie w odpowiednim momencie odezwała się Wendy.

-Ja też. Laska co ci szkodzi na tej imprezie będzie tyle ludzi, że Josh cię nawet nie zauważy.

-Alison dzięki za wsparcie. W każdym razie uznajmy, że rozważę tę opcje.

-Super, będę po ciebie o 17:00. Niech twoja mama zrobi moje ciasteczka!

-Fabian i ty przeciwko mnie?!

-To za to, że uderzyłaś mnie łopatką!

-To było 14 lat temu! Miałam 5 lat!

-Cokolwiek. Ważne, że idziesz.

W ten oto sposób zostałam zmuszona, żeby iść na tą głupią imprezę. Pewnie zastanawiacie się czemu tak bardzo nie lubię Josha. Zaczęło się od tego,że w drugiej klasie, Liceum oczywiście, zaczął się do mnie dobierać, ale Fabian znalazł się tam w odpowiednim momencie. A jak ten idiota popije to już w ogóle nad sobą nie panuje. Na szczęście został mi niecały rok i wychodzę z tej budy.

-Co teraz macie? Ja wf- Zapytała swoim jak zawsze radosnym głosem Wendy.

-Ja też. Fabian co masz?- Nienawidzę tego przedmiotu.

-Biologie. Mam plan. Ja pójdę za ciebie na Wf, a ty za mnie na biologie. Jezu jestem genialny!

-Muszę cię rozczarować już wolę wf niż oglądanie Pana Clarka i jego brody w której są resztki jedzenia.

-Ja mam Chemię. Chyba z Ali.- Powiedział Mark z błyskiem w oku. Nie to, żeby tak lubił chemię. Nienawidzi tego przedmiotu tak mocno jak ja wf'u. Widzę co się święci.

Zadzwonił dzwonek więc razem z Wendy, niechętnie, udałyśmy się na wf.

Ludzie, można dostać obłędu. Całe 45 minut spędzone z grupą zapaleńców o intelekcie ameby, ganiających za napompowaną piłką! Owszem, ruch to zdrowie, fit i aktywność są ważne, ale nie za taką cenę. Za każdym razem na tych zajęciach czuję, jak ocieram się o śmierć albo przynajmniej o zawał. A do tego ci spoceni pseudoosiłkowie działają na mnie jak czerwony płaszcz na byka. Wyobraźcie sobie, ile potu ze mnie wypłynie podczas tych zawodów rodem z piekła.

Przywdziałam białą koszulkę i krótkie czarne spodenki, które ładnie podkreślały moje kształty, licząc, że zajęcia będą odbywały się jak należy – dziewczyny osobno, chłopcy osobno. Przecież tak jest w regulaminie! Ale nasi nauczyciele wf-u, czujący do siebie miętę czy inną szałwię, oznajmili, że gramy wszyscy razem w piłkę nożną. Mniej bym się przeraziła na wieść o wyjeździe na Syberię. Takie zajęcia to kara godna więźniów, a nie uczniów.

Próbowałam wmówić nauczycielom, że mam „trudne dni", ale wiedziałam, że tym razem mi nie uwierzą – używam tej wymówki niemal co lekcję. Zrezygnowana, zostałam przydzielona do drużyny i ruszyłam na boisko. To, co się tam działo, było istnym chaosem: wrzaski, kopanie na oślep, wyzwiska. Dzięki Bogu, większość tej dziczy miała miejsce po drugiej stronie boiska.

Niestety, nie dane mi było długo pozostać w spokoju – piłka, kopnięta przez Josha, trafiła mnie w plecy z taką siłą, że przez chwilę rozważałam jaki kolor wózka inwalidzkiego wybiorę sobie w sklepie dla inwalidów. Ku mojemu zdumieniu, zostałam okrzyknięta bohaterką za „obronienie gola". Chciałam przekląć ich na wszystkie sposoby, ale głos mi uwiązł.

Zdecydowałam, że trzymam się z dala od bramki, ale to nie wystarczyło. Piłka, kopnięta z impetem, odbiła się od słupka i trafiła mnie w twarz. Upadłam na ziemię jak rażona piorunem, a przed oczami zatańczyły mi gwiazdy. Zanim się pozbierałam, nauczyciel zakończył grę, a Joshowi, sprawcy mojego nieszczęścia, nakazał zaprowadzić mnie do pielęgniarki. Oczywiście, nie mógł się powstrzymać od komentarzy po drodze.

-Robię jutro imprezę. Starych nie ma. Mam nadzieję, że przyjdziesz. Możesz wziąć tą swoją bandę.

-Po pierwsze nadzieja matką głupich. Po drugie na nic nie licz. Po trzecie nigdy więcej nie próbuj ubliżać moim znajomym.-Warknęłam i weszłam do gabinetu pielęgniarki zamykając mu drzwi przed nosem, z nadzieją, że zostanę zwolniona z następnych lekcji. Najwyraźniej Bóg zlitował się nade mną, abym nie musiała wcielać się w jego rolę i przechodzić drogi krzyżowej przez resztę dnia, i zostałam zwolniona.

Dowlekłam się do domu resztkami sił i zamknęłam  w pokoju z masą jedzenia i netflixem.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro