Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

71

Notka pod spodem. Zajrzyjcie :)




Justin *Trzy tygodnie od przyłapania Meg na 'zdradzie'*

Rano ze snu budzi mnie dźwięk dzwoniącego telefonu. Przekręcam się na bok i mamrocząc pod nosem, wyciągam przed siebie dłoń, po czym z wciąż zamkniętymi oczami, próbuję wymacać urządzenie. Kiedy wreszcie mi się to udaje, podpieram się na łokciach i podciągając się, podnoszę się do pozycji siedzącej, plecy opierając o ramę łóżka. Mrużę powieki, chcąc w ten sposób dostrzec nazwę próbującego się ze mną połączyć kontaktu i wzdycham ciężko, widząc imię mojej przyjaciółki. Nie myśląc wiele, odrzucam połączenie, po czym przytrzymując długo czerwoną słuchawkę, wyłączam telefon. 

Zsuwam się nisko na materacu, wracając do spania. Z głośnym ziewnięciem przewracam się na drugi bok, ale nim zdążę przymknąć powieki, do moich uszu dochodzi odgłos małych stópek odbijających się od drewnianej podłogi. Wiedząc już, że mogę teraz jedynie pomarzyć o dalszym spaniu, kładę się na plecach i unosząc lekko głowę, spoglądam na stojącego na końcu łóżka zapłakanego Jima.

- Co jest, synu? – pytam, po czym podnosząc się do pozycji siedzącej, wyciągam dłoń w jego stronę, pokazując tym samym aby do mnie podszedł, co po chwili niechętnie robi. 

Widząc jego mokre od łez policzki, czuję jak moje serce skręca się boleśnie. Jego usta wykrzywione są w podkówkę, a nos czerwony od płaczu. Nie cierpię tego widoku, bo wtedy wiem, że moje dziecko jest z jakiegoś powodu nieszczęśliwe. 

Kiedy Jim po krótkim namyśle gramoli się na łóżko, już po chwili przytulając się mocno do mojego boku, zakładam rękę na jego chudziutkie ramiona i przyciskając go bliżej siebie, całuję jego czoło

- Co się stało? Czemu płaczesz? – pytam, na co ten pociąga nosem, a następnie wpada w jeszcze większy i głośniejszy płacz. Łapię go w pasie i unosząc jego drobne ciało, sadzam na swoich udach, po czym kładąc się, pozwalam aby przylgnął mocno do mojego torsu

- Śniły mi się straszne rzeczy, tatusiu – duka, pociągając przy tym nosem, a ja, chcąc aby poczuł się bezpiecznie, zaciskam mocniej ramiona i unosząc głowę, całuję jego czerwony policzek

- Co to było? – pytam cicho, na co on równie cicho odpowiada

- Potwory...

- Potwory?

- Tak - mówi i dla potwierdzenia kiwa głową. Opierając rączki na mojej klatce piersiowej, podciąga się i wisząc nade mną, wpatruje się we mnie szerokimi z przerażenia oczami 

- Były pod moim łóżkiem... I jeden złapał mnie za rękę, a potem wciągnął mnie tam i długimi pazurami przejechał po mojej rączce... o tutaj – dodaje, po czym wskazuje dokładnie miejsce na swojej delikatnej skórze, w które potwór go skrzywdził – One krzyczały, a ja płakałem bo nie wiedziałem jak je pokonać... Potem jeden z nich ściągnął mój bucik i zgniótł go w swojej łapie, a potem... potem ten drugi... to znaczy ten pierwszy, ten co mnie tam wciągnął złapał mnie za ucho i pociągnął za nie tak mocno, że aż krzyknąłem z bólu – opowiada przejęty, a ja kiwając głową na każde jego słowo, zastanawiam się po kim on ma taką wyobraźnię 

- I wtedy się obudziłem... I zsiusiałem się w łóżko, tatusiu – dodaje półszeptem, na co odruchowo przykładam dłoń do jego pupy, sprawdzając czy rzeczywiście się zmoczył

- Ale jesteś suchy – mówię, a kiedy widzę jego czerwone ze wstydu policzki, podnoszę się do pozycji siedzącej, trzymając syna mocno, aby nie spadł. 

Wzdycham cicho i wpatrując się uważnie w jego błyszczące od łez oczy, posyłam mu lekki pocieszający uśmiech

- Dobrze... Nic się nie stało, skarbie – zapewniam, na co Jim spuszcza wzrok na mój brzuch – To się zdarza nawet dużym chłopcom

- Tobie też się to zdarzyło? – pyta, po czym energicznie unosi głowę i z lekko rozchylonymi ustami, posyła mi pytające spojrzenie. Kiwam głową odpowiadając tym samym na jego pytanie i pochylając się do niego, składam całusa na jego małym nosku

- Bo to raz... - chichoczę pod nosem, na co Jim się w końcu uśmiecha.

 Faktycznie, zdarzyło mi się zsikać w łóżko, ale to było jakieś całe dwadzieścia lat temu, czyli ostatni raz gdy miałem może niecałe siedem. Nie chcąc jednak, żeby Jim był smutny, musiałem naciągnąć nieco prawdę, co okazało się być dobrym posunięciem. 

Spuszczając nogi na podłogę, wstaję z miejsca i trzymając syna w ramionach, wychodzę z sypialni, kierując się w stronę pokoju w którym śpi Jim. Moje dziecko widząc to dokąd idziemy, wtula się mocno w moje ciało i wypuszczając z ust drżące powietrze, chowa twarz w zagłębieniu mojej szyi

- Nie bój się, krasnalu... Tatuś nie pozwoli, by stała ci się krzywda – szepczę do jego ucha, chcąc go uspokoić, kiedy wyczuwam przechodzący przez jego ciało dreszcz. Jim kiwa głową, ufając temu, że rzeczywiście nic mu się przy mnie nie stanie. Podchodząc do drzwi pokoju syna, naciskam na klamkę, po czym mocno je popycham. – Poczekasz na mnie, a ja sprawdzę czy nie ma potworów pod twoim łóżkiem, okej? – pytam, na co przytakuje kiwnięciem głowy. 

Schylając się, stawiam go na podłodze i posyłając mu ciepły uśmiech, odsuwam się od Jima, po czym wchodzę do pomieszczenia. Rozglądam się na boki, udając tym samym że sprawdzam czy w pokoju nie ma bestii których wystraszył się mój syn, a kiedy nie widzę nic podejrzanego, podchodzę do łóżka. Tuż przy komodzie, zauważam leżące w nieładzie mokre spodnie od piżamy Jima, co daje mi do zrozumienia, że moje dziecko najzwyczajniej w świecie się przebrało. Uśmiecham się pod nosem na myśl o tym jak bardzo dzielnym chłopcem jest, po czym schylam się, zaglądając pod łóżko. 

Oprócz ogromnej wielkości kołtunów kurzu, nie znajduję tam zupełnie nic, jednak nie mogę od tak po prostu wyprostować się i uroczyście oświadczyć Jimowi, że nic tam nie ma. Nie uwierzyłby mi, dlatego też, wyciągam dłoń i zbierając kołtuny, tworzę z nich zauważalną dla oczu kulkę. Ściskam ją w pięści, po czym z uśmiechem na twarzy wysuwam się spod łóżka, następnie dumnie się prostując.

- Znalazłem – oświadczam, a przejęty Jim przykłada rączki do buzi, zasłaniając tym samym rozchylone z przerażenia usta – Popatrz krasnalu, nic ci już nie grozi... Potwór zmienił się w kurz, a naszym zadaniem jest teraz spuścić go w muszli klozetowej – mówię, na co Jim kiwa głową. 

Wzdychając ciężko, na drżących nogach podchodzi powoli do mnie, rozglądając się przy tym uważnie na boki, dokładnie tak, jakby obawiał się tego, że jakiś niezauważony przeze mnie potwór może wyskoczyć z zaskoczenia i zaatakować go. Kiedy zachęcam syna machnięciem ręki, podbiega do mnie na paluszkach i stając naprzeciwko mnie, uważnie wpatruje się w kulkę którą trzymam w dłoni.

- Nie muszę się już bać, tatusiu? – pyta cicho, na co kiwam głową. 

Łapię syna za rękę, po czym pociągając go za sobą, przechodzę do dołączonej do pokoju łazienki, a następnie unosząc deskę, wyrzucam kulkę kurzu do muszli

- Chcesz spuścić wodę? – pytam, a on z uśmiechem na ustach, odpowiada energicznym kiwnięciem głowy. 

Staje bliżej toalety i wspinając się na palcach, sięga do spłuczki, po czym bez wahania ją naciska. Jeszcze przez chwilę wpatruje się w pochłaniający kurz wir wody, a kilka sekund później wyrzucając ręce w górę, podskakuje radośnie, szczerze się przy tym śmiejąc. Porywam swojego krasnala w ramiona i unosząc go wysoko nad głową, sadzam go sobie na barkach.

- To co? Idziemy teraz zjeść śniadanie? – pytam, na co wykrzykuje krótkim tak

Kiedy wchodzimy do kuchni, zastajemy mojego ojca i jego żonę siedzących przy stole. Jim wyrywając się z moich objęć, zsuwa się po moim ciele na podłogę, po czym z szerokim uśmiechem na ustach, biegnie do swojego dziadka. Mimo tego, że zna go od zaledwie od kilku tygodni, mój struszek ewidentnie przypadł mu do gustu. 

Kiwam głową do jedzącej śniadanie Vanessy, na co ta posyła mi lekki uśmiech.

- Dzień dobry, synu – wita się ze mną ojciec i sadzając Jima na jednym z krzeseł, podchodzi do mnie z wyciągniętą dłonią, którą po chwili łapię

- Cześć tato – odpowiadam. 

Ojciec wskazuje mi jedno z wolnych miejsc, po czym siada z powrotem przy swojej żonie, z uśmiechem na ustach oraz dumą wypisaną na twarzy wpatrując się we mnie i w mojego syna. Śmieję się cicho z jego miny i kręcąc głową na boki, sięgam po szklankę z sokiem pomarańczowym. Jednym okiem widzę jak Jim omiata spojrzeniem stół, zastanawiając się zapewne, co może zjeść na śniadanie. Dla mojego syna, syto zastawiony stół z którego może brać wszystko na co tylko ma ochotę to nowość, zważywszy na to, że do tej pory to Megan narzucała mu jadłospis, serwując jedynie to, co sama uważała za słuszne. Nie twierdzę że jej metoda była zła, a jedynie, że może nieco inna niż zwyczaje panujące w domu mojego ojca.

- Na co masz ochotę? – pytam Jima, poprawiając się na krześle. 

Mój syn przykładając paluszek do brody, intensywnie rozmyśla nad odpowiedzią na zadane przeze mnie pytanie, po czym najzwyczajniej w świecie wzdycha ciężko, wzruszając przy tym ramionami, na co marszczę brwi 

- Coś nie tak? Nie jesteś głodny?

- Nie... Ja, po prostu zjadłbym jajko na miękko... Takie jak robiła mi mamusia – mówi cicho, a ja bez problemu mogę zauważyć łzy zbierające się w kącikach jego oczu, spowodowane wspomnieniem o matce której nie widział od trzech cholernie długich tygodni.

Czasami mam wrażenie, że nie postępuje prawidłowo, odcinając Jima od jego mamy. Już kilka dni wcześniej zauważyłem, że moje dziecko chodzi przygaszone i smutne, co jasno daje mi do zrozumienia, że tęskni za Megan. Wprawdzie, staram się jak tylko mogę, aby za wiele o niej nie myślał, jednak zdaję sobie sprawę z tego, że nie jest to dla niego łatwe, z resztą... Dla mnie również. Każdego dnia myślę o tym wszystkim co się stało, wciąż zadając sobie w kółko te same pytania

Co zrobiłem źle, że poszła do innego? Czym sobie zasłużyłem?

Nie potrafię zrozumieć tego, dlaczego mnie zdradziła. Przecież dawałem jej wszystko co najlepsze. Oddałem jej całe swoje serce, a ona najzwyczajniej w świecie postanowiła, ot tak po prostu je zniszczyć. Rozwaliła je na drobne kawałki, nie licząc się z moimi uczuciami. 

Tamten dzień, był najgorszym dniem mojego życia. Straciłem wszystko na czym najbardziej w świecie mi zależało. Cztery pieprzone lata na nią czekałem, a kiedy w końcu udało mi się ją odzyskać, w mgnieniu oka ją straciłem. Ten pierdolony skurwiel zabrał mi to co miałem najcenniejsze, zostawiając jedynie żal i smutek. 

To boli jak cholera...

Tuż po tym, jak przyłapałem Meg na zdradzie, zgłosiłem się do swojego prawnika, prosząc go o przygotowanie wniosku o ograniczenie mojej byłej dziewczynie praw rodzicielskich. Chciałem się na niej zemścić za to że mnie skrzywdziła, a wiedząc o tym, że dzięki pieniądzom jakie posiadam, oraz licznym znajomościom, miałem naprawdę wielkie szanse, stwierdziłem, że to będzie najlepsza zemsta za to co mi zrobiła. 

Wiedziałem, że Jim jest dla niej wszystkim co ma i miałem świadomość tego, że uderzenie z tej strony zaboli ją najbardziej. Pod wpływem emocji, oraz hektolitrów wypitego alkoholu zadzwoniłem nawet do Jess, prosząc ją aby przekazała Megan o tym, że spotkamy się w sądzie. 

Myślałem, że matka mojego dziecka zawalczy w jakiś sposób o swojego syna, ale tego nie zrobiła. Czekałem na telefon od niej, jednak nigdy się go nie doczekałem. Tak naprawdę, na samym początku marzyłem nawet o tym, by się do mnie odezwała, by przyznała się do winy i chociażby przeprosiła za to, że puściła się z innym. Chciałem usłyszeć, co popchnęło ją w ramiona tego skurwiela. Chciałem wiedzieć, w jaki sposób zawiniłem, że postanowiła poszukać pocieszenia u innego, ale nigdy się tego nie dowiedziałem... 

Olała mnie po prostu i wydzierając nasz rozdział ze swojego życia, bezwstydnie i bezlitośnie, postanowiła go najzwyczajniej w świecie wyrzucić do kosza.

Mając już świadomość tego, że jej na mnie nie zależy i że najprawdopodobniej nigdy jej nie na mnie nie zależało, postanowiłem odpuścić. Po kilkukrotnym przemyśleniu sprawy, stwierdziłem, że moja zemsta nie ma najmniejszego sensu... 

Jeśli wcieliłbym swój plan w życie, skrzywdziłbym jedynie swoje dziecko, a jego matce otworzyłbym tylko furtkę do tego, by mogła poświęcić swój wolny czas na nowego kutasa. Po dwóch tygodniach siedzenia w LA, wycofałem wniosek, prosząc prawnika aby zapomniał o tym, co chciałem zrobić...

- Tatusiu? – głos syna wyrywa mnie z zamyślenia. Mrugam kilkukrotnie powiekami i oblizując usta, przenoszę spojrzenie na wpatrującego się we mnie Jima – Zrobisz mi to jajko? – pyta nieśmiało, na co wzdychając ciężko, uśmiecham się delikatnie i kiwając głową, podnoszę się z miejsca, kierując się do lodówki.

Zabieram się za przygotowanie dziecku śniadania, a kiedy po chwili czuję małe rączki owijające się wokół mojej nogi, spoglądam w dół i widząc przytulonego do mnie Jima, wyciągam dłoń, po czym kładę ją na czubku jego głowy, opuszkami palców przeczesując jego znacznie dłuższe już włosy

- Co jest, krasnalu? – pytam, kiedy ciche westchnienie opuszcza jego usta. 

Jim unosząc głowę wydyma usta i przygryzając wnętrze policzka, łypie na mnie tymi swoimi miodowymi tęczówkami

- Nic – wzrusza ramionami, ale ja wiem, że to wcale nie jest nic – Brakuje mi mamusi, wiesz? – dodaje po chwili cichutko, na co mój żołądek skręca się boleśnie. 

Odciągając go od swojej nogi, łapię jego rączki, po czym posyłając mu lekki uśmiech, kucam przed nim, następnie porywając go w swoje ramiona, przytulam go mocno do siebie

- Mi też synu... Mi też – szepczę do jego ucha i czując jak niechciane łzy napływają do moich oczu, zaciskam mocno powieki, po czym przełykam rosnącą gule w gardle.


****

Jeszcze tylko 4 rozdziały + Epilog :)

I z tego miejsca, od razu mówię, nie będzie drugiej części.

Nie jest mi łatwo kończyć HN, jednak nie mogę przecież ciągnąć tego w nieskończoność :)

Dziękuję za wszystkie komentarze ( naprawdę jesteście bardzo aktywni :)) głosy, oraz wyświetlenia :) Cieszę się, że Wam się podoba, no i dziękuję że jesteście :)

Kolejny rozdział będzie dopiero jutro 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro