Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Tylko nad nami niebo

Witam wszystkich serdecznie w kolejnym rozdziale!
Dziś nawet się dzieje więc może być ciekawie!
Dziękujemy ślicznie za ponad tysiąc wyświetleń <3 i cieszymy się, że przypadła wam historia do gustu
Cóż akcja się niedługo będzie rozkręcać więc lecymy z tym!
Yashiro_xXxX chciała wam życzyć miłego dnia singla
Zaś ja życzę wszystkim miłego dzionka<3

Nie spieszyłem się tym aby dojechać pod dom Kuia. Chciałem skorzystać z chwili dla siebie i przemyśleć wszystko co dziś się wydarzyło. Podejrzane zaginięcie dziecka, a przy tym morderstwo rodziców w dość brutalny sposób. Jedyną poszlaką, którą posiadam to tylko to, że mam pęk srebrnej sierści oraz ślady łap na podwórku i w lesie. Jednak brak poszlak odnośnie ludzkiej ingerencji jakby dziecko rozpłynęło się. Chociaż była poszlaka w lesie w formie spinki więc coś musiało być na rzeczy. Brak więcej poszlak ani winowajców czy też świadków zdarzenia, a kamery nic nie mówiły sobą. Westchnąłem cicho i stanąłem w miejscu na czerwonym świetle sygnalizacji drogowej. W radiu brzmiała piosenka.

Za młody, żeby mówić czy było warto Zbyt stary, żeby łamał strach

Palcami stukałem w kierownicę w rytm muzyki.

Tyle drzwi przede mną ciągle zagadką Za nimi nowa talia kart
Droga, która będzie idealną
Daj mi mapę jeśli tylko znasz
Jeśli tylko ją znasz

Muzyka pasowała do mojego samopoczucia gdyż potrzebowałem aby ktoś mnie nakierował i w odpowiednie miejsce oraz czas.

-Piękny świat! Lubię zapomnieć, że zło nas dosięga! Wystarczy łza... - śpiewałem cicho jadąc przez miasto - Czujności brak nigdy nie zwycięża... Nie wiem jak omijać błędy cudzego sumienia! Mierzone w twarz... Nie uniknę ran, każdy już oberwał - końcówkę już tylko nuciłem pod nosem. Ta piosenka tak bardzo pasowała do mnie gdyż zło ciągle podążało za mną, ale widziałem zawsze gdzieś pozytywy w tym wszystkim. Bo gdyby nie porwanie to nie poznał bym Sana, Labo, Dię, Davida, Vasqueza czy Speedo. Wszyscy byli dla mnie ważni. Po kilku minutach jazdy w końcu dojechałem pod dom Chaka, drzwi garażowe same otworzyły się przede mną. Wjechałem na sam dół corvettą parkując ją przy ścianie. Wziąłem ze sobą torbę wychodząc z wnętrza auta do wielkiego pomieszczenia, które było betonowe, ale druga część wyglądała bardziej żywiej.

-Wcześnie jesteś - powiedział Kui stając od biurka za którym siedział.

-Zostałem przymuszony do wolnego - westchnąłem cicho podchodząc do mężczyzny.

-Odsunęli cię od akcji mimo iż ją prowadzisz? Dlaczego?

-Bo nie wyrobiłem godzin na wolnym - mruknąłem na co mężczyzna przymrużył powieki.

-Ile powinieneś mieć wolnego?

-Dwa tygodnie minimum - odpowiedziałem.

-Ile przesiedziałeś na wolnym?

-Trzy cztery dni około byłem, bo mi się nudziło w domu.

-Miesiąc pracowałeś nad czymś przez to informacji nam nie dawałeś - rzekł idąc do góry więc szedłem za nim. - Nie wziąłeś więcej wolnego? Widać, że nadal jesteś zmęczony.

-Nic mi nie jest panie Kui - powiedziałem z uśmiechem na ustach ukrywając pod nim wszystkie inne emocje. Czułem frustracje z powodu, że zostałem odsunięty od sprawy, ale nic nie mogłem z tym zrobić w końcu to Rightwill decydował o wszystkim. Mogłem tylko liczyć na to iż uda się znaleźć dziewczynkę. Po chwili byliśmy w holu i skierowaliśmy się do przestronnego salonu połączonego z kuchnią i jadalnią.

-Cześć chłopaki - uśmiechnąłem się do wszystkich zebranych.

-Siadaj z nami Grzesiek! - rzekł Dia klepiąc dłonią w kanapę z wolnym miejscem obok niego.

-Już chwila - uśmiechnąłem się do nich i ściągnąłem torbę z ramienia, kładąc ją obok kanapy. Następne usiadłem koło mulata z którym siedział Speedo, Vasquez oraz Labo. Reszty nie wiedziałem tutaj.

-Chłopaki załatwiają sprawy na mieście i będziemy jechać po tym jak przyjadą - poinformował mnie Speedo więc oparłem się wygodnie o kanapę. Czułem się tutaj dobrze, ale w moim życiu czegoś jeszcze brakowało. Odczuwałem to i wiedziałem co mi brakuje, ale nikt nie był wystarczający aby zaspokoić moje serce i uczucia mimo iż ciągle jakąś panna starała się do mnie zarwać to z żadną nie było to coś co chciałem przeżyć. Delikatny uśmiech zrobił moje kąciki ust i choć miałem zamknięte oczy to wsłuchiwałem się w rozmowy chłopaków.

-Nie mogę się doczekać pieczenia pianek nad ogniskiem i robienie z nich kanapeczek!

-Ja Speedo wolę kiełbasę piec i schrupać jak będzie lekko rumiana! - odparł delikatnie tykając Speedo w bok swoim ramieniem.

-Pianki są lepsze!

-Ja bym tam zjadł to i to! Wszystko jest dobre przy dobrej opowieści! - wtrącił się w ich kłótnię mulat.

-Co o tym sądzisz Grzesiek? - spytał się mnie Albert.

-Dla mnie wszystko jest interesujące - odpowiedziałem i spojrzałem na nich w końcu otwierając oczy.

-Wszystko? - mruknął zadziwiony Dia.

-Nie byłem nigdy na biwaku - odparłem zgodnie z prawdą - więc to dla mnie nowość.

-No to teraz będziesz! - rzekł uradowany Speedo i uśmiechał się radośnie, bo widać było od niego tą ekscytację. Jedynie Vasqi był spokojny, ale w jego niebieskich oczach widziałem rozpierającą go radość.

-Tak - kiwnąłem głową zgadzając się z nimi i zamknąłem na nowo powieki pozwalając sobie na chwilę spokoju.

-Jak dochodzenie? - spytał nagle Garcone na co westchnąłem cicho wypuszczając z ust powietrze.

-Odroczyli mnie od akcji, którą poprowadziłem - odrzekłem - mówi się trudno.

-Ty ją prowadziłeś to dlaczego nagle ci zakazano?

-Cóż skarga została przez kogoś zesłana i musieli ją rozpatrzeć dlatego też jestem po prostu wcześniej.

-Nie rozmawiajmy o pracy - zasugerował Vasquez - ma być to odpoczynek dla nas wszystkich, a nie rozmowa na tematy związane z pracą.

-Racja - poparł go Speedo. Nie wiem gdzie zniknął Chak, ale nie zmieniłbym nic w swoim życiu co dotychczas mam. Znalazłem miejsce gdzie czułem się doceniany, chociaż robiłem coś niezbyt legalnego, ale jakbym nawet stracił pracę to wiedział bym iż mam miejsce gdzie by mnie przyjęli z otwartymi ramionami.
Przez drzwi frontowe weszła trójka mężczyzn gdyż rozpoznałem ich po głosie. San, David oraz Carbo przyszli zapewne z tego co mieli załatwić nim pojedziemy w las.

-Grzesiu siemanko!

-Cześć Carbo - uśmiechnąłem się bardziej i spojrzałem na przyjaciela.

-Jesteśmy gotowi raczej - stwierdził San wchodząc do salonu - trzeba tylko zanieść zakupy do auta i na dwa pojedziemy!

-Ja chce pić! - burknął Carbo - Długo czekałem aby napić się tego bimbru!

-Ja mogę prowadzić - zasugerowałem - i tak nie mam zamiaru pić alkoholu.

-Jesteś pewny?

-Tak Dia, nie potrzebuję procentów aby dobrze się bawić! - wstałem z kanapy przy okazji rozciągając się aż strzykło mi coś w kręgosłupie.

-Dobra wołajcie wuja - oznajmił David i ruszył na dół z Sanem, zapewnie po samochody aby przejechać nimi na miejsce docelowe.

-Labo nie jedzie? - spytałem patrząc się na każdego po kolei nie widząc mężczyzny wśród nas.

-Stwierdził, że nie ma ochoty - odparł Dia - nie zmuszamy nikogo w sumie.

-Mamy iść się bawić i oderwać od życia w mieście! - Speedo powiedział i pobiegł zapewne do swojego pokoju, który dzielił z Vasquezem. Na spokojnie podniosłem swoją torbę i przerzuciłem przez ramię.

-Gotowe dzieciaki? - zadał pytanie Kui schodząc w towarzystwie Speedo, który był uśmiechnięty. W sumie był najmłodszy w całej tej rodzinie więc nie dziwiłem się dlaczego ubiegał o uwagę starszego mężczyzny. Dla niego byliśmy jak dzieci w końcu mężczyzna miał 56 lat na karku, a my byliśmy jeszcze młodzi i niedoświadczeni w życiu. Można tak by to nazwać choć jako policjant przeżyłem sporo.

-Tak wuja! - odpowiedzieli wszyscy z uśmiechem na ustach w końcu on ich przyjął pod swój dach i wychował, chociaż Nico był w jakimś stopniu powiązany z panem Chakiem. Ja uśmiechnąłem się tylko poprawiając torbę na ramieniu.

-Zbieramy się do aut - oznajmił niski mężczyzna, a wszyscy ruszyli do wyjścia z domu więc ruszyłem z nimi. Najstarszy był z nas wszystkich Labo, który miał 26 lat, następnie byłem ja o rok młodszy od maskarza. Po mnie wiekowo był San z 24 na karku, a po nim był Carbo. Dzieliło każdego z nas różnica roku, bo z przeskokiem lat był wiek Vasqueza i jego 21 lat oraz to iż David miał tyle samo. Następnie o rok młodszy od niego był Dia, a od Dii najmłodszy z całej grupy był właśnie białowłosy chłopak z wiekiem dziewiętnastu Speedo.

-Ja prowadzę - powiedziałem wrzucając torbę do otwartego bagażnika.

-Proszę bardzo - podał mi klucze San, które przyjąłem z wdzięcznością, a następnie usiadłem za kółkiem. Zapiąłem pas bezpieczeństwa i odpaliłem silnik auta terenowego. Obok mnie usiadł mąciciel, a z tyłu Speedo oraz Dia. Reszta wsiadła do drugiego samochodu i jako pierwsi wyjechali gdyż miałem kierować się za Vasquezem, który był za kierownicą. Tak więc na spokojnie jechałem za mężczyzną, który nie szczególnie zwracał uwagi na znaki drogowe oraz na prędkość, ale no nie mogłem go zgubić więc musiałem za nim jechać tak jak i on jedzie.

-Wuja, wuja! - zaczął wołać Albert.

-Tak Speedo? - zerknął do tyłu na chłopaka, a w sumie to na młodego mężczyznę.

-Na ile tam zostajemy?

-Zapewne do popołudnia jeśli chłopcy nie wytrzeźwieją szybko!

-No tak - mruknął - ale będziemy mogli chodzić sobie po lesie?

-Właśnie! - wszedł w rozmowę Dia.

-Dopóki będzie jasno, ale jak się ściemni to macie być blisko obozowiska! Rozumiemy się chłopcy?

-Jasne wujku - powiedzieli razem nawet chyba tego nie planując. Nie powiem, ale chciałbym mieć taką rodzinę. Wszyscy traktują się jak rodzeństwo i dbają o siebie bez względu na to co się dzieje. Jako jedynak nigdy nie poznałem takiej więzi z kimś innym i może dlatego chciałem wszystko robić samemu. Jednakże teraz będąc w rodzinie Kuia czułem się dobrze w takim otoczeniu, bo mężczyzna nie traktował mnie jak wroga. Byłem praktycznie najstarszy, ale nie przeszkadzało mi to w sumie. Gdyż po prostu informowałem ich o tym co chcieli i spędzałem chwilę czasu z każdym z nich. Z niektórymi więcej, a niektórymi mniej, ale to zależy od tego kto bardziej mnie lubił czy też nie. Droga przebiegła spokojnie i przede wszystkim bez jakiś problemów. Wjechaliśmy w jakiś las gdzieś przed bazą wojskową, a pomiędzy Sandy. Lasy tutaj były bujne i przede wszystkim nieobliczalne biorąc pod uwagę dziko żyjące zwierzęta w tych obszarach. Zajechaliśmy na jakąś dużą polanę pośród drzew na której się zatrzymaliśmy.

-Tu? - spytałem się najstarszego w wozie.

-Tak - kiwnął głową i wysiadł z samochodu więc wszyscy zrobiliśmy to samo. Wziąłem głęboki wdech świeżego powietrza, które pachniało drzewami oraz wilgotną glebą mimo tego, że nie padało w dzień, ale wychodzi na to, że las utrzymywał w sobie wilgotność. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi w powolnym tempie więc mieliśmy czas aby rozłożyć obozowisko i wszystko co potrzeba będzie.

-Na środku proponuje! - powiedział San - Będziemy mieć widok przynajmniej na wszystko.

-Dobry pomysł San - poparł go mąciciel więc w ten sposób zaczęliśmy rozkładać trzy namioty które po kilku minutach czytania instrukcji oraz siłowania się z konstrukcją w końcu stanęły o własnych siłach.

Przy pomocy Vasqueza oraz Carbo przenieśliśmy na środek trzy duże stare kłody w miejsce gdzie miało zostać rozpalone ognisko. Obok trochę niżej nas przepływał strumyk, który był w sumie potrzebny. Okazuje się iż miejsce było idealnie wybrane na to aby urządzić na nim biwak. Włożyłem torbę do zielonego namiotu, który miałem dzielić z Kuiem oraz Carbo. Speedo z Vasquezem mieli czarny, a David, Dia oraz San wspólny fioletowy. Spokój to było coś chyba czego mi brakowało. Ostatnie miesiące były mocno stresujące dla mnie i nie pozwalające odpocząć. Nie szczególnie lubiłem mieć wolne, ale w większości przypadków wolałem pracować niż siedzieć w domu. Natomiast tym razem przynajmniej miałem zajęcie w postaci biwaka.

-Trzeba zebrać drzewo na opał - oznajmił Kui więc wstałem z trawy na której leżałem i patrzyłem w niebo.

-Mogę poszukać - zgłosiłem się na ochotnika.

-Carbo pójdzie z tobą - postanowił, a chłopak westchnął wychodząc z namiotu.

-Załatwmy to szybko - zasugerował na co kiwnąłem potwierdzająco głową, a pieczarka uśmiechnęła się do mnie ubierając na głowę swój ulubiony kowbojski kapelusz.

-Jasne! - kwinąłem głową i ruszyliśmy w głąb lasu przed siebie w poszukiwaniu drzewa, które nada się do ogniska. - Co tam u was Carbo?

-Spokojnie jak widzisz - uśmiechnął się do mnie i widziałem iż mówi prawdę - jak u ciebie? Ostatnio mało cię było widać i słychać.

-Miałem pracę - odparłem zbierając gałązki drzew - dużo pracy. Zostałem w sumie wystawiony przez kolegę i musiałem pilnować kogoś bardzo długo. Bez względu na swój stan oraz potrzeby.

-Przykro mi, że coś takiego się dzieje - stwierdził i posłał mi wzrok pełen współczucia. - Raczej nie powinni robić coś takiego.

-Cóż co poradzić terminatorem w końcu jestem - zaśmiałem się cicho choć to nie był radosny śmiech, a raczej pełen fałszu i ukrytych uczuć, które były we mnie.

-Ale nie jesteś robotem - mruknął - tylko człowiekiem.

-Wiem wiem - przewróciłem oczami - ale co mam poradzić. Nie mogłem zostawić świadka koronnego samego sobie jak mafia na niego polowała. To byłoby nieodpowiedzialne i ja bym potem płacić za błąd.

-Dlaczego nie zrezygnujesz po prostu z tego?

-Nie da się zrezygnować z czegoś co się lubi robić, ale czasami jest to przegięcie i muszę przyznać ci rację. Jednak wiedziałem na co się szykuje!

-No oczywiście - prychnął - i inni mają prawo cię wykorzystywać oraz skarżyć na ciebie?

-Wiesz chcą po prostu moje stanowisko i to zrozumiałe iż starają się mnie pogrążyć. Gdyby jednak przyłapali by mnie z wami to ciężko byłoby mi wyjaśnić - mruknąłem podnosząc kolejną gałąź.

-Jesteście jednostką to raczej powinniście traktować się jako rodzina!

-Tak też jest, ale nie wszyscy są brani pod uwagę - odparłem gdyż byłem w tych co nie byli. Jakoś mi to szczególnie nie przeszkadzało gdyż integracje policji nie były czymś co mnie interesuje gdy większość jest przeciwna mojej obecności na nich. Dlatego lepiej czuje się w otoczeniu osób, które powinienem karać, a spędzam z nimi czas. - Chyba mamy wystarczająco drewna więc możemy wracać! - oznajmiłem chcąc po prostu zmienić temat i nie wracać do niego przez najbliższy czas. W końcu miałem odpocząć od pracy i od tego co dręczy mnie w głębi duszy, ale nie byłem w stanie gdyż czułem blokadę w głębi siebie.

-Dobrze wracajmy do obozu - zgodził się widząc chyba, że nie chce ciągnąć tego tematu. Powoli noc zbliżała się wielkimi krokami i wiadomo co czeka na nas w tym czasie. 

Czy coś się wydarzy w czasie nocny?
Czy Gregory znajdzie część układanki, której mu brakuje?

2192 słów

Kolejny rozdział 1.03

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro