Rozdział XXVIII - Percy
Kiedy wreszcie przetsaliśmy tonąć w wodzie wymieszanej z fekaliami, trutkami, śmieciami i wieloma innymi rzeczami, o których wolałbym nie mówić, usiedliśmy obok siebie, z plecami opartymi o kamienną ścianę. Lena schowała głowę między kolanami. Kiedy trwała w tej pozycji już parę dobrych minut, zacząłem się martwić. Bezruch u mojej siostry był czymś, czego nigdy nie widziałem i czymś, co zdecydowanie budziło mój niepokój.
Uznałem, że to może to nagłe zetknięcie ze śmiercią i utrata poczucia bezpieczeństwa w środowisku wodnym, mimo że była córką Posejdona. Skoro tam nie mogła uciec od zagrożenia, to dokąd?
Podobno nie każdy jest przyzwyczajony do tego, że w dowolnej chwili coś go atakuje albo/i próbuje zjeść, a to, że ledwo uszedł z życiem, może wprowadzić w lekkie oszołomienie. Ponieważ jestem bardzo empatycznym i wyrozumiałym starszym bratem, postanowiłem okazać jej dużo serdeczności i cierpliwości.
- Hej, nie przejmuj się tym – zagaiłem ją, kładąc dłoń na jej ramieniu, a gdy nie wyrwała mi ręki wraz ze ścięgnami, odważyłem się nawet przyciągnąć ją do siebie opiekuńczym gestem – Wiem, że to takie dziwne uczucie być jak reszta ludzi i zdać sobie sprawę, że jednak możemy utonąć, ale naprawdę nie trzeba tego tak przeżywać... Nigdy ci o tym nie opowiadałem, ale w czasie wojny z Gają zaatakowały nas, był jeszcze ze mną wtedy Jason i Piper, nimfy, które mieszkały w podziemiach Rzymu. W końcu daliśmy sobie z nimi radę, ale wtedy, w tych katakumbach, byłem naprawdę bliski śmierci. Tak jak teraz – też chciały nas utopić. Uratowałem nas wtedy. To znaczy z małą pomocą Piper – Lena podniosła na mnie swoje wielkie, granatowe oczy o zdecydowanie sceptycznym wyrazie – No, dobra – poddałem się – To ona mi uratowała tyłek. Ale Jasonowi też – podkreśliłem.
- Ciota z ciebie – osądziła moja sisotrzyczka – Jesteś synem Posejdona, a żaden uczciwy ratownik nie powinnien cię wpuszczać do brodzika bez rękawków. I koła ratunkowego.
Na tym, jak możecie się domyślić, skończyły się moje pokłady cierpliwości.
- A ty to niby nie?! - wypomniałem jej osjkarżycielskim tonem.
- Ciii! - przyłożyła mi palec do ust, a mi przemknęło przez myśl, że może usłyszała jakiś szelest, czy coś takiego (na przykład odgłos wystrzałów albo ryk jakiegoś szarżującego na nas potwora), świadczącego o czyjejś niepożądanej obecności – Ja jestem córką – powiedziała dobitnie, kładąc wyraźny nacisk na każde słowo.
Są dwie płaszczyzny, na których mogę się mierzyć z moją siostrą. Jedną są potoczki słowne, nazywane przez nas pieszczotliwie dyskusją, a w chwilach wyjątkowej przesady, określane nawet jako rozmowę, natomiast drugą stanowią rozwiązania siłowe, wystepujące pod kryptonimem ćwiczeń szermierczych. W tych pierwszych niemal zawsze wygrywa Lena, zwykle tym samym sposobem jak w tej chwili. Udziela tak bezsensownej odpowiedzi, że człowiek nie ma zielonego pojęcia jak to sparować.
Ale żeby sprawa była jasna. Niby nie ma nic chwalebnego w tym, że wygra się pojedynek z dziewczyną i to dodatkowo kilka lat młodszą oraz o połowę mniejszą, ale.... W POJEDYNKACH ZWYKLE JĄ MIAŻDŻĘ!!!!
Przepraszam, musiałem.
- I nie zachowuję się tak jakbym miała totalną depresję, dlatego, że prawie utonęliśmy w ściekach, kretynie. Po części dlatego, ale na pewno nie z powodu, że mogę utonąć. To już wiedziałam od dawna – chciałem się jej zapytać skąd, ale ona mówiła dalej – Jestem człowiekiem, Percy. Tak samo jak ty. Płynie we mnie boska krew, ale wiem, że kiedyś tam umrę. Zginę w walce, wpadnę do maszyny w fabryce sera i będziecie musieli zapalać znicze na goudzie, w której będą spoczywać me szczątki, albo wystąpię na kontrowersyjnym pokazie mody w stroju zrobionym z krwistych steków w skutek czego zostanę zagryziona przez psy będące tłem dla kreacji "Lassie wróć"...
- I chyba powinniem pogadać z mamą, żeby dała ci szlaban na "1001 sposobów na śmierć" – wtrąciłem.
- Próbuję ci jedynie powiedzieć, że to nie ma znaczenia jak umrę, bo i tak umrę. I równie dobrze może to się stać w wodzie – dokończyła – Zachowałam się tak jak sie zachowałam tylko dlatego, że przypomniała mi się rzeka śmierdzi.
Już chciałem zrobić jej wykład ....hmm... sam nie jestem jeszcze pewien o czym, bo wahałem się pomiędzy tym, że szesnastolatki nie powinny aż tyle rozmyślać o śmierci, nawet jeśli są półboginiami i w każej chwili im grozi, a tym, żeby nie nazywała mnie ciotą, bo mnie i mojemu ego może być naprwadę przykro, ale wtedy dotarł do mnie sens jej słów.
- Czy ja usłyszałem rzeka Śmierdzi? - upewniłem się. Zbyła moje pytanie niedbałym gestem ręki.
- Taka w Hadesie. Ma jakąś tam specjalistyczną nazwę, ale mam to w nosie – zastanowiła się przez chwilę – Brzmi trochę jak latte. I nawet wygląda podobnie. Smakuje tylko trochę gorzej – wystawiła język i skrzywiła się malowniczo, aby mi zobrazować smak wspomnianej esencji.
Teraz ja, który zawsze przekręca wszelkie nazwy i nigdy nie umie zapamiętać żadnych faktów, poczułem, że po raz pierwszy mogę się wykazać. Byłem z siebie bardzo dumny, kiedy z miną znawcy oświadczyłem.
- Mówisz o Lete.
Na Lenie moja eurydycja nie zrobiła jednak specjalnego wrażenia. Wzruszyła obojętnie ramionami.
- To możliwe – przyznała – A mają tam więcej śmierdzących rzek? Nieważne. Dopóki Nico nie wymyśli, że musimy nad którąś z nich zrobić sobie romantyczny piknik, to, jak wcześniej mówiłam, nie obchodzi mnie to. Poza tym mam jeszcze jeden powód, dla którego wolałabym już więcej nie wpaść do ścieków.
Czekałem aż wyjawi mi, dlaczego. Jakiś czas temu nauczyłem się, że zgadywanki nie są moją mocną stroną – zwłaszcza, gdy moim rozmówcą jest moja siostra i trzeba się spodziewać odpowiedzi, której nie można sie spodziewać. Może ludzie z wariatkowa mieliby szanse na odgadnięcie jej myśli.
I nie. Nie mówcie tylko Percy, skarbie, w takim razie dlaczego uważasz, że ty nie masz?
- Jestem cała brudna! - wyrzuciła w końcu.
W ogóle nie byłem zaskoczony tym, że jestem zaskoczony. Widzicie – spodziewałem się tego, że nie będę sie spodziewać.
Dobra, to nie jest zbyt logiczny sposób myślenia. Chyba jednak tego nie opatentuję.
Gdyby to powiedziała jakakolwiek inna dziewczyna; nieważne czy moja śmiertelna koleżanka z pracy, córka Afrodyty, Rachel albo Annabeth, choć żadna z nich nigdy nie zdawała się przywiązywać szczególenj wagi do swojego wyglądu, nie przejmąłbym się. Nawet ja odczuwałem pewien dyskomfort związany z gnojem we włosach.
Ale moja siostra? Potrafiła turlać się w błocie w nowych ciuchach i czerpać dodatkową frajdę z późniejszego udawania z potwora bagien albo zadawania bezustannych pytań "Czy podba ci się moja nowa maseczka?", robiąc przy tym niemożliwie zabawne miny. Gyby nie wstawiennictow Piper jestem pewien, że połowa dzieci Afordyty pozwałaby Lenę o zniesławienie, a druga połowa ukamienowała zapasem gorących kamieni z ich prywatnego, przydomkowego SPA.
Lena miała w nosie opinię innyh i jeżeli brała dłuższe kąpiele to tylko dlatego, że nie umiała sobie odmówic zabawy gumową kaczką (tak na marginesie – ona jest moja. I tylko moja. Jestem miły i uczynny, ale są dwie rzeczy, którymi się nie dzielę. Jedzenie i gumowe kaczuszki). Tak przynajmniej sądziłem. Do teraz.
Mam nadzieję, że wobec tego zrozumiecie, dlaczego powiedziałem, to co powiedziałem i że wcale nie miałem złych intencji.
- Zwykle się tym nie przejmujesz.
Dopiero, gdy zobaczyłem zwężające się ze złości oczy Leny, dotarło do mnie jak to zabrzmiało. Chyba właśnie zasegurowałem, że moja siostra zawsze wygląda jakby wyszła ze ścieków. A chciałem jedynie zauważyć, że nawet jeśli tak jest, to nie zwraca na to uwagi! To zabrzmialo chvba jeszcze gorzej...
Lena była jednak zbyt zmęczona tą całą wojną, bo jedynie wycedziła przez zęby:
- Zabawane. Po prostu kupa śmiechu.
Odlepiłem od czoła mokry i brudny kosmyk moich włosów i przyjrzałem mu się z uwagą.
- Myślę, że to jednak kupa czegoś innego – mruknąłem, nie przestając patrzeć na bliżej niezidentyfikowaną substancję, skapującą na moje ubranie.
Lena zrobiła naprawdę bardzo głupią minę. Najpierw wydęła policzki jak ropucha, potem cała poczerwieniała jakby zaczęła sie dusić, a dopiero na koniec, gdy już nie mogła się dłużej powstrzymywać, bo wyraz jej twarzy przekroczył już z pewnością skale idiotycznego wyglądu, wybuchnęła śmiechem. Chwilę potem dołączyłem do niej.
Trwała właśnie bitwa, bitwa, od której zależało wszystko, gdzieś tam walczyli nasi przyjaciele, niektórzy zapewne zginęli, jeszcze inni mieli oddać życie, a ja i moja siostra zaśmiewaliśmy sie do rozpuku z średnio inteligentej gry słów tylko dlatego, że pojawiło się w niej słowo "kupa" – dodam, że nie mieliśmy osiem czy dziewięć lat, a szesnaście i dwadzieścia.
Coś mi mówi, że nie jesteście specjalnie zdziwieni.
W końcu przypomnieliśmy sobie o tym, że inni na nas liczą i, że trochę nie na miejscu byłoby się spóźnić z powodu kupy i przybiec na szczyt góry z okrzykiem "Przepraszamy, zasiedzieliśmy!" podczas gdy nasi współtowarzysze płoneliby żywcem. Umiałem sobie wyobrazić jak wycofujemy się z Leną : "Ee...to może my przyjdziemy później?". Obmyłem jeszcze naszą dwojkę czystą wodą, niemal całkowicie pozbywając się nieprzyjemnego zapachu i śmieci wplątanych we włosy.
Gdyby ktoś chciał kiedyś napisać książkę o heroicznym rodzeństwie, wyruszającym na bitwę i jednocześnie wyglądającego cool...to na sto procent nie byłaby o nas. Ale przynajmniej nie waliło już od nas na kilometr.
Tym razem z głębokiej kamiennej studni, do której wpadliśmy z Leną i w której ktoś później próbował nas utopić, zalewając ściekami (wątpiłem, żeby to był przypadek. Przypadkiem to mógł powstać mój dawny ojczym Gabe Ugliano, przez przypadek można upiec mamie urodzinowy tort z solą zamiast cukru, przepraszam mamo. Utopić kogoś w fekaliach – w takie przypadki nie wierzę), udało nam się znaleźć wyjście. Miałem nadzieję, że pojawiło się ono dopiero po tym jak poziom zanieczyszczeń opadł, bo w przeciwnym razie okrylibyśmy hańbą nazwisko Jackson (nie wiem do końca jakie są konsekwencje splamienia rodu, ale obawiam się, że w naszym przypadku mogłoby to być coś strasznego...Na przykład mama nie upiekłaby nam więcej ciasteczek!). Dzieci Posejdona tonące w śmieciach to jedno. Ale dzieci Posejdona tonące w śmieciach, kiedy tuż obok jest wyjście? To dopiero byłaby żenada.
Na szczęście nigdy się nie dowiemy jak było naprawdę.
Znaleźliśmy się w sporym i przestrzennym korytarzu, z którego dość szybko przeszliśmy do dużej sali. Nie byliśmy tu sami. Ktoś na nas czekał.
Kobieta i dziewczyna. Matka i córka. Morderczyni i ofiara.
- Lena! - krzyknęła Sasha, którą rozpoznałem nawet z tej odległości, bo była jedyną osobą, którą moja siostra zapraszała do naszego małego mieszkania na przedmieściach Manhattanu. W krzyku dziewczyny zawierało się naraz wiele emocji: nadzieja, ulga, strach, rozpacz. Cokolwiek zamierzała zrobić Chione, wiedziałem, że jej córka przypłaci to życiem. Pewnie powiecie "Hm, Percy jak na to wpadłeś? Czy może naprowadził cię ten sztylet w dłoni Chione?". Ale to nie było tak – bogini lodu nie miała przy sobie żadnej broni. Trzymała Sashę w żelaznym uścisku nieśmiertelnej istoty, jedną ręką obejmując ją w pasie, a drugą położonych na plecach dziewczyny w miejscu między łopatkami. To właśnie ta druga ręka budziła we mnie ten niepokój i przeświadczenie, że stanie się coś złego. No i może jeszcze to, że Chione była nieźle walnięta, nawet jak na boginię i ()ale to już taki mały szczególikm) służyła Chaosowi. I nienawidziła mojej siostry. A nawet ci normalniejsi bogowie byliby w stanie pozbawić swoje dzieci życia dla większego dobra (czytaj: dla ICH dobra).
- Zostaw ją. To o mnie ci chodzi, prawda? - Lena starała się nie okazywać strachu, ale pod koniec głos jej się lekko załamał. Jednak myliła się. Tak, to o nią chodziło Chione, ale Sasha nie była żadną kartą przetargową. Patrzyłem w ciemne i zimne oczy bogini (zawsze uważałem brązowy za ciepły kolor; aż do teraz) i wiedziałem, że podjęła już decyzję. Śmierć przyjaciółki miała rozjuszyć Lenę i zmusić ją do pojedynku. Nie było szans na ocalenie Sashy.
Widziałem wiele bohaterskich czynów i wyrazów twarzy ludzi, którzy odchodzili. Moich przyjaciół. Patrzyłem w spokój, graniczący ze szczęściem w oczach Sileny, która miała świadomość, że za chwilę spotka Beckendorfa. Swojego Charliego. Luke Castellan...chyba odczuwał ulgę. Teraz mogłem go o to zapytać osobiście, ale nawet ja, choć na pewno nie dostałbym nawet nominacji w konkursie na króla taktu (gdyby coś takiego było), zdawałem sobie sprawę, że pytanie w stylu "Hej, stary, bo nutruje mnie pewna rzecz. Tylko szczerze. Co czułeś po tym jak wbiłeś sobie sztylet w swoją stopę Achillesa, bo chciałeś z siebie wygnać złego pana Tytanów? Tylko nie mów, że cholernie bolało. To by było zbyt proste."
Bianca di Angelo, moja odpowiedzialność i choć przebaczyłem już sam sobie, to nigdy nie zamierzałem zapomnieć, miała chyba najbardziej ludzką reakcję. Bała się. Ale cały strach niknął gdzieś pod tymi ogromnymi pokładami determinacji.
Sasha nie wyglądała teraz jak heroiczna postać, która zginie równie heroiczną śmiercią. Jej twarz zwykle przypominała maskę, nigdy nie widziałem na niej tylu emocji, co teraz. Była przerażona, a policzki miała mokre od łez. Ale czego innego można było od niej oczekiwać? Nie poświęcała swojego życia dobrowolnie, a jej śmierć miała być tylko czynnikiem wywoławczym w kimś żądzę zemsty, kolejnym ruchem Chione w grze, do której zmuszała Lenę. W dodatku chciała ją uśmiercić jej własna matka. Pomyślałem o ciepłym uśmiechu mojej mamy, o poczuciu bezpieczeństwa jaki dawał mi zapach jej wypieków i kuchni, i wszystkich dobrych wspomnieniach, które wypęłniały moją głowę, kiedy tylko o niej pomyślałem.
A potem patrzyłem jak Chione zamraża swojej córce serce.
Sasha otwarła gwałtownie usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Jej ciało wygięło się w gwałtownie w łuku, ale Chione mocno przyciskała oszronioną rękę do jej pleców, zdawało się, że jest w stanie przeniknąć skórę dziewczyny.
W następnej chwili ciało Sashy osunęło się bezwładnie na ziemię.
Lena wyglądała jakby chciała zrobić to samo. Zamiast tego zacisnęła ręce w pięści i podniosła roziskrzone od łez i wściekłości oczy.
- Nie rób tego. Chione tylko na to czeka – ostrzegłem.
- Wiem – wycedziła przez zaciśnięte zęby. I rzuciła się na Chione.
Taa, w sumie mogłem się tego spodziewać.
Zamierzałem do niej dołączyć – naprawdę. Tylko coś mi wypadło. Chcecie wiedzieć co? Gdy spróbowałem ruszyć nogami, odkryłem, że ktoś przymroził mi je do posadzki. Były dwie opcje kto.
Pierwsza – Chione wolała mieć jednego przeciwnika.
Druga – ta wariatka Lena z jakichś dziwnych, wydumanych powodów uznała to za honorową walkę, którą musi stoczyć sama. Walić to, że Chione była pradawną boginią! W dobie femiznizmu na pewno wygra szesnastolatka z tupetem!
Mogłem więc tylko obserwować (tak, próbowałem użyć moich mocy syna pana mórz, ale ten cholerny lód nie chciał się mnie słuchać) jak moja siostra raz po raz zadaje kobiecie ciosy, a ta paruje je swoim lodowym mieczem, który wyczarowała przed chwilą. Dobra wiadomość – Lena walczyła o wiele lepiej. Dwa lata ćwiczeń szermierczych nie poszły na marne. Atakowała szybko i precezyjnie, pamiętając o tym, że przy swojej drobnej posturze największe szanse ma, kiedy stosuje błyskawiczną ofensywę, nie pozwalając przeciwnikowi na cios.
Zła wiadomość – Chione uruchomiła tryb "zamieć stulecia". Teraz już niewiele mogłem oglądać z ich pojedynku. Moja siostra naprawdę wymiatała ze swoją mocą lodu, ale wiedziałem, że potrzebuje się skupić. Chione z mieczem i śnieg w twarz jednocześnie? To nie był dobry pomysł.
Nagle śnieżno-lodowa zawieja opadła, a ja zobaczyłem coś, co zmroziło mnie (nie tylko moje kończyny). Lena na sekundę opuszcza gardę, a Chione wbija ostrze w sam środek piersi mojej siostry.
"Nie!!!!" - chciałem wrzasnąć, ale czułem, że nawet usta mam zamrożone.
Dziewczyna przechyliła się do tyłu niczym szmaciana lalka, miałem wrażenie, że tylko miecz utrztymuje ją w powietrzu. Potem jej język wysunął się jej na twarz i jak krowa, ewentualnie troche jakby parodiowała śmierć w kreskówkach... Zaraz, chwila. Co?
Miecz Leny wbił się gwałtownie, aż po sam uchwyt w serce Chione. W każdym razie tam, gdzie powinna je mieć. Oczy mojej siostry rozwarły się gwałtownie.
- Żartowałam – uśmiechnęła się, ale nie wyglądała jakby serio ją to bawiło. No, może trochę. Zobaczyłem wtedy, dlaczego nadal żyje. Wokół miecza nadal utkwionego w jej ciele zionęła dziura, w której wirował śnieg i lód.
Ok, są pewne sprawy o których starsi bracia nie chcą wiedzieć. Zwykle te związane z tym, że ich siostry należą do płci przeciwnej. Tampony czy podpaski, to czy ma chłopaka, rozmiar stanika i wiele innych. Jednak fajnie byłoby wiedzieć, że młodsza siostrzyczka potrafi transformować komórki swojego ciała w zamrożone cząsteczki wody!
I wtedy dostrzegłem coś jeszcze. Z rany Chione sączyła się krew. Czerwona. Jak u śmiertelników. Nie złota.
Nieśmiertelna kobieta na naszych oczach zamieniła się w pył. Lena spojrzała na mnie. Po jej policzku, w miejsu, w którym musiała zranić ją Chione, spływał ichor (nie miałem wątpiliwości, nigdy nie zapomina się widoku rannego boga). Wyglądał jak złota łza.
I wtedy do mnie dotarło. A gdy już wszystko zrozumiałem, poczułem, że robi mi się słabo w nogach. Straciłem siostrę.
Przede mną stała bogini.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro