Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4


Uciekł. Jego wuj uciekł z Azkabanu. Nikt wcześniej tego nie zrobił. Widział jak matka to przeżywała. Zastanawiali się jak to zrobił. Czy ktoś jeszcze byłby w stanie? Na wyspie więziennej było wielu dawnych towarzyszy ojca. Była tam też siostra jego matki. Ponoć ostro fiksnięta czarownica. Nawet matka, gdy o niej wspominała, nie wyrażała się w zbyt pochlebnych frazesach. Widział, że pomimo wszystko, Narcyza odczuwa wobec pani (bo Lady to ona nie była) Lestrange swego rodzaju respekt pomieszany z dozą strachu. Gdy zapytał o to ojca, ten orzekł mu, że sam na myśl o Belli odczuwa dyskomfort i nawiedza go nieprzyjemny dreszcz. Fajne przedstawienie kogo ma się w rodzinie.

Sowy ucichły. Nie było ich już więcej. A przynajmniej nie kiedy był w domu podczas przerwy wakacyjnej. Obiło mu się o uszy, że Pottera wywalili ze szkoły za użycie magii poza Hogwartem. Miód na jego uszy. Nie na długo jednak, bo już kolejnego dnia ojciec sprostował, że decyzja została cofnięta. Nie nacieszył się tym długo. Ale nie to spędzało mu sen z powiek.

Znów widział smutek i troskę na twarzy matki. Jak zwykle ostatnio siedział w ukrytym korytarzu i podsłuchiwał rodziców. Dzięki temu chociaż w niewielkim stopniu wiedział albo domyślał się, co go może czekać danego roku w szkolnym zamku.

- Lucjuszu! Nie skończyłam tej rozmowy! - zawsze bał się tego tonu jego matki. Wyniosły, twardy, nieznoszący sprzeciwu. Ojciec był wobec niego bezradny.

- Przestań, najdroższa! To nie podlega dyskusji! - pięknie, kolejna kłótnia rodziców. Już chciał wrócić do swojego pokoju, gdy wtem usłyszał coś jakby... Płacz? Szloch? Ale przecież... Nie. To niemożliwe! Matka nigdy by... - Cyziu... Nic mu nie będzie. Nie możesz tak reagować za każdym razem kiedy...

- Lucjuszu, ale przecież... ONI go dopadną, nie dojedzie nawet do szkoły. To zbyt niebezpieczne... - tak, matka płakała. Zatroskany głos, to było to co zawsze słyszał. Ale płacz wyrywający się spomiędzy ust Narcyzy Malfoy to było coś, czego Draco jako jej syn jeszcze nie doświadczył. I bardzo mu się to nie spodobało. To znaczyło, że coś się szykuje niedobrego.

- Nie opowiadaj głupot. Dobrze wiesz, że nie mogą nikogo skrzywdzić oprócz twojego kuzyna. Draco będzie bezpieczny. Nie wierzę, że to mówię, ale prawda jest taka, że póki jest tam ten stary piernik uczniom nic nie grozi.

- Lucjuszu...

- Nie! Postanowione! Trzeba było mnie słuchać kiedy chciałem go posłać do Durmstrangu. A teraz masz ci los. Zapewniam cię, że będzie tam bezpieczny. A jeśli nie, to wiesz doskonale, że każdy kto przyczyni się do jego krzywdy gorzko za to zapłaci. - warknął w stronę żony. Po plecach Dracona przeszedł dreszcz. Rzadko był świadkiem takich ojcowskich wyznań. W sumie to na palcach jednej ręki byłby w stanie je wyliczyć.

- A jeśli oprócz Syriusza uciekł ktoś jeszcze? Jeśli ona...

- Nawet o tym nie myśl! - ojciec ostro przerwał matce. - Ona stamtąd nie wyjdzie, rozumiesz?! Nie wyjdzie! Ma dożywocie! Nie wyjdzie ani nie ucieknie! Nie położy swoich rąk na Draconie! Choćbym miał w tej chwili stanąć przed Czarnym Panem, nie pozwolę, by zbliżyła się na krok do naszego syna! - stanowczy ton Lucjusza chyba zaczął uspokajać matkę.

Nie słuchał potem. Nie był w stanie dalej tkwić w tym marazmie głośnych łez matki. To było zdecydowanie dla niego za dużo.

- A wiesz chociaż o kim mówili?

- O Belli zapewne... Żebyś ty to słyszał. Matka ewidentnie się jej... bała... - nie mógł w to uwierzyć. Wiedział, że matka obawia się o niego. W końcu był jej synem, kochała go jako matka. Jest jej jedynym dzieckiem, oczkiem w głowie. Jej kochanym Płomyczkiem. Choć obecnie nie znosił kiedy tak go nazywała. Ale wtedy... To nie był tylko strach o syna...

- O żesz... - Blaise oparł głowę na obu dłoniach. - Wiesz, matka mi kiedyś opowiadała... Miała do czynienia z twoją... ciotką... I nie wspomina tego najmilej. Kiedyś nawet parsknęła, że ten kto nie obawia się Bellatrix Lestrange jest głupcem.

- Też to kiedyś słyszałem u Parkinsonów. Jak wspominali dawne czasy i towarzyszy...

- Co u nas? - głowa Pansy pojawiła się w przedziale.

- A nic, nic. Opowiadamy sobie o szurniętej ciotce Smoka. - Czarnoskóry uśmiechnął się w jej stronę. Odpowiedziała mu tym samym, wchodząc głębiej i zamykając za sobą drzwi. Usiadła obok Dracona łapiąc go jednocześnie po przyjacielsku za dłoń. Chciała po prostu dodać mu otuchy.

- Tata mi opowiadał w te wakacje... Krótko po tym jak Syriusz nawiał. Oni też się boją. Ponoć każdy się boi. Tata mówił... - zacięła się. Chyba nie wiedziała jak to odpowiednio opowiedzieć. - Mówił, żeee... ehhh... Ponoć była druga, zaraz po wiecie kim... Że czasami była nawet i straszniejsza od NIEGO.

- Tak, też to słyszałem, jak matka gawędziła z tym swoim obecnym... - Blaise przetarł ze zmęczeniem twarz. - Wyobrażacie sobie, że...

Przerwał. Pociąg zaczął się zatrzymywać, choć przecież jeszcze nie dojechali. Mieli przed sobą przynajmniej półtorej godziny drogi. Kiedy w końcu stanął światła przy suficie i na korytarzu zaczęły migać, aż wreszcie całkowicie zgasły. Słyszeli głosy spłoszonych uczniów. Kilka krzyknięć żeby zostać na miejscach i nie wychodzić. Na szybie okna przedziałowego zaczęły pojawiać się szronowe mozaiki. Dziwne, bo przecież był wrzesień.

Nagle do przedziału wpadł przerażony Teo. Zamknął za sobą szybko drzwi i pochylił się, próbując jednocześnie złapać oddech.

- De... Demen... torzy... - wydusił pomiędzy haustami powietrza, które usilnie łapał po ewidentnym wysiłku. A może była też tam nuta strachu?

Draco nie zastanawiał się nad tym zbyt długo. Czytał i słyszał o nich. Teraz już wiedział czym matka się tak martwiła.

Siedzieli jak spetryfikowani, gdy po korytarzu przy ich przedziale przemknęła czarna zjawa. Zerknęła chyba na nich nawet. Nie wiedział. Nie widział jej twarzy. Nie widział niczego oprócz czarnej, poszarpanej, zawieszonej w powietrzu szaty. Ale zrobiło mu się  bardzo zimno. I nieprzyjemnie. I źle. I niedobrze...

Strażnicy z Azkabanu. Jedne z najbardziej bezwzględnych i głodnych szczęścia i ludzkich dusz istoty. Na samą myśl o nich człowieka przechodzą nieprzyjemne dreszcze. Nie mają w sobie krzty litości, nie czują współczucia. Nie liczy się dla nich nic ani nikt. No może poza Ministerstwem, któremu podlegają. Wysysają całe dobro jakie ma się w sobie, karmią się smutkiem i tragedią. Zaś ich pocałunek jest najwyższą karą w Azkabanie. Wielu się tego boi. Po tym nie ma już nic. Nie ma już też powrotu. Istniejesz, ale nie istniejesz.

Nie wiedział ile już minęło czasu tego bolesnego zawieszenia. Nagle znów pojawiło się światło, powrócił spokój ducha, zrobiło się cieplej. Pociąg ruszył w dalszą drogę. Uczniowie znów wyszli na korytarze. Wózek ze słodyczami wyjątkowo wyjechał w drugą podróż po przedziałach. Bo czekolada i inne słodycze są najlepsze na ten stan, jaki zawisł nad głowami uczniów po wizycie Dementorów.

- To było okropne. - otrząsnął się Teo. Pozostali mu zawtórowali. Draco się właśnie zastanawiał, skąd się wzięli i co tu właściwie robią Crabbe i Goyle. Zamierzał się ich o to wypytać i ewentualnie posłać w diabły jednak jego wzrok przykuli Blaise i Pansy. Zgodnie kręcili przeczącą głowami, jakby czytali mu w myślach.

Rozmowa toczyła się swoim torem. Quidditch, wakacje, trzecia klasa. Nie wiele się odzywał. Po spotkaniu z Dementorem, po doświadczeniu tego okropnego uczucia dotarło do niego, czemu matka była taka rozemocjonowana. Być może wiedziała jakie to uczucie albo do czego są zdolni. No nic, jakoś będzie trzeba ten rok przetrwać. Dotychczas mu się to udawało bez większych problemów. Czemu teraz miało by być inaczej?

Po dojechaniu do Hogsmeade tradycyjnie Hagrid zabrał ze sobą pierwszorocznych do łódek, starsi zaś udali się do powozów. Draco poczuł na ramieniu uścisk przytrzymujący go, jakby miał zaczekać. To był Blaise. Odwrócił się  pełni w jego stronę, dostrzegając Pansy grzebiącą w torbie jakby czegoś szukała. Nie robiła tego. Ewidentnie grała na zwłokę. Dołączył do nich Teo. Draco już chciał mu powiedzieć, że nie musi czekać na nich, gdy znowu Blaise kiwał do niego na boki głową. Co tu się działo, na Salazara?

Gdy na peronie się już trochę uspokoiło, a dookoła biegały niedobitki, w pośpiechu pędząc do punktu odjazdowego do Hogwartu, oni spokojnym krokiem ruszyli ścieżką do zamku. Nikt się początkowo nie odzywał. Każdy pogrążony w myślach, mocniej opatulał się szatami wierzchnimi. Mimo, że to dopiero pierwszy dzień września, aura była iście jesienna. Mocny chłodny wiatr tańczył pomiędzy nimi, świszcząc im nieprzyjemnie w uszach. Niebo gdzieniegdzie przecinała pojedyncza błyskawica, zwiastując nadchodzącą burzę. Czuł w powietrzu tę wilgoć, świadczącą o deszczu. Lekko rześka, przejmująca, dająca lekkiej ochłody i, o dziwo, nadziei.

Przez to właśnie lubił burzowe chmury. Wyładowania atmosferyczne potrafiły ściąć wielu odważnych. Czuł respekt przed grzmotami. Huki, błyski, szarpiący wszystkim wiatr a na samym końcu ona. Oczyszczająca ulewa. Deszcz, który swymi kroplami potrafił wszystko zmyć. Odkryć to co schowane. Ukryć to, czego nie chce się pokazać.

- Draco, ty gnomie noooo!!! - usłyszał wycie Pansy. Spojrzał w jej kierunku. Wszyscy na niego patrzyli. Aaaaha, znów chyba odpłynął w myślach.

- Przepraszam, zamyśliłem się. - wytłumaczył się pośpiesznie.

- Zauważyliśmy. Można się dowiedzieć cóż to zaprząta tę blond główkę? - Teo poczochrał jego włosy, nadając im nowego nieładu. Po chwili dodał jednak przeszywając go spojrzeniem i akcentując końcówkę. - A może KTÓŻ?

Draco spojrzał na niego niezrozumiale. Pansy patrzyła przerażona, Blaise uciekał wzrokiem. Zaraz! Unikali jego wzroku! Teo zaś patrzył na niego w zupełnie inny sposób niż dotychczas. Nie, nie powiedzieli by mu. Nie zdradzili by swojego przyjaciela. Bo przecież tym chyba byli, tak? Przyjaciółmi. A przyjaciele nie zdradzają. Gdyby mu powiedzieli to byłaby z ich strony zdrada. Nie! Na pewno nie. Nie mogli. Nie ONI!

Spojrzał ponownie w stronę tej dwójki. Pansy patrzyła na niego lekko załzawionymi oczami. Blaise miał zaś kamienną twarz - nic by z niej nie wyczytał. Za to twarz Teo... On wiedział... Draco poczuł na plecach zimny dreszcz. Nie był przygotowany na tę konfrontację. W ogóle nie był przygotowany na myślenie czy rozmowę o tym. Dotąd udawało mu się nie myśleć. Zamknął ten temat głęboko w swoim umyśle, pieczętując go skrzętnie. Wywleczenie tego teraz na wierzch... Nieee... To by się mogło źle dla niego skończyć. Nawet nie spotkał na swej drodze dotychczas zapalnika. O Merlinie, jak to tragicznie wszystko brzmi i wygląda.

- Nie bardzo wiem o co ci chodzi, Teo... - próba wyprowadzenia na manowce. Tak, czasem trzeba grać idiotę. To najlepsza obrona. Atak tym razem nie byłby dobrym rozwiązaniem tej konfrontacji. Mogłoby się to dla niego źle skończyć. Mógłby się przypadkowo odsłonić, powiedzieć coś, czego nie powinien na głos. Patrzył cały czas na kumpla. Ten z kolei posłał w jego stronę pokrzepiający uśmiech.

- Nie jesteś w tym sam, Draco. Nie ty jeden myślisz o kimś nieodpowiednim... - wwiercał zszokowane spojrzenie w Teodora. Nie rozumiał jego toku myślenia, toku prowadzenia tej rozmowy. I nie tylko on. Blaise i Pansy patrzyli to na Notta, to na Malfoya, nie bardzo odnajdując się w tej dziwnej sytuacji. Nie dane im było jednak dłużej się nad tym problemem pochylać.

Młoda Parkinson dostrzegła ponad ramieniem blondyna coś w oddali, niebezpiecznie unoszącego się w powietrzu. I to nie było pojedyncze coś. Ich ciała znów ogarnął przejmujący chłód a w serca wlał się strach, ból i rozpacz. Znowu Dementorzy. Trzecioklasiści zgodnie biegiem ruszyli w stronę zamku. Musieli się jak najszybciej znaleźć pod szkolnymi osłonami jeśli nie chcieli zostać skonsumowani przez upiornych strażników.


~~~


- I powiem ci, synuś, że to był naprawdę okropny rok. Tatuś sporo narozrabiał. Byłem totalnym gumochłonem, wrzodem na gnomim tyłku... A dziadziuś mi w tym pomagał, będziesz mu to mógł w przyszłości wytknąć. Podejrzewam, że i tak będzie chciał się przed tobą wybielić. No pewnie, że tak. Wszyscy chcemy być dla ciebie doskonali, słodziaku ty nasz kochany...


~~~


Pierwsze kilkanaście tygodni minęło spokojnie. Bez dram, niepotrzebnego nadstawiania się, zbędnych interakcji z Gryfonami. Draco cieszył się z tego ostatniego. Temat rozpoczęty przez Notta nie wrócił jeszcze przez długi czas. Sam zapomniał, że w ogóle tamta rozmowa miała miejsce. Przynajmniej dopóty, dopóki nie siedział sam w pubie Pod Trzema Miotłami. Popijał sobie właśnie drugi już kufel kremowego piwa. Spoglądał ukradkiem w stronę kasztanowłosej. Zmieniła się, to mógł stwierdzić na pewno. Jej włosy, choć ciągle nieokiełznane, przestały już żyć własnym życiem. Nie był w stanie stwierdzić czy to przez zaklęcie czy Hermiona sama zaczęła nad nimi panować. Jej twarz jak zawsze zwrócona była w kierunku przyjaciół. Śmiali się razem, cieszyli swoim towarzystwem. Brakowało tam tylko, o dziwo, Pottera. Ale co się dziwić. Słyszał od Goyle'a, że Potter nie ma zgody od opiekunów na wyjścia do Hogsmeade. Przynajmniej tu będzie miał spokój od aury Wybrańca od siedmiu boleści. 

Widok jego skrytej sympatii przesłonił mu siadający na przeciw niego brunet. Patrzyli na siebie przez dłuższą chwilę, mierząc się spojrzeniami, jakby prowadzili ze sobą bitwę. W końcu Teo po paru minutach podniósł swój pusty już kufel, wskazując na opróżnione szkło Dracona.

- Chcesz jeszcze? Ja stawiam.

- Możesz mi jeszcze jedno zamówić. Czemu nie. - wiedział, że nie ucieknie od tej rozmowy. Mógł owszem ją jeszcze odwlec, próbując po kryjomu wymknąć się z tego radosnego przybytku, jednak jaki to miało sens. Nott i tak w końcu go dorwie. Wrócił po chwili, stawiając na stoliku nowe napitki. Stuknęli się kuflami w niemym toaście, po czym obaj upili po konkretnym łyku.

Teo tym razem usiadł po jego lewej stronie zamiast na wprost. Rzucił spojrzeniem na stół uczniów Domu Godryka. Uśmiechnął się ze zrozumieniem, po czym westchnął przeciągle.

- Nie dziwię ci się. Jest nawet ładna... - Draco utkwił w nim swoje stalowoszare oczy. Nie będzie się odzywał, poczeka, aż brunet sam da mu znać, że prowadzą dialog. Na razie jego postawa ewidentnie wskazywała, iż miał to być monolog w tym momencie. - Dziecko mugoli, co nie? Mamy przesrane. Choć ty zapewne masz przesrane bardziej ode mnie. Szlama, co? No nie patrz tak na mnie. Nazywam rzeczy po imieniu. Wiesz doskonale, że dla takich jak my, tym ona właśnie jest. Nie miej żalu do Pansy. Wymsknęło jej się mimochodem. Nie zdawała sobie z tego nawet sprawy, tak samo jak ja. Próbowała mnie pocieszyć i po prostu powiedziała o jedno zdanie za dużo. Nie powiedziała wprost, że chodzi o ciebie, ale nie miałem z tym większego problemu, Wiesz, z domyśleniem się, że to o ciebie chodzi. A na dowód mych dobrych i czystych intencji - Teo teatralnie przyłożył dłoń do piersi - opowiem ci o moich źle ulokowanych uczuciach. Spójrz tam po prawej od wejścia. Widzisz stół Krukonów? A widzisz tę blondynkę z rozmarzonym wzrokiem błądzącym gdzieś w czeluściach sufitu i jej myśli? To jest właśnie Luna Lovegood. Tak, od tego Lovegooda. Wołają na nią Pomyluna, to z powodu jej specyficznego obycia... Ale mi to nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie, właśnie to jest w niej najcudowniejsze. Niczym się nie przejmuje, gwiżdże na to, co o niej gadają, myślą, jak jej dokuczają. A robią to bez przerwy...

Draco wpatrywał się to w kumpla, to w blondwłosą. Widział na jego twarzy to samo maślane spojrzenie, jakie widział w swoim odbiciu, gdy myślał o Granger. Teo miał rację, obaj mieli przesrane.

- Długo już? - postanowił zapytać. Teo wzruszył ramionami, mrucząc pod nosem coś o końcówce drugiej klasy i początku wakacji. Rozumieli się. Rzeczywiście, byli w podobnej sytuacji. Tym wyznaniem, blondyn doszedł do wniosku, że nie jest z tym wszystkim sam. Że w końcu jest ktoś, kto jest w tych samych butach co on. Owszem, mógł liczyć na Pansy i Blaise'a, jednak oni nie do końca zdawali sobie sprawę z istoty sytuacji. Nie potrafili do końca zrozumieć co Draco widzi w przyjaciółce Pottera. Teo nie musiał tego rozumieć. Sam obdarzył swoimi uczuciami kogoś niewłaściwego. Z tą różnicą, że tutaj nie chodziło o status krwi, a raczej o pozycję, o odbiór przez czarodziejską społeczność zainteresowanej i jej rodziny. Rodzina Lovegoodów bowiem była nad wyraz specyficzna, dość ekscentryczna.

- Także Draco, skoro już wiem i ty również wiesz toooo... mam nadzieję, że będę mógł w końcu dołączyć do waszych kółek wzajemnej adoracji? A z tobą czasem poużalać się nad wrednością wszechświata? - parsknął śmiechem na sam koniec i podniósł kufel. Malfoy odwzajemnił ten gest i również się zaśmiał. Stuknęli się ponownie niedopitym piwem po czym opróżnili zawartość swoich kufli. Wstali od stołu i razem wrócili do Hogwartu.

I tak było. Teodor Nott oficjalnie dołączył do ich przyjacielskiego towarzystwa. Trwał przy nim kiedy wygłupił się na zajęciach Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami. Beształ go w skrzydle szpitalnym, kiedy się nad sobą rozczulał. Udało mu się nawet ukradkiem zrobić Hermionie zdjęcie podczas meczu Quidditcha pomiędzy Krukonami i Puchonami, które od razu zostało schowane w ukrytej skrytce jego Malfoyowego kufra. Był mu za to niezmiernie wdzięczny. Całej trójce. Za okazywane wsparcie i trwanie w tych wszystkich tajemnicach. A trochę się ich zdążyło nagromadzić.

Po powrocie ze świąt wiedział, że nie będzie miał łatwo. Ojciec za wszelką cenę chciał śmierci tego hipogryfa. Draco podejrzewał, że to może być dla niego koniec. Bo Hermiona bardzo polubiła to przeklęte zwierzę. Jeśli wyrok zapadnie po myśli starego Malfoya, ona może już nigdy nie spojrzeć na niego przychylnie. Jakby kiedykolwiek miała w ogóle tak spojrzeć.

Tamten dzień z pewnością zapadnie mu w pamięci do końca życia. Chciał im tylko dokuczyć, to co zawsze. Sam nie wiedział, jak do tego wszystkiego doszło. W jednej chwili Granger stała tuż przy nim z różdżką wbijającą się boleśnie w jego podbródek. Pierwszy raz widział jej oczy z takiego bliska. Dopiero teraz mógł dostrzec cudowne jaśniejsze plamki, rozsiane po jej tęczówkach. Przez to spojrzenie kasztanowłosej było jeszcze bardziej dla niego hipnotyzujące. Spojrzenie w którym teraz malowały się złość, smutek, rozgoryczenie. Miał ochotę ją przytulić. Zapewnić, że postara się by ojciec odwołał swoje oskarżenia. byle by tylko ona nie obwiniała go o całą tę sytuację.

Czuł jej słodkie perfumy. Nic się nie zmieniło. Orchidea. Narkotyzujący aromat zmieszany z jej własnym zapachem, zapachem jej ubrań. Uwielbiał to. Często ukrywał się w bibliotece gdzieś w jej pobliżu by móc bezkarnie wdychać tę cudowną woń. Po kryjomu, niczym jakiś obłąkaniec. Teraz robił to nie w kryciu a na widoku. Tuż przy niej. I gwizdał na to czy się zorientuje.

Jednak zrezygnowała. Nie zaatakuje go choć na to zasłużył. Wiedział o tym doskonale. Merlin mu świadkiem, że chciał tylko westchnąć z ulgi, iż zaczęła się oddalać, umożliwiając mu powrót do normalnej egzystencji. Nie chciał by zabrzmiało to jak parsknięcie śmiechem.

Ale tak zabrzmiało. A on poczuł nagle jej gniew.


~~~


- I tak oto synuś, tatuś dostał od mamusi w dziób. Taaaa, ten prawy prosty to mamusia ma mocny. Do teraz pamiętam jakby to było wczoraj. Tatuś zobaczył o tu, nad swoją główką, mnóstwo gwiazdek, wiesz? - spojrzał uśmiechnięty na syna. - Obyś w przyszłości był taki jak mamusia. Żebyś walczył o swoje i za swoich. Ja byłem wtedy w stanie tylko szybko uciec, żeby broń Salazarze, mamusia mnie nie dorwała na drugą rundę... Ehhh, Scor... Czemu ty dalej nie chcesz spać? Aż tak cię to wszystko ciekawi?...



♧♧♧


Oto wlatuje na Errolu rozdział nr 4. Ojj wymęczyłam go. Tak strasznie mi się nie chciało. Mam nadzieję, że nie dało się tego odczuć?

Dziękuję za gwiazdki, miłe słowa, rady. Dużo to dla mnie znaczy, jak zawsze zresztą :D

I jak zawsze zachęcam szczerze do dalszego komentowania, poradnictwa i gwiazdkowania. Dajcie znać, że jesteście, że Wam się podoba, że robię coś dobrze ;)

Pozdrowionka, uściski, buzi buzi ;*

Wasza Nessie ;)




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro