Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Epilog cz.III - Perspektywa Lissy

Nie pamiętam, czy istniało kiedyś coś oprócz ciemności. Może to dobrze. Może ten cały czas kiedy znajdowałam się w nicości...a może raczej nie znajdowałam się w nicości, bo chyba nie da się istnieć w nicości, chyba dlatego nazywa się ją nicością...możliwe, że to byłoby tysiąc razy gorsze, gdybym znała jakieś „przed". Gdyby zdawała sobie sprawę, że istniało lepsze „kiedyś", to straszne „teraz" przytłaczałoby mnie jeszcze bardziej. Otaczające mnie cienie, strach i ból przerażałyby mnie jeszcze bardziej.

Były też głosy. Były jedynym punktem zaczepiania, który pozwalał mi na zachowanie zmysłów. Jestem prawdopodobnie jedyną osobą, dla której słyszenie głosów było sposobem na utrzymaniu pełni władz umysłowych. Ale pewnie tak sądzi większość świrów. Byłam nawet trochę ciekawa jak wielu nas jest. Czy istnieje dużo takich miejsc jak to, w którym się znalazłam, czy w każdym takim miejscu znajduje się człowiek, który ma własną, pochłaniającą go ciemność?

Głosy powtarzały wciąż to samo słowo. „Lissa". Może to imię, które nosiłam dawniej, w życiu, którego nie pamiętałam? A może należało do kogoś innego i po prostu głosom pomyliła się ciemność. Z czasem milkły, ustawały, niektóre pojawiały się po prostu rzadziej niż na początku. Tylko jeden nigdy nie ucichł.

W końcu ktoś, może to było po sekundzie a może po wielu latach spędzonych w ciemności, zawołał mnie. Nie pamiętam jak, ale wiem, że byłam pewna, że chodzi tej osobie o mnie.

I wtedy ciemność zmieniła się w światło. To było cudowne uczucie – najlepsze jakie doznałam od bardzo długiego czasu. A potem powróciły cienie.

- Obudziła się – poinformował jeden z nich, a drugi obnażył białe kły. Przerażały mnie. Ze zdziwieniem zauważyłam, że mam nogi. Wykorzystałam je zgodnie z ich przeznaczeniem. Przynajmniej myślę, że do tego zostały stworzone. Przyciągnęłam je do klatki piersiowej i gwałtownie wyprostowałam. Jeden ze stworów z głuchym stęknięciem zatoczył się do tyłu, kiedy moje stopy uderzyły go w korpus. Wykorzystałam okazję i rzuciłam się przed siebie, unikają przy okazji rąk pozostałych potworów, które próbowały mnie pochwycić. Za sobą usłyszałam głos rozwścieczonej zjawy, którą potrąciłam.

- A niech cię, Hariri! Gdyby nie to, że cię przed chwilą ożywiłam, to zamordowałabym cię teraz.

Oraz nowy, niższy, o męskiej barwie.

- Ma ktoś może paralizator?

Chwila ciszy, a potem usłyszałam znów ten sam głos, tym razem lekko zdyszany, bo potwory wyruszyły w pogoń za mną.

- Albo wiatrówkę? - zapytał.

- Percy!!!

- No co? Ja tylko podaję różne możliwości.

Teren, na którym się znalazłam był pełen zieleni i ciepła. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie otaczające mnie cienie. Każdy z nich miał na sobie pomarańczowy T-shirt. A więc jest jeszcze gorzej niż dotychczas – trafiłam na sektę. Jedyny plus był taki, że wszystkie zdawały być zbyt zaskoczone moim widokiem, żeby zaatakować lub spróbować mnie zatrzymać. Coś zajaśniało po mojej prawej stronie. Odruchowo zrobiłam skręt i pomknęłam w tamtą stronę. To tafla jeziora skrzyła w promieniach zachodzącego słońca. Przyspieszyłam gwałtownie. Miałam jakieś irracjonalne przeczucie, niemalże pewność, że gdy tylko znajdę się w wodzie będę całkowicie bezpieczna. Że będą mogła stąd uciec.

Woda zafalowała, kiedy weszłam do jeziora. Ruszyłam przed siebie, zanurzając się coraz głębiej. Kiedy woda sięgała mi już po pas, a spód koszulki miałam całkowicie nasiąknięty, usłyszałam głos, wołający za mną z brzegu.

- Lissa!!!

Tym razem nie miałam żadnej wątpliwości, że chodzi o mnie. Nie widziałam tu więcej idiotek brnących w ubraniu przez jezioro. Rozpoznałam ten głos. To on nigdy nie opuszczał mnie w ciemności, nigdy nie przestał szukać i nawoływać w nadziei, że mnie odnajdzie. Zatrzymałam się i powoli odwróciłam się w stronę brzegu. Dzieliły nas parę metrów. Mężczyzna również wlazł do jeziora – woda sięgała mu już do kolan, obmywając stare, dawno znoszone dżinsy. Szczupła twarz kryła się pod kosmatą, rudo-brązową brodą, co dodawało mu lat. Przydługim, zmierzwionym brązowym włosom przydałoby się strzyżenie. Jednak szare oczy nie utraciły nic ze swojego piękna (może dlatego, że nie mogły zapuścić zarostu?), nie zmieniły się ani trochę.

Bez namysłu skróciłam dzielący nas dystans i zarzuciłam ręce na szyję, wtulając twarz w przyjemny lniany materiał, z którego została zrobiona jego koszula. Choć przed chwilą nie pamiętałam nic, teraz miałam przynajmniej tą jedną, jedyną rzecz. Imię.

Tom – wyszeptałam w jego pierś.

Usłyszałam dziwnie zduszony szloch, a potem poczułam jak przygarnia mnie mocniej do siebie.

...

Następne tygodnie były naprawdę dziwaczne. Wszyscy byli dla mnie bardzo mili – zachowywali się albo jakbym była ich dawno niewidzianą znajomą, albo celebrytką. Może dlatego, że tak właśnie było. Kiedyś byłam jedną z nich, półboginią, która poświęciła własne życie, żeby uratować świat. To wszystko naprawdę świetnie brzmi, gdy opowieści dotyczą jakieś fikcyjnej postaci albo kogoś, kto żył na tyle dawno, że staje się dla nas osobą nierzeczywistą, nierealną. Chętnie słuchamy o jego wyczynach, ale tak naprawdę do końca nie przyjmujemy do świadomości, że istniał ktoś taki jak Albert Einstein czy Benjamin Franklin. Ci ludzie urodzili się po prostu po to, żeby powstało nowe twierdzenia do zapchania nimi podręczników do liceum i zapisać się na kartach historii. Co innego słuchać o swoich heroicznych wyczynach z ust innych. Zawsze odnosiłam niemiłe wrażenie, że sprawiam zawód tym wszystkim, którzy próbują mi przypomnieć kim byłam, kiedy moją jedyną reakcją na ich niezwykłe opowieści było standardowe „przykro mi, ale naprawdę tego nie pamiętam". Jednocześnie cieszyłam się, że nikt jeszcze nie zareagował „A wiesz, że chyba nawet mam płytę? Poczekaj tutaj! Tylko skoczę po DVD!", bo czasami poważnie rozważałam, czy mój wyczyn nie został w jakiś sposób uwieczniony i nie jest dostępny w wersji Bluray. Liczyłam, że nie, bo oglądanie własnej śmierci przekroczyłoby wszelką granicę tego, co nazywam chorym. Może to głupie, ale czułam się tak jakby wszyscy moi znajomi i ci, którzy znali mnie tylko z opowieści (utożsamiam się z tą grupą), nieświadomie wywierali na mnie presję, żebym znów była tamtą dawną Lissą, która uratowała świat. Chyba wszyscy oczekiwali, że zrobię coś niesamowitego, na przykład doprowadzę do samodestrukcji i zamienię się w złoty pył w trakcie obiadu. Musiałam więc pogodzić się z perspektywą życia w cieniu tamtej Lissy Hariri, bez względu na to jak bardzo doprowadzało mnie to do szału.

Chwile, które miały dla mnie o wiele większe znaczenie w odzyskiwaniu dawnej siebie niż moja uboga biografia przekazana z ust innych, którą można by było streścić do zwięzłego „umarłaś, ale umarłaś za nas, więc jesteś fajna", z pozoru nie przedstawiały wielkiej wartości. Raz na przykład, w czasie obozowego ćwiczenia całkowicie bezpiecznego, bezkontuzyjnego i przyjaznego młodzieży, jakim jest wysoka na dwadzieścia metrów ścianka wspinaczkowa ze spływającą, prawdziwą lawą, nierozważnie spojrzałam w dół. Na widok odległości, jaka dzieliła mnie wówczas od ziemi, ścisnęło mnie w żołądku. Tom musiał podlecieć i bezpiecznie przetransportować na dół, bo dostałam lekkiego ataku paniki. Myślę, że w definicji „lekkiego ataku" uwzględniono przylgnięcie całym ciałem do ściany i wrzeszczenie, że jest się odtąd półką skalną, bo nie zamierza się ruszać nawet o milimetr w żadną stronę.

Już po wszystkim w mojej głowie znikąd pojawiły się obrazy widoki z wysokich wież i budynków oraz towarzyszące temu uczucie paraliżującego strachu. A więc miałam lęk wysokości i nie pokonałam go od tamtego czasu. Tylko jedno wspomnienie z takich wspomnień różniło się od pozostałych. Było przyjemne. Spadam w nim z bardzo wysoka i jestem przerażona, przekonana o tym, że za chwilę pożegnam się z życiem...A potem zatracam się całkowicie w ciepłych ramionach, ustach...

Dostałam tymczasowo własny pokoik w Wielkim Domu – obozowej siedzibie. Nie było popołudnia, aby grupka nieznajomych nie złożyła mi wizyty. Większość z tych odwiedzin drażniła mnie tylko, bo stawały się źródłem kolejnych historii mojego bohaterstwa (młodsi obozowicze pytali się mnie, czy to prawda, że mam laser w oczach i to dzięki niemu załatwiłam Chaos, co powodowało u mnie dziwną, niewyjaśnioną chęć nasłania na nich bojowych gołębi), ale niektóre naprawdę poprawiły mi humor.

Chociażby przystojny, młody mężczyzna, który mógłby grać w reklamie sprzętu surferskiego. I firmy produkującej niebieskie żarcie, bo przyniósł mi cały karton niebieskich babeczek, ciast i czekoladek domowej roboty. Percy, bo tak miał na imię, opowiedział mi fenomenalną historię o tym, jak byliśmy najlepszymi kumplami, zawsze kupowałam mu mnóstwo jedzenia i planowałam nawet założyć fundację na rzecz właściwego odżywiania synów Posejdona, i wcale bym się nie poświęciła, gdyby nie to, że Chaos zagroził, że odbierze nam limitowaną edycję lionów...

- Percy, ona straciła pamięć, nie mózg – zbeształa go Annabeth, atrakcyjna blondynka, która dotąd nie słuchała, co mówi jej mąż, bo próbowała uspokoić ich dwuletnią córeczkę, która zwęszyła chyba babeczki i usiłowała wejść do kartonu. Jej uwagę przyciągnęły dopiero słowa „lion" i „Chaos" w jednym zdaniu.

- Przepraszam za niego – zwróciłam się do mnie, a w jej szarych oczach dostrzegłam troskę i smutek. Pomyślałam, że musiała mnie kiedyś bardzo lubić i to może zanim jeszcze zdecydowałam się wybuchnąć dla reszty ludzkości. Cóż, chyba jako jedna z niewielu.

- Przecież Lissa wie, że żartuję. Co nie, Lissa? - żachnął się Percy.

- Zorientowałam się przy fragmencie, że podzieliłam się z tobą ostatnim kawałkiem pizzy – przyznałam – Nikt nie byłby gotów na takie poświęcenie.

Percy wyszczerzył się do mnie, a po chwili szybko dodał.

- Ale pamiętasz o tych dwudziestu dolcach co mi wisisz, nie? Pożyczka nie była na wysoki procent, więc myślę, że po dwóch latach jesteś mi winna... - udał, że podlicza cos szybko na palcach – Jakieś kilka stówek?

- Percy! - Annabeth ze złością wcisnęła mu pod pachę dziecko i zaczęła wypychać oboje z mojego pokoju.

- Nie powiesz mi, że gdyby któreś z was spotkało mnie, kiedy Hera zabrała mi pamięć, to nie próbowalibyście ode mnie wyciągnąć forsy – spróbował się kłócić, ale kobieta szybko zatrzasnęła mu drzwi przed nosem. Milczałyśmy przez chwilę. W końcu Annabeth podeszła do mnie szybko i moje ręce znalazły się na chwilę w ciepłym, dodającym otuchy uścisku jej dłoni.

- Trzymaj się, Lissa – powiedziała na pożegnanie.

Parę razy wpadła delegacja mojego przyrodniego rodzeństwa z domku Afrodyty na czele z Piper, o pięknych oczach zmieniających barwę. Kiedy przy jednej z wielu wizyty zapytałam się jej, czy nie powinnam już opuścić mojego pokoiku i zamieszkać z nimi, wbiła wzrok w sufit i mruknęła coś o „nazbyt wielkim szoku". Zrozumiałam, o co jej chodziło, kiedy następnego dnia Tom pokazał mi najbardziej różowy i najbardziej przerażający domek na obozie.

Nie miałam ochoty oglądać wnętrza tak długo, jak to tylko możliwe.

Bywała jeszcze u mnie drobna, czarnowłosa dziewczyna o urodzie elfa. Lena powiedziała, że wśród jej wyznawców zawsze miałam honorową pozycję i ceniła moją służbę ( cokolwiek by to miało znaczyć), aczkolwiek pewne normy powinny być zachowane i w dalszym ciągu powinnam zwracać się do niej „najjaśniejsza pani" oraz złożyć jej jakiś skromny trybut w postaci słodyczy. Nie zdziwiłam się, kiedy Tom oznajmił mi, że Lena i Percy są rodzeństwem.

Najbardziej jednak cieszyły mnie odwiedziny Sadie. Wybaczyłam mi już to, że kopnęłam ją w brzuch zaraz po moim przebudzeniu i przychodziła niemal codziennie, przynosząc przy okazji tonę słodyczy. Było jedną z niewielu osób, które zdawały się niczego ode mnie nie oczekiwać. Kiedy zapytałam się jej, czy przy wyborze naszego „prowiantu" kierowała się moimi dawnymi upodobaniami, oznajmiła, że absolutnie nie – wręcz przeciwnie kupuje tego właśnie tyle, żebym sama zobaczyła, co mi smakuje.

- Aha. A co teraz robisz? - zapytałam, kiedy przygarnęła do siebie paczkę chipsów i już pochłonęła większość jej zawartości.

- Pomagam ci dokonać wyborów smakowych – mruknęła, oblizując palce – Hmm, myślę, że te by ci nie zasmakowały. To zjem resztę. Po co mają się marnować?

Grałyśmy w karty, testowałyśmy jedzenie i puszczałyśmy gumy balonowe, zmuszając je, aby przyjmowały najrozmaitsze kształty.

- Sadie?

- Hmm? - mruknęła, żeby pokazać, że słucha mnie, pomimo wyraźnej fascynacji wydmuchanym przez nią balonem w kształcie całkiem niezłej podobizny Lincolna.

- Czy ty kiedyś...bo chyba mi się przypomniało i chciałabym wiedzieć...czy ty kiedyś zaproponowałaś mi wyżutą gumę z twojej podeszwy? - wyrzuciłam w końcu z siebie. Zwróciła twarz w moją stronę i przez chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią.

- Tak, ale odmówiłaś i twoja szansa wówczas bezpowrotnie minęła. Nie myśl, że teraz ci dam – udzieliła tej dziwnej odpowiedzi tonem, świadczącym, że nie ma w niej nic dziwnego. Po czym odwróciła gwałtownie głowę w inną stronę. To mogło być tylko złudzenia, ale wydawało mi się, że w niebieskich oczach zalśniły łzy.

Tom. Ciężko powiedzieć, żeby mnie odwiedzał. On po prostu przy mnie był. W każdej chwili, gdy go potrzebowałam. Mogłam mówić przy nim, co naprawdę myślę, żartować, żalić się, płakać, a on zawsze był na miejscu gotów mnie wesprzeć. Nic ode mnie nie chciał, nic nie oczekiwał.

Ale ja chciałam od niego dużo. W końcu sama musiałam wyjść z inicjatywą, pytając się go, dlaczego to właśnie on mnie szukał przez te wszystkie lata

Zaczerwienił się uroczo i wbił wzrok w sznurowadła swoich trampek. Odchrząknął.

- Pewnie nie pamiętasz, ale my...my chodziliśmy ze sobą – wziął niedaleko leżący patyk i zaczął nim wiercić w ziemi – Bardzo cię kochałem.

- A teraz? - zapytałam, czując przyspieszone łomotanie serca.

- To byłoby nie w porządku mówić ci takie rzeczy teraz, kiedy niczego nie pamiętasz – burknął.

- Możesz mówić cokolwiek chcesz. To i tak lepsze niż słuchanie bez przerwy jak umarłam – zachęciłam go. Wziął głębszy wdech i spojrzał mi prosto w oczy.

- A więc dobrze. Kocham cię – powiedział, czekając na moją reakcję. Spróbowałam zachować kamienną minę, choć w tym momencie miałam po prostu ochotę wycałować cały świat, nagrać durnowatego wideobloga, napisać z miliard serduszek w pamiętniku, zadzwonić do przyjaciółki i wypiszczeć jej całą relację tak,  że i tak zrozumiała tylko „kocha mnie!".

- Nie wiem, czy przypominam tamtą superbohaterkę, która poświęciła się dla innych, a według niektórych wersji wleciała w Chaos Air Force One. Nie wiem, czy jestem godna twoich uczuć. Boję się, że kochasz wspomnienie dziewczyny, której już nie ma – wyznałam. Tom wytrzeszczył oczy, po czym ryknął śmiechem.

- Naprawdę sądzisz, że zakochałem się w tobie, albo jak też sądzisz w „niej", jeśli przyjmiemy, że jesteś zupełnie inną osobą, bo byłaś bohaterką? Jak ty to sobie wyobrażasz? Że zobaczyłem cię i pomyślałem „Ta laska wygląda na taką, która pokona kiedyś Chaos, sama rozszczepiając przy tym swoją duszę. Chciałbym się z nią spotykać"?

- Dobra, to nie jest raczej coś, co umieszcza się w zainteresowaniach na portalu randkowym... - zgodziłam się, ale Tom jeszcze nie skończył.

- Pokochałem dziewczynę, która zagroziła mi, że nie da mi picia, jeśli ją zastrzelę z łuku, przy naszym pierwszym spotkaniu. Zakochałem się w niej, bo była piękna, mądra, zabawna i taka naturalna. Zadurzyłem się w tym, że zapomina o tym, że ma lęk wysokości, kiedy chce pokazać jaka jest odważna i postanawia wejść na najwyższą wieżę w mieście, z której trzeba ją potem znieść. Uwielbiałem to jej „mam wszystko pod kontrolą", kiedy o włos uniknęła śmierci, bo była zbyt dumna, żeby przyznać, że uratowałem jej życie. Nie przeszkadzało mi nawet to, że musiałem na nią czekać aż rok, kiedy zdecyduje się mi wreszcie dać szansę. Kochałbym ją i kocham ciebie bez względu na to, czy pokonałabyś Chaos. Właściwie, to wolałbym, żebyś nie robiła tego drugi raz, bo znowu musiałbym cię szukać – zamilkł na chwilę i zakończył zrezygnowanym tonem – Oczywiście rozumiem, że to wszystko jest dla ciebie bardzo trudne i nie potrafiłabyś ze mną być. Muszą brzmieć jak niezły świr, opowiadając ci o związku, którego nie pamiętasz.

Położyłam dłoń na jego ogolonym policzku. Jedyną pozostałością po pustelniczej brodzie był lekki, przyjemny dla oka zarost na szczęce.

- Nie pamiętam wszystkiego, ale dość, żeby wiedzieć, że też cię bardzo kochałam – wyszeptałam – Pamiętam podniebny pocałunek i Sadie robiącą za przyzwoitkę na randce w kinie. Nie jestem pewna wielu rzeczy, nie jestem pewna nawet kim jestem, ale wiem, że twój głos był jedyną rzeczą, która pomogła mi przetrwać ostatnie dwa lata. Szukałeś mnie, choć wszystkim, nawet tym, którzy mnie kochali wydawało się to beznadziejną próbą. I wiem, że jeżeli chcę być szczęśliwa, nieważne czy jako stara Lissa, czy jako zupełnie nową osobą, to muszę być z tobą.

Patrzył na mnie takim wzrokiem, jakbym właśnie dała mu roczny bilet na laserowego paintballa albo milionowy czek.

- Jako dżentelmen nie mogę pozwolić, żebyś była nieszczęśliwa – stwierdził na pozór opanowanym głosem. A potem pochylił się, aby słodko i czule mnie pocałować. W tamtej chwili byłam nawet szczęśliwa, że nie mam pełnych wspomnień z naszego poprzedniego życia. Po raz kolejny mogłam przeżyć najlepszy pocałunek w życiu.

...

- Nie możesz wyjść za mąż w wieku osiemnastu lat!

- Za to ty możesz wyjść. Najlepiej to z tego pokoju.

- Jesteś za młoda!

- Mam prawie dziewiętnaście lat. Annabeth była dokładnie w moim wieku, kiedy wzięła ślub.

- Tak, ale to było zupełnie co innego. Trwała wojna, a ona wybrała przystojnego, fajnego, dojrzałego i odpowiedzialnego faceta...

- Poważnie? Bo ja zawsze myślałam, że wyszła za ciebie...

Ten spór pomiędzy rodzeństwem Jackson trwał od rana. Byli obecnie mniej więcej na tym samym etapie, na którym zastałam ich rano, kiedy przybyłam do domku Posejdona z pozostałymi druhnami, żeby pomóc w przygotowaniu panny młodej. To znaczy – Percy był na „nie", trzymając się desperacko argumentu, że „Lena to jeszcze dziecko", a pozostali, zwłaszcza sama zainteresowana, mieli jego zdanie głęboko w nosie.

- Co to w ogóle jest? - mruknął rozciągając palcami pończochę z aksamitnego, białego materiału i patrząc na nią jak na dziwaczny obiekt przyrodniczy.

Lena wyrwała mu ją.

- Coś, czym cię uduszę, jeśli zaraz stąd sobie nie pójdziesz – wycedziła. Po chwili z pomocą Annabeth udało im się pozbyć syna Posejdona. Rozumiałam trochę obiekcje Percy'ego. Jakieś dwa tygodnie temu Lena i jej chłopak, syn Hadesa, Nico Di Angelo, oświadczyli znienacka, że zamierzają się pobrać w czasie przerwy świątecznej. Percy nie przesadzał, mówiąc, że Lena jest młoda. Z tego, co się zorientowałam, była młodsza ode mnie o rok (a w każdym razie powinna być, nie jestem pewna jak powinnam liczyć mój wiek po dwuletniej nieobecności na tym świecie), a Nico był od niej niewiele starszy. Z drugiej strony w świecie herosów nie było to aż tak dziwnie. Herosi żyli krótko, umierali młodo i jeżeli znaleźli swoją drugą połówkę, to szybko decydowali się na wspólne życie. Zwłaszcza, że ostatnimi czasy pojawiła się perspektywa nowego życia, jaką był wyjazd do Nowego Rzymu, podjęcie tam studiów, założenie rodziny. I tak Annabeth i Percy mieli już prawie trzyletnią córeczkę Annie (przez swoją matkę uparcie nazywaną pełnym imieniem Annarcy), Ziya, bratowa Sadie, urodziła niedawno dziewczynkę, przysyłali mnóstwo zdjęć z pierwszego nomu, a Piper i Jason spodziewali się już drugiego dziecka. W telegraficznym skrócie – ślub Leny i Nico nie był czymś aż tak odbiegającym od normy.

Uroczystość miała się odbyć nad wodą, w granicach obozu herosów. Zjawiło się parę osób z domu brooklińskiego, mama Leny i Percy'ego oraz wysoka dziewczyna o hiszpańskiej urodzie, która przybyła z Obozu Jupiter jako świadek pana młodego. Tom miał być świadkiem Leny. On i Lena przez wiele lat żyli w przekonaniu, że są rodzeństwem i może przez to był jej równie bliski jak rodzony brat. A może nawet bliższy, bo on, w przeciwieństwie do Percy'ego, nie bawił się jej bielizną, zakłócając ślubne przygotowania.

Cała ceremonia była naprawdę uroczysta i piękna, Lena prezentowała się fantastycznie w białej sukni, podkreślającej jej filigranową budowę, ze spływającymi na plecy gęstymi, czarnymi włosami, a pan młody wyglądał nieco mniej ponuro niż zwykle i prezentował się całkiem przystojnie w ciemnym smokingu. Była – do czasu.

Gdy Lena i Nico skończyli wypowiadać słowa przysięgi małżeńskiej, dostrzegłam, że dziewczyna przez cały czas trzymała coś w dłoni. Teraz rozwarła ją i zwróciła się w stronę pani Jackson.

- Przepraszam, mamo –powiedziała cicho i odgryzła kęs. Parę dziewczyn (nie wykluczam, że ja też) wydało z siebie okrzyk, a jeden chłopak od Aresa wyprodukował z siebie soczyste przekleństwo, kiedy dłonie, ramiona Leny, a także sama Lena, zaczęły się rozpadać, opadając na ziemię w postaci białych kwiatów o delikatnych płatkach. Nico wyciągnął dłonie przez siebie, ale było już za późno. W rozwartej dłoni chłopaka pozostał jedynie samotny, śnieżnobiały kwiat. Podeszłam i podniosłam coś, co leżało w trawie, niedaleko miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą stała Lena. To był nadgryziony owoc granatu.


.......................................................................................................................................................................


Okazało się, że Lena nagrała nam filmik, w którym wszystko wyjaśniała. Użyła czarnobiałego filtru, a w tle przez cały czas rozbrzmiewało "Ave Maria", co uczyniło z niego coś na kształt parodii  ostatniej woli. Powiedziała, że byśmy się nie martwili, bo wszystko co zrobiła, uczyniła z miłości. Hades uświadomił ją, że niedługo bogowie prawdopodobnie każą jej zakończyć ten związek, a nawet jeśli nie, to kiedyś urodzi dziecko i będzie musiała porzucić Nico. A tego nie chciałaby za nic. Władca umarłych zaproponował więc inne rozwiązanie. Lena miała dobrowolnie zjeść owoc z ogrodu Persefony, co uwięziłoby ją na wieki w Podziemiach, ale pozwoliłoby również na wspólne życie z Nico, który, jako ambasador swojego ojca, bywał w Hadesie równie często co na ziemi. Oczywiście nie chodziło o to, że Hadesa wzruszyła historia miłości jego syna. Jak to ujęła Lena "ten palant (ziemia zatrzęsła się lekko, kiedy użyła tego sformułowania) uznał, że jeżeli i tak nikt się nie liczy z jego zdaniem, to chce mieć przynajmniej jakąś pomniejszą boginkę pod kontrolą" umilkła na chwilę, a potem posłała krzywy uśmiech do kamery "Tak jakbym ja sama kiedykolwiek miała siebie pod kontrolą".

Możecie wyciągnąć z naszej historii dowolny morał i wnioski. "Carpe diem" czy "jak się dasz zabić, to umrzesz. Ale jeśli spotykasz się z miłym, dzielnym chłopcem zakochanym w tobie do szaleństwa, to możesz liczyć, że przywróci cię do życia". To już zależy od was.

 Tom zaczyna się niecierpliwić. Umówiliśmy się z Jacksonami i Sadie na Aquapark (mała Annie będzie się uczyć pływać!!!). Nie mogę się doczekać - założyłam się z Percym, że zrobi salto po wyjechaniu ze zjeżdżalni. Tom zaczyna zrzędzić, że jeśli się nie pospieszymy, to Sadie zajmie jego ulubiony leżak.


I tak go zajmie.


Koniec.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro