Przeszłość czy teraźniejszość?
Witam wszystkich serdecznie!!!
Co tam u was?
Dziś bardzo ciekawy rozdział i to mocno ciekawy! Pora namącić jak to uwielbiam robić!
Życzę wszystkim miłego dzionka i czytania!
Perspektywa ???
Noc dla wielu jest czasem snu oraz odpoczynku, a dla innych jest niczym jak dzień. Tylko w czasie dnia potwory nie ujawniają się gdyż wiedzą, że nie mogą się ukazać innym więc czekają gdy słońce zniknie za horyzontem, a księżyc wejdzie na nocne niebo, by móc wprowadzić zamęt. Ludzie nie widzą w innych tak naprawdę kto jest tym dobrym, a kto tak naprawdę nosi tylko maskę i chcę wyrządzić krzywdę. W końcu tak wiele osób nie jest sobą, udają przed całym światem, jakby była to dla nich scena na której grają główną rolę i wszystko musi być idealne wręcz perfekcyjne. Szkoda tylko, że gdzieś po drodze nie wiedzą już kiedy grają, a kiedy są naprawdę sobą. Zatracają te linie człowieczeństwa i robią coś czego później mogą żałować.
Nienawidziłem takich ludzi, bo najczęściej ranią i pozbawiają w innych ludziach to co w nich jest ludzkie. Tworzą na swoją podobiznę innych, ale gdy coś nie gra w podopiecznych, są one karane, bo przecież muszą być idealni.
Leżałem na skale i wpatrywałem się w swoje odbicie w tafli wody. Sam zastanawiałem się często kim tak naprawdę sam jestem i dlaczego tu jestem. Choć odpowiedź była prosta może wręcz za banalna więc szukałem innego powodu dlaczego. Jednak to, że żyje to zupełnie inna sprawa, cud bądź przekleństwo naznaczone krwawym księżycem. Tak bardzo przypominałem ją, ale i różniłem się całkowicie. Oddała mi swoje ciało bym ja mógł żyć i choć często czuję jakby była przy mnie to jednak jej nie było. Spojrzałem w księżyc i czułem w głębi siebie, że jestem potrzebny więc podnosiłem się na równe łapy, zeskakując miękko na ziemię.
Miałem swoje powinności jeśli można tak nazwać to co robię. Chciałem chronić tych co sami się nie uchronią bez względu na to co się stanie z tymi złymi. Nie zasługiwali na to aby żyć przez to co robią. Krzywdzą tych co na to nie zasługują. Miejscowi zwą mnie omenem śmierci, ale nie lękają się mnie, a nawet można powiedzieć, że czczą mnie gdyż zrobili mi ołtarzyk przy drodze do lasu. Jednakże nie pojawiam się w tamtych rejonach gdyż każdy w głowie ma, że nie wolno krzywdzić tych na których nam zależy. Więc nie muszą bać się, że spotkają się z moją złością. Powolnym krokiem ruszyłem w stronę miasta od którego wolałem trzymać się z dala, bo wiedziałem do czego był zdolny człowiek. Dlatego też tak może nienawidziłem ludzi, bo winni byli krzywd. Ranili słowami, czynami i wzrokiem czy poglądami. Jak można być tak bardzo nienawistnym wobec drugiej osoby, która jest na wskroś naszym odbiciem, ale i bratnią duszą. Ziemia była wilgotna, a moje łapy delikatnie sunęły zostawiając ślady. Na spokojnie przeszedłem przez żywopłot czując jak ocieram się o jakąś gałąź co nieprzyjemne przejechała mi po karku. Rozglądałem się za otwartym oknem, które było delikatnie uchylone więcej rozpędziłem się wbiegając po pionowej ścianie i po chwili wpadłem do środka. Czułem, że dzieję się coś złego, ale nie sądziłem iż wejdę do pokoju dziecka gdzie stał mężczyzna, który mierzył w dziewczynkę z broni. Zagotowało się we mnie i rzuciłem na mężczyznę, który zaskoczony strzelił mi w bok. Zabolało dość mocno, ale nie powstrzymało mnie to od przegonienia mężczyzny z pokoju. Dziewczynka siedziała skulona przy łóżku i płakała więc nie mogąc tego tak zostawić ruszyłem za mężczyzną na dół.
Krzyczał coś niezrozumiale, ale przede mną nie było drogi ucieczki dopadłem go pod schodami gdyż skoczyłem z nich aby go dorwać. Zacząłem nim szarpać i rozgryzłem jego gardło, by już nie mógł więcej zrobić nikomu krzywdy. Od razu zauważyłem sparaliżowaną kobietę, którą również nie oszczędziłem, bo nic nie robiła aby zatrzymać go. Po prostu pozwoliła by zrobił krzywdę dziecku. Kiedy wiedziałem, że nie wstaną już gdyż nie było w nich już ani grama życia ruszyłem w stronę pokoju dziecięcego.
-Pploszę nie klzywdź mnie - wypłakała co łamało moje serce. Nie mogłem jej tu tak zostawić. Nie w nocy ani w ten sposób więc przysunąłem pysk do jej rączki i polizałem ją. Nie chciałem bardziej jej zestresować, bo już wystarczająco była przerażona.
-Nic ci nie zrobię - wyszeptałem i polizałem ją jeszcze raz, ale nie spodziewałem się, że wtuli się we mnie, żałośnie płacząc. Wtulilem się w nią i pozwoliłem na to aby się uspokoiła. Teraz zauważyłem, że broń miała tłumik i dlatego nie słyszałem aby wystrzeliła. - Nie mogę cię tu zostawić.
-Czy mmama i ttata?
-Już ich nie zobaczysz. Nie zrobią ci już krzywdy więcej - odparłem łapiąc ją za ubranie i podnosząc w górę - chodź ze mną.
Czy dobrze zrobiłem porywając ją z domu raczej nie, ale była tak roztrzęsiona iż nie mogłem ją zostawić tam więc zabrałem ją do doliny, by mogła stać się częścią stada. Dzieci, które biorę ze sobą otrzymują w wodach groty nowe życie jeśli tylko one chcą tego. Jednakże mała nie była pewna, coś jeszcze ją trzymało i ciągnęło w stronę ludzi, w stronę miasta. Nie wiedziałem czy mam ją odnieść czy też nie więc w nocy ruszyłem w stronę miasta by wrócić pod dom małej dziewczynki. Lecz nie byłem nawet w stanie, bo przez polanę, którą musiałem iść zagrodzili mi ludzie. Przez przypadek nadepnąłem na gałąź, a w moją stronę spojrzał się jakiś mężczyzna, którego przenikliwy wzrok aż mnie dosięgnął. Byłem zaskoczony, ale i zafascynowany tym jak jego oczy wpatrywały się próbując wyszukać zagrożenie. Szybko jednak starałem wyrzuci to z siebie i rozglądnąłem się nieopodal za jakąś zwierzyną. Lecz niczego nie było więc ludzie musieli spłoszyć wszystko. Prychnąłem niezadowolony i wracałem do reszty gdy zauważyłem jego jak szedł więc to była idealna okazja by sprawdzić co robi. Śledziłem go przez jakiś czas i wydawał się na spiętego. Zauważyłem, że jednak przed czymś klęka i od razu zauważyłem mój ślad łapy co mi się nie podobało, że coś próbuje z nimi zrobić. Wyszedłem z krzaków i wpatrywałem się w niego, a jak zauważyłem te brązowe oczy aż zadrżałem zaskoczony iż moje ciało drży. Stał nie ruchomo, jakby się zastanawiał nad tym czy uciekać czy nie, ale ja też się nie umiałem ruszyć wpatrzony w te czekoladowe oczy.
Lecz nie przestawałem warczeć od momentu gdy wyszedłem na przeciw niemu, ale im dłużej wpatrywałem w niego mój warkot cichnął.
Zacisnąłem mocno łapy i w końcu oprzytomniałem, a następnie rzuciłem się na niego, ale on uniknął tego co mnie zaskoczyło lecz nie sądziłem że uderzy o kamień i zemdleje. Nie sądziłem, że coś się takiego stanie więc niepewnie podszedłem do niego i trąknąłem go nosem, ale on nie reagował. Od początku widziałem u jego boku pistolet, ale mógł po niego sięgnąć lecz tego nie zrobił, co naprawdę mnie zainteresowało, dlaczego tego nie zrobił. Rozejrzałem się wokół, ale byliśmy za daleko od jego obozu więc niechętnie musiałem go tak tu zostawić. Musiał sobie sam poradzić choć nie wyglądał najlepiej jeśli mogłem tak powiedzieć lecz nie do końca znam się na ludziach. Wycofałem się w las jednak w głowie dalej miałem te brązowe tęczówki, których nie byłem w stanie się pozbyć z głowy. Musiałem przyznać iż był na swój sposób intrygujący. Wróciłem do swojego stada jeśli można nazwać osoby, które zostały ze mną i prawdzie wilki, co przyłączyły się do mnie, chociaż nie chciałem. Lecz przynajmniej teraz nie jestem tak bardzo samotny jak byłem wcześniej. Wróciłem na swoją skałę by móc patrzyć na taflę wody i w odbicie nieba, gwiazd oraz księżyca. Młoda spała wtulona w dwa wilki i uśmiechałem się widząc ten widok. Chciałbym zasmakować miłości i ciepłych czyiś ramion, które schowają mnie w swoich. Gdy byłem mały rodziców nie było w domu praktycznie nigdy. Byli lekarzami i pracowali ponad swoje siły, by ratować ludzkie życia. Jednak nie czułem nigdy od nich tej troski, którą darzyli mnie sąsiedzi widząc, że samotnie bawiłem się na podwórku. Wiecznie spędzałem czas sam nawet jeśli rodzice byli w domu.
Siedziałem w piaskownicy gdyż mama pomogła mi się ubrać i zostawiła mi śniadanie na dole. Nie powinienem raczej zostawać sam, ale nie chodziłem do przedszkola gdyż byłem chorowitym dzieckiem i miałem wychowanie domowe choć pani co przychodzi do domu jest tylko na dwie może trzy godziny i uczy mnie czytać. Resztę dnia jestem sam bądź mam wyciągnąć sobie jedzenie z lodówki. Musiałem się nauczyć odgrzewać jedzenie i choć byłem niski, to musiałem sobie sam radzić mimo iż nie za bardzo widziałem, bo moje brązowe włoski opadały mi na oczy. Niepewnie siedząc w piasku bawiłem się widząc jak mama z tatą zajmują się swoimi sprawami jak przygotowanie do pracy. Krzątali się w kuchni zbierając rzeczy do pracy gdzie znikną na ponad dwanaście godzin i wrócą w nocy. Zacisnąłem rączki na łopatce i wsunąłem ją w piasek, by napełnić wiaderko. Budowałem zamek z piasku i delikatnie oklepywałem ziemię, by zmieściło się w foremce jej więcej.
-Erwin bądź grzeczny i trzymaj się z dala od lasu! - nie spodziewałem się, że podejdzie do mnie do piaskownicy.
-Mamo - mruknąłem cicho i spojrzałem w jej szare oczy, które były niczym stal, ale podeszła do mnie i złożyła pocałunek na moim czole. Uśmiechnąłem się jedynie na jej pokaz matczynej miłości, bo przecież sąsiedzi patrzyli.
-Z dala! Nie chcę słyszeć potem, że jesteśmy nieodpowiedzialni i nie możemy nad tobą zapanować! Masz być grzeczny!
-Dobrze - mruknąłem cicho patrząc jak idzie do domu, by zapewne wziąć kluczyki do samochodu i wyjechać do pracy. Spuściłem głowę w dół i bawiłem się łopatką w piasku lecz nie potrafiłem już czerpać przyjemności z zabawy po rozmowie z mamą. Przewróciłem wiaderko do góry nogami i poklepałem je by wysunąć z jego wnętrza piaskową wieże. Lecz jak to bywa z fundamentem jeśli jest nie pełny bądź słabo zrobiony wtedy nawet najpiękniejsza piaskowa wieża upada, rozsypując się wokół. Taka można powiedzieć jest moja relacja z rodzicami. Fundament jest chybotliwy i niestabilny, a nikt tego nie podtrzymuje. Miałem czasem wrażenie iż jestem tylko przypadkiem zrobiony przez nich. Podniosłem się z piasku otrzepując spodenki z niego i ruszyłem do drzwi tarasowych przez które po chwili przeszedłem do wnętrza salonu połączonego z kuchnią. Podszedłem do stolika i wziąłem z niego bananka, którego sobie obrałem. Nie wiedziałem gdzie jest mój taborecik dzięki, któremu otwierałem lodówkę, ale bananem jako śniadanie się zadowolę. Dziś miałem mieć chyba wolny dzień od pani przedszkolanki gdyż nie widziałem na kalendarzu zaznaczonego kolorem niebieskim kółka. Cały miesiąc był zaznaczany kolorystycznie bym mógł wiedzieć co danego dnia jest. Niedługo rodzice mają mieć wolne więc może spędzą trochę czasu ze mną chyba, że będą znów zamknięci tam na dole. Nie wiedziałem co jest w piwnicy choć byłem ciekawy nie jeden raz to wolałem trzymać się od tych stromych schodów z daleka. Raz z nich spadłem i odbiłem się mocno. W sumie był to pierwszy raz jak ojciec się przejął, że coś mi się stało. Jednak dla wszystkich wokół byliśmy zwykłą kochającą się rodziną tylko, że ja byłem według innych chorowitym dzieckiem. Może trochę w tym racji, bo dość często chorowałem, ale przez to iż całe dnie potrafiłem przesiedzieć na zewnątrz niż w domu.
Westchnąłem cicho wpatrując się w swoje odbicie i te złote oczy. Czułem jak znużenie powoli bierze nade mną kontrole i mimo iż powinienem iść do groty to oparłem pysk o swoje łapy. Nie miałem ochoty wstawać gdyż przeszłość mnie bolała. Bolało mnie to co zrobiły te osoby, by zrobić coś co pragnęli od lat, by być tylko myszą laboratoryjną i grać według ich zasad, a miałem niecałe cztery latka. Byłem niewinnym dzieckiem, które może i było dość dobrze rozwinięte jak na taki wiek, ale nie powinni nam czegoś takiego zrobić. Nie zasługiwaliśmy na to i to bolało moje serce. Nie wiem nawet kiedy usnąłem oddając się krainie snu. Obudziły mnie wesołe głosy wilków, a raczej młodych. Zmusili mnie w ten sposób do wstania gdyż biegali po całej dolinie nie zwracając uwagi na to, że mogą kogoś obudzić. Podniosłem się na równe łapy i rozciągnąłem się dość sennie gdyż dość późno w nocy położyłem się spać. Zszedłem ze skały i od razu zacząłem pić wodę, która wypływała z jaskini w której mieszkaliśmy. Jednak nie była ona taka zwyczajna, bo w jej wnętrzu było coś magicznego trochę podobnego do mnie. Ruszyłem do wnętrza groty nie wiedząc tak naprawdę co chce z jej wnętrza, ale sprawdziłem przy okazji jak z resztą stada.
-Alfo! Człowiek!
-Tak wiem mamy dziecko ludzkie - mruknąłem i zerknąłem na wilka.
-Obcy człowiek przy młodych! - warknął widocznie musiał być zagrożeniem skoro mnie informuje o tym. Od razu ruszyłem na zewnątrz, by ochronić młode wraz z dzieckiem, ale nie spodziewałem się, że tym kimś będzie ten brązowooki mężczyzna, którego widziałem w nocy. Zacisnąłem kły i stanąłem pomiędzy nimi wpatrując się w mężczyznę, bo nie powinno go tu być. Żaden człowiek nie znalazł tego miejsca przez kilkanaście lat, a on nagle tu się znajduje kilkanaście kilometrów od obozu w którym go widziałem. Lecz w jego oczach nie widziałem żadnej złej intencji czy emocji. Wiedziałem, że młoda nie chce tu zostać więc nie miałem innego wyboru jak zwrócić ją mu. Miałem jednak nadzieję, że nie popełniam błędu przez który znów będzie ona cierpieć. Gdy opuścili dolinę, ruszyłem za nimi nie przejmując się tym, że trochę jestem ranny. Wczorajsza adrenalina wystarczyła bym nie czuł tego bólu w boku. Nie wiem nawet, dlaczego nie zająłem się tym gdy miałem wolną chwilę tylko olałem tą ranę. Westchnąłem gdy zabrał ich jakiś metalowy ptak, który mocno hałasował swoją obecnością w lesie i z pewnością przestraszył wiele mieszkańców tych ziem. Nie powiem, ale zaczynał fascynować ten mężczyzna swoim zachowaniem. Byłem ciekawy tego czy jeszcze wróci tu, a może da sobie spokój. Schowałem się bardziej w krzaki i powoli wracałem na mój teren.
Czy poznamy bardziej historię wilka?
Czy to naprawdę Erwin?
2226 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro