Rozdział V - Thalia
Pałac Hadesa wyglądał tak jak go zapamiętałam z mojej ostatniej wizyty w podziemiu (tytan, miecz, wściekła Persefona zamieniające w stokrotki, sami rozumiecie, taka tam standardowa wycieczka). Ciemne, ponure zamczysko zbudowane z czarnych płyt, górujące nad resztą podziemia. Prowadził do niego kręta ścieżka z szarego betonu. Albo innego materiału, nie wiem, nie jest to jakieś moje hobby. Na każdej płytce, z której tworzyła się droga napisane było słowo śmierć, ale uwaga tu dodatkowa atrakcja, bo za każdym razem w innym języku! I kto mówił, że śmierć nie kształci?
- Nawet jeśli zginiemy to przynajmniej liźniemy trochę języka, Lena – Odwróciłam głowę do tyłu, do idącej za mną córki Posejdona.
- Mów za siebie – odburknęła – ja tam nie mam w planach umierania. Często przebywasz w podziemiu, Nico?
Syn Hadesa wzruszył obojętnie ramionami. Właściwie był taki sam jak zwykle. Ponury, zamknięty w sobie, dosłownie nieożywiony. Ale mimo wszystko zdawał się być jakiś inny. Oczy nabrały jakby nowego blasku. Nie wiem jak to lepiej ująć. A błysk wzrastał na sile za każdym razem, kiedy Nico spoglądał na Lenę. Warto wspomnieć, że robił to dość często.
- Większość mojego czasu – odpowiedział na zadane wcześniej pytanie.
Lena wskazała na niego, a następnie zwróciła się do mnie aktorskim szeptem.
- Sama więc widzisz. Mam idealną motywację, żeby nie śpieszyć się do śmierci.
- Myślałam, że się pogodziliście – szepnęłam Nico do ucha, kiedy zadowolona z siebie Lena minęła nas i raźnym krokiem ruszyła przed siebie.
Westchnął.
- Ja - szczerze mówiąc – też.
Po chwili zdałam sobie sprawę, iż przez całą dotychczasową drogę wykonywałam niemożliwą i niezwykle głupią czynność.
- Nico! Przecież to ty powinieneś iść przodem!
Mianowicie prowadziłam nie znając trasy
Zmarszczył brwi.
- Właściwie, to masz rację – uznał i lekkim truchtem dogonił Lenę. Przypomniało mi to do jakiej kłótni on i siostra Percy'ego są zdolni. Nasze przybycie może nie, ale ona na pewno zwróciłaby uwagę Hadesa. Dogoniłam więc ich. Reszta drogi minęła nam w milczeniu. Nico był najwyraźniej obrażony na Lenę, Lena na niego z jakiś dziwnych i niezrozumiałych powodów też, a ja miałam już powoli oboje dosyć. Gdy dotarliśmy na sam szczyt wzgórza, na którym wznosiła się twierdza boga śmierci zamiast wejść główną bramą skręciliśmy nieco w prawo.
- Boczne wejście, nie zwrócimy sobą aż takiej uwagi – wyjaśnił syn Hadesa wskazując na drewniane drzwi. Weszliśmy do środka. Korytarz, w którym się znaleźliśmy był nie za wysoki, ale za to wyjątkowo szeroki. Ruszyliśmy przed siebie. W tym momencie pomoc Nico okazała się nieoceniona. Co chwilę pojawiały się nowe rozwidlenia. GPS, by tutaj zwariował. W końcu dotarliśmy do celu. Korytarz urywał się w tym miejscu. Przy ścianie na krześle siedział kościotrup w stroju ochroniarza. Nie wiem czy martwy był już, kiedy podjął się tej pracy. Nie zdziwiłoby mnie jednak, gdyby jeszcze wtedy żył i po prostu zmarł. Ta robota chłonęła nudą na odległość.
- Steve, chcę wejść do archiwum – powiedział Nico. Zanim zdążyłam dokładniej się zastanowić nad tym do jakiego archiwum, a tym bardziej jak się do niego chce dostać, Steve rozsypał się na część. Teraz na krześle spoczywał już tylko strój ochroniarza, a na podłodze leżały bezwładne kości. Powoli przesunęły się w stronę ściany i zaczęły po niej wspinać. Po chwili utworzyły białe wrota i napis : „Archiwum".
Nico bez obrzydzenia chwycił śmiało klamkę i otworzył drzwi. Odsunął się na bok i przepuścił nas. Lena przeszła pierwsza.
- Dżentelmen – prychnęła, sekundę później usłyszałam jej głośny jęk – O, nie!!!
Gdy weszłam za nią do środka zrozumiałam o co jej chodziło. Zwłaszcza w czasie wakacji. Całe pomieszczenie zapchane było półkami pełnymi od stosów papierów i pergaminów, grubymi starymi księgami, aż do nowoczesnych segregatorów.
- Spis jest ułożony chronologicznie i alfabetycznie. Jeżeli osoba, której szukasz jest martwa, tu, dowiesz się wszystkiego. Dokładnej daty śmierci, przyczyny oraz obecnego miejsca pobytu.
Nico pojawił się obok mnie niczym cień – kompletnie bezszelestnie.
- Kogo szukamy? Powiedz imię i nazwisko to pomogę – zaproponowała Lena. Nie miałam ochoty na samotne grzebanie w tej podziemnej biurokracji, ale coś mi kazało nie zdradzać kim jest poszukiwana przeze mnie osoba. To musiała być moja misja. To ja go chciałam odnaleźć.
- Nie. Nie trzeba – niemalże odwarknęłam. Lena wzdrygnęła się.
- Właśnie, Lena. Żeby tu pomóc powinno się umieć czytać.
Dziewczyna już chciała odpowiedzieć, ale zmierzyłam ją groźnym spojrzeniem.
- Po prostu stójcie na czatach. Oboje.
Nadąsani wypełnili moją prośbę. Przyklęknęłam przy pierwszej z brzegu półce z segregatorami. Czas się wziąć do roboty, nie?
.................................................................................................................................................
Po przejrzeniu przynajmniej dwóch tysiąca kartek zapisanych drobną czcionką zorientowałam się mniej więcej w systemie. Otóż zapisani tu byli nie tylko zmarli, ale wszyscy ludzie na całym świecie zarówno nieżywi, obecnie żyjący, a nawet jeszcze nie narodzeni. Ci pierwsi (interesujący mnie) zapisani byli czarną czcionką, a pozostali jasnobłękitną. Natrafiłam na przynajmniej tysiąc różnych sposobów śmierci i naprawdę nie wiedziałam, że niektóre są, aż tak głupie i beznadziejne. W końcu znalazłam listę która mnie interesowała. Lata osiemdziesiąte i dziewięćdziesiąte, litera L.
- Gdzie jesteś, Luke... - mamrotałam pod nosem. Wtedy rozległ się pierwszy trzask. Potem wrzaski i odgłosy walki.
- Wszystko u was w porządku? - krzyknęłam nie przestają przeglądać karty.
- Och, w najlepszym! Nie przejmuj się nami, my tylko próbujemy przeżyć!
- Uhm, siedź cicho, foczko. Thalia, pospiesz się trochę!
- Dużo trochę!
O co im znowu chodzi? Czyżby próbowali się pozabijać? Znowu? To się zaczyna robić nużące!
Wtedy to się zaczęło dziać. Pomieszczenie wokół mnie dosłownie zaczęło się rozsypywać. A co gorsze papier w mojej dłoni – również.
- Thalia, wracaj!
Chwyciłam odpowiednią stronę i w ostatniej chwili wyskoczyłam przez znikające drzwi. Wpadłam prosto do ogromnej paszczy.
- Aaaa!
- Spokojnie, już spokojnie. Wszystko będzie w porządku – usłyszałam zaskakująco delikatny i kojący głos Nico. Nie mówił jednak do mnie, ale do Leny, którą...obejmował opiekuńczym gestem. Córka Posejdona była cała roztrzęsiona.
- Jesteśmy wewnątrz Cerbera, nie zrobi ani mi ani wam krzywdy. Jesteś bezpieczna, Leno.
Powoli jakby dochodziła do siebie. Odsunęła się delikatnie od niego.
- To psiofobia – wydukała niewyraźnie – jak byłam mała założyłam się z Tomem, że zjem psie chrupki.
- I zjadłaś? - zapytałam z niedowierzaniem.
- Jasne, z łatwością i to całą paczkę. Gorzej było...hm...później.
Zdarzył się cud. Nico Di Angelo nie wytrzymał. Wybuchnął głośnym, szczerym i radosnym śmiechem. Lena chyba się obraziła, bo przesunęła się w moją stronę.
- Czemu masz taką minę? - spytała wyraźnie urażona.
- Bo stało się coś niemożliwego – odparłam szeptem.
- Mianowicie?
- On po raz pierwszy jest szczęśliwy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro