Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XXXII - Lena


Moja klientka jest niewinna, a postawione jej zarzuty, to tylko wredne pomówienia i plotki, nie mające pokrycia w rzeczywistości. A nawet jeśli byłaby winna zarzuconego jej czynu, to uważam, że w zaszłych okolicznościach, powinniśmy uznać, że w chwili popełnienia wykroczenia była niepoczytalna.

Podsumowując, Lena Jackson absolutnie, w żadnym razie nie chwyciła swojego brata – poszkodowanego Percy'ego Jackson, w miejscu publicznym za rękę.

Siedzieliśmy tak w milczeniu obok siebie, a moje palce mocno zaciskały się na jego pobielałej pięści. Prosta ławka, stworzona z połączonych ze sobą grubych, drewnianych bali,znajdowała się idealnie naprzeciwko wejścia od namiotu szpitalnego, w którym Apollo robił właśnie wszystko, co w jego boskiej mocy, aby uratować Annabeth życie. W każdym razie to nam obiecał, kiedy zrozpaczony Percy z pomocą Jasona i Toma przetransportował swoją ranną żonę do obozowiska. Zapytacie pewnie, dlaczego uważam, że istnieje jakaś inna możliwość. To proste. Apollo jest bogiem, więc nawet, jeśli miałby najlepsze i najszczersze chęci, mogłoby się zdarzyć, że w chwili przygotowań do operacji (jakiejś dezynfekcji rąk nektarem czy coś takiego, nie mam pojęcia, nie wiem, nawet jak wygląda to w przypadku ludzkich lekarzy, a co dopiero ich boskiego opiekuna) wpadłaby mu do głowy „O ja, normalnie jak w Rush.", a potem „Ciekawe czy wyglądam równie dobrze jak tamten gość? Na pewno" i natchniony tą myślą zacząłby się przeglądać w skalpelu, podczas gdy łóżko dalej umierałaby dziewczyna. Odruchowo chciałam się podzielić tym spostrzeżeniem z Percym, ale w porę przypomniałam sobie, że „ta dziewczyna" to jego umierająca żona, a moja przyjaciółka.

Pozostawała mi jedynie nadzieja, że Apollo nigdy nie widział Rusha ani żadnego innego serialu o przystojnych lekarzach.

Zorientowałam się, że paradoksalnie tego dnia zarówno Percy jak i Tom, którzy zwykle żyją własnym samodzielnym życiem, zapominając, że mają młodszą siostrę i kuzynkę, dziś bardzo mnie potrzebują. Dlaczego jestem teraz przy Percym, a nie Tomie? Odpowiedź jest wręcz banalna, otóż Tom dopiero co stracił ukochaną, a Percy swoją jak na razie tylko może...O, bogowie. Jak o tym teraz pomyślałam w ten sposób, to właściwie to wcale nie trzyma się kupy.

Poczułam ucisk paniki w gardle, więc szybko spróbowałam się uspokoić: Hej, Lena! Tom to rozsądny facet. Przecież nie skoczy z pierwszej lepszej skarpy, prawda?

W tej właśnie chwili w wejściu do namiotu pojawił się Apollo. Krótkim skinięciem głowy zaprosił nas do środka. Niby nie to, że byłam teraz w boski sposób niezniszczalna (o czym może później), mój brat pewnie zmiażdżyłby mi rękę swoim mocnym ze zdenerwowania uściskiem. Apollo odsunął się, aby Percy mógł wejść do środka, ale mnie złapał za ramię i gestem pokazał, żebym poczekała z nim na zewnątrz.

Patrzyłam jak mój brat chwiejnym krokiem zbliża się na pryczy, na której ułożono Annabeth. Nawet z daleka widziałam, że jest, jej jasne loki leżą porozrzucane w nieładzie na poduszce, a ona sama nie porusza się. Percy musiał to zinterpretować podobnie jak ja, bo opadł na kolana i zaczął powtarzać: - Nie, nie, nie, nie, nie...

Wtedy jedna powieka Annabeth uniosła się delikatnie Dziewczyna wydała z siebie słabe,ciche „buuu", jakby chciała nastraszyć swojego męża, ale nie miała dość siły, żeby zrobić to porządnie. Percy uniósł głowę.

Cześć, Glonomóżdżku – wyszeptała, obdarowując go łagodnym uśmiechem.

Nie widziałam wyrazu jego twarzy, ale nie musiałam, żeby wiedzieć, co czuje w tym momencie. Wystarczył tylko sposób, w jaki wypowiedział jej imię.

- Annabeth.

A potem po prostu się przytulili.

- Chodź ze mną, Leno Jackson – usłyszałam cichy głos Apolla tuż przy moim uchu. Ruszyłam za nim posłusznie, jednocześnie w duchu pocieszając się, że, jeżeli miałby naprawdę jakieś niecne boskie plany, to zawsze mam na sobie buty, które ważą mniej więcej tyle, co przeciętny kilof kopalniany, a poza tym umiem zamieniać ludzi w bryłę lodu.

I teraz też sama jestem boginią.

Przeszliśmy zaledwie parę metrów, kiedy Apollo przeszedł do sedna sprawy.

- Nie zostało jej wiele czasu – oznajmił.

Odruchowo obejrzałam się przez ramię na namiot, w którym zostawiliśmy Percy'ego i Annabeth.

- Myślę, że najwyżej dziesięć, może trzynaście lat. Oczywiście, o ile będzie się stosować do wszystkich moich zaleceń – zdrowa dieta, ćwiczenia oddechowe i naturalnie joga – ciągnął Apollo. Odetchnęłam z ulgą. Myślałam, że „niewiele czasu" oznacza tyle co Annabeth, umierającą teraz w ramionach Percy'ego.

- Mamy więc jeszcze dość czasu, żeby coś wymyślić – zauważyłam, nie próbując ukryć nutki podekscytowania w moim głosie – A nawet jeśli nie... Percy oswoi się z tą myślą. Annabeth i tak trafi do Elizjum.

W głowie już układał mi się jasny i klarowny plan przyszłości. Nie powiedziałam tego na głos, ale liczyłam, że Nico mógłby, jeżeli nie uda nam się znaleźć sposobu na uratowania córki Ateny, załatwić Percy'emu i Annie jakieś przepustki do zaświatów. Wtedy byłoby zupełnie tak, jakby Annabeth wyjechała tylko na chwilę, a nie umarła.

Tylko oczywiście nic w moim życiu nie jest takie proste.

- Och, młoda Jackson – westchnął Apollo. Coś w tonie jego głosu sprawiło, że moje ciało odruchowo się spięło, zupełnie tak jak w czasie walki, gdy lecisz na skalną ścianę i wiesz, że nie unikniesz uderzenia. - Na Annabeth Chase nie czeka Elizjum.

- Słucham? - skoro nawet ktoś taki jak Annabeth nie zasługiwał na krainę wiecznej imprezy, pizzy i innego ogólnie pojętego dobrobytu, to gdzie trafię ja? A raczej trafiłabym, gdyby wciąż była śmiertelna.

- Trucizna Chaos nie tylko niszczy jej ciało. Jeżeli nie znajdziecie sposobu jak ją zatrzymać, pożre jej duszę – wyjaśnił tonem, który sugerował, że odczuwa pewien dyskomfort z powodu naszej tragedii. Miałam ochotę wysłać go boskim kopniakiem daleko stąd. Jednak to nie była jego wina, że był bogiem, a w definicji boskości są zawarte słowa takie jak „dupek" i „obojętność na problemy śmiertelników, dopóki nie uniemożliwiają im one dostarczanie bogom należytych ofiar", a to dzięki jego staraniom zyskaliśmy sporo czasu na zapobiegnięciu traceniu duszy i tak dalej, dlatego zamiast tego zdobyłam się na powiedzenie „dziękuję".

- Nie musisz dziękować. Twój brat i Annabeth wiele dla mnie zrobili, w swoim czasie – na moje pytające spojrzenie zbył machnięciem drogi – Ach, doprawdy, chodziło o drobnostkę. Właściwie to sam bym sobie wtedy poradził, ale pomoc, to zawsze pomoc – ponieważ opisał to tak, jakby chodziło o przysługę typu pożyczenie szklanki cukru do ciasta, to spokojnie mogłam zakładać, że miał na myśli zapobiegnięcie III wojnie światowej, a Percy i

Annabeth zwyczajnie ocalili świat przed zagładą.

- Widzę, że nie jesteś zbytnio zadowolona tym, że jesteś jedną z nas, Jackson – rzucił.

Tu pewnie przydałby się krótkie wyjaśnienie, jak pokonałam Chione i zostałam boginią. Właściwie sama tego nie wiem. Po prostu wykorzystałam tę sztuczkę z zamienianiem cząstek swojego ciała w lód...i chyba tym samym wypełniłam swoje przeznaczenie. Co więcej mogę powiedzieć? Fata to śmieszki. I tyle.

- Jakoś nie poraża mnie myśl, że wszyscy, których kocham, umrą, a ja będę sobie chodzić po ziemi jako nieśmiertelna, wieczna nastolatka z niekończącym się trądzikiem – odburknęłam. Próbowałam dodać sobie otuchy sarkazmem, ale nawet nie pomagało mi zapomnieć, o tym, co zobaczyłam, chwilę przed tym jak zyskałam nieśmiertelność. Dwie krótkie wizje, z których każda trwała dosłownie ułamek sekundy. Stary Nico o siwych włosach i moja gładka, młoda dłoń na jego pomarszczonym policzku. I druga znacznie gorsza. Stoję sama w monumentalnym mauzoleum, a na grobach widzę wyryte imiona i nazwiska moich najbliższych. Nico Di Angelo, Tom Morel, Sally Jackson, Percy Jackson...nawet Annarcy Jackson.

- Jako bogini wystarczy ci jedno pstryknięcie palcem, aby pożegnać się z trądzikiem – powiedział Apollo, wyrywając mnie z ponurych rozmyślań.

- Co? A, hmm, dzięki, ale cenie naturalność – powiedziałam, choć wiedziałam, że później, gdy zostawi mnie już w spokoju, to nie omieszkam popstrykać.

Apollo uniósł gwałtownie głowę, zarzucając przy tym blond czupryną.

- Czy to mój praprawnuk i moja wyrocznia?

Rzeczywiście kawałek dalej stała Rachel Elizabeth Dare, a za nią siedział szczupły, jasnowłosy chłopak. Nawet jeżeli był przystojny, to ciężko było to teraz stwierdzić, gdyż miał wyraz twarzy jakie miewają osaczone zwierzęta w klatce. Wokół nastolatków utworzył się krąg bogów i bogiń, wśród których dostrzegłam mojego ojca.

Rachel wyglądała na wściekłą.

- Nie – krzyknęła – To morderstwo!

- Odsuń się wyrocznio – zagrzmiał potężnie zbudowany facet, o ciemnej, rozwichrzonej brodzie, przypuszczalnie Zeus – Ten chłopak musi wrócić do zaświatów.

Dziewczyna już otwierała usta, aby powiedzieć władcy bogów, co o tym myśli, prawdopodobnie przy użyciu ostrych i dosadnych słów. Jednak nim to nastąpiło, chłopak powolnym krokiem wystąpił naprzód.

- Oni mają rację, Rachel – wyszeptał. Chciałabym móc powiedzieć, że wyglądał naprawdę dostojnie i dumnie. Ale prawda jest taka, że był raczej karykaturą bohatera. Pobladł z drżącymi dłońmi, cały dygotał ze strachu.

Ale może miarą naszej odwagi jest to, jak wielki strach musimy przezwyciężyć.

I wtedy chłopak dosłownie został wessany przez ziemię. Rachel wrzasnęła. Zanim zdążyła zrobić cokolwiek, na przykład rzucić się na któregoś z otaczających ją bogów i wyłupać mu oczy (chyba powinna się czuć potencjalnie zagrożoną), Apollo podbiegł do niej i mocno ją objął. Najwyraźniej nie potrzebował do niczego gałek ocznych. Rachel przez chwilę szarpała i wierzgała nogami (pozostali bogowie ulotnili się w obłokach boskiego dymu, jakby właśnie nie zesłali jakiegoś chłopaka do Hadesu), ale w końcu bezwładnie wtuliła się w boga. Przechyliłam głowę, przyglądając się z niedowierzaniem twarzy Apolla. Dziwne, wyglądał zupełnie tak jakby...

- Lena – usłyszałam, a potem poczułam dłonie, obejmujące mnie od tyłu i ciepły oddech na policzku. Obróciłam i stanęłam w oko w oko z Nico.

- Musimy pogadać- zarządziłam. Zsunął ręce z mojej talii i skrzyżował je na piersi, przyglądając mi się z zainteresowaniem pomieszanym z rozbawieniem.

- To akurat będzie nowość – zauważył.

- Dlaczego?

- Bo zwykle ty gadasz, a ja tylko słucham.

Przewróciłam oczami i odciągnęłam go kawałek dalej, w ustronne miejsce pomiędzy dwoma namiotami. Tam wyjaśniłam mu, a przynajmniej spróbowałam to zrobić, co się ze mną stało.

- Dlatego zrozumiem, jeżeli nie będziesz chciał już ze mną być – zakończyłam na kompletnym bezdechu. Nico prychnął.

- A kiedy ty, Leno Jackson, zrozumiesz, że kocham cię bezwarunkowo i nic mnie do ciebie nie zniechęci – oświadczył. Po takiej deklaracji miłości zwykle powinno dojść do upragnionego finału – wiecie, buzi, wielki złoty napis „The end" i cukierkowe zakończenie. Ale Nico, ten mój król taktu i romantycznych scen, uzupełnił:

- Przecież przyzwyczaiłem się już do tego, że jesteś nieznośna, ciągle się wymądrzasz i udajesz, że umiesz włoski...

- Pizza, spaghetti i Mussolini to też słowa – zaprotestowałam, ale zamknął mi usta pocałunkiem. Gdy oderwaliśmy się od siebie, żeby złapać oddech, uśmiechnął się pod nosem:

- Czy jakoś awansuję?

- Hmm? - wymamrotałam.

- No, wiesz. Jako chłopak bogini.

- Pewnie. O ile za awans uważasz przemianę w ślimak i rozdeptanie moim butem – zatrzepotałam rzęsami. Zaświeciły mu się w oczy.

- Umiesz coś takiego?

- Nie mam pojęcia, byłbyś dopiero piątą osobą, na której bym to dzisiaj próbowała – odparłam i znów wróciliśmy do tworzenia własnej definicji raju. Miejsca, gdzie byłam tylko ja i on.

...

Wszystko wraca do normy. Obóz jest w odbudowie. Większość z nas pogodziła się ze śmiercią swoich bliskich. Oprócz Toma. Wyruszył, żeby odnaleźć Lissę. Złapałam go przy sośnie Thalii na tym jak próbował niezauważony opuścić Obóz.

„Dbaj o brata" powiedział, mając na myśli Percy'ego.

„Ty też jesteś moim bratem" odparłam. Przytulił mnie wówczas bardzo mocno. „Uważaj na siebie, siostrzyczko". Po tych słowach zarzucił na ramię turystyczny plecak i ruszył przed siebie. Musiałam walczyć z sobą, żeby za nim nie pobiec.

Nadal mieszkam z mamą i chodzę do szkoły. Żyję życiem normalnej nastolatki z nowojorskiego przedmieścia. Staram się zdać do następnej klasy i jednocześnie nie dostawać za dużo dobrych ocen (kobieta od matmy nie jest aż tak durna, nawet ona połapałaby się, że jestem boginią, gdyby nagle zaczęła mieć piątki ze sprawdzianów). No i jest jeszcze Nico.

Jest dobrze.

Co do innych... Mamy zaproszenie na ślub Cartera i jego narzeczonej. Sadie namawia mnie, żebym zrobiła lodowe rzeźby na wesele, argumentując to tym, że pingwiny na pewno się ucieszą. Nie za bardzo łapię żart o pingwinach.

Annabeth projektuje dom, dla siebie, Percy'ego i Annie. Zachowuje się jak stuknięta na głowę optymistka, która pogodziła się już z tym, że umrze i bez przerwy powtarza, że woli cieszyć się każdą chwilą. Ale my się z tym nie pogodziliśmy. Percy szuka lekarstwa, ja szukam lekarstwa, dom brookliński szuka lekarstwa, Magnus Chase szuka lekarstwa... Nie chcemy świata bez Annabeth. Dla mojego brata nie istnieje świat bez niej.

Na razie kończę. Trzymajcie się.

Lena Jackson


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro