Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

7


- O cholera, nie zdążę – jęczę żałośnie, wgapiając się w ekran telefonu. 

Jest już grubo po dwunastej, a Clary - która miała mnie zastąpić - nie ma w dalszym ciągu. Nie mam pojęcia, co robić. Nie mogę zostawić tego majdanu, ale też nie mogę zawieść swojego syna, nie pokazując się na spotkaniu na którym obiecywałam być. 

Szybko wykręcam numer do Jess i wciskając zieloną słuchawkę, czekam na połączenie

- Jess, błagam musisz w tej chwili iść do przedszkola Jima. Clara jeszcze nie przyszła, a dosłownie za dwie minuty, rozpoczyna się to pieprzone spotkanie na temat zawodów – mówię szybko. 

Słysząc ciszę po drugiej stronie, zastanawiam się czy Jess w ogóle mnie zrozumiała. Na szczęście, przyjaciółka po chwili zapewnia mnie, że zrobi to o co ją proszę. Oddycham z ulgą, choć w sercu czuję nieprzyjemny ucisk. Wiem, że spieprzyłam i Jim mi nigdy tego nie wybaczy. To nie Jess tam oczekuje, tylko mnie. To ja jestem jego matką i to ja powinnam tam teraz być...

 Ale jak to w moim życiu bywa, coś zawsze musi się spieprzyć.

Dzień wcześniej, załatwiłam z szefową przepustkę na wcześniejsze wyjście. Oczywiście ta jędza, zagroziła, że jeśli nie znajdę kogoś na swoje miejsce, to o wyjściu mogę jedynie pomarzyć. Popytałam koleżanek z pracy, czy któraś z nich nie chciałaby zarobić trochę więcej i przyjść do pracy wcześniej. Clara od razu się zgodziła i zapewniła mnie, że punkt dwunasta zjawi się w kawiarni.

Całe popołudnie słuchałam o tym jak będzie super, kiedy koledzy i koleżanki mojego dziecka będą mogli mnie poznać. Jim był cholernie podekscytowany i twierdził, że ze wszystkich rodziców wypadnę najlepiej. Mówił, że większość z nich jest nudnymi bankowcami, kierownikami firm, czy nauczycielami. Żaden z rodziców nie był kelnerką w kawiarni, w której podają najsmaczniejsze słodkości w całym Nowym Jorku. Miałam opowiadać dzieciom o tym jak nasz kucharz piecze te wszystkie smakołyki, a Jim zapewniał mnie, że to im się będzie podobać. Nie sądziłam, że moja praca może być aż tak ekscytująca, ale jak widać, dzieci mają inne zdanie na ten temat. Potrafią się cieszyć z najmniejszych rzeczy i bardziej interesują się tym, jak wykonać wszystkie te rzeczy które pochłaniają wzrokiem, przechodząc obok różnych cukierni, niż tym jak powiększać swój majątek, stojąc na czele wielkich korporacji, czy choćby tym, jak obracać nimi na różnego rodzaju aukcjach.

- Kocham cię Jess i dziękuję – mówię, po czym kończę rozmowę. 

Mam nadzieję, że moja przyjaciółka wytłumaczy Jimowi dlaczego nie mogłam się zjawić, dzięki czemu moje dziecko aż tak bardzo mnie nie znienawidzi.

Wzdycham głośno i wrzucając telefon do torebki, wychodzę z powrotem na salę. Mimo okropnego wkurzenia, muszę włożyć na usta sztuczny uśmiech i z udawaną grzecznością, obsługiwać klientów. Jestem zła, ale nie mogę przenosić swej frustracji na niczemu niewinnych ludzi. 

Łapię za notes i podchodzę do stolików, których jeszcze nie zdążyłam obsłużyć.

Kilka razy mylę zamówienia i w rzeczywistości, w ogóle nie mogę się skupić, bo w mojej głowie ciągle przewija się wczorajszy wieczór...

*

Tak jak umówiliśmy się z Justinem dwa dni wcześniej, spotkaliśmy się wczoraj i razem z Mattem oraz Jess, poszliśmy całą czwórką do kawiarni na rogu naszej ulicy. Było bardzo przyjemnie i przyznam szczerze, brakowało mi takich wyjść. Wspominaliśmy nasze młodzieńcze lata, śmiejąc się z siebie nawzajem i komentując nasze szczenięce zachowanie. 

Kiedy Matt opowiadał o swoich podchodach do Jess, przypomniałam sobie jak to było między mną i Justinem.

Pamiętam, że w pierwszej klasie liceum, tuż po kolejnej wielkiej kłótni, Justin przyszedł do mojego domu z bukietem róż i po raz pierwszy, szczerze przeprosił za swoje zachowanie. Rozmawialiśmy wtedy do późna w nocy i wspólnie stwierdziliśmy, że nie możemy się dłużej ranić w ten sposób. Justin wyznał, że zachowuje się tak, ponieważ mu się podobam, a on za cholerę nie wiedział jak mnie do siebie przekonać

- Jakbyś nie zachowywał się jak idiota przez cały czas, to już dawno bylibyśmy razem – powiedziałam z szerokim uśmiechem na ustach, na co Justin przybliżył się do mnie i łapiąc moją twarz w swoje dłonie, pocałował mnie namiętnie

Pamiętam to jak dziś. Nasz pierwszy pocałunek był wyjątkowy. Tak długo wyczekiwany...

Od tamtej pory – jak już kiedyś wspominałam - byliśmy nierozłączni. Mimo upływu lat i tego, że już dawno razem nie jesteśmy, więź między nami nie maleje. Oczywiście, nasza relacja przepełniona jest bólem, żalem i różnymi niedopowiedzeniami, ale w dalszym ciągu jest cholernie mocna. Wiem, że pomimo tego iż on już nic do mnie nie czuje, nadal wskoczyłby za mną w ogień. Wiem to... Widzę to w jego oczach. Wiem, że mogę na niego liczyć w każdej sytuacji... On po prostu już taki jest. Choćby przez wzgląd na dawną przyjaźń stanie murem za mną, dokładnie tak samo jak i ja za nim...

Po kilku godzinach rozmów, poszliśmy na spacer. Odwiedziliśmy dzielnicę, na której całą czwórką spędziliśmy nasze dzieciństwo i w dalszym ciągu wspominając, weszliśmy na plac zabaw, na którym niegdyś spędzaliśmy każdą minutę naszego życia. Razem z Jess zajęłyśmy obie huśtawki, a nasi chłopcy, popychali nas, wprawiając je w ruch. Śmiałam się głośno, zapominając już nawet o tym, że Justinowi może być trochę ciężko przez moją znaczną nadwagę. Dawniej nie miał z tym najmniejszego problemu, bo byłam lekka jak piórko, ale teraz też nie zauważyłam żeby jakoś specjalnie się męczył. Bez słowa stał za moimi plecami i robił dokładnie to, o co go poprosiłam. Nawet jeśli w dalszym ciągu nie czułam się w jego towarzystwie pewnie i mimo tego, że cztery lata temu bardzo mnie zranił, to cieszyłam się że jest tu z nami, że znów jesteśmy tu całą czwórką... 

Jak za dawnych lat.

*

Rozbrzmiewający nad drzwiami dzwoneczek, wyrywa mnie z zamyślenia. Przekręcam głowę w bok i spoglądam w tamtą stronę, ciekawa tego, kto tym razem wszedł do środka. Zaciskam dłonie w pięści widząc, jak Clara z uśmiechem na ustach, wchodzi do kawiarni. Przepraszam mężczyznę, którego jeszcze przed chwilą obsługiwałam i chowając notesik do kieszonki fartuszka, podchodzę do dziewczyny. Łapię jej ramię i siłą wciągam ją na zaplecze, nie zwracając kompletnie uwagi na to, że w tej chwili robię małe przedstawienie na oczach klientów.

- O której miałaś być? - syczę przez zęby, na co unosi brwi

- Przepraszam, ale utknęłam w korkach – tłumaczy się nieudolnie, uśmiechając się sztucznie, a ja mam ochotę zmazać jej ten głupi grymas z twarzy mocnym, prawym sierpowym.

- Przez godzinę do cholery? Obiecałaś że przyjdziesz... Przez ciebie mój syn mnie znienawidzi, bo nie pojawię się na spotkaniu z rodzicami, do którego przygotowywał się od dwóch tygodni – mówię z wyraźnym w głosie zawodem. 

Clara prycha głośno i przechodząc obok, trąca mnie ramieniem

- To nie jest moja zmiana, tylko twoja – mówi nie patrząc na mnie – Powinnaś mi być wdzięczna, że w ogóle przyszłam cię zastąpić.

Mam świadomość tego, że Clara ma rację, dlatego nie mówię już nic. Wzdycham jedynie i ściągając z siebie fartuszek, posyłam go do kosza na brudy, po czym łapię za torebkę i wychodzę z zaplecza. Uśmiecham się sztucznie do mijanych klientów, a następnie, opuszczam kawiarnię. Wiem, że spotkanie już dawno się rozpoczęło i nawet nie mam po co tam iść, ale przynajmniej będę w domu przed przyjściem syna.

Idę chodnikiem i patrząc przed siebie, liczę od stu w dół, chcąc uspokoić swoje nerwy. Jestem pewna, że Jim będzie zły i zawiedziony tym, że nie przyszłam i naprawdę boli mnie serce na myśl o tym, że choć przez ułamek sekundy moje dziecko będzie przeze mnie smutne. Wkurza mnie fakt, że nic nie mogę z tym zrobić. Mój syn jest cholernie dla mnie ważny, ale ważniejsza jest praca, dzięki której mogę go utrzymać. Wiem, że nie taka powinna być hierarchia, ale muszę się pogodzić z tym, że niestety działam w pojedynkę. Wychowuję go sama i nie zawsze mogę stanąć na wysokości zadania. Mam nadzieję, że kiedy Jim dorośnie, wybaczy mi te wszystkie chwile, w których go zawiodłam i zrozumie, dlaczego czasami stawiałam pieniądze ponad nim. 

Robię to dla jego dobra, by miał co jeść...

Wchodzę do domu, ściągam buty w przedpokoju i od razu udaję się do kuchni. Zaglądam do lodówki, zastanawiając się nad tym, co mogę zrobić na obiad dla syna. Jim uwielbia burgery, więc postanawiam chociaż to dla niego zrobić. Liczę cicho na to, że może w ten sposób, wkupię się w jego łaskę.

Wyciągam zamrożone mięso i wyjmując go z woreczka, przerzucam na płaski talerzyk, po czym umieszczam w mikrofali, by szybko odtajało. Wybieram z chlebaka najświeższe bułki i przekrawam w połowie, tak żeby wszystko mi się ładnie zmieściło. Kroję pomidory w plastry, wybieram najładniejsze liście sałaty i sięgam do lodówki po łagodny ketchup, oraz musztardę, bez których prawdziwe burgery nie mają prawa bytu. 

Kiedy mikrofalówka wydaje charakterystyczny dźwięk, wrzucam uformowane mięso na rozgrzaną patelnię i podsmażam je dokładnie z obu stron. Patrzę na zegarek i stwierdzając że nie zostało mi już zbyt wiele czasu do przyjścia Jess i Jima, przyspieszam swoje ruchy. Mięso już jest gotowe, więc zdejmuję je z patelni i wrzucam z resztą składników do bułki. Mieszam ketchup z musztardą i voila... Jedzenie gotowe.

Zaledwie kilka minut później – dokładnie tak jak przewidziałam - drzwi się otwierają i już po chwili w przedpokoju pojawia się moja przyjaciółka u boku trzyletniego, małego chłopca, którego nosiłam pod sercem całe dziewięć miesięcy. Wzdycham ciężko kiedy widzę jego smutną twarz i spoglądając na syna, podchodzę do niego powoli.

- Cześć, kochanie – witam się z Jimem, posyłając mu lekki uśmiech, ale on na mnie nie patrzy. 

Spoglądam na stojącą obok Jess, chcąc wyczytać z jej twarzy jak bardzo mam przewalone, a ona jedynie wzrusza ramionami, kręcąc głową na boki. Kucam przed Jimem i łapiąc za jego ramiona, zaglądam w jego piękne, miodowe tęczówki. Oczy mojego syna są teraz smutne i przygnębione, przez co czuję się jeszcze gorzej niż do tej pory. Pocieram kciukiem jego policzek, ale Jim odwraca głowę w bok, pokazując mi tym samym, jak bardzo jest zły

- Przepraszam skarbie. Nie mogłam się wyrwać – mówię.

Chce mi się płakać, widząc to jak bardzo jest smutny. Starałam się ze wszystkich sił, ale nie potrafiłam stanąć na wysokości zadania. Liczył na mnie, czekał, ale go zawiodłam. Nie mam żadnego wytłumaczenia dla siebie i wiem, że nawet jeśli znalazłabym jakieś odpowiednie, to i tak nie poprawi to nastroju mojemu dziecku. Owijam ramiona wokół jego drobnego ciała i mocno go do siebie przytulam. Jim stoi biernie, nie myśląc nawet drgnąć

- Obiecałaś – mówi cichutko do mojego ucha, na co moje serce przestaje bić. Jego głos przepełniony jest żalem, od którego skręca mnie w żołądku. 

Odsuwam go delikatnie od siebie i łapiąc pulchne policzki w swoje dłonie, spoglądam w jego załzawione oczy.

- Przepraszam syneczku. Naprawdę bardzo chciałam przyjść, ale Pani która miała mnie zastąpić, nie zjawiła się na czas i musiałam poprosić ciocię Jess, żeby za mnie poszła – tłumaczę, jednak on nie przyjmuje tego

- Ciocia nie jest moją mamusią... No i była nudna – mówi naburmuszony, po czym zakłada ręce na klatkę piersiową. – Mówiłaś że przyjdziesz, czekałem na ciebie. Obiecałaś!

- Skarbie, uspokój się – mówię spokojnie i wyciągam rękę by pogłaskać go po głowie, jednak Jim odsuwa się ode mnie – Jesteś głodny? Zrobiłam twoje ulubione burgery – dodaję, licząc na to że ulubione jedzenie poprawi mu humor, ale nawet to na nic się zdaje.

- Nie lubię cię już i nie chcę twoich głupich burgerów! – krzyczy, po czym wybiega do swojego pokoju. Patrzę na zamykające się za nim drzwi i czując napływające do oczu łzy, chowam twarz w dłonie.

- Jest teraz zraniony, ale mu przejdzie – mówi Jess, kucając obok mnie. 

Siada na podłodze i łapiąc moje ramię, pociąga mnie do siebie. Łzy płynące po moich policzkach moczą jej koszulkę, kiedy kładę głowę na jej piersiach, ale żadna z nas nie zwraca na to nawet najmniejszej uwagi. Delikatnie głaszcze moje włosy i tuląc mnie do siebie, kołysze lekko naszymi ciałami.

- Jestem beznadziejną matką – jęczę cicho, na co Jess wzmacnia swój uścisk

- Jesteś najlepszą matką o jakiej tylko można marzyć, Meg. To nie jest koniec świata. Zobaczysz, że za godzinę Jim zapomni o tym co się stało – próbuje mnie pocieszyć.

Nie mówię już nic.

Wiem, że Jim mówiąc że mnie już nie lubi, nie miał tego na myśli. Był po prostu zły i rozgoryczony, jednak mimo wszystko, to cholernie boli. Jest mi przykro i czuję się z tym źle. Zdaję sobie sprawę z tego, że – tak jak mówi Jess - przejdzie mu za chwilę i nawet nie będzie o tym pamiętał, jednak boli mnie fakt, że choć przez ułamek sekundy mój syn poczuł się samotny. Zawsze starałam się tego uniknąć, ale dzisiaj, w jednym z najważniejszych dla niego dni, zwyczajnie się nie udało...

Po kilku minutach siedzenia na podłodze, przenosimy się z Jess na kanapę. Siadamy obok siebie, a przyjaciółka widząc, że ani na moment mi się nie poprawiło, znów przytula mnie do siebie. Wzdycham ciężko i przymykam powieki, wdychając przyjemny zapach perfum Jess. Śpiewa cicho jakąś piosenkę, powodując tym samym, że robię się senna. Ten dzień był dla mnie cholernie ciężki i szczerze powiedziawszy, chciałabym móc o nim już zapomnieć.

Czuję jak odpływam, ale unoszę głowę, kiedy do moich uszu dociera dźwięk przekręcania zamka w drzwiach.

- Czołem, moje piękne panie – wita się z nami Matt, uśmiechając się radośnie. Jęczę pod nosem i nie chcąc żeby zauważył moją czarną od tuszu twarz, chowam się w zagłębieniu szyi Jess. – A tej co?

- Miała ciężki dzień. Jim w przedszkolu miał spotkanie z rodzicami. Meg miała tam iść, opowiedzieć o swojej pracy, ale jej koleżanka, która miała ją zmienić, nie przyszła, więc nie mogła wyjść. Ja tam poszłam, ale Jim stwierdził, że byłam cholernie nudna. Obraził się na Meg i powiedział, że już jej nie lubi – wytłumaczyła narzeczonemu całe zajście.

- Mój syn mnie teraz nienawidzi... - jęczę głośno i pociągając nosem, pocieram dłonią mokry policzek. 

Nie słysząc żadnego komentarza ze strony towarzyszącej mi dwójki, odsuwam się od Jess i spoglądam na nią, zastanawiając się nad tym, dlaczego tak nagle zamilkła. Siedzi cicho, ze wzrokiem wlepionym przed siebie, a jej klatka unosi się i opada w znacznie szybszym, niż do tej pory, tempie. Przekręcam powoli głowę, chcąc wiedzieć co spowodowało jej stan i zamieram, widząc stojącą obok Matta, dobrze znaną mi postać. Otwieram szeroko oczy i przełykam głośno ślinę, zdając sobie sprawę z tego, że Justin dokładnie słyszał słowa moje i Jess.

- Masz syna?


*****

Hej kochani :) Kolejny rozdział za nami. Jak się podoba?

Jeśli występują jakieś błędy, cokolwiek niezrozumiałego, albo... no nie wiem, cokolwiek napisane jest źle, to przepraszam... Mój dzisiejszy stan nie pozwala mi na wychwycenie tego wszystkiego :) Jeśli tylko podpowiecie co jest nie tak, to od razu postaram się to zmienić :)

No i teraz... Ponieważ jest niedziela, a ja mam w zasadzie całkiem niezły humor, to co powiecie na maraton, składający się z tego i kolejnych dwóch rozdziałów? :) 

Mam nadzieję, że jesteście za :)

No i tak... To Megan się wygadała... Ech...

Całuję, no i mam nadzieję, że do zobaczenia, już w następnym rozdziale ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro