Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XIV cz. II

Annabeth

- Teraz!!! - wrzasnęłam. Odepchnęłam się od ogromnego brzucha Ghola (uczucie trochę takie jakbym skakała po stercie poduszek) i wylądowałam kolanami na zimnej posadce. Zanim stwór dokończył wydawać siebie odgłos zdziwienia (minę miał prawie tak jak glonomóżdżek, gdy opowiadałam mu o twierdzeniu Pitagorasa) wyjęłam mu zza paska mój własny sztylet i dźgnęłam prosto w pępek. Efekt był mniej więcej taki jak przy przebijaniu szpilką balona. Bardzo dużą szpilką bardzo dużego balona. Rozejrzałam się w poszukiwaniu Leny. Nie potrzebnie się martwiłam. Radziła sobie świetnie. Trafiłam akurat na popisowy finał, w którym to córka Posejdona zrobiła istny baletowy obrót (gdyby usłyszała ten komentarz zapewne byłoby po mnie), a następnie z zabójczą gracją skróciła potwora o głowę.

Uśmiechnęła się do mnie wesoło jak dziecko, które miało właśnie niezłą frajdę.

- Dobra, co teraz? - krzyknęła.

- Teraz?! - zrobiłam unik przed wielkim głazem, który cisnął we mnie trzy metrowy olbrzym – Teraz postaraj się przeżyć! I zajmij się naszym małym przyjacielem!

Zmarszczyła brwi.

- A ty co w tym czasie będziesz robić?

- Ja? Skopię tyłek pewnej wyjątkowo upierdliwej matrioszce.

Zaatakowałam Mienyszkowa. Jedyne co czułam w tamtym momencie to złość. Okropną palącą od żołądka aż po gardło. Miałam wrażenie, że obwiniam maga o całe zło tego świata. O śmierć moich przyjaciół z obozu, o zniknięcie Percy'ego, o szpilki...

Przecięłam laskę maga. W jego oczach pojawiło się zaskoczenie. Wbiłam mu sztylet w serce.

Odsunęłam się.

Patrząc na pierś Mienyszkowa zabarwiającą się na czerwono poczułam jak mięknął mi kolana. Właśnie zabiłam człowieka...

- Cóż – Rosjanin uśmiechnął się upiornie – Muszę przyznać greczynko, że nie jesteś tak słabym przeciwnikiem jak przypuszczałem. Pozbycie się ciebie nie jest łatwe. Gdyby likwidacje ciebie nie była konieczna oszczędziłbym cię. Przydałabyś się w naszych szeregach.

Nie widziałam za dużo przesztyletowanych ofiar, ale raczej z przebitym nożem nie może za wiele mówić. Właściwie już nic nie powinno się móc robić...

Mienyszkow najzwyklejszym, opanowanym ruchem ręki wyjął sztylet, a następnie rzucił na posadzkę.

Następnie uderzył mnie z impetem w twarz. Zachwiałam się, ale udało mi się utrzymać równowagę. Poczułam w ustach metaliczny smak. A więc tak smakuje krew...

- Czemu ty..? - wybełkotałam, ale nie dokończyłam, bo kolejne uderzenie powaliło mnie na ziemię.

- Och, doprawdy dziewczyno. A już uważałem cię za inteligentną. Wróciłem zza światów do życia. Potrzebowałem ochrony. Co takiego musiałabyś najpierw zrobić, aby mnie zniszczyć, a czego nigdy w życiu byś nie zrobiła?

Poczułam jak krew w moich usta nabiera gorzkiego smaku. Niewiele było takich rzeczy. Byłam dzieckiem Ateny, czasami nawet życie innych byłam w stanie poświęcić dla wykonania misji. Przed oczami stanął mi tytan Bob. Ale był ktoś kogo nie mogłabym zabić. Kogo nie byłabym w stanie stracić. A kogo już dwukrotnie straciłam.

Percy.

Wszystko nabrało sensu.

- Dlatego piłeś jego krew? To jakiś rytuał, tak? Miało cię to ochronić?

- I chroni – poprawił mnie – Jesteś naprawdę bystra. I jak już mówiłem, naprawdę szkoda mi cię będzie zabić.

- Hm, dzięki – mruknęłam pod nosem.

- Krew tego chłopaka mnie stworzyła i tylko ona może mnie zniszczyć. A uwierz mi, że jest on w takim stanie – zachichotał jakby było to coś bardzo zabawnego – Że nawet nie byłby w stanie wziąć broni do ręki.

Zalała mnie kolejna fala wściekłości. Z całej siły kopnęłam maga w brzuch. Był to pewien element zaskoczenia. Celne wykręcenie nadgarstków sprawiło, że po chwili mój sztylet znajdował się w odpowiednim miejscu. W gardle Mienyszkowa.

Na wpół ucięta głowa wyszczerzyła się do mnie.

- Nieźle, dziecko, całkiem nieźle. Ale zapomniałaś o jednej podstawowej rzeczy. Mnie nie można pokonać.

- Jeszcze zobaczymy – warknęłam. Rzuciłam się na niego z pięściami. Zadawałam cios za ciosem, ale Mienyszkow nie był tak stary i spróchniały na jakiego wyglądał (mógł mieć dwieście lat jakieś dwieście lat temu), bo robił całkiem sprawne uniki. Parę razy dostałam w twarz. Mienyszkow w dalszym ciągu nie pozbywał się sztyletu ze swojej szyi lub też czymś co nią kiedyś było. Dopiero po chwili przypomniałam sobie o zakapturzonej dziewczynie. O bogowie, jestem idiotką! Przecież ona w każdej chwili może zaatakować mnie od tyłu!

Zaczęłam szukać ją kątem oka jednocześnie starając się nie zapominać o głównym napastniku.

Znalazłam ją w końcu! Stała tam gdzie wcześniej. Spod kaptura spoglądały na mnie złote oczy. Wydawało mi się, że widzę w nich poczucie winy.

„Przepraszam" - usłyszałam cichy głos w mojej głowie.

Nie zdążyłam się nawet zaniepokoić tym, że słyszę, bo w chwilę potem zalała mnie fala obrazów. Martwe dziecko. Spalony obóz. Percy skaczący ze skały. Łzy w jego morskich oczach. Glonomódżek tulący martwe ciało. MOJE ciało.

Nagle znów byłam w komnacie. Leżałam na posadzce. Tuż nade mną stał Mienyszkow z uniesionym sztyletem. To koniec.

Zamknęłam oczy.

- Przepraszam, Glonomóżdżku – szepnęłam. Nie mógł mnie słyszeć, oczywiście. Ale chciałam po raz ostatni, a w każdym razie przynajmniej udawać, zwrócić się do niego. Do mojego Percy'ego.

Kocham cię

Usłyszałam krzyk, a zaraz potem szyderczy śmiech. Otworzyłam oczy.

Lena stała między mną a Mienyszkowem. Nie widziałam jej twarzy, ale wyrażała teraz za pewne więcej niż tysiąc przekleństw.

- Co mu zrobiłeś łysa pało? - warknęła – Słyszysz? Gadaj albo przerobię cię na mielone! Gdzie jest Percy Jackson?!

Zaśmiał się.

- Nie możesz mnie zabić! Jestem teraz nieśmiertelny! - wybuchnął obłąkańczym śmiechem. Zakrztusił się jednak, gdy Lena z całej siły przycisnęła go do ściany. Zaczął kaszleć i chrząkać co wyglądało strasznie, gdy robiła to głowa trzymająca się wyłącznie na kilku ścięgnach.

- Nie wiesz kim jestem – wycedziła – Powiem ci. Nazywam się Helena. Helena Jackson. Jestem siostrą Perseusza Jacksona. Płynie we mnie jego krew.

W ostatniej sekundzie życia Mienyszkowa dostrzegłam w jego oczach zrozumienie i ...strach. W następnej chwili już tylko głowa potoczyła się po posadce. Lena stała jeszcze chwilę plecami do mnie.

- Lena...? - zapytałam niepewnie. Odwróciła się tak gwałtownie, że aż podskoczyłam.

- A ty co się tak lampisz? Też jesteś nieśmiertelna? - zakpiła wpatrując się nie we mnie (bogom dzięki) a w zakapturzoną dziewczynę.

Ta pokręciła głową z rozbawieniem. Naprawdę mieli tu dziwne poczucie humoru.

- Nie poznajesz starych przyjaciół, Leno? A może mam cię nazywać Heleną?

Córka Posejdona zmrużyła oczy.

- Wybacz, ale nie przyjaźnię się z szujami. Raczej się nie znamy.

- Pamięć ci szwankuje na stare lata? - zaśmiała się – W końcu w lutym było już piętnaście lat, staruszko.

Dziewczyna płynnym ruchem ręki odrzuciła kaptur do tyłu.

Lena zamarła.

- Marica...


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro