Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6



Sierpień był w tym roku nader gorący i wietrzny. Może to z powodu właśnie tej pogody cały miesiąc spędził u Zabiniego we włoskiej posiadłości jego nowego ojczyma. Jego matka zaproponowała to Narcyzie, gdy tylko nawiedzili ich pod koniec lipca w Dworze Malfoy'ów. Obie kobiety doskonale zdawały sobie sprawę z powagi sytuacji, jaka obecnie nastała w środowisku czystokrwistych czarodziei, powiązanych z czarnomagicznym światem Śmierciożerców. Lady Malfoy nie oponowała, tak samo zresztą jak jej mąż. Taka sama propozycja padła również w kierunku rodziny Parkinson i Notta Seniora. I o ile rodzice Pansy nie mieli nic przeciwko, ojciec Teo już taki skory do ugody nie był.

Wręcz przeciwnie. Stary Nott nie dość, że nie wyraził zgody na wyjazd jego jedynego syna, to jeszcze zabronił mu kontaktu z przyjaciółmi. Podobno zamknęli się gdzieś w Bułgarii w jednej z mniej odwiedzanych rodzinnych posiadłości i tam ćwiczyli czarnomagiczne zaklęcia, ważenie trucizn, szkodliwych eliksirów czy tworzenie niebezpiecznych artefaktów przesyconych czarną magią. Jak później w szkole opowiadał Teodor, wszystko to było testowane na nim. Z wyjątkiem natychmiastowo działających trucizn czy zaklęć, mających na celu doprowadzić przeciwnika do rychłej śmierci. I było to po nim widać. 

Wracając jednak do meritum...

Wakacje u Zabba pozwoliły całej trójce oderwać się tymczasowo od tej chorej sytuacji, jaka zakorzeniła się wśród czystokrwistych, którzy opowiadali się w przeszłości za ciemną stroną. Powrót Voldemorta zasiał strach wśród jego dawnych popleczników. Jego pierwszym krokiem po odzyskaniu dawnej mocy była zemsta na tych, którzy go zdradzili. Część skończyła martwa, inni katowani przez kilka do kilkunastu dni trafiali do Munga, doprowadzeni torturami do agonalnego obłędu. Ci, którym udało się to przeżyć, Czarny Pan łaskawie ofiarował drugą szansę. Byli wśród nich Malfoy'owie.

Często gościł w jego rodzinnym domu. Matka, choć niechętnie, pisała mu o tym w listach. Cieszył się nie jako z tego, iż nie ma go we Dworze. Z drugiej jednak strony martwił się o rodziców. Narcyza zawsze z przerażeniem wypowiadała się na temat ewentualnego powrotu Voldemorta. Matka Blaise'a jednego wieczoru wzięła go na rozmowę. Chyba na prośbę Lady Malfoy. Dyskutowali wtedy na temat możliwości, potencjalnych sytuacji czy też przypuszczalnych hipotez, jakie mogą się ziścić w posiadłości blondyna.

Przerażała go ta wizja.

Pansy po każdej sowie z domu zamykała się w swoim pokoju i nie wychodziła z niego do następnego dnia. Pojawiała się na śniadaniu w potarganych włosach, powyciąganych ciuchach i z mocno podkrążonymi oczami. Wiedzieli, że płakała. Wylewała hektolitry łez. Choć ściany w letniej posiadłości nowego męża matki Zabba, położonej niedaleko Livorno, raczej nie przepuszczają dźwięków z konkretnych pomieszczeń, rozpaczy czarnowłosej nie można było nie usłyszeć. Nie mówiła jednak co zawierała w sobie korespondencja. A oni nie dopytywali. Pani domu sama się zajęła tą sprawą i dbała, by Pans po każdym takim kryzysie miała w niej oparcie.

Dni mijały im na pływaniu, lataniu na miotle, czytaniu książek czy graniu w szachy lub Wybuchającego Durnia. Trzy popołudnia w tygodniu spędzali z Gianą w podziemnej sali ćwiczeń. Matka Diabła szkoliła ich w zaklęciach obronnych, podstawach oklumencji oraz prostych i niezbyt krzywdzących klątwach. Draco domyślał się, iż było to bardziej skierowane w kierunku jego osoby. Wyraźnie wyczuł ingerencję rodzicielki. Przyjaciele zapewne korzystali przy okazji. Wieczorami rozprawiali w trójkę o potrzebie czy też bezcelowości tych praktyk. Każda taka debata kończyła się wnioskami, że jednak nadeszły czasy, kiedy takie działania są niezbędne, by jakoś w miarę egzystować w nadchodzącej rzeczywistości.

Draco dodatkowo dalej ćwiczył podróże senne. Niestety jedyne umysły, jakie mógł odwiedzać, należały do zwierząt, jakie znajdowały się na terenie posiadłości Massimo Biannichi. Było to dla niego o wiele bardziej męczące niż tradycyjne studiowanie świadomości czarodziejskiej. Aż nie nadszedł ten pamiętny wieczór pod koniec trzeciego tygodnia sierpnia. Massi, jak zwykł nazywać go czarnoskóry, poczęstował ich swoimi zapasami Ognistej Whisky. Degustowali kilka konkretnych roczników. Początki nie były zbyt kolorowe, jak to ma z reguły miejsce po spożyciu wysokoprocentowych i mocnych trunków po raz pierwszy. Biannichi uważał, że są w odpowiednim wieku, by powoli zaznajamiać się z rozkosznymi smakami czarodziejskich alkoholi. Upił się wtedy. I to bardzo...

Nieświadomie przeniósł się do umysłu czarodzieja. Była to dla niego miła odmiana po ciągłym oglądaniu prymitywnych zwierzęcych pragnień. Jeśli można było tak to określić. Zastanawiał się krótko, gdzie wylądował. Stał na klifie. Wiatr smagał jego włosami. Dziwne, że to czuł. Musiał być mocno związany magicznie z odwiedzaną duszą. Zesztywniał w pewnym momencie. Znajomy zapach wdarł się do jego nozdrzy. Powiódł za nim niczym głodny za wonią jedzenia. Zaczęło go doprawdy intrygować kogo nawiedził.

Odpowiedź przyszła, gdy przekroczył mocno wyświechtaną furtkę pokaźnego ogrodu. Róże, lilie, dużo kolorowych kwiatów, których nazw nie znał bądź nie pamiętał. Pomiędzy nimi ścieżka, którą odważnie kroczył, niepewny tego co zastanie. Na samym środku znajdował się plac z donicami wielkich orchidei. Okalały trawiastą przestrzeń, na której położony był typowo piknikowy koc w białoczerwoną kratę. Tego, kto na nim leżał się nie spodziewał.

Patrzył oniemiały. Ścięło go totalnie. To nie było możliwe. On nawet tego nie chciał, nie myślał o tym...

- Malfoy?! Co ty tu robisz?! - zerwała się na nogi, ewidentnie przerażona. Nie widział co ma powiedzieć. W ogóle nie wiedział jak ma się zachować. - Merlinie, to jakiś koszmar...

- Dlaczego sądzisz, że to koszmar Hermiono? - zrobił to. Odezwał się do niej jej imieniem. Tak czule zabrzmiało ono w jego ustach. Przynajmniej miał taką nadzieję. Utkwiła w nim swoje spojrzenie. Zdziwione.

- Odezwałeś się do mnie po imieniu... - szepnęła w jego stronę. Usłyszał mimo jej delikatnego głosu.

- To takie dziwne? Tak w ogóle to co to za miejsce? - rozejrzał się dookoła siebie. - Ładnie tu.

- Tooo... to jest mój wymarzony ogród. Moja taka jakby oaza spokoju, relaksu. Chciałabym kiedyś takie coś stworzyć. Obojętnie czy magicznie czy też własnymi rękami. Nie rozumiem tylko dlaczego śnię o tobie. Dlaczego w ogóle ktoś się tu pojawił? Nikogo tu nie wpuszczam. Nawet Rona nie chciałabym tu widzieć.

Prowadziła ze sobą zażartą dyskusję jeszcze przez dłuższą chwilę. Ciekawy widok, zaiste. Jej inteligentne rozważania przyprawiały go o dreszcze i gęsią skórkę. Po głowie chodziło mu multum myśli. Czuł, że powinien coś zrobić. Zastanawiał się tylko czy to jego własna inicjatywa czy może spowodował to alkohol, trawiący jego śpiący organizm.

Złapał ją za dłoń. Jej skóra była niezwykle delikatna. O wiele przyjemniejsza niż mógł sobie wyobrazić. Poczuł jak prąd przebiega wzdłuż jego nerwów. Nieznana energia przenikała jego ciało. Ostatni raz czuł się tak, gdy wybierał różdżkę u Olivandera.

Ponownie spojrzał w jej miodowe oczy. Widział to. Ona poczuła coś podobnego. Jego ręka sama powiodła w kierunku jej policzka. Ledwie go musnął zewnętrzną stroną dłoni. Poczuł ostre szarpnięcie w brzuchu. W chwile później zerwał się do pozycji siedzącej, zlany potem, z ciężkim oddechem szybko wydobywającym się z jego płuc. Wrócił do Włoch. Wytrzeźwiał natychmiastowo. Pierwszy raz odwiedził Granger w jej śnie. Nie próbował tego wcześniej. Ba, nawet mu to by do głowy nie przyszło, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że był w pieprzonych Włoszech, a ona zapewne w Anglii. Takie odwiedziny są raczej nie możliwe. Nie pisano o takiej możliwości w książce, którą dostał od matki. Tam z reguły było napisane o podróżach do umysłów śpiących przebywających w tym samym budynku bądź oddalonym w bliskiej odległości.

Pewnie dlatego miał problem ze złapaniem oddechu. Padł na poduszki tak szybko, jak się podniósł. Spał do południa. Mimo tego odczuwał lekkie zmęczenie. Ta wycieczka musiała go mocno osłabić.

Nie powiedział o tym nikomu. Zamknął to w swoim oklumenowym kufrze i ułożył w wielkiej bibliotece, jaką był jego umysł. Nie odwiedził jej już do końca wakacji. 

***

- Jak się trzymasz? - Pansy martwiła się o Teo. Nie wyglądał zbyt dobrze. Jego posiniaczona twarz gdzieniegdzie nosiła jeszcze ślady różnego rodzaju pozostałości po bolesnych wymysłach jego ojca. Obecnie młody Nott opierał swoją głowę na jej ramieniu, usilnie próbując zmienić temat ze swojej sponiewieranej osoby na jakiś bardziej przyjemny. Draco z Blaisem zastanawiali się czy mogą coś zrobić dla niego. Ulubiona słodycz, napój, może jakiś specyfik na bolączki. Czarnowłosy wszystkie propozycje zbywał mruknięciami albo machnięciem ręki. Niestety, po tym drugim syczał z powodu obolałego ramienia. Pansy miała ochotę rozpłakać się nad jego osobą za każdym razem, gdy z jego ust wydostawał się jęk bólu.

- Wiem co mu pomoże! - wykrzyknął czarnoskóry, sprawiając jednocześnie, że pozostali podskoczyli ze strachu przed jego nagłym wybuchem - Tylko, że to się wiąże z tym, że ktoś z nas musiałby się udać do przedziału Krukonów. - dokończył z radosnym uśmiechem i sugestywnym ruchem brwi. Ryknęli śmiechem chwilę później. Najwyraźniej Teo udało wykrzesać w sobie odrobinę silnej woli, rzucając w kumpla książką leżącą obok niego. Niefortunnie ten się uchylił przed przedmiotem, przez co oberwała potylica blondyna. Draco nieprzygotowany na to przypadkowo pociągnął za sprzączkę torby, leżącej w luku nad ich głowami. Niestety, zrobił to tak zamaszyście, że plecak, który znajdował się na niej spadł na niczym nieświadomego Zabiniego. Cudowna reakcja łańcuchowa, która wszystkim poprawiła humory. Nawet Teo podniósł się do pozycji siedzącej wyprostowanej i do końca podróży wykazywał oznaki ożywienia rozmową, podróżą, towarzystwem.

Omawiali wszystko. Od wydarzeń z finału przez atmosferę wakacyjną po pogłoski z Ministerstwa.

- Matka mówiła do Massiego, że ten cały atak na Pottera to robota kogoś z Ministerstwa. W końcu Dementorzy podlegają właśnie im.

- Chyba, że Czarny Pan już zaczął zbierać popleczników. - zauważył Teo.

- Kiedy Lucjusz odwiedził mojego ojca przed naszym wyjazdem, rozmawiali o planach, jakoby w Ministerstwie miała zostać utworzona siatka szpiegowska. Kontrola aportacji, świstoklików, magicznych stworzeń... Słyszałeś coś o tym, Draco? - Pansy utkwiła w nim swoje ciemne spojrzenie.

- Niestety. Matka opanowanie histeryzuje, choć stara się tego nie pokazywać. Ojciec z kolei kręci się po domu, jakby próbując znaleźć sobie jakieś produktywne zajęcie. Za to odnotowałem więcej sowiej poczty. I to przynoszonej przez sowy, których dotychczas nie widziałem.

- Mój stary chwalił się staremu Goyle'a, że ktoś z ich "towarzystwa" ma się wprosić do Hogwartu. Minister Magii nie wierzy Potterowi i ponoć nie chce paniki oraz rozpowiadania jakoby ON wrócił. Ten ktoś miałby kontrolować Pottera i Dumbledore'a. - wyrzucił z siebie Teo. Spojrzeli na niego zaciekawieni. Gdy Zabb zapytał, po co kontrolować dyrektora szkoły, Nott wzruszył ramionami. Draco domyślał się o co może chodzić.

- Wszyscy w Magicznym świecie liczą się ze zdaniem Dubledore'a. Każdy pamięta, że to ten stary okularnik pokonał Grindewalda. Od początku też poznał się na Voldemorcie i żywo działał przeciwko niemu i Śmierciożercom. Do tego zrobił ze Snape'a podwójnego szpiega. Knot obawia się, że czarodzieje opowiedzą się za nim i zechcą go na stanowisku rzekomego nowego Ministra. Stary Korneliusz nie chciałby się rozstać ze swoim stołkiem. Czyli najlepiej żeby ktoś kontrolował Albusa. No i przy okazji każdego, kto się jawnie za nim opowiada. A wszyscy wiedzą, że Potter to jego oczko w głowie. Dodatkowo opowiada na lewo i prawo o Voldemorcie, także wiecie... - urwał w końcu, nie wiedząc, co jeszcze mógłby dodać.

Na tym ich dywagacje się zakończyły. Ekspres zaczął zwalniać, co świadczyło, że już niedługo na horyzoncie narysuje się stacja Hogsmeade.

***

I rzeczywiście miał rację. Przesłodka do porzygania Umbridge zadomowiła się w szkolnym zamku na dobre. Uczyła OPCM. Nie, ona nie uczyła. Tego nie można było nazwać nauką obrony. To co się wyprawiało na tych zajęciach... Nie był w stanie w normalnych słowach znaleźć określenia na te praktyki, gdy pisał list do ojca o tym, co się dzieje dookoła. W odpowiedzi tylko poinstruowano go, by się nie wychylał, nie komentował i podporządkował nowym zasadom. Bardzo mu się to nie podobało. Zwłaszcza jej formy karania niesubordynowanych uczniów. Choć nie oponował przed dyscyplinowaniem Gryfonów, o tyle miał już obiekcje, gdy spotykało to mieszkańców jego domu. A niestety, oberwało się także kilku młodszym Ślizgonom.

Zgodnie z poleceniem ojca zapisał się wraz z przyjaciółmi do utworzonej przez nią Brygady Inkwizycyjnej. Ganiali po całym zamku, próbując dorwać ekipę Wybrańca, rzekomo spiskującą przeciwko Umbridge, Ministerstwu czy nie wiadomo komu tam jeszcze ważnemu. W tym samym liściem stary Malfoy prosił, by Draco na święta pozostał w szkole. Przypuszczał, jaki był tego powód. Zapewne w rodzinnej posiadłości tej arystokratycznej rodziny, podczas tegorocznych świąt nawiedzi ich ten cudowny i niedoceniony przez magiczny świat oswobodziciel czarodziei czystej krwi z jarzma szlam, mieszańców czy mugoli.

Tak. Zaczął myśleć po swojemu. Choć jednak nadal skrycie. Pomagały mu w tym rozmowy z Granger. Chociaż czy można to było nazwać rozmowami? Odwiedzał ją w jej snach dość regularnie. Najczęściej dwa razy w tygodniu. Starał się być zawsze ostrożny. Rozmawiali o wszystkim. Poznawali się, opowiadali o swoich marzeniach, planach. Zachowywali się tak, jakby świat na jawie nie istniał. Jakby jej przepiękny ogród był jedynym rzeczywistym miejscem. Miejscem, w którym nie było podziałów, dozoru czy domniemywań o nadchodzącej wojnie. Czasem udawało mu się przejmować pełną kontrolę nad jej nocną utopią. Pokazywał jej wtedy swoje własne obszary spokoju. Bawił się wtedy w kreatora zielonych polan, skąpanych w ciepłych promieniach słońca. Architekta leśnych gęstwin, które spowijały ich swoimi tajemniczymi zakamarkami. Przewodnika po nieodkrytych jaskiniach, ulokowanych gdzieś w półkach skalnych z dala od ludzkich oczu. Kiedy wyobraził sobie ciepły, plażowy piasek oraz piętrzące się morskie fale z malowniczym zachodem słońca w tle gdzieś na południu Francji, Hermiona była zachwycona. Uśmiech, który tak uwielbiał, nie schodził z jej twarzy. Rumieńce przyjemnie kontrastowały z kolorem jej włosów, które wiatr smagał swym powiewem. Kiedy śmiejąc się niczym dziecko wbiegła do, o dziwo, ciepłej wody, nie mógł zablokować swojego śmiechu, który na siłę próbował wydostać się z jego ust. Dołączył do niej wtedy na jej prośbę. Bawili się wśród fal, chlapiąc nawzajem czy po prostu leżąc na brzegu, będąc co jakiś czas obmywanymi przez wodę.

Kiedy nie śnili, czuł jej wzrok utkwiony w jego osobie. Zapewne próbowała rozgryźć to, co działo się w jej umyśle nocą. I choć tak bardzo chciał móc jej to wszystko wyjaśnić, nie robił tego. Cichy głosik podpowiadał mu, że ona i tak by nie zrozumiała. No bo co by miał jej powiedzieć? Że jest nią totalnie zauroczony? Że nie wyobraża sobie co mogło by się jej stać? W jakim niebezpieczeństwie żyje, trzymając się z Bliznowatym?

Nie. To się nie mogło wydarzyć. Wszechświat zadecydował za nich. Byli po dwóch różnych stronach magicznej barykady. I on musiał, dla dobra swojej rodziny i swojego, utrzymywać ten stan rzeczy. Wyżywał się potem na Teo za każdym razem, gdy w kierunku kasztanowłosej posyłał okrutną dla niej ,,szlamę".

Po świętach wydarzyło się coś nieoczekiwanego i jednocześnie przez niektórych spodziewanego. Dementorzy przyłączyli się do Voldemorta a z Azkabanu uciekło paru więźniów - dawnych Śmierciożerców. Wśród nich jego wujostwo. Ciotka, której tak bardzo obawiała się jego matka. Mógł tylko domniemywać, jak bardzo była teraz zmartwiona jego osobą. Wszystko oczywiście zamieciono pod dywan, obciążając za to zdarzenie konto jego zbiegłego wcześniej wuja. Knot naprawdę sfiksował. Zwłaszcza kiedy Umbridge jawnie zaczęła się panoszyć po Hogwarcie i nadinterpretować swoje obowiązki. Starał się w snach przestrzegać Granger, których korytarzy unikać, w jakich godzinach BI będzie kontrolować poszczególne piętra, czy w końcu co ta raszpla planuje im zrobić, gdy już wpadną w jej ręce. Nie wiedział tylko, czy mu uwierzy. Czy zaufa nocnej postaci, którą odgrywał przed nią. Nie musiała tego robić. Dlaczego miałaby wierzyć w jej senne wyobrażenie jego osoby?

Ale jednak, chyba podświadomie, to robiła. W końcu bardzo długo umykali ich czujnym oczom i różdżkom, gotowym wypuścić zaklęcia krępujące w całą ich ekipę. Umbridge jednak nagięła  wszystkie możliwe zasady i przywileje. Dodawanie do herbaty uczniów Veritaserum podczas ich przesłuchiwań było moralnie niewłaściwie. Wyraził to otwarcie w liście do rodziców. Ojciec odpisał by dalej siedział cicho i się nie wychylał. Co więcej, zabronił mu pisać do końca roku szkolnego. Miał już tego wszystkiego serdecznie dość.

Domyślał się, że w końcu trafi się ktoś  z ich powstańczej grupy. To jemu zlecono wtedy doprowadzenie do jej gabinetu Chang. Specjalnie starał się jej unikać, jednak nie mógł zbyt długo grać na zwłokę. Pod wpływem Eliksiru Prawdy wyśpiewała wszystko, o co ją zapytano. Złapali wszystkich. Głupszej nazwy nie mogli wymyśleć - Gwardia Dumbledora. Wiadomym było, że za wszystko winą obarczą dyrektora właśnie. Knot zjawił się w szkole w towarzystwie paru współpracowników i Szefa Aurorów. A ten podobno im zwiał w wielkim stylu. Umbridge go zastąpiła. Jeśli wcześniej myślał, że było źle to teraz mogło być już tylko coraz gorzej.

Natomiast on dalej grał swoje role.

Za dnia wroga numer jeden.

W nocy uciekał do Granger.

***

Uśmiał się. Naprawdę musiał oddać, że rudzi bliźniacy mieli dryg do takich właśnie akcji. Ich pokaz fajerwerków był fantastyczny, emocjonujący, a widok przerażonej i wściekłej Umbridge osłodził mu wszystkie nadszarpnięte wcześniej z jej powodu nerwy. Razem z tłumem wybiegł na dziedziniec wiwatować. Trzymał się jednak trochę na uboczu. Obserwował JĄ. Była taka szczęśliwa i radosna. Podskakiwała ze śmiechem wraz z Luną. Nie zauważył kiedy obok niego nagle zmaterializował się Teo. Obaj obserwowali dwie zabronione im dziewczyny.

- Miła odmiana po tych wszystkich wydarzeniach, co nie? - zagadnął brunet. Spojrzał na jego rozmarzoną twarz. Wrócił jednak wzrokiem z powrotem do Hermiony.

- Tak. - nie było sensu mówić nic więcej. Obaj w tym samym momencie westchnęli jakby z ulgą, ale i z dozą rozmarzenia.

Zdziwił się jednak, gdy Granger odwróciła się przerażona w stronę tłumu. Zaraz przywołała do siebie rudzielca. Szybko wymknęli się z tłumu w stronę wnętrza szkoły.

- Wiesz, że wypadałoby pójść za nimi? - Nott bardziej stwierdził niż pytał. Malfoy pokiwał twierdząco. Coś się szykowało. Najgorsze było to, że podskórnie czuł, iż będzie to miało związek bezpośrednio z jego osobą.

Tak jak się domyślali, Potter chciał gdzieś zwiać przez gabinet Umbridge. Niestety ta dorwała go wcześniej, a BI miała za zadanie złapać jego przyjaciół. Mimo, że zlecono mu złapanie Longbottoma, usilnie próbował dotrzeć najpierw do Hermiony. Niestety, Goyle był szybszy. To co się potem działo w gabinecie tej raszpli wywarło duży wpływ na wszystkich.

Po pierwsze podniosła rękę na Pottera. Nauczyciel nigdy nie powinien stosować siły wobec ucznia. Ojciec wpajał mu to od samego początku, że jeśli ktokolwiek z grona pedagogicznego uderzyłby adepta Hogwartu, skazałby siebie na natychmiastowe dyscyplinarne zwolnienie. Nie ważne wobec kogo ten czyn byłby skierowany - czystokrwistego, półkrwi czy mugola. Nawet transmutacja nie była tak srogo karana, o czym przekonał się rok wcześniej.

Po drugie, wyszło na jaw jej bezprawne używanie Veritaserum. Widział szok malujący się na twarzach wszystkich. Kasztanowowłosa chyba nawet odetchnęła w tamtym momencie. Wcale by się nie zdziwił, gdyby podejrzewała to już wcześniej.

Po trzecie i ostatnie. Coś przez co nawet oni - Brygada Inkwizycyjna - zaczęli po cichu kwestionować jej metody i słuszność działań. Cruciatus wobec Pottera i każdego z jego przyjaciół. Widział przerażenie na twarzach Gryfonów i Lovegood. Widział też strach i niedowierzanie na twarzach Goyle'a i Crabbe'a. Wszyscy razem wstrzymali oddech, gdy różowa lampucera skierowała różdżkę w siedzącego na krześle Bliznowatego.

Merlinie dopomóż. Musiała się odezwać. Zastanawiał się tylko, jak ta niby inteligentna czarownica nie wyczuła podstępu, którym wypowiedź Granger wręcz ociekała. Uwierzyła jej na słowo. Poszli do Zakazanego lasu, pozostali zaś zostali w gabinecie. Nott zerknął na Draco porozumiewawczo. Pochylił się do trzymanej przez niego Lovegood i coś jej szepnął, jednocześnie wsuwając w jej dłoń jej różdżkę. Chwila moment i cała BI leżała na podłodze w gabinecie nauczycielki OPCM po dość silnych zaklęciach Drętwoty. Obtłukł sobie całe plecy i kręgosłup wpadając na ścianę od siły zaklęcia małej Weasley. Musi zapamiętać, że za tę sytuację Teo będzie mu dłużny butelkę Ognistej.

To co wydarzyło się później... na zawsze zmieniło jego życie. Ojciec zawiódł. Poniósł porażkę w Departamencie Tajemnic i wraz z pozostałymi Śmierciożercami wylądował w Azkabanie. Kiedy wracał pociągiem do Londynu, zdziwił się, że z dworca odbiera go matka Zabba.

- Pani Biannichi. - skłonił się nisko na powitanie. Zaraz obok niego zjawił się Blaise, przytulając lekko rodzicielkę.

- Nie mamy za dużo czasu. - pociągnęła ich obu za łokcie do wyjścia. Szła dość szybkim krokiem, co chwilę rozglądała się nerwowo. Nie rozumieli tego, nie wiedzieli co się dzieje. Przerazili się.

- Mamo, co jest gra...

- Nie teraz, Blaise. Szybko za mną tu do tego pomieszczenia. - wskazała na starą zamykaną poczekalnię. Wepchnęła ich przodem, rozejrzała się jeszcze dookoła i dołączyła do nich, zamykając za sobą drzwi. Machnęła parę razy różdżką w stronę drzwi i odwróciła się w kierunku blondyna. - Posłuchaj mnie teraz bardzo uważnie Draco. Cokolwiek się wydarzy po powrocie do Dworu, nie reaguj. Pod żadnym pozorem nie próbuj z nikim walczyć, knuć ani tym bardziej rozmawiać, jeśli nie będzie to konieczne. Twoja matka została zakładnikiem. Kartą przetargową Czarnego Pana wobec Lucjusza. Prawdopodobnie będzie chciał też wykorzystać ją w twojej kwestii. Jeśli będzie to możliwe zrób wszystko żeby zapewnić jej względne bezpieczeństwo. Rozumiesz mnie?

- Ttt... tak... - wyjąkał z trudem.

- Dobrze. - westchnęła z ulgą. - To bardzo dobrze. Narcyza prosiła mnie w ostatnim liście żebym przekazała ci to wyjawiając jak najmniej faktów. Powinieneś jednak wiedzieć, że we Dworze oprócz Sam Wiesz Kogo jest jeszcze twoja ciotka Lestrange i kilku Śmierciożerców. Na dniach ma ich się tam zjawić więcej. Zapamiętaj - to już nie jest twój dom. To teraz twierdza Vol... Wiesz Kogo... - w jej oczach pojawiły się łzy. Ta silna kobieta, która opanowaniem dorównywała jego matce teraz roniła słone krople żalu nad jego osobą. Uderzyło to w niego jeszcze bardziej.

- Rozumiem.

- To dobrze... tak, dobrze. - odwróciła się napięcia ku wyjściu, wyszeptała kilka inkantacji i otworzyła drzwi wskazując im głową by wyszli. - Przed dworcem będzie na ciebie czekał jeden z nich. Nie wiem kto. Pójdź z nim i pamiętaj - ta rozmowa musi wylądować w jednym z kufrów ukrytych w zakurzonej części twojego umysłu. - pokiwał głową. Przytulił jeszcze drobną kobietę, gdy ta przygarnęła go jeszcze do siebie. Zaszlochała cicho. - Trzymaj się, mój mały Smoku. I nie daj się złamać ani zniszczyć.

Nic nie odpowiedział. Uścisnął wyciągniętą rękę ciągle milczącego Blaise'a i skierował się od razu w kierunku wyjścia. Odwrócił się jednak, słysząc jeszcze nawoływanie kobiety.

- Nie myśl o niej. Nie odwiedzaj w snach. Nie wspominaj w głowie jej obrazu.

Skinął posłusznie. Wyszedł z dworca. Dwóch ciemnych typków teleportowało się z nim w pobliżu Dworu Malfoy'ów, gdzie spędził jedne z najgorszych wakacji swojego życia.

~~~

- I widzisz synuś, teraz rozpoczyna się ta bardziej mroczna i straszna część opowieści. I coś mi się wydaje, że chyba powinienem ci ją trochę ocenzurować...



♧♧♧

Cześć i czołem. Witam wszystkich mojej dłuższej nieobecności. Mała blokada twórcza, strajk laptopa, przeprowadzka, discordowe uzależnienie - nooooo trochę tych zmiennych było. Niektóre nadal trwają.

Ale wróciłam już na dobre. Wena też dopisuje. Czasu tylko brak. Dlatego też rozdziały teraz już nie w środy tylko jak się napiszą. Znaczy jak je napiszę oczywiście, bo same się nie tworzą.

Dziękuję mojej cudownej i kochanej Polci, która jeszcze nie czyta, ale się zbiera do tego powoli niczym sójka wylatująca za morze (przynajmniej tak się zarzeka :D), za okazane wsparcie i napędzanie do pisania. 

Kiedy następny rozdział? Zapewne po świętach. Wszystkie notatki i scenariusze zostały w starym mieszkaniu. Chociaż może gonitwa myśli sklei jakieś akapity, które będą nadawały się do wcześniejszej publikacji? Pożyjemy zobaczymy.

Standardowo - gwiazdkujcie, komentujcie, radźcie, zwracajcie uwagę jeśli coś nie tak z treścią.

Pozdrawiam cieplutko i serdecznie :* ;)

Nessie




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro