Rozdział XXIV - Lena
Znaleźliście się kiedyś w sytuacji, że w środku nocy, po dniu pełnym przeżyć, takich jak na przykład powrót waszego chłopaka, czy zapijana (dietetyczną colą, czy spodziewaliście się czegoś innego, gdy sponsorem jest pan D, albo gdy jest to opowiadane z perspektywy osoby niepełnoletniej i porządnej tak jak ja, która nawet nie myśli o spożywaniu alkoholu?) impreza na przełamanie pierwszych lodów z półdziką armią wikingów, z zasłużonego snu wyrywa was alarm przeciwpotworowy?
Jeśli nie, to prawdopodobnie zadźgam was sztyletem przy najbliższej okazji. Jeśli tak, to zapewne uczynię to samo, co w pierwszym przypadku. Po wyjącym, rozrywającym bębenki sygnale człowiek (człowiek czytaj JA) ma ochotę zadźgać każdego, kto stoi na jego drodze i każdego, kto nie stoi na jego drodze. No co? Mój psycho..(kaszel) analityk, i właściwie nie mój tylko szkolny, twierdzi, że nie można dusić w sobie negatywnych emocji.
Ktoś, kto najwyraźniej chciał być pierwszy w kolejce do stania się ofiarą mojego sztyletu, bo gdy naciągnęłam sobie kołdrę na głowę, uparcie powtarzając w myślach, że to tylko zły sen, oberwałam poduszką. Wydałam niezadowolony pomruk, ale doszłam do wniosku, że jestem zbyt zmęczona, żeby mordować kogoś, kto uznał za zabawne rzucać nią we mnie, więc po prostu podłożyłam ją sobie pod głowę. Syreny nadal przeraźliwie zawodziły.
- Lena! - zaprotestowała jękliwie Lissa – Musimy iść!
- Ma ktoś jeszcze jakieś poduszki? - dobiegło mnie praktyczne, zadane rzeczowym tonem pytanie Sashy. Poprzysięgłam sobie, że później policzę się z moją przyjaciółką. Wysunęłam zaspaną twarz zza kołdry.
- Czemu nastawiliście ten cholerny budzik? - wymamrotałam. Lissa, która na piżamę miała naciągniętą zbroję, wytrzeszczyła na mnie swoje jasne oczy.
- Lena, to nie żaden budzik – w jej głosie było słychać zdumienie, połączone z pewnym ostrożnym tonem, który używa się tłumacząc coś osobom niestabilnym psychicznie – To potwory.
- A – burknęłam - Dlaczego, więc potwory nastawiły ten cholerny budzik?
Lissa wydała z siebie charakterystyczne westchnięcie rezygnacji, które pojawia się, gdy tłumaczy się coś osobie niestabilnej psychicznie lub po prostu głupiej, a ona na pytanie „Rozumiesz?", kiwa potakująco głową „na tak" i mówi „Nic a nic".
W rogu namiotu zobaczyłam Sashę, która najwyraźniej stwierdziła, że woli wykorzystać te parę minut przygotowań na przywdzianie dżinsów i t – shirtu, zamiast zbroi. Annabeth, która chyba spała w ubraniu i pełnym rynsztunku bojowym, jak na córkę bogini strategii wojennej przystało, siedziała okrakiem wciąż leżącym na łóżku Percym. Już chciałam zniesmaczona odwrócić wzrok i zganić ją, że nie po to pozwoliłyśmy tu spać mojemu bratu, żeby teraz wyprawiali, bogowie wiedzą co (a muszą, bo inaczej nie powstaliby herosi i tysiące zboczonych mitów), ale zorientowałam się, iż chodzi o coś z grubsza innego. Percy nadal smacznie chrapał, podczas gdy jego żona próbowała go wybudzić, okładając go lekko (yyy...tak właśnie było) pięściami.
- Spróbuj połaskotać go pod szyją – doradziłam – Powinno zadziałać.
Kiedy Percy zaczął wierzgać i błagać o litość oraz zapewniać, że już wstaje, Annabeth uśmiechnęła się do mnie: - Skąd wiedziałaś, że zadziała?
Wzruszyłam ramionami, jednocześnie mocniej opatulając się kołdrą.
- Bo też tak mam.
Wystarczył mi jeden rzut oka na porozumiewawcze uśmiechy, jakie wymieniły między sobą Sasha i Lissa, żebym się całkowicie rozbudziła.
- Dobra, dobra – powiedziałam pośpiesznie, siadając na brzegu pryczy i wciągając pierwszego glana – Ale nie myślcie, że zapomnę o „czy mamy jeszcze jakieś poduszki" - przedrzeźniałam Sashę. Córka Chione pokazała mi uniesiony kciuk w górę, ale zniknęła już w wyjściu z namiotu, więc ciśnięta przeze mnie poduszka trafiła jedynie w pustą przestrzeń.
W namiocie pozostała już tylko nasza czwórka. Kiedy chciałam pójść w ślady mojej przyjaciółki Percy przytrzymał mnie za ramię.
- Ty nie idziesz – nim zdążyłam mu wygarnąć, gdzie mam jego polecenia – Lena, wiem doskonale, co teraz myślisz...
- Powiem wszystko mamie–zdziwiłaby się jakie słowa zna jej kochany synuś... - wtrąciłam, ale Percy był ze mną spokrewniony i nie było łatwo przerwać mu potoku słów. Ponieważ byliśmy pod tym względem podobni, dla kogoś zewnątrz nasze rozmowy musiały przypominać posiedzenie senatu – niezrozumiałą przekrzykiwankę.
- Ale Annie nie może zostać sama.
Ach, tak. Annie. Całkowicie zapomniałam o mojej małej bratanicy.
- Dlaczego ty z nią nie zostaniesz? - kochałam Annie, ale bałam się, że zostając tu byłabym kompletnie bezużyteczna. Czułabym się jak tchórz.
- Bo chcę, żeby przynajmniej jedna osoba więcej, którą kocham była bezpieczna – wypalił. Pewnie to byłoby bardziej podniosła chwila, gdyby nie przytrzymywał sobie jednocześnie drugą ręką spodni bez paska, ale i tak się wzruszyłam.
- Czyli obalamy mity–Percy jednak nie jest skończonym narcyzem – chłopak roześmiał się. Annabeth podała mu pasek. Gdy wychodzili, pod jakimś głupim impulsem powiedziałam:
- Powodzenia, braciszku – Percy objął mnie szybko ramieniem i cmoknął przelotnie w czoło. Chwilę potem nie było już ani jego, ani Annabeth.
Odwróciłam się do Lissy.
- Jeżeli komuś o tym powiesz... - przejechała palcami po ustach, udając, że zamyka je na kłódkę. Wyimaginowany klucz rzuciła za siebie.
- Zostajesz ze mną? - spytałam. Pokręciła przecząco głową.
- Ktoś w końcu musi uratować tyłek Sadie. Na przykład ktoś przez kogo oślepła i nie może się sama bronić – poczochrała mnie na pożegnanie po włosach i już jej nie było.
Teraz, gdy zostałam już tylko ja i moja mała podopieczna, nie zostało mi nic innego, jak stworzyć w jamie ustnej kostki lodu (odsuwało to ode mnie niebezpieczeństwo zaśnięcia) i nucić jakieś kretyńskie piosenki. Nie wiem, ile tak siedziałam z głową opartą o kołyskę Annarcy – alarm już dawno przestał zawodzić, słychać było tylko szczęk broni i okrzyki, ale na tyle odległe, iż mogłam przypuszczać, że herosom udało się odciągnąć potwory od obozowiska, żeby walka nie zagrażała tym, którzy są za młodzi (choć jestem za zaprawianiem w boju od najmłodszych lat, to nawet ja uważam, że miesiąc to trochę za mało. Wybacz, Annie), ranni (Sadie) lub takich, którzy mimo odpowiedniego wieku, zdrowia i niezaprzeczalnych zdolności zostali, żeby bronić wyżej wymienionych (podpowiedź: miałam na myśli siebie, ale w sumie Lissa...). Wiem tylko, że siedziałam wystarczająco długo, żeby przeczytać całą etykietkę wykonaną i umieszczoną przez Leo Valdeza, z tyłu kołyski. Dowiedziałam się z niej, dlaczego syrena nie zbudziła mojej bratanicy ze snu, co może by mnie wcześniej nurtowało, gdybym nie była aż tak padnięta. Kołyska była dźwiękoszczelna. Ekstra! Postanowiłam, kiedyś zapytać syna Hefajstosa, czy mógłby mi zrobić taką samą, tylko trochę większą.
Gdy już przeczytałam wszystkie długie i nudne etykiety na pancernych kołyskach znajdujące się w najbliższym otoczeniu, nadeszło nieuniknione. Zaczęłam się martwić o moich bliskich. Myślałam o Nico, Percym i Annabeth, Lissie i Tomie, rodzeństwie Kane, Sashy, nawet Marice...Tak samo jak ona o mnie. Może była to bardzo naiwna wiara, w końcu widziałam jak wiele zła wyrządziła, ale wiedziałam, że nie chce mnie skrzywdzić. Ale czy to w ogóle jest od niej zależne?
I wtedy Annarcy wybuchnęła płaczem. Obawiając się najgorszego, wyciągnęłam ją z kołyski.
- Hej, co jest brzdącu? - przełożyłam ją sobie na biodro – Mam nadzieję, że to nie jest to, o czym myślę...
Położyłam rękę na pupci niemowlęcia, ale nie była (uwaga – może być niesmacznie) podejrzanie ciepła. Z jednej strony odetchnęłam z ulgą, z drugiej zaczęłam się zastanawiać, czy zestaw do przygotowania mleka w butelce zainstalowany w kołysce jest aby na pewno bezpieczny i czy mogę go spokojnie użyć, kiedy płachty tworzące wejście do namiotu rozstąpił lodowaty wiatr.
Chione, grecka bogini śniegu i markowych, zimowych ubrań, a przy okazji mój bliski wróg numer jeden, wkroczyła do namiotu i od razu skrzywiła się z niezadowolenia.
- Czy ten bachor musi tak ryczeć? - warknęła.
- Najwyraźniej tak. Chyba wyczuwa bezwartościowe stolce nie tylko te w pampersie, ale i te naruszające czyjąś prywatność,wchodzące bez pytania do namiotu -
odparowałam. W tym samym momencie Annie umilkła i wlepiła we mnie duże, jasne oczka, o pytającym wyrazie, zupełnie jakby chciała powiedzieć: „To ty już wcześniej wiedziałaś, ciociu, że to cuchnący kloc, udający boginię?".
- Nareszcie – westchnęła – Skoro dzieciak się uciszył, to o wiele przyjemniej będzie teraz unicestwiać ciebie i jego.
I bez żadnych słów wyjaśnienia zaatakowała. Pierwszą falę śniegu i zawiei udało mi się odegnać. Przed drugą uskoczyłam za kołyskę, nie przestając tulić do siebie Annie. Dziewczynka kwiknęła. Jedną ręką przytrzymywałam bratanicę, a drugą wprowadziłam tryb przeciwpancerny i włożyłam niemowlę do kołyski.
Przynajmniej Annie była bezpieczna.
Rzuciłam się na Chione z obnażonym mieczem. W jej rękach pojawiło się ostrze, które wyglądało jak z lodu – kto, wie. Pewnie tak było. Pewnie utworzyła sobie na szybko lodowy miecz. Phi, amatorszczyzna.
Ale też tak chcę!
Przez chwilę wymieniałyśmy między sobą ciosy. Wokół nas wirowały płatki śniegu, które lepiły się do mojej skóry i włosów. Kiedy w pewnym momencie zrobiłam szybki unik w bok, Chione skorzystała z okazji i skierowała swoją moc na kołyskę.
- Nieee! - krzyknęłam. Złapałam Annie w ostatniej chwili, żeby nie wylądowała na ziemi.
- Poprawiłaś się od ostatniego razu, dziewczynko – zakpiła – A ja nie mam czasu, żeby się z tobą bawić. Zniszczę cię, więc w inny sposób.
Patrzyłam jak ściany namiotu pokrywają się grubą warstwą lodu. Wyjście również zostało nim zablokowane.
- I co? Chcesz mnie tu zostawić na śmierć? Myślisz, że zaszkodzi mi trochę mrozu?
- Tobie może i nie – na jej twarzy pojawił się złowrogi uśmiech – Ale jej na pewno – skinęła głową w stronę Annarcy, która znowu zaczęła płakać.
Chione zniknęła w śnieżnej zamieci
...
Myśl, Lena. Myśl.
Opatuliłam już Annie wszystkimi kocami jakie udało mi się znaleźć, ale i tak obawiałam się, że to na nic.
Spojrzałam na moją nieosłoniętą niczym rękę. Moja skóra przypominała lód.
A gdybym tak...Moje myśli zaczęły krążyć wokół sposobu jakim Chione się przemieszcza. Jak ona to robi? A co jeśli ja potrafię to samo? Spojrzałam na Annarcy. Istniało pewne ryzyko, ale była w końcu wnuczką Posejdona. Ten plan mógł się powieść.
Zamknęłam oczy i skupiłam się na wodzie krążącej w moim organizmie. Skupiłam się na wodzie w żyłach Annie.
Zaczęłam się zmieniać, rozpływać.
Wolne i lekkie, niczym para wodna, uleciałyśmy z Annarcy z namiotu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro