Rozdział 6
Kiedy wiedźmini weszli na Thanned zostali przywitani przez maga odzianego w szpiczasty kapelusz i białą, sięgającą gołych kostek szarfę.
- Witam, witam! Nazywam się Utterbacht, przewodzę Kapitułą Czarodziejów. czym mogę służyć takim gościom?
- Mamy parę pytań odnośnie jednego z waszych czarodziejów, Ernesta Turrena. Nie żyje - rzekła Matta.
- Wiem, młoda damo. Wiem też, jakie macie względem nas podejrzenia. Teraz rozwieję wszelkie wątpliwości, odpowiem "tak". To ja zleciłem zabicie Ernesta. Wiedział za dużo o pewnym, hmm... eksperymencie.Wykradł nam plany i chciał go użyć do własnych celów. Teraz nikomu już nic nie powie. Martwi głosu nie mają. Wiem, że Turren był wam winny 700 orenów. Oto one. A teraz, proszę o opuszczenie wyspy. Nigdy nie wracajcie. Nie jesteście już potrzebni. Czasem niektóre drzwi muszą pozostać zamknięte.
- Ale ma tupet! - Gotowała się Matta, kiedy schodzili szerokimi schodami w stronę drogi do miasta. - Wszystko wyznał i nawet zapłacił, psia jego mać!
- Ej, spokojnie! Niby zabronił nam się mieszać, ale... Możemy to zbadać na własną rękę. Mam pomysł. Wiem, że pod wyspą są jaskinie prowadzące do piwnic pałacu Loxia. Przekradnę się tam i znajdę dziennik Turrena. Skoro były tam ich zapiski, to nie mogli go tak po prostu zniszczyć! Dowiemy się co knuł przeciw reszcie magików. I czemu za to zginął.
- Jesteś pewny? A co jak cię zobaczą? - spytała Matta blednąc. Wiele słyszała o tym, jak magowie karzą intruzów i nieproszonych gości. I nie chciała być takim gościem za żadną cenę.
- Nie zobaczą... Zaufaj mi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro