Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 10

Myślał, unikając jakichkolwiek myśli. Wszystko, co robił, wykonywał według utartego schematu, rutynowo i automatycznie. Wstawał rano, ale nawet nie wyściubiał nosa z własnej komnaty i szedł spać. Standardowo mościł się pod łóżkiem, czasem zasypiał w łazience z butelką Ognistej w ręce. Gdyby nie skrzaty, zapewne nawet by nie jadł. Upór Fiołki i Grajdka był zdecydowanie nie do zniesienia. Ich upierdliwość przyprawiała go o ból głowy bardziej niż kac po wypitym wcześniej alkoholu.

Trwał w tym marazmie każdego dnia. Matka nie raz odwiedzała go w pokoju. Jednak wychodziła z niego szybciej niż się spodziewała. Próby dotarcia do niego spełzały na niczym.

- Draco, proszę. Nie możesz tak egzystować. Takie zachowanie nie przystoi komuś, kto zajmuje taką pozycję, jak ty. Synku, błagam, odezwij się do mnie. Jakoś to przepracujemy. Wszystko się ułoży. Przegadamy całą tę sytuację, ustalimy plan działania...

Jednak on uparcie milczał. Nie odzywał się ani do niej, ani do ojca. Chociaż z Lucjuszem żadnych interakcji nie było, więc w tym przypadku sytuacja była ułatwiona. Nie wiedział nawet, o czym miałby z nim rozmawiać. Wszystko, co chciał powiedzieć, wypowiedział przy ich ostatniej konfrontacji. Czy żałował wypowiedzianych wtedy słów? Ani trochę. Dalej podtrzymywał swoje stanowisko.

***

Euforia zagościła w szeregach Śmierciożerców. Czarny Pan zdobył mistyczną Czarną Różdżkę. Draco miał ochotę parsknąć śmiechem. Nigdy nie sądził, że Insygnia Śmierci z bajki dla małych czarodziejów naprawdę istnieją. Dreszcz przechodził po jego ciele za każdym razem, gdy po Malfoy Manor roznosił się dziki skowyt radości.

Draco się jednak nie cieszył. Draco się bał. Teraz jeszcze bardziej.

Od śmierci Dumbledore'a przestudiował wiele książek i rękopisów o wytwarzaniu różdżek. Ta dziwna fala mocy, jaka go nawiedziła - już wiedział, co to oznaczało. To on był Panem Czarnej Różdżki - najpotężniejszego atrybutu w świecie magii. A przynajmniej do czasu kiedy Złote Trio nie uciekło z Dworu. Wtedy też ataki mocy osłabły. Domyślił się, o co chodziło. Potter go rozbroił. Tak samo, jak blondyn rozbroił niegdyś zmarłego dyrektora Hogwartu. Teraz to on był właścicielem jednego z Insygniów. Pozostało mu tylko mieć nadzieję, że Voldemort w swoim szale pięcia się na szczyt i ścigania Chłopca, Który Przeżył, nie posiadał szczegółowej wiedzy o różdżkach. Zresztą, nawet gdyby chciał się czegoś dowiedzieć, to nie miał skąd. Ollivander zbiegł razem z uciekinierami i Zakon zapewne zadbał o to, by pozostał w ukryciu.

Śmierciożercy wraz ze swoim guru na powrót rozgościli się we Dworze. Znów słychać było pijackie zabawy, jęki torturowanych, płacz gwałconych. Draco nadal nie opuszczał komnat. Jednego razu Grajdek powiedział mu przy obiedzie, że Narcyza rozpuściła informacje, jakoby jej syn przechodził obecnie Smoczą Ospę. No tak, żaden z tych wynaturzonych kreatur nie chciałby teraz złapać tego świństwa. Wszyscy oczekiwali na moment, kiedy Potter i jego świta popełnią błąd, a to oznaczałoby rozpoczęcie się ostatniego starcia.

Ale Harry miał głowę na karku. Albo raczej Hermiona.

Niespodziewane odwiedziny Teo były dla niego szokiem.

- Ojciec chciał przyjść sam, ale twoja matka mu nie pozwoliła. Chciał przeprowadzić na tobie badania. Stworzyć jakąś truciznę na bazie Smoczej Ospy, żeby móc potem testować ją na mugolakach. Wysłał mnie, licząc, że się zarażę. - młody Nott uśmiechnął się pod nosem - Ale jak widać, raczej mi to nie grozi.

Brunet przesiadywał u niego od tygodnia. Przez kilka godzin dziennie pieprzył o różnych rzeczach, byleby tylko nawiązać z nim jakiś kontakt. On jednak dalej uparcie milczał. Teo był jednak wytrwały. I tak młody dziedzic doskonale wiedział, co dzieje się u Parkinsonów, jak żyje się Zabiniemu i Biannichim. Dowiedział się również, że stary Greengrass staje na głowie, by dobrze wydać swoje córki za mąż. Obeszła go także wiadomość, iż to właśnie między innymi z Lucjuszem próbuje zawiązać ów pakt. On i Astoria - dobre sobie. Zdecydowanie miał to gdzieś. Nie interesowało go zupełnie nic. Nie ważne czy chodziło o poczynania Śmierciożerców, czy o to, co działo się wśród arystokracji. Był w takim nastroju, że nawet wydarzenia w Hogwarcie nie były w stanie przykuć jego uwagi, choćby na chwilę. Chociaż akurat tam podobno działo się dość sporo.

Pewnego dnia Teo nieoczekiwanie wparował do jego pokoju zadowolony z siebie, co było u niego rzadkością.

- Dobra, po tym, co ci zaraz powiem, na pewno się ockniesz. Nie ma szans, żebyś to olał jak wszystko wcześniej. Zatem słuchaj tego. Szala zwycięstwa przechyla się na korzyść Bliznowatego. Oni włamali się do Gringotta i okradli skrytkę twojej ciotki. Nie wiem, co też tam mogło być, ale chyba coś ważnego, bo Voldek zabił wszystkie gobliny, jakie przeżyły po starciu ze spiżobrzuchem ukraińskim. Ponoć Granger nieźle na nim wywijała. A tak się ponoć boi latania... - Teo zakończył swój wywód lekką kpiną. Czekał na jakąkolwiek reakcję ze strony przyjaciela. Był święcie przekonany, że na wieść o Hermionie, Draco wybudzi się z tego letargu, w jaki popadł. Nic takiego się jednak nie wydarzyło. Nott wpatrywał się w kumpla jeszcze przez dłuższą chwilę, po czym pokręcił ze zrezygnowaniem głową, wstał i ruszył w kierunku drzwi wyjściowych, mrucząc coś niewyraźnie pod nosem. Zatrzymał się jednak kiedy usłyszał ochrypły dźwięk dochodzący spod łóżka.

- Przeżyli?

- Tak. Ty wiesz, czego szukali, prawda?

- Tak, wiem. - Teo odetchnął głęboko. Wrócił z powrotem w głąb pokoju i położył się na podłodze jak wcześniej. Patrzył w szklące się oczy kumpla. Nigdy nie widział, żeby Draco był tak zdruzgotany. Nie wyobrażał sobie, co też on zrobiłby na jego miejscu, gdyby był świadkiem takich scen z Luną w roli głównej. - Potter szuka horkruksów. Ponoć jest ich sześć. Na razie zniszczyli trzy. Podejrzewam... Podejrzewam, że w skrytce Lestrange'ów był czwarty. Bella wściekła się, kiedy zobaczyła Miecz Gryffindora. On też podobno był w jej skrytce. To wtedy... Chciała wiedzieć... Ona... - Draco nie był w stanie sklecić normalnego zdania. Gula utkwiła mu w gardle, uniemożliwiając wypowiedzenie swoich myśli. A w chwilę później zaczął się cały trząść. Znów płakał. - Jak ja mam jej spojrzeć teraz w oczy, Teo?

Nott nie wiedział, co mógłby mu odpowiedzieć. Malfoy był w naprawdę kiepskim stanie psychicznym. Obawiał się o zdrowie i życie przyjaciela. Postanowił, że jak tylko wyjdzie od niego, uda się na poważną rozmowę z jego rodzicami. Musieli się dowiedzieć, w jakim stanie obecnie znajduje się ich syn. Trzeba było przedsięwziąć jakieś kroki, póki jeszcze nie było za późno. O ile już nie było za późno.

- Odwiedź ją we śnie. Porozmawiajcie. Twoja matka mówiła, że Granger coś ci szeptała...

- Taaa, kurwa. Że nie mam nic robić. Rozumiesz to? Leżała tam i kazała nic nie robić! Nie narażać się! Pieprzona Gryfonka, do kurwy nędzy! Głupia idiotka bez grama... nienawiści... - ostatnie słowo Draco wyszeptał i zapewne, gdyby nie to, że Teo leżał w niewielkiej odległości od niego, pewnie nic by nie zrozumiał ani nie usłyszał.

- Przynajmniej wiesz, że zależy jej na tobie tak samo, jak tobie na niej. - Teo próbował go pocieszyć. Pomyślał, że może to postawi kumpla na nogi. - Odwiedź ją. Spotkajcie się we śnie. Jeśli jest tak, jak myślisz, to od razu cię wyrzuci i będziesz wiedział na czym stoisz. Ale jeśli jest tak, jak mówisz, to pewnie przyjmie cię z otwartymi ramionami i zaraz opowie o ich planach. A nie ukrywam, że przydałby się jakiś plan działania...

Nie uzyskał jednak już żadnej reakcji ze strony blondyna. Draco znów zamilkł. Nott wiedział jedno - wiadomości o Złotym Trio Gryffindoru skłaniają Malfoy'a do rozmów. Lichych i bardzo skąpych, ale jednak rozmów. Wstał i wyszedł, uprzednio zapowiadając, że następnego dnia pojawi się u niego ponownie. I rzeczywiście znów przybył, odbębnił pocieszającą pogadankę i poszedł. I tak przez kolejnych kilka dni. Trwało to jeszcze przez blisko tydzień. Tamtego pamiętnego majowego dnia nie przyszedł. Odwiedziła go za to matka.

- Jeśli nadal obstajesz przy swoim to szykuj się! Widziano ich w Hogsmeade. Przejęli Hogwart.

Nie potrzebował więcej informacji. Natychmiast wstał, w biegu ubierał to, co miał pod ręką. No tak, jak zawsze musiał to być garnitur. Przed komnatą stał Lucjusz. Gdy tylko do niego dołączyli, wyciągnął w stronę syna maskę Śmierciożerców.

- Musisz stwarzać pozory. Pamiętaj, że nie możesz sobie pozwolić na dekoncentrację. Choćby nie wiadomo co by się tam działo - skup się na celu. Tak samo jak na Mistrzostwach - z daleka, w ukryciu, nie odsłaniając się, rozumiesz? - skinął potwierdzająco głową. Wybrali stronę. Poparli jego wybór. - Postaram się nie brać czynnego udziału w bitwie. Jeśli jednak do tego dojdzie, mamy umowę z Biannichim, że wzajemnie się spetryfikujemy. Ty będziesz miał za zadanie upewnić się, że z młodym Zabinim i panną Parkinson wszystko w porządku. Starajcie się trzymać razem. Teo do was dołączy. - stali już przed bramą główną dworu. Za chwilę będą się teleportować w pobliże szkoły. Nim jednak się to stało, poczuł jeszcze uścisk ojca na ramieniu. - Draco, ja... - westchnął. - Nie daj się zabić synu.

I tyle. Ojciec zniknął, pozostawiając za sobą czarny obłok. On wybrał sposób matki. Zwykła teleportacja. Trzask i oto przed oczami pojawiła się okazała budowla, w której spędził swoje młodzieńcze lata.

- Ruszaj Draco. Ruszaj i pamiętaj, żeby wrócić cało. - Narcyza przyciągnęła go w matczynym uścisku. Poczuł jak wsuwa mu w dłoń swoją różdżkę. No tak - idiota. Poszedł na wojnę bez oręża. Spojrzał ostatni raz w zatroskane oczy matki i aportował się bezpośrednio do zamku.

***

Nie wiedział, ile to trwało. Nigdzie nie mógł znaleźć Hermiony. Nie widział także Pottera czy Weasley'a. Zewsząd atakowały go odłamki szkolnych ścian. Przeszło mu przez myśl, że jak tak dalej pójdzie, to ze szkoły zostanie tylko kamień na kamieniu. Gdzieś mignęła mu Pansy, ale widział ją tylko przez moment. Jakaś Krukonka prowadziła ją w kierunku wielkiej sali. Z tego, co już się zorientował, prowadzono tam każdego, kto był ranny. Nie chciał tam iść. Po pierwsze dlatego, iż sądził, że zaraz ktoś by się na niego rzucił, a po drugie - bał się, że właśnie tam mógłby ją zobaczyć - ranną albo co gorsza martwą.

Znów teleportował się z głośnym trzaskiem, tym razem pojawił się na korytarzu prowadzącym do Lochów. Od razu dostrzegł swoich dwóch najlepszych przyjaciół - Blaise'a i Teo. Gdy tylko czarnoskóry dostrzegł blondyna, pobiegł w jego kierunku i dosłownie rzucił mu się na szyję.

- Nareszcie, mordo ty moja. To co? Kogo najpierw ratujemy? Świruskę czy mądralińską?

- Jeszcze słowo, Diable, a przeklnę cię czymś paskudnym i zostawię w schowku Filcha.

- Spokojnie Teoś, przecież wiesz, że żartuję. Merlinie, ale z was sztywniaki.

- Zabb ma rację, Teo. Musimy coś zaplanować.

- Spotkałem Lunę. Wspomniała o Pokoju Życzeń. - wszyscy trzej wymienili się porozumiewawczymi spojrzeniami.

- A zatem panowie wiemy, w którym kierunku należy się udać. W razie czego, to zaszczytem było być waszym przyjacielem. - zawyrokował z chichotem Blaise, poklepując pozostałych po ramionach.

Ruszyli biegiem w kierunku siódmego piętra, po drodze rozdzielając się z Nottem. Lovegood miała kłopoty i Teo postanowił jej pomóc. Byli w stanie zrozumieć jego motywację. Draco dokładnie wiedział, gdzie kierować się dalej. Tę trasę mógł pokonać nawet z zamkniętymi oczami. Jednak droga chyba nigdy nie zajęła mu tak mało czasu. Biegł ile sił w nogach, bo chciał już wiedzieć, co z kasztanowłosą. Czy jest z Potterem? Czy nic jej nie jest? Nie był w stanie myśleć o niczym innym, aż do momentu, gdy stanęli przed ścianą Pokoju ,,Przychodź-Wychodź". I zarówno on, jak i Zabini wiedzieli, co chcieli ujrzeć w środku. Wybrańca.

Drzwi praktycznie od razu pojawiły się przed ich oczami. Weszli pełni nadziei, nie bardzo wiedząc, jakiej scenerii się spodziewać. Jednak Draco po przekroczeniu progu już wiedział - byli tam, gdzie wszystko jest ukryte. Spojrzał w kierunku przejścia po lewej stronie. To tam pomiędzy górami różnych mebli stała ta nieszczęsna szafka zniknięć, powód jego zeszłorocznej udręki, przez którą obecnie jest w tym miejscu po tych wszystkich przeżyciach.

Otrząsnął się natychmiast i pobiegł za Zabinim. Znalezienie Pottera pośród tych wszystkich rupieci, było niezwykle trudne, ale nie niemożliwe. Biegali między stosami przez dobre dziesięć minut, zanim w końcu go dostrzegli. Trzymał w rękach jakieś pudełko i przypatrywał się jego zawartości. Blondyn już chciał się odezwać, proponując pomoc, gdy nie wiadomo skąd pojawili się Crabbe i Goyle. To zdecydowanie pokrzyżowało im szyki. Potter dostrzegł ich w końcu.

Nie rozumiał, dlaczego w ogóle Crabbe prowadzi jakąś durną dyskusję z Bliznowatym. Greg mu zresztą wtórował. Potter w końcu zwrócił uwagę na pozostałych. Jego wzrok skupił się głównie na Draconie.

- Rozpoznałeś mnie, a jednak nie wydałeś. Wiedziałeś, że to ja. Nie powiedziałeś jej... Bellatrix. Dlaczego? To ze względu na nią? - blondyn nie wiedział, co miał odpowiedzieć. Chciał być szczery, ale obecność tych półgłowków... Crabbe zaczął podżegać go do rzucania klątw, zwłaszcza Avady. Draco spojrzał na niego ze zdziwieniem.

- No dalej, Malfoy. To nie jest takie trudne. Zobacz. - ułamek sekundy później w stronę Pottera frunął zielony strumień zaklęcia. Na szczęście chybiony.

To była chwila. Zabb obezwładnił Goyle'a, a Draco zajął się Crabbem. I o ile z tym pierwszym nie było większych problemów, o tyle ten drugi był totalnym wrzodem na tyłku. Rzucał śmiertelnym zaklęciem Niewybaczalnym na lewo i prawo. Trudno było to opanować. Nagle zjawili się Granger i Weasley, traktując wszystkich Expelliarmusem. Crabbe, jako jedyny trzymał nadal różdżkę w swojej dłoni. Niespodziewanie zmienił cel ataku, rzucając zaklęcie w stronę dziewczyny, jednak rudzielec zdołał skutecznie zablokować atak, wyczarowując tarczę. Zaraz ruszył w ich kierunku, miotając zaklęciami, skierowanymi pod ich adresem i krzycząc coś o atakowaniu jego dziewczyny. Draco, gdy to usłyszał, stracił na moment rezon i oberwał dość silną Drętwotą. Odrzuciło go parę metrów dalej. Blaise doskoczył do niego, ochraniając ich oboje własnym Protego. Obserwowali walczących Weasley'a z Crabbem. I kiedy wydawało się już, że ten przygłup wygra ten pojedynek, Vincent ze wściekłością rzucił Szatańską Pożogę. Idiota ewidentnie chciał ich wszystkich zabić.

Rudy wykorzystał moment jego nieuwagi i zwiał. Draco natomiast chciał pobiec w kierunku Granger i jak najszybciej ją z tego wyciągnąć. Mimo tego, co usłyszał wcześniej. Niestety Crabbe przestał panować nad zaklęciem, przez co zostali odcięci od drogi wyjścia. Jedyne co mogli zrobić, by jakoś odwlec nieuniknione, to wspiąć się na hałdy mebli. Draco, wraz z Zabbem i Goylem zaczęli prędko się wspinać. Niestety Greg pechowo postawił nogę nie w tym miejscu, co powinien i spadł wprost w paszczę ognistego węża. Draco poczuł, że coś usilnie ciągnie go w dół. Crabbe trzymał go za nogawkę, krzycząc coś o zdrajcach i zemście. Blondyn próbował się uwolnić, żeby nie podzielić losu Grega. Dostrzegł, że Blaise z trudem utrzymuje równowagę. Draco zaczął szarpać nogą, chcąc zrzucić dawnego kolegę. W końcu, kiedy udało mu się wyswobodzić nogę z uścisku Crabbe'a. Diabeł chwycił go mocno za rękę, nie pozwalając na to, żeby spadł.

- Przynajmniej nie trzeba będzie kopać grobu... - nie wierzył, że czarnoskóry nawet w takim momencie próbuje żartować. Dla niego jednak liczyło się co innego - myśl, czy Hermiona zdołała uciec?

Odpowiedź przyszła natychmiast. Całe Złote Trio przeleciało pod sufitem. Pierwszy raz zobaczył ją na miotle. Wyglądała wspaniale. Musiał przyznać, że był to najpiękniejszy widok, jaki mógł ujrzeć przed śmiercią. Bezpieczna Hermiona lecąca na miotle. Nie zauważył, iż za mocno się odchylił. Komoda, na której stali zjechała z jednej strony, a oni polecieli w dół, w ostatniej chwili łapiąc się brzegu mebla. Czuł, jak płomienie smagają jego buty. Spojrzał na przyjaciela. Znów to zrobił. Doprowadził do krzywdy bliskiej mu osoby. Za chwilę oboje stracą życie i to przez niego. Dlaczego wziął go ze sobą?

Coś jednak śmignęło obok nich. Zabini wylądował na miotle Weasley'a. Draco nie zdążył się zorientować, co się dzieje, gdy poczuł, że zaczyna spadać. Ktoś jednak chwycił go za rękę, mrucząc jakieś zaklęcie i podciągając do siebie. Wdrapał się na miotłę wybawiciela. A właściwie wybawicielki.

- Trzymaj się Draco, bo nie wiem, czy z moimi zdolnościami dolecimy. - obrał sobie za cel żeby jej pomóc. Pochylił się mocniej do przodu, obejmując ją i zmuszając do tego samego. Swoje dłonie ułożył na jej, trzymających mocno trzonek miotły, która przestała drżeć, unormowała pozycję i zaczęła lecieć szybciej. Słuchała się ich. Czuł, jak Hermiona się spięła.

W końcu udało im się uciec przed ognistym żywiołem. Gdy przekroczyli próg Pokoju Życzeń, miotły zniknęły, przez co wszyscy upadli na podłogę. Poczuł się dość zamroczony. Rozglądał się dookoła, chcąc ocenić sytuację, w jakich się znaleźli. Dostrzegł Hermionę, która trzymała jakiś zakrzywiony przedmiot, a za chwilę podającą to Bliznowatemu. Potter zamachnął się i dźgnął nim coś, a kiedy przedmiot wydał z siebie przeraźliwy krzyk, Weasley kopnął go z całej siły, posyłając w odmęty ognia. I to było przerażające. Pisk, huk, a na końcu ogniste twarze Voldemorta, galopujące niebezpiecznie szybko w ich stronę. W ostatniej chwili drzwi komnaty zamknęły się, a oni pobiegli dalej. Wyłapał tylko zawieszone w nim smutne spojrzenie dziewczyny, ciągniętej przez Weasley'a.

Nie wiedział, jak długo tak leżeli. Nie liczył w głowie sekund. Popadł w stan otępienia. Z zamkniętymi oczami próbował unormować wciąż nierównomierny oddech. Słyszał, iż Zabb próbował również opanować galopujące emocje. Gdzieś w oddali przez hałas bitwy przebijał się głos Teo. Draco nie miał jednak siły otworzyć oczu i zareagować na nawoływanie kumpla.

Dziewczyna... Jego dziewczyna... Cholerna dziewczyna rudego idioty...

Ale czego się spodziewał? Po tym, co zaszło w jego Dworze szczęście, że w ogóle postanowiła mu pomóc. Bo, gdyby nie ona, to byłby teraz całkowicie spopielony i pewnie snuł by się po korytarzach jako duch. A jednak... Mimo wszystko zrobiła to. Uratowała mu życie, podczas gdy on nie potrafił jej ochronić przed własną ciotką te kilka tygodni wcześniej.

Czuł, jak gdzieś nad głową świszczały mu zaklęcia. Ktoś złapał za jego marynarkę i ciągnął go po ziemi w stronę jakiejś opuszczonej sali. Siłą woli zmusił się do podniesienia powiek. Blaise akurat łapczywie pił coś z małej fiolki, podanej mu przez jakąś blondynkę. Po dłuższym przyjrzeniu się, rozpoznał w niej Lovegood. Usłyszał głośny trzask zamykanych drzwi. Zauważył, jak Teodor zjeżdża po nich plecami. Wyglądał na porządnie zmęczonego i sponiewieranego. Z jego lewego łuku brwiowego drobną strużką ciekła krew. Dolna warga wyglądała, jakby coś ją użądliło, a pod okiem zaczął formować się lekko fioletowy siniak. Jednak na jego twarzy gościł uśmiech. Draco domyślał się dlaczego.

Kiedy już doprowadzili się do względnego porządku, Draco poczuł, jakby coś wwiercało mu się do umysłu. Próbował się przed tym bronić Oklumencją, jednak nijak mu to nie wychodziło. W uszach rozbrzmiały mu głosy rodziców.

- Draco, posłuchaj uważnie. Severus nie żyje. Czarny Pan napuścił na niego Nagini. Jesteśmy teraz w Zakazanym Lesie. Wszyscy na coś czekają, ale jeszcze nie wiemy na co. Nie przychodź tu. Siedź w szkole. Ukryj się. - Narcyza z Lucjuszem na zmianę wypowiadali słowa, które wybrzmiewały w głowie blondyna niczym mantra. Snape nie żyje. I to przez Voldemorta. Ale jaki był w tym cel? I nagle go olśniło.

Czarna Różdżka nie jest w pełni posłuszna temu, kto obecnie ją dzierży. Voldemort jest przekonany, że to Snape był jej prawowitym właścicielem. Draco zbladł i upadł na kolana. Momentalnie przy jego boku pojawili się przyjaciele i Luna, którzy patrzyli na niego i dopytywali, co się z nim dzieje. A on był przerażony. Jeśli Czarny Pan zorientuje się, że to nie Severus, był jej rzeczywistym panem, to przyjdzie po niego. Bo to on rozbroił Dumbledore'a. Dlatego rodzice kazali mu się ukryć.

W jego głowie znów rozbrzmiał obcy głos. Ten jednak był bardziej srogi, syczący, odbijał się złowieszczym echem w umyśle. Voldemort okazał łaskę i pozwolił zgromadzić i uleczyć rannych oraz zebrać i ,,pochować" zmarłych. Cóż za cudownie okazane miłosierdzie. Jednak dalsza część sprawiła, że Draco osłupiał ze strachu jeszcze bardziej. Potter miał się sam wydać w jego ręce w Zakazanym Lesie. A jak zna tego idiotę to ten zaraz poleci na spotkanie śmierci i poświęci się za wszystkich. A skoro pójdzie tam Bliznowaty to i...

Wystrzelił jak z procy, gdy tylko otępienie umysłu po Legilimencji minęło i wyszedł z sali. Nie wiedział zbytnio, gdzie powinien się kierować. Blaise i Teo coś za nim krzyczeli, jednak on ich nie słuchał. Skupił się na konkretnym celu - znaleźć Hermionę i nie pozwolić, by poszła na samobójczą misję za Potterem. Biegł korytarzami i pewnie robiłby to dalej, gdyby nie mocne liny, które oplotły jego ciało. Po chwili przed jego oczami pojawiła się drobna blondynka.

- Wypadałoby odpowiedzieć, kiedy ktoś cię woła, Draconie. - jej przesłodki głos drażnił jego uszy. Po kiego licha ona w ogóle się nim przejmuje?

- Dzięki Luno. Dalej już sobie poradzimy.

- Jakby co, Teo, będę w Wielkiej Sali. Pamiętaj, żeby kontrolować oddech. - odeszła lekkim krokiem niczym jeziorna rusałka, jakby dookoła nie otaczało ich pobojowisko, a jakaś malownicza łąka. Dziewczyna i jej postępowanie stanowiły dla Draco zagadkę, ale postanowił jakoś zbytnio się tym nie przejmować. Czuł się przez to niejako spokojniejszy. To było raczej na głowie Notta.

- O co jej chodziło? - Zabb dopytywał z zaciekawieniem pomiędzy kolejnymi haustami powietrza. Znajdowali się dwa piętra niżej od sali, w której wcześniej przebywali. Jeśli biegli za nim przez ten cały czas to nic dziwnego, że Zabini nie mógł unormować oddechu.

- Dostałem chwilowego ataku paniki, kiedy zobaczyłem ojca. Potraktował mnie bardzo bolesnym Crucio i cholera wie czym jeszcze. Luna mnie odciągnęła. Gdyby nie ona to pewnie bym teraz tu z wami nie stał.

- Możecie mnie w końcu uwolnić? - Draco warknął w ich kierunku, przypominając o swoim istnieniu.

- Dopiero jak nam wytłumaczysz, co teraz zamierzasz zrobić. Podejrzewamy, że wiadomość Voldemorta nie była jedyną, którą usłyszałeś. Blaise widział, jak chwilę wcześniej mgła przesłoniła ci spojrzenie. Czego jeszcze się dowiedziałeś? - no tak. Nott musiał wiedzieć wszystko. On zawsze starał się postępować najbardziej racjonalnie i zachowawczo z nich wszystkich.

- Rodzice kazali mi się ukryć. Czarny Pan zabił Snape'a. Myślał, że w ten sposób Czarna Różdżka mu się podda, bo to on zabił Dumbledore'a.

- Zaraz, ale... Skoro... To dlaczego twoi rodzice... - Blaise nie zdążył dokończyć, gdyż Teo mu przerwał..

- Bo to nie Snape rozbroił starego dyrektora. Tylko ty... - spojrzał na blondyna ze strachem. Obydwoje pobledli.

- I co teraz, Nott? Musimy go gdzieś ukryć, żeby...

- Nigdzie nie będę się ukrywał!

- Musisz, skoro jesteś...

- Nie, nie jestem! Potter jest! Rozbroił mnie w Dworze, kiedy z niego uciekali po złapaniu przez szmalcowników! Ale on pewnie tego nie wie, zresztą tak samo, jak moi rodzice! Dlatego kazali mi się gdzieś ukryć! A ja nie zamierzam tego robić! Muszę znaleźć tę głupią czarownicę, zanim pójdzie ślepo za Bliznowatym do Zakazanego Lasu! - cały czas krzyczał, mając nadzieję, że do tych dwóch gnomów coś w końcu dotrze. Patrzył na nich z chęcią mordu. - Uwolnicie mnie w końcu?

- Pod jednym warunkiem. - Diabłowi jeszcze zebrało się teraz na jakieś durnowate zabawy w ustępstwa. - Odetchniesz głęboko i na spokojnie zaplanujemy powstrzymanie Granger. Choć podejrzewam, że jest to raczej niemożliwe do wykonania.

- Tu muszę się zgodzić z Blaisem, Draco. Harry to jej przyjaciel. Nie opuści go...

- Wiem... Ale ja... Ja muszę spróbować.

W jednej chwili poczuł, jak oplatające go liny poluźniły swój splot. Wziął głębszy oddech bez bólu w klatce. Mieli rację - potrzebny był plan działania. Tym bardziej że Hermiona zapewne nie zostawi przyjaciela. Nadal otwarta pozostawała też kwestia słów rudego, które wypowiedział w Pokoju Życzeń. Musiał to z nią wyjaśnić. Ale czy miał do tego prawo? Czy zasługiwał na choćby słowo wyjaśnienia z jej strony? Czy aż tak dużo zmieniło się przez sytuację z jego ciotką? Chciał znać odpowiedzi na wszystkie nurtujące go pytania. Nie wiedział tylko, czy starczy mu odwagi na konfrontację z kasztanowłosą.

Gdy tak kroczyli w kierunku Wielkiej Sali, nagle Blaise zatrzymał go otwartą dłonią, którą położył mu na klatce piersiowej, a palcem drugiej ręki wskazał na schody. Siedziała tam razem z Wieprzlejem. Trzymali się za ręce, siedząc blisko siebie. Rozmawiali o czymś. Widział, jak rudzielec pociera jej dłonie swoimi kciukami. Po chwili pojawił się też Potter. Schodził właśnie ze szczytu schodów. Minął parę, nie zaszczycając ich nawet spojrzeniem. Odwrócił się jednak na pięcie do nich, więc można było sądzić, że któreś z nich musiało coś powiedzieć w jego stronę. Rozmawiali przez chwilę, a następnie Hermiona rzuciła się Harry'emu w ramiona, trzęsąc się od płaczu. Trwali w uścisku, aż w końcu rudzielec odciągnął ją i teraz to on tulił ją czule do siebie. Draco zacisnął mocno pięść i zmielił w ustach przekleństwo. A więc jednak byli razem.

We troje weszli do Wielkiej Sali. Obserwujący ich Ślizgoni widzieli z daleka tłum rannych, który znajdował się po jednej stronie pomieszczenia. Natomiast po drugiej stronie dostrzegli leżące ciała poległych w bitwie. Wyglądało na to, że Weasley'e również kogoś stracili, bo było widać jak Wieprzlej wpada w objęcia jednego z bliźniaków. Był zrozpaczony. Hermiona stała na uboczu, a jej ramiona podskakiwały od zapewne tłumionego szlochu. Widać było także, że Bliznowaty rozglądał się po sali. Wyszedł z niej jednak po dłuższej chwili, dostrzegając ich kątem oka. Skinął lekko głową, a następnie opuścił gmach szkoły. Widzieli, jak skierował się w stronę Zakazanego Lasu. To było oczywiste, że poświęci się dla nich wszystkich, dla swoich przyjaciół i zwolenników. Gdy zniknął, Blaise i Teo ruszyli do Wielkiej Sali, zerkając przelotnie na blondyna, ale on tylko pokręcił przecząco głową. Wszyscy wiedzieli, że był Śmierciożercą. Nikogo nie obchodziło czy z własnej woli czy z przymusu. Doskonale wiedział, że nie mógł się tam pojawić.

Obrał przeciwny kierunek. Udał się w stronę Lochów. Chciał pójść do sali Eliksirów i kontemplować nad losem nauczyciela, który bardzo wiele dla niego zrobił, a którego życie niestety skończyło się tragicznie. Ciemne i ciężkie drzwi obecnie były wyłamane z zawiasów i leżały roztrzaskane na podłodze. Ostrożnie przeszedł po nich, uważając, żeby przypadkiem się nie przewrócić. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Dookoła leżały rozbite fiolki i poprzewracane kociołki. Zerknął w stronę jedynych nienaruszonych drzwi - to tam znajdowały się wszystkie składniki, jakich uczniowie używali podczas zajęć. Pamiętał doskonale, jak jednego wieczoru Snape tłumaczył mu, jak silne zaklęcia ochronne zostały nałożone na składzik, a wszystko to po to, by zabezpieczyć go przed nierozważnymi uczniami i krnąbrnymi złodziejaszkami.

Wyczuł zapach orchidei. Stwierdził jednak, że umysł musiał z przemęczenia płatać mu figla. Nie mogła tu być. Była tam u góry razem z Weasley'ami i resztą swoich przyjaciół. Po chwili jednak poczuł drobne ręce i ramiona, oplatające go w pasie. Pod wpływem tego gestu cały zesztywniał. Była tu. Musiała iść za nim, a on nawet nie zorientował się, iż ktoś go śledzi. Dlaczego jest tu zamiast tam?

- Bałam się, że ktoś z Zakonu cię dopadnie... Że nie zdążę udowodnić twojej roli w tym wszystkim... - zabolały go jej słowa. Pomimo tego, co ją spotkało, ona nadal myślała o nim, o oczyszczeniu jego imienia. Odsunął od siebie jej dłonie i wyswobodził się z jej ramion. Nie chciał tego, ale w tamtym momencie sądził, że tak powinien postąpić. Odszedł kawałek i oparł się o podniszczone biurko zmarłego nauczyciela. Westchnął głęboko, próbując zebrać kołatające się mu w głowie myśli.

- Nie powinno cię tu być. Wracaj na górę.

- Nie zostawię cię tu samego. Wiem, ile on dla ciebie znaczył...

- A ja wiem, ile dla ciebie znaczą Weasley'e! Idź do nich! Zdaje się, że twój chłopak właśnie stracił kogoś bliskiego! - przerwał jej, krzycząc. Frustracja zaczęła w nim narastać. Nagromadzone emocje dążyły do tego, by dać im upust. Ostatkiem sił starał się stłumić w sobie to wszystko, mocno zaciskając dłonie na meblu. Czuł, jak drzazgi boleśnie wbijają mu się w skórę. Hermiona jednak nie zamierzała go słuchać. Podeszła do niego i stanęła przed nim, uprzednio przechodząc pod jego ramieniem. Opierała się o biurko i patrzyła na niego swoim miodowym, sarnim wzrokiem.

- Ron opacznie zrozumiał pewne rzeczy. Nie jest moim chłopakiem. - wyszeptała, zanim przytknęła swoje wargi do jego.

Początkowo pocałunek był delikatny, można by rzec, że wręcz romantyczny. Tęsknił za smakiem jej ust. Po tym wszystkim nie śmiał nawet marzyć, że mógłby jeszcze kiedyś ich posmakować. Objął ją mocno w pasie, a ona ulokowała swoje ramiona na jego barkach, bawiąc się palcami jego włosami. To było cudowne i magiczne uczucie. Całowali się w ten sposób jeszcze przez dłuższą chwilę.

To ona pogłębiła pocałunek. To ona wsunęła swój język, powoli pieszcząc jego podniebienie, przejeżdżając nieśmiało po jego zębach i zagryzając, co jakiś czas, jego dolną wargę swoimi. Wzdychała przy tym słodko i pojękiwała. On natomiast był jak w amoku. Przyjmował pieszczoty i oddawał je z taką samą intensywnością. Nie wiedział nawet kiedy, jego usta zjechały najpierw na jej szczękę, a później na szyję. Muskał nosem zagłębienie tuż przy jej uchu, przez co zaczęła drżeć w jego ramionach. Wargami znaczył mokrą ścieżkę wzdłuż jej żyły, obdarowując czułościami również szczyt jej dekoltu. Smakowała cytrusami i słonym potem. Dłońmi objął jej pośladki, ściskając je lekko, unosząc ją i sadzając na blacie biurka. Merlinie! Nigdy nie sądził, że dojdzie między nimi do takiego zbliżenia. I to jeszcze w sali od Eliksirów.

Jej dłonie skończyły zabawę w jego włosach i drapiąc leciutko, przeniosły się na jego tors. Sprawnie pozbyła się jego marynarki. Cały czas nie zaprzestawali pieszczot i pocałunków. Poczuł, jak kasztanowłosa próbuje rozpiąć mu koszulę. I to go otrzeźwiło. Nie odrywając swoich ust od jej, chwycił jej dłonie. Oderwał się w końcu od niej i oparł swoje czoło o jej. Obydwoje oddychali szybko i niemiarowo. Właściwie to dyszeli jak stara lokomotywa hogwardzkiego Ekspresu.

- To nie jest dobry moment na takie ekscesy... - wyszeptał ledwo słyszalnym głosem. Wciąż miał zamknięte oczy, próbując w ten sposób uspokoić swoje myśli i ciało.

- Chcę tego, Draco. Właśnie tu i teraz... Z tobą... - Salazarze, dlaczego ona musiała go tak kusić?

- Nie, Hermiono. Nie w ten sposób. - otworzył oczy i złapał za jej podbródek. Ich spojrzenia skrzyżowały się, a on kontynuował to, co po raz pierwszy zgodnie dyktowały mu serce i umysł. - Zasługujesz na o wiele więcej. Jeśli jesteś pewna, że to ja... Przysięgam, że zrobię wszystko, byś była szczęśliwa... Ale nie teraz... Nie tu... Merlinie, nie masz nawet pojęcia... - plątał się w swoich słowach i myślach. Chciał jej powiedzieć wszystko to, co nagromadziło się w nim od dawna. Stchórzył jednak. Nie mógł tego zrobić. Jeśli Potter jednak jakimś cudem wygra, to dla niego nie ma innego scenariusza, jak skończenie w celi Azkabanu. Nie mógł jej tego zrobić. Nie mógł swoim wyznaniem uczuć, przywiązać jej do siebie.

- Draco, a co jeśli wszyscy...

- Ćśsiiii... Nie myśl o tym. Tak się nie stanie. Potter wygra. Jest w końcu Wybrańcem, co nie? - posłał w jej stronę pokrzepiający uśmiech, który natychmiast odwzajemniła. Przysunął ją bliżej siebie, obejmując ramionami i opierając brodę na czubku jej głowy. - Jeśli po tym wszystkim nadal będziesz czuć to samo... Przysięgam na wszystko, że ... Och, Hermiono... Będę na ciebie czekał, rozumiesz? Będę czekał każdego kolejnego dnia. Do końca mojego życia. A wiesz dlaczego? - odchylił jej głowę, by patrzeć prosto w te cudowne ślepia. - Bo cię kocham... Kocham cię Hermiono Granger! I uczynię wszystko, co będę mógł, by zapewnić ci bezpieczeństwo i szczęście. Zrobię wszystko, by wynagrodzić ci każdy dzień smutku, każdą łzę i każdy ból, jakiego przez to wszystko doznałaś. Choćbym miał przypłacić to własnym zdrowiem czy życiem...

- Proszę, nie mów tak... - przerwała mu ze łzami w oczach.

- Będę... Bo cię kocham jak wariat, Hermiono Granger... Od pierwszej chwili, kiedy stanęłaś wtedy w naszym przedziale. Byłem głupi, że...

- Nie byłeś głupi, Draco. Byłeś dzieckiem wychowanym w konkretny sposób...

- To mnie nie usprawiedliwia...

Trwali jeszcze w tej pozycji przez dłuższą chwilę, raz po raz skradając sobie czułe pocałunki, pocierając się nosami, czy po prostu przytulając się nawzajem. Gdy przez niewielkie okno zaczęły wpadać promienie słoneczne, Draco wyprowadził Hermionę na korytarz, a później poprowadził ją ku głównemu holowi. Przed ostatnim zakrętem pchnął ją lekko przodem, samemu pozostając z tyłu. Nie chciał narażać jej jeszcze na nieprzyjemności. Przy drzwiach wejściowych stało dużo ludzi - zarówno uczniów, nauczycieli, rodziców, jak i członków Zakonu Feniksa. Odszukał wzrokiem swoich przyjaciół. Stali przy jednym z posągów i rozmawiali o czymś żywo. Podszedł do nich, obejmując po przyjacielsku Pansy. Jej twarz była cała posiniaczona i nosiła ślady walki. Posłała mu swój najwspanialszy uśmiech, jednocześnie wbijając mu z chichotem palec między żebra. Pogroził jej palcem, odwzajemniając uśmiech.

W tamtej chwili zdawało się, że wszystko miało się ułożyć.

♣♣♣

Witam Was serdecznie moi Kochani Czytelnicy!

Errol puka Wam w okna, trzymając świeżutki rozdział. Niestety mój zamysł legł w gruzach i bitwę musiałam jednak podzielić na dwie części.

Dzisiaj króciutko.

Dziękuję wszystkim za pozostawione znaki obecności. Dziękuję również przecudownej i kochanej Repescoo za pomoc przy tym rozdziale, jak również zabetowanie go. Nie ma słów, by wyrazić, jak bardzo jestem Tobie wdzięczna. :*

Zachęcam do gwiazdkowania, komentowania - miło widzieć Wasze reakcje. Dają takiego fajnego, mentalnego kopa. ;)

Pozdrawiam cieplutko

Nessie

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro