Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

72



Leżąc na łóżku w sypialni, którą udostępnił mi Matt, wgapiam się bezmyślnie w praktycznie niewidoczny punkt na suficie. Ta malutka, nierównomierna plamka, skupia całą moją uwagę, odciągając choć na chwilę od zalewających moją głowę myśli. Nie mogę uwierzyć w to, jak bardzo w ciągu zaledwie kilku tygodni spierdoliło się moje życie. Wszystko na czym najbardziej w świecie mi zależało, teraz po prostu nie istnieje. Jedyne co w dalszym ciągu nie opuszcza mnie na krok, to, to przeklęte dyszenie bezlitośnie rozbrzmiewające w moich uszach, oraz obrazy z dnia, którego za nic w świecie nie chcę pamiętać.

Nie mam już zupełnie nic... Straciłam mężczyznę, którego kochałam całym swoim sercem, oraz syna, którego niedługo odbierze mi sąd. Cały sens mojej egzystencji, po prostu wyparował, dlatego też, nie widząc już żadnej nadziei na jakąkolwiek poprawę, od ponad dwóch tygodni, leżę jak skóra z diabła, nieprzerwanie wylewając łzy w poduszkę. 

To nie tak, że się nad sobą użalam... Nie. Nawet twierdzę, że zwyczajnie w świecie zasłużyłam sobie na to wszystko co mnie spotkało. Sama sobie jestem winna... Gdybym nie była taka głupia, gdybym słuchała Justina i trzymała się od Chrisa z daleka, w dalszym ciągu miałabym swoich ukochanych chłopców i nadal byłabym szczęśliwa...

Jess i Matt usilnie starają się wpychać we mnie jedzenie, ale jedyne co w tym momencie przechodzi przez moje gardło, to płyny. Nie jestem w stanie nic przełknąć. Mój związany w supeł żołądek, postanowił się zbuntować, osłabiając tym samym mój organizm. Jedynym plusem tego wszystkiego jest to, że wreszcie straciłam te nadprogramowe kilogramy, oraz tłuszcz, który jeszcze trzy tygodnie temu, bezwstydnie rozlewał się na moich boczkach.

W kawiarni nie pojawiłam się od tego pieprzonego, feralnego dnia, co wzbudziło zainteresowanie Roberta. Mój przyjaciel próbował się ze mną skontaktować wielokrotnie, ale ja, niezdolna do jakichkolwiek rozmów, za każdym razem odrzucałam jego połączenia. Nie byłam w stanie myśleć o czymkolwiek innym, niż o tym pieprzonym potworze, oraz o tym, co ze mną zrobił. Pewnego dnia, nie mogąc już znieść tego ciągłego pieprzonego, nieprzerwanie dzwoniącego telefonu, wystukałam krótką wiadomość, informując przyjaciela o tym, żeby dał mi święty spokój. Pod wpływem impulsu napisałam mu, że kawiarnia jest już jego i że kiedy tylko dojdę nieco do siebie, podpiszemy umowę darowizny

Nie chciałam już tej kawiarni... Nie chciałam już niczego, co było związane z Justinem. 

Nie, nie dlatego, że byłam na niego zła, a dlatego, że to po prostu cholernie bolało. Nie wyobrażałam sobie siebie w miejscach do których jeszcze kilka tygodni temu chodziliśmy razem, trzymając się za rękę i wymieniając się ciepłymi uśmiechami. Wiedziałam, że bez niego już nic nigdy nie będzie takie samo, dlatego też stwierdziłam, że to po prostu nie ma sensu. 

Nic nie miało sensu, jeśli jego nie było obok...

Przekręcając się na drugi bok, ocieram mokre policzki i łapiąc za pilota, podkręcam głośność lecącej w telewizji piosenki. Dzięki sposobowi, jaki poleciła mi kilka tygodni wcześniej, Jess, pieprzone dyszenie straciło na sile. Staje się intensywne wyłącznie wtedy, kiedy ogarnia mnie zupełna cisza, dlatego też, rzadko kiedy do tego dopuszczam. Zazwyczaj w mojej sypialni leci głośno muzyka, a jeśli nadchodzi noc, pomagam sobie włożonymi do uszu słuchawkami. Dzięki temu, udaje mi się czasem przespać kilka godzin, co naprawdę jest ogromnym sukcesem, zważywszy na to, że od tamtego dnia nie sypiam prawie w ogóle... 

Jeśli mam być szczera, to jestem już wrakiem człowieka. Żywym trupem... bezsilną kukłą, która żyje wyłącznie dlatego, że ma świadomość, iż po drugiej stronie kraju znajduje się jej malutki synek, za którym cholerni bardzo tęskni.

Słysząc pierwsze dźwięki The Sciencist – Coldplay, zaciskam pięści na prześcieradle i przygryzając wnętrze policzka, przymykam oczy, wspominając najpiękniejsze chwile mojego życia. Wtedy nie było jeszcze najlepiej, ale już było dobrze. To właśnie do tej piosenki, na koncercie na którym byłam z Justinem Mattem oraz Jess, mój ukochany mężczyzna zaprosił mnie do tańca

- Zatańczysz ze mną? - pyta, na co od razu kiwam głową. Wpatruję się przez chwilę w jego piękne tęczówki, po czym przylegam mocno do jego ciała. Zaplatam ramiona wokół jego szyi, a on kładąc dłonie w dole moich pleców, zaczyna bujać nami na boki. Chowam twarz w zagłębieniu jego szyi, uważając oczywiście na swój nos i przymykając powieki, oddaję się tej cudownej chwili. Moje serce przyspiesza swój rytm, kiedy Justin zaczyna mruczeć melodię do mojego ucha, dokładnie tak jak robił to za każdym razem, kilka lat wcześniej. Nie mówimy nic, po prostu jesteśmy blisko siebie. Tu słowa nie są potrzebne, tu potrzebny jest dotyk, ciepło drugiego człowieka, bo przecież słowa w porównaniu do gestów nie znaczą kompletnie nic...

Kiedy piosenka się kończy, wzdycham cicho i siląc się na lekki uśmiech, odsuwam się od Justina spoglądając w jego oczy. Wpatruje się we mnie dokładnie tak jak ja w niego i w dalszym ciągu milcząc, po prostu łapie moją dłoń, odwraca mnie tyłem do siebie, po czym splatając dłonie na moim brzuchu, przytula się do moich pleców. Jestem zaskoczona tym gestem i w pierwszym odruchu, po prostu rozszerzam ze zdziwienia powieki, spoglądając przy tym na Jess, która teraz, patrząc na nas uśmiecha się szeroko. 

I znów czuję się jak nastolatka, która dopiero co odkrywa uroki miłości. W moim brzuchu szaleją motyle, a twarz rozciąga się w promiennym uśmiechu, kiedy Justin opiera brodę o moje ramię i zaczyna śpiewać cicho, wprost do mojego ucha. Jego głos jest ciepły, przepełniony mnóstwem emocji. Jego dotyk na moim ciele, przyprawia mnie o przyjemne dreszcze, a lekkie kołysanie, wywołuje spokój ducha.

Gdy do moich uszu dochodzą ostatnie dźwięki melodii, a moje serce kuje boleśnie, przewracam się na drugi bok i wkładając głowę pod poduszkę, wypuszczam z ust cichy szloch. 

Nie mogę znieść tej świadomości, że nie ma go przy mnie. To tak bardzo boli... Rzeczywistość w której się teraz znajduję jest dla mnie nie do zniesienia. Nie rozumiem tego, za co Ten na górze tak bardzo mnie nienawidzi.

 Czym sobie na to zasłużyłam? Co takiego zrobiłam, żeby teraz aż tak bardzo cierpieć? Dlaczego ja? Dlaczego to właśnie mnie to wszystko spotyka?

W kółko zadaję sobie pytania, na które nikt nigdy nie da mi odpowiedzi. Widocznie, tak po prostu musi być. Najwyraźniej to mojej popieprzone życie, dokładnie tak zostało zapisane na kartach, których nigdy nie chciałam odkrywać. Jeśli ktoś myślał, że jestem na tyle twarda aby znieść to wszystko, to cholernie grubo się pomylił. 

Jestem za słaba by nieść ten ciężar sama. Potrzebuję kogoś, kto złapie mnie za rękę i powie, że jest przy mnie... Że zawsze będzie i że zawsze mi pomoże. Kogoś, kto powie, abym oddała połowę tego ciężaru na jego barki, żebym nie musiała dłużej się z nim mierzyć w samotności. Potrzebuję tego jednego, jedynego... Tego, który już kilka miesięcy temu zdołał mnie naprawić. Tego, do którego należy moje serce. 

Potrzebuję Justina, jednak wiem, że on już nie potrzebuje mnie...

- Megan – słyszę stłumiony przez przyciśniętą do uszu poduszkę głos, na co się wzdrygam. Przyciskam poduszkę jeszcze bardziej do swojej twarzy i kopiąc nogami, daję znać w ten sposób, że chcę zostać sama – Meg, kochanie...

- Daj mi spokój... Idź sobie stąd – jęczę płaczliwie, ale nieugięta jak zawsze Jess nie robi sobie zupełnie nic z moich słów i nie zważając na moje rozpaczliwe prośby, siada na brzegu łóżka, po czym kładąc dłoń na moim biodrze, pociera je delikatnie, próbując mnie uspokoić

- Nie płacz, proszę – jak zwykle od kilku tygodni powtarza znany mi na pamięć tekst, na który nijak nie reaguję. – Niedługo to się skończy, zobaczysz

- Codziennie to powtarzasz, a to w dalszym ciągu się dzieje, Jess – dukam, a zmęczona moim zachowaniem przyjaciółka wzdycha ciężko nie wiedząc już jak mi pomóc. 

Pociągam głośno nosem i unosząc dłoń do twarzy, ścieram spływające po policzkach łzy 

- Dlaczego akurat mi się to przytrafiło? Dlaczego nie mogło zostać tak jak było? Czym sobie zasłużyłam, by tak cierpieć... kolejny już raz? – zadaję pytania, na które blondynka nie ma dobrej odpowiedzi. 

W zasadzie, mój potok słów kwituje wymownym milczeniem, tym samym dając mi do zrozumienia, że nie ma już dłużej sił na wysłuchiwanie wciąż zadawanych tych samych pytań. Jedyne co robi, to kładzie się na łóżku za moimi plecami i zakładając rękę na mój brzuch, przytula się mocno do mojego ciała, szepcząc przy tym uspakajające słowa, na które nie zwracam większej uwagi, zbyt pogrążona w swojej rozpaczy

- Chcę żeby wrócił... potrzebuję go, Jess – jęczę, na co Jess unosząc dłoń, siłą odciąga poduszkę z mojej głowy. 

Przewracam się na plecy i w dalszym ciągu płacząc, wpatruję się zamglonym od łez wzrokiem ponownie w ledwo widoczny punkt 

- Marzę o tym, by znów się do niego przytulić. By usłyszeć jego ciepły głos, kiedy z miłością wypisaną w oczach, powie mi że jestem dla niego ważna. By choć na chwilę znaleźć się po prostu blisko niego i móc spojrzeć w te niesamowicie piękne tęczówki... Chcę złapać mojego syna za rękę i jak dawniej zaprowadzić go do przedszkola, a potem pożegnać go mokrym całusem w policzek. Chcę im powiedzieć jak bardzo ich kocham... Chcę żeby wiedzieli, że nie daje bez nich rady... Że moje życie jest zupełnie puste, kiedy nie ma ich obok – wyliczam, a kiedy Jess przyciska twarz do mojego ramienia, czuję jak materiał mojej koszulki z sekundy na sekundę staje się coraz bardziej mokry, przez co wiem, że teraz płacze razem ze mną

- Czy to naprawdę tak dużo?

- Nie, kochanie... To nie dużo – szepcze łamiącym się głosem, po czym pociągając głośno nosem, podnosi się z łóżka, a następnie spuszczając nogi na podłogę, wychodzi z mojej sypialni. 

Nie wiedząc do końca co się stało, marszczę brwi w zdziwieniu i unosząc głowę, spoglądam na uchylone drzwi, za którymi zniknęła.

Przez to, że wyszła czuję się jeszcze gorzej niż dotychczas, bo wiem, że to wszystko moja wina. Od trzech tygodni zajmuje się mną, co powoduje jej zmęczenie. Nie śpi po nocach tak jak ja, w obawie o to, że z bezsilności zwyczajnie w świecie coś sobie zrobię. Wie że jestem słaba i nie ufa mi na tyle, by zostawić mnie samą na dłużej niż kilkanaście minut. Przez mój nienajlepszy stan, Jess musiała wziąć wolne w pracy, a teraz jedynym jej zajęciem, jest skakanie obok mnie. Na zmianę z Mattem siedzą przy mnie, dotrzymując mi towarzystwa i usilnie wmawiając mi, że jeszcze będzie dobrze. Że któregoś dnia to się skończy, a ja znów zacznę się uśmiechać. Jednak nie zdają sobie chyba sprawy z tego, że to może stać się tylko wtedy, kiedy moi chłopcy do mnie wrócą.

Pociągając nosem, podnoszę się powoli do pozycji siedzącej i czując nieprzyjemne zwroty głowy, unoszę dłoń, ostatecznie przykładając ją do swojego czoła. Jestem wyczerpana i słaba. Nie mam za wiele sił, ale opuszczając nogi na drewnianą podłogę, próbuję wstać, chcąc skorzystać z łazienki. 

Kilka razy zbieram się w sobie i dopiero po chwili robię to co zamierzałam. Niespiesznie prostuję się niczym struna i stawiając krok za krokiem, podtrzymując się mebli, chwiejnie przechodzę dalej. Kiedy w końcu udaje mi się dotrzeć do celu, staję przed umywalką i unosząc głowę, spoglądam na swoje odbicie w lustrze. Tym razem, patrzę na swoją twarz bez nawet najmniejszego grymasu. Nie przejmuję się swoim wyglądem. Nie interesują mnie te podkrążone oczy, szara cera, tłuste włosy, czy nawet mocno wystające kości policzkowe. Moja twarz przez te trzy tygodnie zdecydowanie zmarniała, jednak nie za bardzo mnie to obchodzi. Normalnie, pewnie starałabym się ukryć te wszystkie niedoskonałości, ale teraz, zwyczajnie w świecie, nie mam się już komu podobać. Jedyny mężczyzna dla którego zależało mi na moim wyglądzie, mnie teraz nienawidzi...

Wzdychając ciężko, odkręcam kurek z zimną wodą i pochylając się do umywalki, ochlapuję twarz. Sięgam po szczoteczkę i wyciskając na nią pastę, myję dokładnie zęby. Kiedy - wyłącznie dla polepszenia własnego samopoczucia – kończę odświeżającą toaletę, łapię za brzegi długiej do połowy ud koszulki którą zabrałam z Justina mieszkania i przeciągając ją przez głowę, rzucam w kąt, po czym ściągając również majtki, robię z nimi dokładnie to samo, a następnie podchodzę do kabiny prysznicowej. Stając pod strumieniem wody rozchylam usta i szeroko otwartymi oczami, wpatruję się w białe jak śnieg kafelki, śpiewając cicho dobrze znaną mi melodię, usłyszaną kilkadziesiąt minut wcześniej w telewizji. Zabrawszy z niewielkiej półeczki żel pod prysznic, wylewam kilka kropel na dłoń, po czym dokładnie namydlam swoje znacznie chudsze niż kilkanaście dni temu ciało. Napawam się przyjemnym zapachem i nie przerywając śpiewania, po prostu stoję, czekając aż moje spięte mięśnie rozluźnia się pod wpływem ciepłej wody. Wzdrygam się przerażona, kiedy nagle do moich uszu dochodzi głośny trzask drzwi łazienki. Z mocno walącym sercem zakręcam kurek z ciepłą wodą i łapiąc za przewieszony przez szklaną szybę ręcznik, owijam się nim dookoła, po czym odsuwam lekko drzwiczki kabiny. 

W momencie, gdy moje oczy spotykają się z błyszczącymi z podekscytowania oczami Jess, jednocześnie oddycham z ulgą, a zarazem spinam się, nie wiedząc, dlaczego tak nagle jej twarz się rozpromieniła.

- Justin wraca – mówi, a ja słysząc jej słowa rozchylam usta i czując jak moje serce bije z zawrotną prędkością, osuwam się bezwładnie po ściance na dno brodzika, nie widząc już nic więcej oprócz ogarniającej mnie ciemności.


*****

Hej, kochani :) 

Jak widzicie Megan nie popełniła samobójstwa :)) 

Macie to co chcieliście, czyli POWRÓT JUSTINA :) Cieszycie się?   Ale....

To przecież jeszcze nic nie oznacza ;) 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro