Rozdział 8
Zetrzyj róg jednorożca na proch, dodaj esencję z mózgu utopca i końską krew. Podgrzewaj na małym ogniu i kiedy substancje się zmieszją, tworząc stan ciekły, wypij powstałą miksturę.
W ten sposób doznasz oświecenia.
(Cytat z dziennika Turrena)
- To co? - spytał Vesemir.
- Jak to co?
- Chcesz pierwsza spróbować, partnerko?
- Dobrze... Partnerze. Tylko jak będę miała jakiś atak, to zdziel mnie w głowę czy coś...
Matta nalała wywaru do kubka i wypiła. Białka jej oczu zrobiły się zielone, żyły przybrały fioletowy odcień, a ślina stała się niebieska. Nie był to żaden znany jej organizmowi eliksir, nigdy nawet nie zbliżyła się do takiego poziomu toksyczności jak w tamtej chwili. Do tego wizje...
Wrzask. Drugi, a potem trzeci.
Wiedźminka krzycząc wybiegła z laboratorium.
Kiedy Vesemir dopadł do niej, stała na szczycie wzgórza, skąd rozciągał się widok na Gors Velen i Thanned.
Matta widziała okropne rzeczy
Z wody wylazło wielkie cielsko, miało skrzydła, na szyi, tak jak na łodydze spoczywa kwiat, tak szyja potwora kończyła się jednym, wielkim pojedynczym okiem bez powiek, które patrzyło wprost na nią.
Słońce wybuchło i wszystko zalało się czerwienią.
Wiedźmin gorączkowo przeszukiwał dziennik czarodzieja w nadziei, że jest tam jakiś sposób na odwrócenie transu.
Wtem, ostatnia strona, grubsza, rozdzieliła się na dwie cienkie:
Wywar pozwala widzieć świat, jakim jest naprawdę. Żyjemy w izolacji, kiedy prawda jest tuż koło nas, po drugiej stronie. Ten wymiar jest jak bańka, z której niektóre monstra wyszły, a inne zostały, na szczęście dla maluczkich. Są bowiem tak szkaradne i okrutne, że sam ich widok przyprawia o szaleństwo i myśli samobójcze. To moja relacja z pierwszego, pobieżnego testu. Muszę przeprowadzić więcej prób i skatalogować wszystkie te dziwactwa i odosobnienia... Ale muszę mieć składniki. W tym pomogą mi wiedźmini. Wystawię ogłoszenie.
Tymczasem Matta coraz bardziej się bała. Widziała istoty, których żaden z wiedżminów nie widział. I nie była zachwycona.
Morze zalało się krwią, a Gors Velen zostało zgniecione w pył przez to coś z wody. Coś, co w ludzkim języku nie ma nazwy.
Matta nie mogła przerwać transu, musiała patrzeć, jak wszystko płonie kolorami i odcieniami, jak widać rzeczy niedostępne dla zwykego oka.
Nie chciała tego więcej znosić.
Ostatkiem sił roznieciła ognisko i porwała przeklęty dziennik z rąk wiedźmina.
Rzuciła go w ogień.
To samo zrobiła ze swoim medalionem.
Głowa kota stopiła się razem z łańcuszkiem. Nie wiedziała, czemu Vesemir nic nie robi, czemu nie próbuje jej powstrzymać? Może tak naprawdę nie ruszyła się nawet o centymetr, może to wszytsko dzieje się w jej głowie?
Zamaszystym ruchem wyjęła swój srebrny miecz.
- Przepraszam, Vesemirze. Byłeś moim najlepszym partnerem, ale już za późno... Nie mogę.
Z całej siły wbiła sobie ostrze w brzuch. Poczuła ulgę.
Chyba wiedźmińska dola nie jest dla wszytskich. A przynajmniej nie wszytskie potwory są dla wiedźminów...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro