Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Czy odnalazłem tego co szukam?

Witam serdecznie wszystkich!
Kolejny rozdział już jest! Właśnie tak!
Dziś trochę się dzieje, ale to dobrze?
Życzę wszystkim miłego dzionka

Wszyscy położyli się do spania, bo było grubo po pierwszej w nocy, ale nie potrafiłem jeszcze iść spać. Patrzyłem się więc w przygasający ogień i myślałem nad tym co się wydarzyło. Nie mogło mi się wydawać w końcu nie byłem aż tak zmęczony, a na chwilę nie straciłbym panowania nad ciałem tym bardziej przytomności. Westchnąłem cicho, ponieważ przed oczami dalej miałem te złote tęczówki, które były wpatrzone we mnie. W tamtym momencie poczułem jak wewnątrz mnie robi się gorąco i tracę kontrolę nad umysłem. Chyba po prostu zatonąłem w tych wilczych ślepiach. Czego totalnie nie rozumiałem, ale miałem nadzieję iż zrozumiem. Ogień ledwo zażył się i tlił w wypalonym drewnie. Podniosłem się z kłody i wziąłem butelkę wody, którą polałem ognisko. Wolałem zgasić je doszczętnie niż aby potem okazało się iż trawa nagle stanęła w ogniu. Gdy upewniłem się w tym iż wszystko jest zgaszone i nic się nie tli żaden drewniany węgielek.

Mogłem się położyć w namiocie aby usunąć na kilka godzin. Jednak to będzie definitywnie za mało godzin aby mój organizm odpoczął całkowicie od ciężkiej pracy fizycznej i psychicznej. Ostrożnie wsunąłem się do zielonego namiotu i zamknąłem za sobą wejście zamkiem błyskawicznym. Podszedłem do swojego śpiwora i położyłem się na nim przykrywając swoim kocykiem. Miałem nadzieję iż nie obudziłem pana Kuia czy też Carbo. Zamknąłem powieki, ale sen nie przychodził nadal. Przewróciłem się na drugi bok mając nadzieję, że usnę.

-Nie możesz spać? - usłyszałem cichy głos chińskiego mąciciela na co westchnąłem cicho.

-Tak - mruknąłem wręcz szeptem bojąc się iż obudzę jeszcze kogoś nie potrzebnie.

-Co cię trapi? - spytał, a jego ciemne oczy były widoczne w namiocie.

-Nic takiego - odparłem cicho choć martwiło mnie sporo rzeczy, ale nie wszystkie mogłem wypowiedzieć na głos.

-Mam za dużo dzieci aby wiedzieć gdy ktoś mnie kłamie choć z tobą jest ciężkiej aby rozróżnić to.

-Przepraszam - mruknąłem cicho, bo nie chciałem robić problemów.

-Nie szkodzi - odpowiedział na co uśmiechnąłem się delikatnie do mężczyzny i wtuliłem bardziej w koc.

-Yhym.

-Jak było na zewnątrz?

-Cicho, rozgwieżdżone nieeeebo - ziewnąłem - pełno cudownych konstelacji. Pełnia księżyca i cisza - mruknąłem.

-Brakowało ci tego pewnie?

-Może troszkę - odparłem czując jak powoli odlatuje i jestem pół świadomy tego co się dzieje.

-Chwila dla przyjaciół jest ważna jak i na odpoczynek - głos mężczyzny był spokojny oraz taki kojący i nawet nie wiem kiedy odpłynąłem gdy mówił do mnie. Nie śniło mi się nic szczególnego oprócz tego wilka ze złotymi oczami. Prowadził mnie gdzieś, a ja podążałem za nim. Czułem się jak w transie idąc w niewidome za prowadzącym mnie wilkiem. Jednak nie dane mi było zobaczyć gdzie mnie prowadzi gdyż kłótnia Speedo i Dii mnie przebudziła ze snu. Przez chwilę dochodziłem do siebie po obudzeniu aż podniosłem się z śpiwora do siadu i przeczesałem włosy do tyłu cicho ziewając. Byłem sam w namiocie więc podniosłem się z ala łóżka i wyszedłem na zewnątrz namiotu.

-Wybacz za obudzenie! - powiedział Speedo na co uśmiechnąłem się do niego.

-Nie szkodzi - odparłem i rozciągnąłem zaspane mięśnie. Po spał bym z pewnością jeszcze, ale skoro już wstałem to chyba nawet lepiej. Przetarłem oczy pozbywając się z nich śpiochów oraz senności.

-Właśnie skoro jesteś! - zaczął Dia na co zaśmiałem się cicho.

-Słodkiego nie je się z rana - przyznałem rację Dii, który uwielbiał słodkie naleśniki czy picia na dzień dobry, ale teraz miał rację. Pianki to najgorszy sposób aby zacząć śniadanie. Lepszym wyborem i rozwiązaniem była kiełbasa, która została ze wczoraj. Podszedłem do pnia i usiadłem na nim. - Gdzie reszta?

-Po opał na ognisko poszli - oznajmił na moje pytanie, które zaczęło mnie nurtować.

-Rozumiem - kiwnąłem głową.

-Wyspałeś się?

-Tak trochę tak. Dziękuję - powiedziałem gdyż czułem, że powinien podziękować za to iż pomógł mi usnąć. On natomiast tylko się uśmiechnął szeroko radosnym uśmiechem na ustach.

-Idź się przebierz w czyste ciuchy - zaproponował więc zgodnie z jego słowami ruszyłem to namiotu aby się ubrać w ciuchy na dzisiejszy dzień. Po kilku chwilach byłem ubrany w dresowe spodnie i luźną koszulę. Dzisiejszy dzień zapowiadał się na dosyć mocno dokuczliwy biorąc pod uwagę iż już jest strasznie ciepło, a dopiero jest dziesiąta rano. Ponownie wyszedłem z namiotu, ale przy ognisku byli już chłopcy co kombinowali aby je odpalić.

-Idę na stronę - oznajmiłem wszystkim i powolnym krokiem ruszyłem w las aby drzewa zasłoniły mnie. Gdy stwierdziłem iż to odpowiednie miejsce zsunąłem spodnie w dół, a następnie uwolniłem swojego przyjaciela aby móc się załatwić. Czułem się trochę jak pies co oznacza swój teren, ale co innego miałem zrobić jak chciało mi się sikać. Po chwili wróciłem do obozu i umyłem ręce przy strumieniu. Na śniadanie oczywiście były kiełbaski co znowu piekliśmy nad ogniskiem gdyż zostały ze wczoraj. Po godzinie siedzenia w przy ognisku i rozmowy zaczęliśmy zbierać się powoli. Pomogłem złożyć namioty i schować wszystko do bagażnika w samochodzie. Wczoraj oczywiście większość piła oprócz mnie, Kuia oraz Speedo. Jednak mąciciel nie chciał dać prowadzić młodemu przez to prowadziłem jeden samochód, a on drugi. Droga powrotna wydawała mi się znaczniej szybsza niż gdy jechaliśmy na te miejsce, ale może to lepiej. Wjechaliśmy do podziemnego garażu i zaparkowałem samochód.

-Zostajesz Gregory? - spytał Kui gdy wyciągałem swoją torbę z bagażnika. W sumie mógłbym zostać zapewne obiad bym zjadł z nimi i spędził wspólnie czas, ale miałem przeczucie za którym musiałem podążyć. Nigdy moje przeczucia się nie myliły i muszę wrócić na tamte miejsce, ale ubrany w bardziej normalniejsze ciuchy oraz po kawuni.

-Chciałbym, ale nie mogę.

-Co będziesz w takim razie robić? - zapytał ciekawsko Dia.

-Muszę coś sprawdzić - odparłem idąc do swojej veci, a wszyscy popatrzyli na mnie.

-Nie idę do pracy - westchnąłem przewracając oczami.

-No nie wiemy Grzesiek - odparł San - wyglądasz na spiętego i zamyślonego.

-Wydaje się wam - uśmiechem się do nich aby pokazać iż jest dobrze - jadę do siebie. Może zrobię sobie coś do jedzenia i do sklepu muszę - rzekłem kłamiąc ich trochę, ale nie mogłem powiedzieć prawdy. Nie w tym przypadku.

-To uważaj na siebie - powiedział Carbo, który delikatnie był skacowany, ale żywy.

-Dzięki może później przyjadę! - powiedziałem z uśmiechem wsiadając do swojej ukochanej veci. Na spokojnie odpaliłem ją, a następnie wyjechałem z garażu. Pod swój blok podjechałem po około dwudziestu minutach i zaparkowałem przy krawężniku na swoim standardowym miejscu. Wysiadłem z samochodu zamykając go na pilota i na spokojnie ruszyłem do mieszkania. Byłem troszkę nie wyspany, ale kawa miała mnie pobudzić, a przede wszystkim musiałem przekonać się co pokazywała mi moja podświadomość.
Zrobiłem na szybko sobie kawę, która zalałem wrzątkiem i posłodziłem, a między czasie wrzuciłem brudne cichy do pralki wraz z tymi co miałem na sobie. Z szafy wyciągnąłem czarne bojówkarskie spodnie i luźną moro podkoszulkę. Nie mogłem wziąć krótkich spodni nawet jakbym chciał gdyż w dalszej części mogły być pokrzywy bądź bluszcz.

Ubrany wziąłem z komody gpsa oraz latarkę. Wsadziłem to do kieszeń jak i telefon. Wróciłem do salonu połączonego z kuchnią i napiłem się kawy. Czułem dziwną ekscytuje i ciekawość, która mnie tak naprawdę kierowała do tego aby dowiedzieć się prawdy. Musiałem przekonać się czy ten wilk nie był tylko moim wyobrażeniem i czy na pewno tam był. Wypiłem całą kawę i wziąłem nóż myśliwski na wszelki wypadek, który przypiąłem do szlufki w spodniach. Przygotowany wyszedłem z domu schodząc powoli po schodach w dół. Moja vecia powinna dać sobie radę z dojechaniem na miejsce, a jak nie to zostawię ją gdzieś w lesie i zostawię włączony GPS aby odnaleźć się w drodze powrotnej. Nagle zaczął dzwonić do mnie ktoś przed to westchnąłem otwierając drzwi od bloku, a z kieszeni spodni wyciągnąłem telefon, który grał cicho "ta kolońska i szlugi".

-Halo? - odezwałem się odbierając połączenie.

-No ile można do ciebie dzwonić! - prychnął Nico.

-Co chcesz Carbo? - spytałem cicho i otwierałem drzwi do auta.

-Gdzieś jedziesz?

-Na zakupy - mruknąłem - o co chodzi?

-No tak - mogłem stwierdzić iż zrobił tak zwanego facepalma na co zaśmiałem się cicho - nie wiesz co robi Dantuś?

-Nie mam bladego pojęcia - odpowiedziałem - jednak chyba nie chcesz wchodzić głębiej w departament narkotyków to nie jest odpowiednie miejsce dla ciebie!

-No co ty Grzesiu no! Taka mała informacja?

-Prowadzi chyba sprawę związaną z waszymi miejscami dilerowania, dlatego też was przed tym ostrzegałem - oznajmiłem cicho odpalając samochód - macie informatora ode mnie więc po co ci Dante?

-Tak po prostu pytam, chciałbym podenerwować go nielegalnym jeżdżeniem - zaśmiał się, a ja zapiąłem pas bezpieczeństwa.

-Pewnie gdzieś jest - rzekłem - musisz szukać po prostu 103, ale jeśli prowadzi sprawę to w waszych miejscach powinien bywać.

-O i to jest dobra informacja! Dzięki wielkie! Miłych zakupów!

-Dzięki! - odparłem, a on rozłączył się bez pożegnania. Współczułem Capeli, ale wydawało się iż lubi ścigać Carbo.
Wyjechałem z miejsca postojowego i ruszyłem w stronę lasów. Jechałem w jedną i drugą stronę więc nie miałem problemu z zapamiętaniem drogi do miejsca gdzie spędziliśmy noc. Droga jak na złość dłużyła się, a słońce dominowało na niebie z którego lał się żar. Wziąłem głęboki wdech i wydech skupiając się na drodze. Zjechałem w końcu po pół godzinie jazdy na polną drogę i starałem nie zniszczyć zawieszenia przez występujące dziury.

Nie była łatwa droga i przez wysokie zawieszenie w terenowym wozie nie wziąłem pod uwagę iż takie są tu dziury. Stanąłem więc stwierdzając iż bez sensu jest dalsza jazda. Nie chciałem niszczyć zawieszenia ani samochodu, bo czymś musiałem w końcu wrócić do miasta. Wyciągnąłem z kieszeni GPS i odpaliłem go. Zmodyfikowałem go w ten sposób iż był kompatybilny z moim telefonem. Upewniwszy się iż GPS działa wysiadłem z auta zamykając je na cztery spusty. Wziąłem głęboki wdech w płuca przez nos, a następnie wydech przez usta. Czekało mnie kawałek do przejścia więc stwierdziłem iż najlepszym wyjściem będzie przebiec te dwa może trzy kilometry. Tak więc ruszyłem sprintem przed siebie uważnie obserwując teren. Oddychałem miarowo aby nie męczyć się za bardzo i nie złapać kolki. Po kilkunastu minutach biegu dobiegłem do polanki na której byłem dziś. Wziąłem głęboki wdech czując jak zadyszka mnie złapała. Podszedłem prędko pod strumyk i napiłem się wody z niej. Poczułem jak coś mnie ciągnie w stronę lasu.

Moja intuicja kazała iść w tą stronę w którą ruszyłem w nocy. Niewiele myśląc po prostu ruszyłem w głąb lasu i po kilku minutach iścia przed siebie stanąłem w miejscu kucając przy śladach wilczych łap. Zmrużyłem powieki i ruszyłem w głąb lasu. Biegłem przed siebie za prowadzącą mnie intuicją przez gesty las w końcu znalazłem dzięki niej wcześniej ślady oraz sierść. Może tym razem znajdę odpowiedź co się stało z dziewczynką. Szybkimi truchtem obserwowałem wszystko wokół szukając jakiś poszlak aż potkąłem się o wystającą gałąź.

-Kurwa - soczyście przeklnąłem czując wbiłem się z impetem w ziemię. Podniosłem się na równe nogi i wziąłem głęboki wdech aby uspokoić swój oddech. Mój wzrok skupił się na spince i to różowej spince, a tętno podniosło mi się gdyż poczułem jak szumi mi w uszach. Od razu zauważyłem łapy, ślad łap. Ruszyłem za nimi powalonym krokiem, bo nie wiedziałem czy wilki nie są w pobliżu, a raczej nie chciałem z nimi konfrontacji. Czas mijał szybko wśród natury i ciszy panującej tutaj mimo tego, że wiedziałem o tym iż jest tutaj życie. Jednak cisza była zbyt dziwna. Zszedłem na dół po czymś co wyglądało na wzór zejścia w między skały, ale czułem iż muszę tu wejść. To było silniejsze ode mnie. Przeszedłem na drugą stronę jakby naturalnego muru ze skał i porostów, a moim oczom ukazało się jeziorko przy którym były wilki, a wśród nich ktoś kto zdecydowanie nie pasował do wilczego świata. Na spokojnie ruszyłem w stronę dziewczynki o brązowych włosach związanych w kucyka siedzącej w różowej sukience przy dwóch wilkach. Jednym białym, a drugim brązowym. Czułem na sobie wzrok wszystkich wilków, które były jeszcze tutaj, ale liczyła się tylko dziewczynka. Nie wiem skąd ona tutaj się znalazła i dlaczego tak daleko od domu, ale liczyło się to iż jest.

-Jesteś Jessica co nie? - spytałem spokojnie, a dziewczynka spojrzała na mnie.

-Tak ploszę pana, a pan kim jest? - zapytała słodkim delikatnym dziecięcym głosikiem.

-Jestem Gregory Montanha - rzekłem, ale szybko się poprawiłem - jestem policjantem i twoi dziadkowie bardzo za tobą tęsknią.

-Ale mama mówiła iż nie chcą mnie widzieć - szepnęła - wolę zostać tutaj z pieśkami! - powiedziała oburzonym głosikiem.

-Wiesz twoi dziadkowie bardzo się martwią dlatego też jestem tutaj. Poszukuję cię od dwóch dni.

-Nie chce wlacać do domu!

-Czy twoi rodzice robili ci krzywdę? - kucnąłem czując się niepewnie wśród tylu dzikich zwierząt, ale skoro zaakceptowały ludzkie szczenię to raczej nie będę zagrożeniem.

-Yhym - mruknęła kiwając potwierdzająco głową, a w jej niebieskich oczach widziałem łzy.
Wilki wpatrywały się we mnie.

-Obiecuje, że nic więcej złego cię nie spotka. Twoi dziadkowie bardzo tęsknią i martwią się o ciebie. Chcą zabrać cię do domu - mówiłem szczerze, bo nie było co ją kłamać - zabiorę cię do domu dobrze?

-Dlaczego? - wyszeptała i niepewnie zrobiła krok w moją stronę, ale jej drogę zagrodził wilk dużo większy niż od reszty. Wilk o srebrnej sierści i tych złotych oczach, które wczoraj widziałem.

-Chcę zabrać ją do domu - mruknąłem do wilka wpatrując się w jego oczy. W końcu to jego ślady przyprowadziły mnie tutaj. Zwierzę obszedło dziewczynkę i przysunęło ją do mnie. Wyciągnąłem dłoń w jej stronę, którą przyjęła. Delikatnie przysunąłem ją do siebie i wziąłem na ręce. - Zabiorę cię do dziadków będą szczęśliwi gdy cię zobaczą całą i zdrową.

-Naplawdę?

-Nawet nie wiesz jak - uśmiechnąłem się do niej i zerknąłem w stronę wilka, który zniknął gdzieś, ale widziałem iż zostawił po sobie ślad krwi.

-Kudłatek pomógł mi - powiedziała nagle więc spojrzałem na nią - czy i ty jesteś w stanie mu pomóc? Ma lane w boku.

-Postaram się mu pomóc - powiedziałem i pogłaskałem ją po plecach - musimy iść - oznajmiłem i powolnymi ruchami opuściłem małą dolinkę tym samym sposobem, którym się tutaj znalazłem czyli przez szczelinę. Wyciągnąłem telefon i wybrałem numer do Hanka, który powinien zajmować się tą sprawą.

-Co chcesz Grzesiu mamy urwanie głowy z tą sprawą! Nie nadaje się do tego! Dlaczego nie mogłeś odpocząć tyle ile trzeba było! Teraz wszystko na mojej głowie!

-Znalazłem ją - powiedziałem cicho do telefonu, a Hank nagle jakby przestał oddychać.

-Gdzie jesteście?!

-Namierz mój telefon - odpowiedziałem i rozłączyłem się uśmiechając do dziewczynki, która wtulona była we mnie. Wiedziałem, że trochę zajmie nim mnie namierzyć więc wysłałem mu lokalizję w postaci wiadomości. Pogłaskałem ją po plecach i szedłem w stronę polany. Czułem jak adrenalina opada z mojego ciała i jak nogi stają się delikatnie jak z waty lecz szedłem do przodu. Musiał ktoś z mojego departamentu przylecieć aby odebrać ode mnie dziewczynkę.

Czy Gregory wróci do doliny?
Czy będzie miał problemy z PD?

2371 słów

Kolejny rozdział 29.03

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro