Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

You gave me back the control over my life babe

Święty Mikołaj, Dziadek Mróz czy Zębowa Wróżka - to wszystko postacie, w które wierzymy jako dzieci, ale wraz z upływem lat dowiadujemy się, że nie istnieją i powoli o nich zapominamy. W młodości prezenty, które przynosił zabawny staruszek z brodą były czymś, na co wyczekiwało się cały rok, a potem nagle trzeba było je kupować i coś niesamowitego zamieniało się nagle w przykry obowiązek. W przypadku Oczekujących było inaczej, ponieważ tak naprawdę nigdy w nich nie wierzyłem. Nigdy, to znaczy do moich siedemnastych urodzin.

W tym miejscu pewnie warto by powiedzieć czym są Oczekujący. Otóż w świecie, w którym żyję istnieją bratnie dusze. Cała ta idea może wydawać się nieco dziwna dla kogoś kto nie styka się z tym na co dzień, bo nawet dla większości społeczeństwa ta sprawa wydaje się absurdalna. W końcu kiedy nie doświadcza się czegoś takiego na własnej skórze ciężko w ogóle uwierzyć, że to prawda. Ale do rzeczy.

Nie łatwo wytłumaczyć, jak to działa komuś z zewnątrz, ja sam poświęciłem lata, zanim udało mi się rozgryźć większość symptomów związanych z poszukiwaniem mojej drugiej połówki. Przede wszystkim dlatego, że zjawisko to było w początku dwudziestego pierwszego wieku uważane za wymarłe - kilkadziesiąt dekad wstecz można było wskazać pojedyncze przykłady bratnich dusz, jednak po drugiej wojnie światowej świat jakby całkiem o nich zapomniał. Dlatego tak ciężko było mojej psycholog zdiagnozować moją dolegliwość - apatia, w którą popadłem można było pomylić z depresją, jednak jeden czynnik znacząco różnił się od standardowych objawów. Czas znacznie dla mnie zwolnił. Po niemal dwóch latach stosowania niedziałających leków w końcu udało jej się rozgryźć, na czym polegał mój problem. Stałem się Oczekującym.

Oczekującym stawał się każdy, komu przypisana była druga połówka w momencie osiągnięcia wieku młodszego z partnerów w czasie waszego pierwszego spotkania. Oznaczało to, że można było trwać nawet setki lat, podczas gdy fizyczne ciało nie starzało się nawet o jeden dzień. Nie każdy był nastolatkiem, podobno niektórzy nie starzeli się dopiero po dobiciu do pięćdziesiątki, ale podczas moich poszukiwań nie udało mi się z nikim takim skontaktować. I kiedy już przestawało się starzeć niemożliwym było przewidzieć, ile czau potrwa taki stan. Może druga połówka urodziła się rok po was, a może zmuszeni będziecie trwać w takim zawieszeniu dziesiątkami lat. To było dla mnie bardzo przytłaczające.

Dlatego zacząłem eksperymentować z różnymi rzeczami, żeby choć na chwilę przyspieszyć wlekący się czas. Przez lata udało mi się znaleźć trzy sposoby, które niezależnie od okoliczności pomagały mi poczuć się normalnym - zastrzyk adrenaliny, alkohol i seks. Dlatego zostałem przy uprawianiu skoków, do których zachęcała mnie w dzieciństwie mama, to uczucie, które towarzyszyło mi przy siedzeniu na belce mimo upływu lat wciąż pozwalało mi poczuć, że żyję. Podobnie picie, które rozluźniało moje napięte mięśnie i pomagało zapomnieć, że być może za pięćdziesiąt lat moi przyjaciele zaczną umierać, a ja wciąż będę tak samo młody jak w tej chwili. Ale najlepszy i tak był seks, ponieważ łączył w sobie zalety obu poprzednich rozwiązań - dostarczał mi emocji i pozwalał zapomnieć.

Wiedziałem, jaką mam opinię nie tylko wśród kolegów z kadry, ale wśród wszystkich skoczków i niektórych fanów. "Pieprzy się ze wszystkim, co się rusza", tak mówili o mnie ludzie, z którymi spędzałem większość czasu, a którzy nie wiedzieli o moim niewielkim problemie. Na początku mnie to bolało, ale nauczyłem się nie zwracać na to uwagi. Może moja bratnia dusza urodzi się wystarczająco późno i nigdy nawet nie usłyszy takich opinii na mój temat?

I tak właśnie trwałem, dniami, miesiącami, latami, wyczekując tego "kliknięcia zębatek w moim umyśle i obezwładniającego dreszczu przyjemności wzdłuż kręgosłupa", o którym czytałem w dzienniku Maxa. Tak opisywał uczucie, którego doznał, kiedy po siedemdziesięciu latach oczekiwania spotkał swoją żonę i drugą połówkę, Sandrę, a ja nie mogłem doczekać się, żeby dowiedzieć się, co przygotował dla mnie los.

Czasami miewałem chwile zwątpienia, poważnie zastanawiałem się, czy może nie pora zakończyć karierę i zająć się czymś innym, ale ogłoszono, że w 2019 roku mistrzostwa świata będą w Seefeld i Insbrucku i po prostu musiałem tam wystartować. Planowałem sezon 2020/2021 uczynić moim ostatnim, chociaż nikomu tak naprawdę nie zwierzałem się z tego. Zaczynałem czuć się dziwnie towarzysząc ludziom, z którym zaczynałem skakać, patrząc jak się starzeją i samemu spoglądając w lustro. Byłem gotów ogłosić to oficjalnie, zaplanowałem sobie nawet, że wrzucę post o północy w Sylwestra, jednak moje plany zostały zrewidowane.

Ponieważ w Niżnym Tagile poczułem to obezwładniające uczucie, o którym pisał Max. Silny dreszcz przebiegł po moim kręgosłupie w momencie, kiedy pomagałem młodemu, zestresowanemu Rosjaninowi, który startował chwilę przede mną z okiełznaniem niezwykle niesfornej pary nart, która za żadne skarby świata nie chciała stanąć pionowo. Widziałem po jego minie, że też to poczuł, ale wyglądał na zupełnie zdezorientowanego, w końcu na pewno nie prowadził badań w zakresie przeznaczenia. Nie chciałem go szokować, dlatego tylko pomogłem mu i poszedłem zrobić swoje.

Po konkursie udało mi się od Klimova zdobyć dane kontaktowe Sadreeva i postanowiłem wyjaśnić mu całą sprawę.

Zdziwiło mnie, z jakim spokojem przyjął całą tę nieprawdopodobną historię. Wysłuchał wszystkiego, co miałem do powiedzenia, pokiwał głową i obiecał dokładnie przestudiować wysłane przez mnie materiały. Do tego czasu chciał mieć jednak spokój, więc zmuszony byłem do niego nie pisać, chociaż tak bardzo świerzbiły mnie, a pragnienie dotknięcia go zdawało się wypalać dziurę w moim umyśle. Aż do ostatnich zawodów w Planicy nie tknąłem alkoholu, a w łóżku towarzyszyła mi jedynie własna ręka.

A potem, kiedy zaczynałem tracić wszelką nadzieję, w czerwcu w końcu dostałem upragnioną wiadomość. Danił chciał się lepiej poznać. To dodało mi skrzydeł, czując, że przeżywam drugą młodość mimo trzydziestu sześciu lat w dowodzie, wkładałem dwa razy więcej niż zazwyczaj w trening, jednocześnie starając się napędzać Sadreeva, który stał mi się bardzo bliski.

Bardzo chciałem spytać go o chodzenie. Tak bardzo, że tylko strach przed wystraszeniem go był w stanie okiełznać to uczucie. Wiedziałem, że jestem w dobrej formie i dlatego postawiłem sobie ultimatum. Złoto na igrzyskach i wtedy to zrobisz, Manuel. Ale chociaż bardzo się starałem nie udało mi się. Normalna skocznia była moją najlepszą szansą, a ja mimo słów wsparcia od Daniła nie podołałem, zdobywając tylko srebro.

Kiedy jednak gratulował mi medalu nie odczuwałem tego tak, jakby dla niego to było "tylko" srebro. Miałem wrażenie, jakbym uczynił go najbardziej dumnym facetem na ziemi. Wydawało mi się, jakby z jego twarzy dało się wyczytać "To on, mój Manuel w końcu zdobył to, co mu się należało". I widząc jego uśmiechniętą od ucha do ucha buzię nie mogłem się powstrzymać i w zaciszu mojego pokoju, gdzie siedzieliśmy odcięci od reszty moich świętujących kolegów, pocałowałem go. W policzek, w końcu mimo buzującego we mnie pożądania nie mogłem zrobić mu czegoś, czego potem by żałował.

Ale on tylko przewrócił oczami, złapał dłonią za mój wytatuowany kark i mnie pocałował. W usta.

To był najwspanialszy pocałunek, jaki przeżyłem, a przeżyłem ich wiele. Jeszcze minuty po tym, jak się skończył, ja wciąż nie mogłem złapać oddechu, zaskoczony odważnym ruchem Rosjanina, który jeszcze podczas pobytu u mnie w mieszkaniu na turnieju nie chciał słyszeć o czymś takim jak przytulanie.

—Żeby nie było, Fettner, to nie będzie nic bez zobowiązań. Jeśli mnie chcesz dostajesz mnie całego, ale tylko mnie i nikogo więcej. Pasuje?—spytał, spoglądając mi głęboko w oczy z pewnym siebie uśmieszkiem

A ja, nie będąc w stanie nic wykrztusić pokiwałem głową. Skoro dostałem szansę od losu zamierzałem ją wykorzystać.

___________________

Absolutnie kocham pomysł na różne uniwersa bratnich dusz i chociaż super dziwnie pisze mi się o tym po polsku to nie mogłam się powstrzymać.

Też chciałam powiedzieć, że nie podoba mi się ciągłe najeżdżanie na Fettnera na tt przez #skijumpingfamily. Nawet jeśli nie jest święty to czy nie powinniśmy głównie skupiać się na nim jako na sportowcu? Bo jeśli tak to ja osobiście uważam, że jest niesamowity.

I ostatnie, honorowe wspomnienie tego, co ostatnio czytałam (a czytałam przerażająco dużo XD). Polecam Wam z całego serca serię "Like us" Becci i Kristy Ritchie, a przynajmniej pierwsze trzy tomy, bo na razie tylko tyle pochłonęłam [to w ogóle seria-sequel, ale zaczęłam od niej i nie ma problemu ze zrozumieniem fabuły] no i nie pamiętam, czy o tym wspominałam, ale seria "All for the game" Nory Sakavic też był świetna.

PS. Pamiętam  o obiecanym Lellingerze, kiedy tylko znajdę dobry pomysł na drugą część to się pojawi ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro