8
- Masz syna? – pyta Justin, wpatrując się we mnie z uniesionymi ze zdziwienia brwiami.
Nie odpowiadam...
Milczę zawzięcie, nie będąc w stanie wydusić z siebie choć jednego, krótkiego słowa. Przeskakuję wzrokiem po przyjaciołach, licząc na jakąś pomoc z ich strony, ale oni również wydają się być zszokowani zaistniałą sytuacją. Wiem, że żadne z nich nie chciało żeby tak wyszło. Matt po prostu nie pomyślał, że zadane przez niego - na pozór, zwyczajne pytanie - będzie miało drugie dno, a Jess nie miała pojęcia, że Justin przyjdzie do nas wraz z jej narzeczonym.
- Odpowiesz mi? – mój były chłopak odzywa się ponownie i tak samo jak ja, przeskakuje wzrokiem po twarzach pozostałych, zastanawiając się zapewne, nad naszym zachowaniem.
Znów siedzę cicho, ale wiem, że muszę jakoś zareagować. Spoglądam na niego niepewnie i powoli, prawie niezauważalnie kiwam głową, odpowiadając w ten sposób na wcześniejsze pytanie. Na jego twarzy pojawia się mały grymas, a oczy nie wyrażają zadowolenia. Przygląda mi się uważnie, przez co spuszczam wzrok, a po chwili milczenia mówi cicho:
– Wow, gratuluję.
- To jest też twój syn, Justin – oboje z Justinem przenosimy wzrok na Jess, która bezustannie wpatruje się w podłogę.
Otwieram szeroko buzię, nie wierząc w to, że to powiedziała. Mój puls przyspiesza, a dłonie niekontrolowanie zaczynają się pocić, kiedy uświadamiam sobie, że już po wszystkim. Mój długo skrywany sekret, wyszedł na światło dzienne.
Kiedy Jess spogląda na mnie przepraszająco, kręcę głową na boki, pokazując w ten sposób, że nie podoba mi się to, co zrobiła. Odsuwam się od niej i opierając łokcie o kolana, chowam twarz w dłonie.
Mam ochotę zniknąć, schować się przed całym światem... Nie jestem gotowa, by stawić temu czoła, nie mam siły na konfrontację z Justinem. Nie tak miał się o tym dowiedzieć...
Nie teraz i nie w ten sposób
- Słucham? – zdziwiony głos Justina, przerywa chwilowe milczenie
- Powiedz mu Meg... Musisz mu w końcu powiedzieć
- Chyba sobie ze mnie jaja robisz, Jess – blondyn wyraźnie nie może uwierzyć w słowa przyjaciółki. Podnoszę głowę i widzę Justina, stojącego w kompletnym szoku, bladego jak ściana, przeskakującego wzrokiem po naszej trójce, zapewne czekając tylko, aż w końcu któreś z nas się wyłamie i powie, że to jedynie kiepski żart. Dłonie, które do tej pory wisiały luźno po bokach, teraz są mocno zaciśnięte w pięści, dokładnie tak jakby miał ochotę komuś przywalić. Patrzy na mnie w taki sposób jakby błagał, bym w końcu powiedziała, że to nie prawda...
Niestety, nie mogę spełnić jego oczekiwań. Wprawdzie mogłabym skłamać, ale to przecież bezsensu.
- Stary, nie wyprzesz się Jima. Jesteście jak dwie krople wody – mówi Matt, śmiejąc się pod nosem, jakby kompletnie nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji, jednak milknie, kiedy oboje z Justinem mordujemy go wzrokiem. Widząc nasze spojrzenia, unosi dłonie w geście obrony i nie mówiąc już nic, siada na fotelu.
- Meg, do cholery... Powiedz coś – mówi przez zęby Justin, a ja wzdrygam się zauważając złość wymalowaną na jego twarzy.
Przełykam głośno ślinę i poprawiając się na kanapie, postanawiam w końcu powiedzieć mu prawdę. Teraz nie ma już odwrotu. Muszę dociągnąć do końca to, co zaczęła Jess...
- Masz syna – odzywam się cicho i spuszczam wzrok na swoje stopy, czując jak łzy cisną się pod powiekami. Zamykam oczy i wypuszczam z ust drżące powietrze, a kiedy słyszę głośne uderzenie w jedną ze ścian, podskakuję przerażona.
Podnoszę szybko głowę, jednak jedyne co widzę, to pustka w miejscu w którym jeszcze przed chwilą stał Justin i ogromna dziura w ścianie, zrobiona pod wpływem emocji. Spoglądam z przerażeniem w oczach na milczących przyjaciół i wstaję z miejsca, słysząc huk zamykanych drzwi wejściowych. Nie patrząc na nic, biegnę z mokrymi od łez policzkami za Justinem.
- Justin! – krzyczę wybiegając na klatkę i spoglądam w dół przez barierki, a kiedy zauważam go zbiegającego po schodach, ruszam za nim. Zeskakuję po kilka stopni, co jest nie małym wyczynem zważywszy na to, że przez płynące łzy nie widzę za wiele.
- Justin, stój! – krzyczę ponownie i wybiegam na ulicę, kiedy widzę, że blondyn podchodzi do zaparkowanego po drugiej stronie samochodu.
- Daj mi spokój – warczy do mnie, gdy łapię jego ramię, próbując odwrócić go twarzą do siebie. Odsuwa się ode mnie i wplatając palce w swoje włosy, ciągnie mocno za ich końcówki, po czym odwraca się do mnie – Zamierzałaś mi w ogóle powiedzieć?!
- Tak – mówię szybko, na co prycha – Chciałam ci powiedzieć, ale nie w taki sposób. Nie teraz
- A kiedy do cholery? Kiedy chciałaś mi powiedzieć, Meg?
- Nie wiem – wzruszam ramionami, nie mając zielonego pojęcia, co innego mogę powiedzieć. Nie mam dobrego argumentu na to dlaczego zwlekałam z tą informacją. Wiem, że powinnam powiedzieć mu o Jimie już wtedy, gdy dowiedziałam się o ciąży, jednak po tym jak mnie zostawił, wolałam to zachować dla siebie.
- Nie wiesz?! – krzyczy na mnie i podchodząc bliżej, łapie za moje ramiona ściskając je mocno. Potrząsa moim ciałem, przez co z moich ust ucieka cichy szloch. Zamykam oczy, nie chcąc patrzeć na jego wkurzenie i czekam... Po prostu czekam, bo nie wiem co innego w tej chwili mogę robić – Ile on ma lat, co?
- Trzy – odpowiadam cicho, kuląc się w sobie.
Choć wiem, że Justin nie jest zdolny do zrobienia mi krzywdy, w tej chwili się go boję. Przeraża mnie jego postawa i żałuję że w ogóle za nim wyszłam. Mogłam go zostawić samego i poprosić o rozmowę dopiero wtedy gdy się uspokoi
- Trzy? – prycha pod nosem – Trzy, kurwa?! Czy ty jesteś normalna? Jestem ojcem od trzech lat i nawet nie mam o tym pojęcia? – mówi wściekle, zacieśniając mocniej palce na moich ramionach.
Jego dotyk boli. Próbuję się wyrwać, ale to na nic, bo Justin jest znacznie silniejszy.
- Niby kiedy miałam ci o tym powiedzieć? – pytam cicho, w dalszym ciągu na niego nie patrząc
- No nie wiem, może wtedy, gdy zaszłaś w pieprzoną ciążę?!
- Zostawiłeś mnie zaraz po tym jak się dowiedziałam, Justin! Nie mogłam ci wtedy powiedzieć! Nie chciałam byś został ze mną z litości. Nie potrzebowałam tego! Potrzebowałam twojej miłości i opieki, ale ty mnie już nie chciałeś – wyrzucam wreszcie wszystko to, co leżało na moim sercu przez cholerne cztery lata.
Uwalniam się w końcu z jego uścisku i odchodząc kilka kroków w tył, spoglądam na niego z żalem, łkając przy tym cicho. Justin patrzy na mnie niedowierzająco i chyba nie do końca wie, jak odpowiedzieć na moje słowa.
- Później twoja mama powiedziała mi, że wyjechałeś do LA. Nie mogłam tak po prostu zadzwonić i powiedzieć ci, że będziesz miał dziecko – dodaję.
Pociągam nosem i wzdychając cicho, przecieram dłonią mokre policzki, nie zwracając uwagi na to, jak cholernie żałośnie muszę wyglądać w tym momencie. Mrugam kilka razy powiekami i znów spoglądam na Justina. Ręce ma w kieszeniach spodni, głowę spuszczoną nisko, a wzrok utkwiony w czarnym jak noc, asfalcie. Stoi w milczeniu, a jego klatka porusza się w zawrotnym tempie. Podchodzę do niego powoli, ale odsuwam się w momencie w którym Justin otwiera drzwi swojego samochodu i zajmując miejsce za kierownicą, odpala silnik. Patrzę na niego osłupiała i znów zalewam się łzami, widząc jak odjeżdża z miejsca parkingowego.
Kiwam głową na boki i wzdychając ciężko, odwracam się na pięcie, po czym wracam do swojego mieszkania...
- Gdzie Justin? – pyta Jess i patrzy na mnie, oczekując odpowiedzi. Wzruszam jedynie ramionami i wymijając blondynkę, wchodzę do kuchni. Otwieram lodówkę i sięgając po dzbanek piję sok pomarańczowy prosto z naczynia. Wiem, że to niezbyt kulturalne i higieniczne, ale w tej chwili nie chce mi się bawić ze szklanką. Mam większe zmartwienia na głowie, niż dobre zachowanie, czy higiena.
Odstawiam dzbanek na miejsce, zamykam lodówkę i ze łzami w oczach odwracam się do przyjaciółki. Jess widząc w jakim stanie jestem podchodzi szybko i rozkładając ramiona, zamyka mnie w szczelnym uścisku. Szlocham cicho, mocząc przy tym jej koszulkę, a Jess bujając naszymi ciałami na boki, gładzi dłonią tył mojej głowy.
- Nie płacz, Meg – szepcze cicho do mojego ucha, ale to wcale mi nie pomaga. – On potrzebuje czasu – dodaje.
Nie wiem co powiedzieć, dlatego po prostu jak zwykle milczę.
Zdaję sobie sprawę z tego, że dla Justina ta informacja była cholernie wielkim szokiem, ale wkurza mnie to, że nie wiem co dalej. Nie mam pojęcia, czy mój były chłopak będzie chciał poznać swojego syna. Nie wiem, czy w ogóle go jeszcze kiedykolwiek zobaczę. Boję się, że Justin znów bez słowa wyjedzie z miasta i ponownie zostawi mnie w rozsypce.
Samą i nieszczęśliwą...
Chciałabym, żeby było normalnie. Żeby mój syn wreszcie mógł poznać swojego ojca, a w najskrytszych marzeniach, chcę żeby po prostu spędził z nim trochę czasu. Nie liczę na to, że ich relacja będzie niesamowicie dobra, a więź mocna. Na to potrzeba czasu, a doskonale wiem, że Justin go nie ma. Jak sam mówił, niedługo wraca do LA, więc zniknie z życia Jima szybciej niż się pojawił.
Pomimo tego, że Justin dowiedział się w nieodpowiedni sposób, mam świadomość, że ja zrobiłam już wszystko, co mogłam. Teraz kolej Justina. W tej chwili to od niego zależy, czy stanie na wysokości zadania i sprawdzi się w nowej roli, czy zwyczajnie w świecie stchórzy i ucieknie.
Odsuwam się od Jess i posyłając jej lekki uśmiech, przechodzę obok, kierując się do swojej sypialni. Dopiero teraz zauważam, że Matt zniknął z naszego mieszkania. Nie zastanawiam się dłużej nad tym, bo naprawdę nie obchodzi mnie to w tym momencie, mijam salon i idę dalej.
Naciskam klamkę i popychając cicho drzwi, wchodzę na paluszkach do środka. Po raz kolejny tego wieczora pęka mi serce, kiedy widzę swojego syna śpiącego przy stoliku, nad niedokończoną kolorowanką. Podchodzę do niego i chwytając za jego boczki, biorę go na ręce. Jim mruczy pod nosem, po czym wierci się w moich ramionach, następnie chowając twarz w zagłębienie mojej szyi. Siadam na łóżku i spoglądając na moje słodko śpiące dziecko, płaczę cichutko, przyciskając do serca mój cały świat.
Czuję się okropnie... Jest mi cholernie źle, bo wiem, że tego dnia zawiodłam dwie osoby, na których zależy mi najbardziej na świecie. Zawiodłam syna, bo nie było mnie przy nim, kiedy tego potrzebował i Justina, bo przez tak długi czas ukrywałam przed nim prawdę.
Jak bardzo jestem beznadziejna w tym momencie?
Patrzę na okrągłą twarz Jima i pochylając się nad nim, całuję delikatnie jego oba policzki
- Kocham cię, skarbie – szepczę cicho.
Kiedy widzę, że jego sen jest twardy, podnoszę się z miejsca i z dzieckiem na rękach, podchodzę do jego łóżka. Delikatnie kładę go na materac i przykrywam cienką kołdrą, po samą szyję, by przypadkiem w nocy nie było mu za zimno. Głaszczę jego główkę, po czym całuję jego czoło, a następnie wychodzę do łazienki, wziąć prysznic.
Spoglądam na swoje odbicie w lustrze, a widok rozmazanego na policzkach tuszu do rzęs i widoczne cienie pod oczami, wprawiają mnie w przerażenie. Jestem zmęczona dzisiejszym dniem i nie marzę o niczym innym, jak o chwili spokoju. Zrzucam z siebie ubrania wraz z bielizną, po czym odkręcam kurek z ciepłą wodą i wchodzę do kabiny. Przyjemny strumień rozlewa się po moim ciele, a kilka kropel wody, spadających na moją twarz, miesza się z wciąż wypływającymi spod powiek łzami. Opieram dłonie o kafelki i spuszczając głowę, pozwalam sobie na jeszcze więcej płaczu. Moje nogi drżą z emocji, przez co osuwam się na dno kabiny. Siadam w brodziku i podciągając kolana pod brodę, owijam się ramionami. Mam cichą nadzieję, że kiedy zwinę się w kulkę, cały dzisiejszy dzień pójdzie w niepamięć, a ja obudzę się następnego poranka, wypoczęta i szczęśliwa...
Och, gdyby to było takie proste...
Nie wiem jak długo tak siedzę, ale powoli zaczynam odczuwać senność. Nie mam siły, by się podnieść i najchętniej spędziłabym tu całą noc, jednak głośny odgłos pukania do drzwi wejściowych, zmusza mnie do wzięcia się w garść. Podnoszę się z miejsca i zakręcając wodę, nasłuchuję uważnie, czy może Jess nie poszła otworzyć.
Kiedy po raz kolejny słyszę pukanie, wychodzę spod prysznica i zarzucając na siebie cienki szlafrok, przechodzę do sypialni, a następnie do salonu. Ruszam w kierunku drzwi, zastanawiając się kto do cholery odwiedza nas o tej porze. Różne myśli przechodzą mi przez głowę i sama nie wiem która z nich jest gorsza...
Zaglądam przez wizjer i marszczę brwi w zdziwieniu, kiedy po drugiej stronie zauważam Justina, stojącego ze spuszczoną głową. Z mocno walącym sercem i szeroko otwartymi oczami, przekręcam zamek i naciskając na klamkę, uchylam drzwi
- Gdzie on jest? – bełkocze mój były chłopak, a ja czując jego mocno zakrapiany oddech, już wiem że jest cholernie pijany.
Justin próbuje wejść do środka, ale kładę dłonie na jego torsie, chcąc go w ten sposób zatrzymać, przed zrobieniem kolejnego kroku.
- Justin, daj spokój. Jesteś pijany – mówię cicho, nie chcąc go zdenerwować, choć i tak wydaje się już być poza kontrolą
- Zejdź mi z drogi – syczy przez zęby, ale ja nie ustępuję – Chcę go zobaczyć. Nie zabronisz mi tego
- Błagam, nie rób scen – proszę, spoglądając mu w oczy, ale on na mnie nie patrzy.
Łapie za moje ramię i popychając mnie na bok, wchodzi do środka.
- Bieber, co ty do cholery robisz tutaj w środku nocy? – słyszę zaspany głos Jess i dziękuję Bogu, za to, że wyszła z pokoju.
Justin nie zwraca na nią uwagi, idzie przed siebie, zdeterminowany, by osiągnąć swój cel. Nie mogę pozwolić na to, by dopuścić do tego, czego pragnie ojciec mojego dziecka. Nie chcę, aby Jim widział go w takim stanie. Powinien poznać jego prawdziwe oblicze... Dobre i troskliwe. Nie chcę, aby jego pierwszym wspomnieniem, na temat długo wyczekiwanego momentu poznania taty, było jego pijackie, bezsensowne wtargnięcie w środku nocy.
Spoglądam na Jess, błagając niemo o pomoc, na co moja przyjaciółka robi krok w stronę Justina, zastępując mu tym samym dalszą drogę
- Przesuń się Jess – warczy do niej, a kiedy próbuje złapać jej ramię, chwytam go za dłoń i ciągnę mocno w swoją stronę. Na moje szczęście Justin jest tak pijany, że momentalnie traci równowagę i chwiejnym krokiem, cofa się o kilka kroków.
- Błagam cię Justin... Chcesz go zobaczyć, okej, ale nie dzisiaj – mówię błagalnym tonem i znów pociągam go do siebie.
Odwraca się szybko z uniesioną dłonią, na co kule się myśląc, że chce mnie uderzyć. Nic takiego się nie dzieje... Justin wplata palce we włosy i nieprzytomnym wzrokiem, wpatruje się we mnie
- Nie sądzisz, że za długo już czekałem? – pyta niewyraźnie.
Ocieram spływające po policzkach łzy i wzdychając cicho, podchodzę do niego jeszcze bliżej. Kładę dłonie na jego twarzy i pocierając kciukami jego policzki, spoglądam prosto w jego miodowe tęczówki, mając nadzieję, że kiedy zobaczy mój błagalny i nieco przerażony wzrok, skapituluje
- Zobaczysz go jutro, obiecuję – jęczę, a on chwyta za moje nadgarstki i zrzuca moje dłonie ze swojej twarzy. Kręci głową na boki, po czym bez słowa mija mnie, kierując się do drzwi.
Wzdycham z ulgą, wiedząc że już odpuścił, ale Justin ponownie odwraca się w moją stronę. Podchodzi znów do mnie i unosząc dłoń wskazuje na mnie palcem
- Jeśli jutro nie pozwolisz mi się z nim zobaczyć, to spotkamy się w sądzie – mówi, po czym zostawia mnie z otwartą szeroko buzią.
****
Jest i drugi, z obiecanych trzech rozdziałów :) Już niedługo, kolejny.
Jak wrażenia?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro