Rozdział 1 - ciąg dalszy
Wyszedłem spod prysznica zakręcając kurek. Łazienka w domku Posejdona była obszerna i miała prysznic, dwie wanny,sporej wielkości jacuzzi i złoty sedes ozdobiony muszelkami z napisem „płyń przez morza i oceany". Gdy pierwszy raz to zobaczyłem uznałem to za żart. Teraz po wielu latach przyjeżdżania tu i nie jestem już tego tak do końca pewien. Jestem w obozie herosów mimo tego, że jest połowa kwietnia. Od dwóch dni jest śnieżyca stulecia więc szkoły są do odwołania zamknięte. To mój ostatni rok w budzie. Jeżeli Annabeth przyjmie oświadczyny to pobierzemy się w lato. Uśmiechnąłem się na te myśl i podszedłem do kosza z bielizną. Otworzyłem go i na widok nędzy i rozpaczy jaka ukazała się moim oczom westchnąłem ciężko. Na samym dnie kosza leżały białe bokserki z różowym misiem w ...nazwijmy to centralnym punktem. Kupiłem je kiedyś dla zakładu, gdy miałem szesnaście lat byłem młody i głupi. Od tego czasu leżały gdzieś walnięte, prawie o nich zapomniałem. Czemu ten grzech z przeszłości powraca do mnie tego ważnego dnia? Nie widząc innego rozwiązania naciągnąłem je na siebie. Przecież będę miał na sobie spodnie, nikt tego nie zobaczy...
- Hej – do łazienki wparowała Lena.
-Wyłaź! - odskoczyłem od niej jak oparzony.
- A co? Gaci nie masz? - zerknęła w dół, wytrzeszczyła oczy, a na sam koniec...wybuchnęła śmiechem.
- Spadaj, bo inaczej... - wymamrotałem speszony zasłaniając się ręcznikiem.
- Bo co? Poszczujesz mnie swoim misiem.. - wystękała z trudem dusząc się ze śmiechu.
- To tylko bielizna.. - próbowałem się tłumaczyć. Naprawdę kocham moją siostrę, ale w takich chwilach mam ochotę przekuć ją orkanem.
-I ty się w tym oświadczasz? - kiedy jej zabraknie powietrza w płucach i przestanie się w końcu śmiać?
-Przecież będę miał spodnie.
- Okej, okej . Czaję i już wychodzę - uspokoiła mnie.
Odetchnąłem z ulgą.
- Ale wiesz, że jak Annabeth dowie się w jakiej bieliźnie gustujesz to, niektórych rzeczy się jej odechce – rzuciła z wrednym uśmieszkiem na odchodne.
- Lena! - krzyknąłem za nią chociaż z drugiej strony, gdyby mi na koniec nie dopiekła to byłoby to niepokojącym symptomem. Policzyłem do stu dwudziestu pięciu, żeby się uspokoić( po spotkaniu z Leną dziesięć to zdecydowanie za mało). Ubrałem błękitną koszulę, czarne jeansy i najmniej rozwaloną parę adidasów jaką znalazłem. Włosy ułożyłem lekko na żelu tak, że wyglądały jak czarne wzburzone morze.
- Annabeth będzie zachwycona, jesteś boski – powiedziałem na głos, żeby dodać sobie otuchy chociaż mój umysł miał inną opinię: „ chyba cie coś". Opuszczając domek Posejdona wziąłem z szafki nocnej małe czerwone pudełeczko i wsunąłem je do prawej kieszeni. Wyszedłem na zewnątrz. Każde miejsce, na które spojrzałem kojarzyło mi się z Ann. Wielki dom - nasze pierwsze spotkanie. Las – bitwa o sztandar. Tor wyznaczony do wyścigów rydwanów – cmoknęła mnie tam raz w policzek. Domek Ateny – wiadomo, Annabeth jest tam grupową. Teraz jednak zmierzałem do miejsca, w którym się umówiliśmy i które przywodzi mi na myśl tylko nią. Nasz mały zakątek. Miejsce nad jeziorem, gdzie się pocałowaliśmy wskutek czego zostaliśmy parą. Czekała już tam na mnie. Moje serce fiknęło kozła. Robiło tak zawsze, gdy tylko ją widziałem. Ostatnio mieliśmy przerwę, bo Annabeth była dwa tygodnie u ojca w san francisco. Uśmiechnęła się na mój widok. Gdy zobaczyłem w co moja dziewczyna jest ubrana pomyślałem, że Piper jest cudotwórczynią, a czarmowa umie zdziałać wszystko. Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że mądralińska miała na sobie sukienkę? Podkreślała zgrabną sylwetkę córki Ateny, a czerwona barwa doskonale współgrała z opalenizną. Jasne włosy Annabeth, w niektórych miejscach przybierały rudawy odcień w zachodzącym słońcu za jej plecami.
- Cześć, wyglądasz pięknie – cmoknąłem ją w policzek.
- Piper mi kazała to ubrać – na widok jej naburmuszonej miny parsknąłem śmiechem.
- A co to? - dopiero teraz zauważyłem, że w ręce trzyma wiklinowy koszyk.
Przewróciła oczami.
- Percy, przecież wiedziałam, że zapomnisz o przekąskach. To naprawdę słodko, że zaprosiłeś mnie na randkę, ale chyba wiesz, że mówiłeś mi przez iryfon, że to będzie piknik, nie?
Tak więc zaręczynowych porażek część pierwsza. Co będzie dalej? Narobi na mnie gołąb czy rzygnę na moją wybrankę? Obstawiać! Rozłożyliśmy koc i resztę zawartości koszyka Ann. Siedzieliśmy więc i rozmawialiśmy. Cieszyłem się tą chwilą spędzoną z Annabeth, ale fakt, że dzisiaj się jej oświadczam nie pozwalał mi się w pełni rozluźnić.
- Jak tam było u ojca? - zapytałem, gdy opowiedziałem jej już, że Lena się zadomowiła i, że ma szansę pobić mój rekord i wylecieć ze szkoły przed końcem roku. Ja zawsze dociągałem do wakacji.
- Dobrze – coś w jej głosie było sztucznego. Miała jakieś problemy, ale jak zwykle próbowała to zamaskować, żebym się nie martwił. Próbowała radzić sobie sama.
- Annabeth? Znów wiesz...pokłóciliście się?
- Nie – westchnęła ciężko – tata starał się poświęcić mi jak najwięcej czasu, z macochą znalazłam nawet wspólne tematy, wiesz ona zaczyna mi ufać...dała mi raz pod opiekę braci...
- Ale? - drążyłem.
- Ale nie w tym problem – popatrzyła na mnie, a w jej oczach dostrzegłem z trudem powstrzymywane łzy.
- Co się stało? - powiedziałem łagodnie.
- Za każdym razem, gdy wyjeżdżam gdzieś na dłużej boję się, ze jak wrócę, ciebie już nie będzie, ktoś mi cię znowu zabierze, tak jak Hera, wtedy – po policzku skapnęła jedna samotna kropelka. Przytuliłem ją mocno.
- Annabeth już zawsze tu będę. Nigdy cię nie opuszczę. Jestem tylko twój – przycisnąłem ją jeszcze mocniej do serca. Wtuliła się we mnie. Po pewnym czasie wysunęła się delikatnie z mojego objęcia.
- Wiem, Percy. Przepraszam. Nie powinnam się martwić, głupia byłam – uśmiechnęła się dzielnie.
- Powiedziała córka Ateny – próbowałem ją rozśmieszyć. Udało mi się.
- Od ciebie się zaraziłam glonomóżdżku – śmiała się.
- Głupotą? Nie, to nie zaraźne. U mnie to dziedziczne, spójrz tylko na Lenę...
...................................................................................................................................................................................................
Gdy otworzyliśmy szampana, uznałem, że najwyższy czas się oświadczyć. Wsunąłem rękę do kieszeni w każdej chwili gotowy je wyjąć.
- Annabeth?
- Hm?
- Nie jesteśmy jakoś długo parą, ale bardzo cię kocham i chciałem...
- Też cię bardzo kocham – uśmiechnęła się.
- Eh, no tak tego ten..chciałem zapytać czy..yyy – zacząłem się jąkać.
- Tak? - próbowała dociec o co mi chodzi.
Plusk. Gładka tafla wody zafalowała i wynurzyła się z niej...Lena!
- Hej, widzieliście moją komórkę? Wpadła mi do jeziora.
Wydałem jęk rozpaczy.
- Trzecia w tym roku szkolnym?
Wzruszyła ramionami: - Jest w ciąż nadzieja, że działa. Może odziedziczyła po mnie to, że nie moknie w wodzie. Wiesz jak to się mówi. Jaki właściciel taka komórka.
- Zaraz, zaraz – Annabeth przerwała nam tą rodzinną pogaduszkę- Jak to trzecia?
- Pierwsza mi wypadła przez okno, gdy kamerowałam – zaczęła wyliczać.
- Sąsiada – dopowiedziałem.
- To miał być film dokumentalny o katastrofie ekologicznej. Grover kazał mi to nakręcić, żeby mieć dowody na to, że ludzie to zaraza i trzeba ich zniszczyć.
- Tak jasne, zwal wszystko na kozłonoga – prychnąłem.
- Chciałam wstawić na youtube jak dłubie w uchu – przyznała się.
- No, dobra, a co z drugim? - Annabeth zauważyła, że wymiana zdań stała się ostra i chciała zmienić temat.
- Lena spuściła wzrok i zrobiła skruszoną minę: - Wsadziłam go nie chcący do piekarnika z pizzerką.
- A potem dobiłaś go gaśnicą! - wskazałem na nią oskarżycielsko palcem.
Ja znam przynajmniej zasady BHP! - odpyskowała. Chciałem już coś odpowiedzieć, ale Annabeth zwróciła się do Leny: - Chciałaś coś jeszcze?
- Tak, mam jedno ważne pytanie – zerknęła na mnie i już wiedziałem, że zrobi mi na złość - Zawsze zastanawiało mnie czemu różowe misie są płochliwe. Lubisz takie misie?Bo ja nie – nie czekając na odpowiedź zanurkowała.
- To było dość...dziwne – skomentowała Annabeth po chwili ciszy.
- Dla mnie to normalka – skwitowałem.
- O czym my to mówiliśmy? - zapytała. Poczułem jak wielka gula rośnie mi w gardle. Nie byłem w stanie wyrzucić z siebie tego cholernego pytania.
- Tu jesteś – na polanę wparował jeden z synów Aresa – Annabeth, musisz nam pomóc.
- Co się stało? - zapytaliśmy jednocześnie.
- Dzieci Apolla podważają naszą inteligencję...
- I nic dziwnego – mruknąłem pod nosem, tak, że nie usłyszał.
- I mamy im udowodnić jacy jesteśmy wdedukowani – zakończył swoją opowieść.
- Wyedukowani – poprawiła go łagodnie Annabeth .
- Jak im to macie udowodnić? - spytałem.
- Mamy rozwiązać zagadkę, oczywiście.
- I oczywiście Annabeth ma wam pomóc? - dałem nacisk na „ oczywiście".
Moja dziewczyna chyba przez jakiś kwadrans tłumaczyła temu głąbowi zagadkę.
- Dzięki – powiedział w końcu zrozumiawszy to i odszedł.
- Wiesz co? Coś mi się przypomniało – zagadnęła Annabeth po chwili.
- Tak?
- Jak wszyscy z Clarisse na czele wrzucili nas do tego jeziora .. . - mówiła nadal, a nasze twarze przybliżały się do siebie.
- A my się pocałowaliśmy.. - już stykaliśmy się praktycznie ustami...
- Hej- przerwał nam Grover, który pryszedł właśnie na polanę. Uśmiechał się głupkowato i szedł chwiejnym jakby pijackim krokiem.
- Przyjaciele, nie uwierzycie - podszedł do nas na swoich kozich nogach
- W co? - zaciekawiła się Ann
- Oświadczyłem się Kalinie - był układ, że robimy z siebie idiotów tego samego dnia. Jednakże, że dobry chumor mojego przyjaciela świadczył o tym, że nie wyszedł na idiotę i, że niedługo będzie miał żonę.
-Gratulacje - rozpromieniła się moja przyszła narzeczona.
-Dzięki.
-Jak było opowiadaj - chciała znać szczegóły córka Ateny.
- Najpierw dałem jej ciasto z jagód... - zaczął opowiadać, a ja widząc, że zapomniał o naszym układzie ukradkiem wysunąłem pudełeczko tak, żeby on to zobaczył, ale Annabeth nie.
- Oh...muszę iść - zrozumiał o co mi chodzi więc wstał i poszedł.
Odchrząknąłem: - Annabeth czy uczynisz mi ten zaszczyt...
-Jest kolejna zagadka! Annabeth, pomóż - syn Aresa znów tu się przypałętał. Wtedy poczułam złość. No nie dadzą się człowiekowi oświadczyć! Zagwizdałem jak najgłośniej umiałem.
Annabeth zrobiła wielkie oczy:
-Percy co ty...?
Mroczny przyleciał. Pochwyciłem Annabeth i wsiadłem z nią na pegaza. " Odlatujemy" - zarządałem w myślach. Mroczny posłuchał.Po chwili suneliśmy w sceneri wielobarwnych chmur. Usiadłem tyłem do łba mrocznego, a przodem do mojej dziewczyny.
-Annabeth Chase, wiem, że jestem idiotą, który do na ciebie nie zasługuje, ale kocham cię i chcę być z tobą, na zawsze. Wyjdziesz za mnie? - uchyliłem wieczko pudełeczka. Na czerwonym aksamicie połuskiwał pierścionek z wyrzeźbioną otwartą muszelką i wyglądając z niej perełką.
- Tak, mój kochany idioto - odpowiedziała śmiejąc się ze szczęścia( nie ze mnie). Nasunąłem jej pierścionek na palec i pocałowałem w roześmiane usta. W tamtej chwilio byłem najszczęśliwszym herosem na świecie, który jak się okazuje wcale nie zrobił z siebie idioty.
...............................................................................................................................................................................
Zapraszam na worldoftheheroes.blogspot.com
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro