Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

55

Kochani, mam rażenie, że jakoś Was tu ostatnimi czasy mało :P Dajcie jakiś znak, a sprawicie mi tym przyjemność :)


Następnego dnia rano, Justin zawozi mnie do jednej z nowojorskich redakcji, abym mogła umieścić w gazecie ogłoszenie o pracę, a kiedy udaje mi się wszystko załatwić, podwozi mnie do kawiarni. Zatrzymuje się po drugiej stronie ulicy, a ja odpinając pasy, pochylam się do niego, po czym wpijam się tęsknie w jego miękkie usta

- Miłego dnia, skarbie – mówi przez pocałunek, tym samym wywołując szeroki uśmiech na mojej twarzy

- Tobie też – odpowiadam i spoglądając na niego po raz ostatni, odwracam się przez ramię do siedzącego z tyłu Jima – Kocham cię syneczku – mówię, na co mój syn odpowiada tym samym.

 Wychyla się z fotelika i robiąc dzióbek, domaga się całusa. Cmokam jego usteczka kilka razy, po czym unosząc dłoń, kładę go na jego głowie, opuszkami palców przesuwając po jego krótkich włosach 

- Bądź grzeczny – dodaję, a następnie pociągam za klamkę i opuszczając samochód, macham moim chłopcom na pożegnanie. 

Upewniam się, czy nic nie jedzie, a kiedy już wiem, że ulica jest zupełnie pusta, przechodzę na drugą stronę, po czym od razu otwieram drzwi kawiarni. 

Jak zwykle, witam się uśmiechem z klientami i widząc obsługującą stolik przy oknie Panią Mayer, podchodzę do kobiety, powiedzieć jej dzień dobry. Mimo tego, że nasze wcześniejsze relacje nie były zbyt dobre, zmieniłam zdanie o Mayer, kiedy po zaproponowaniu jej pracy jako kelnerka, z uśmiechem na ustach i ogromną wdzięcznością przyjęła moją propozycję. 

Z początku spodziewałam się tego, że to Robert będzie odwalał za nią większość roboty, a Pani Mayer będzie migać się od swoich obowiązków, jednak już teraz wiem, że moje myślenie było dalekie od prawdy, bo kobieta nie raz już pokazała, że mimo swojego trudnego charakteru, nie jest tak leniwa jak mogłoby się wydawać. Któregoś dnia, przyznała mi się do tego, że przez problemy finansowe, jakich nabawiła się poprzez nieumiejętne prowadzenie czegoś, na czym kompletnie się nie znała, straciła zapał do życia, przez co można było odnieść wrażenie, jakoby należała do osób nieodpowiedzialnych, kompletnie niemyślących i którym nie zależało na swoim dobytku. Topiła się w okropnych długach, ciągnących ją na samo dno, co wiązało się z tym, że z dnia na dzień, poświęcała się kawiarni coraz mniej. Cieszę się jednak, że dzięki temu co zrobił Justin, kobieta odetchnęła wreszcie pełną piersią i widząc to, że ktoś wyciągnął do niej pomocną dłoń, kiedy najbardziej tego potrzebowała, nie pozostała zimną suką, a zmieniła się o sto osiemdziesiąt stopni, dzięki czemu, mam w tej chwili dobrego pracownika, na którym mogę polegać.

- Dzień dobry, Pani Mayer – witam się uśmiechem, a skupiona na zapisywaniu zamówienia kobieta, dopiero po chwili orientuje się, że stoję za jej plecami

- Och, Megan... Dzień dobry, kochanie – odpowiada, a jej usta wyginają się w szerokim uśmiechu, przez co zdaje się wyglądać młodziej o co najmniej pięć lat.

- Jak sobie Pani radzi? Duży dziś ruch? – pytam, a kobieta, odwracając się do mnie przodem, kręci głową na boki

- Jak na razie jest całkiem spokojnie, ale zobaczysz co się będzie działo w południe – macha ręką, chichocząc pod nosem – Przez te pomysły Roberta z nowym menu, ludzie walą tu drzwiami i oknami – dodaje, na co się uśmiecham. 

Kilka tygodni temu, mój przyjaciel – za moją zgodą, oczywiście – stwierdził, że wprowadzi zmiany w mojej kawiarni. Wpadł na pomysł, aby każdego dnia, w porze lunchu wydawać obiady, dzięki czemu pracownicy firm, oraz zakładów sąsiadujących z naszą kawiarnią, nie będą już musieli szukać restauracji z domowym jedzeniem, bo znajdą ją na swojej ulicy. Skusił ich również fakt, że do każdego obiadu, dostawali przepyszny kawałek ciasta, oraz kubek kawy gratis. Dochody rzeczywiście wzrosły, dzięki czemu, kawiarnia przynosiła zyski, a nie straty, a to wiązało się z tym, że Justin mógł być dumny z tego, że jego włożone pieniądze nie poszły w błoto.

- Podałam dziś do prasy ogłoszenie, o zatrudnienie kelnerki, więc mam nadzieję, że już niedługo pojawi się ktoś nowy do pomocy, a jeśli chodzi o dzisiejszy dzień, to ja zajmę się połową sali – oznajmiam, na co Pani Mayer wzdycha z ulgą. 

Uśmiecha się do mnie promiennie, a ja zauważając niecierpliwiących się już klientów, kiwam do niej głową , po czym pozwalam jej pracować i zostawiając kobietę w spokoju, ruszam na zaplecze. 

Otwierając szafkę, wrzucam do niej swoją torbę i wyciągając świeżo wyprany, pachnący fartuszek, przekładam go przez szyję, po czym chowam do kieszonki notesik wraz z długopisem. Uśmiecham się pod nosem, zadowolona z faktu, że wreszcie – po dość długiej przerwie – z wielką przyjemnością, mogę wrócić do tego co lubię robić. 

Jednak, zamiast w pierwszej kolejności zająć się czekającymi na przyjęcie zamówienia stolikami, ruszam do gabinetu, w którym mam nadzieję zastać swojego przyjaciela. Pukam w drewnianą powłokę i nie czekając na zaproszenie, naciskam klamkę, popycham drzwi, a następnie wchodzę do środka. Uśmiecham się szeroko na widok pracującego Roberta i nie zwlekając, podchodzę do bruneta

- Cześć, paskudo – żartuję z kolegi, co spotyka się z cichym mruknięciem wydobywającym się z jego ust. Chłopak wstaje zza biurka i obchodząc je, staje naprzeciwko mnie. Wspinam się na palcach i opierając dłonie na szczycie jego ramion, całuję jego lekko zarośnięty policzek

- Hej, brzydulo. Jak tam? Załatwiłaś to ogłoszenie? – pyta od razu, przez co mam wrażenie, że osoba do pomocy naprawdę niezwłocznie jest nam potrzebna. Kiwam głową i prycham pod nosem, zauważając wielką ulgę odbijającą się w jego oczach – To dobrze. Mayer ledwo co daje radę. Czasami jej pomagam, ale ostatnio mam tyle papierkowej roboty, że po zaledwie godzinie siedzenia, nad tym wszystkim, mam serdecznie dość – jęczy, a ja spoglądam na niego współczująco

- Obiecuję, że już niedługo ktoś tu się pojawi – zapewniam, co kwituje lekkim skinieniem - A jak nie, to najwyżej powiem Justinowi, że nici z pomysłu na zrobienie ze mnie kury domowej – śmieję się, tym samym wywołując szczery uśmiech na twarzy Roberta. 

Wiem, że prowadzenie kawiarni, nie jest prostą sprawą, dlatego też rozumiem jego narzekania i chcę zrobić wszystko, by mój przyjaciel nie żałował decyzji jaką podjął. Przecież stawiając go na tak odpowiedzialnym stanowisku, nie chciałam zrobić z niego wołu w zaprzęgu.

Zamieniamy z Robertem kilka zdań, umawiamy się że na przerwie zjemy razem lunch, po czym opuszczam gabinet i rozprostowując materiał fartuszka, wkładam uśmiech na twarz, po czym wychodzę na salę. Jak zwykle biorę rząd stolików pod oknem, Pani Mayer zostawiając te, które kiedyś należały do Roberta. Podchodzę do pary kobiet w średnim wieku i wyciągając notesik, przygotowuję się do przyjęcia zamówienia

- Dzień dobry, czy zechcą Panie już zamówić? – zaczynam wyuczoną na pamięć regułką, na co jedna z kobiet, z uśmiechem na twarzy zamawia dwie szarlotki, oraz mocne, czarne kawy. Notuję dokładnie i zapewniając że już niedługo dostaną to, o co proszą, odchodzę od stolika, przechodząc po chwili do kolejnego.

Z zapisanymi dokładnie karteczkami, wychodzę do kuchni, przekazać Loganowi zamówienia. Na mój widok, kucharz uśmiecha się szeroko i nie zwlekając, podchodzi do mnie z otwartymi ramionami. Zamyka mnie w szczelnym uścisku, bujając delikatnie naszymi ciałami na boki

- Cześć, królewno – wita się, na co chichoczę. Odsuwam się od niego, tylko po to, by złożyć na jego policzku krótki pocałunek

- Cześć, mój mistrzu – odpowiadam, a Logan ucieszony tym jak go nazwałam, prostuje się niczym struna, dumnie wypinając pierś do przodu. – Masz coś? – pytam z nadzieją, na co mężczyzna, wciąż się uśmiechając, kiwa głową, a następnie oddalając się ode mnie na kilka kroków, otwiera jedną z lodówek, po czym sięgając do jej wnętrza, wyciąga niesamowicie wyglądający kawałek – jak przypuszczam – tiramisu. 

Klaszczę radośnie w dłonie, zachwycona faktem, że już niedługo to cudo znajdzie się w moich ustach. Ruszając tanecznym krokiem , podchodzę do kucharza i kiwając w podziękowaniu głową, odbieram co moje. Łapię widelczyk deserowy i odkrawając nim kawałek ciasta, próbuję świeżutkiego smakołyka w wykonaniu najlepszego, najwspanialszego ciastkarza na świecie.

- Czasami mam ochotę cię porwać i zamknąć u siebie w mieszkaniu, żebyś tylko dla mnie mógł gotować i piec – oznajmiam i czując na języku niesamowite połączenie kawy, likieru, oraz serka mascarpone, przymykam powieki, wzdychając cicho z zadowolenia

- Musiałabyś najpierw załatwić sobie dźwig, aby mnie stąd wywlec – śmieje się cicho, a towarzyszący temu dźwięk chrumkania, wywołuje szeroki uśmiech na mojej twarzy. 

Spoglądam na niego z politowaniem i kręcąc głową na boki, macham na kucharza ręką. Fakt, Logan nie jest zbyt szczupły, ale bez przesady... Nie jest też jakimś grubasem, żeby nie można było sobie z nim poradzić. To znaczy, podejrzewam że ja – jako kobieta – miałabym z tym nie mały problem, ale gdyby zajęli się nim Justin, wraz z Mattem... no i może jeszcze Robert, plus dwóch innych rosłych mężczyzn, bez obaw mogliby wyciągnąć go z kawiarnianej kuchni, a następnie przywlec go do mieszkania Justina. 

Parskam pod nosem, wyobrażając sobie tą sytuację, a zdziwiony moim zachowaniem Logan, spogląda na mnie pytająco. Kiwnięciem głowy pokazuję, że to nic takiego i nie zwracając już na mężczyznę większej uwagi, ponownie skupiam się na przepysznym kawałku ciasta.

Kiedy talerzyk jest już pusty, a ja spełniona zjedzeniem przepysznego wypieku, odkładam go do zmywarki, po czym stawiam na tacy przygotowane przez Logana zamówienia, a następnie wychodzę na salę. Podchodzę do czekających klientów i rozdaję desery, według tego na co oczekują

- Smacznego – życzę z uśmiechem na ustach, dwóm kobietom, które zamówiły szarlotkę, po czym dygając lekko, zostawiam je same, pozwalając na skonsumowanie ciast w spokoju.

W południe – kiedy jeszcze nie ma zbyt wielkiego ruchu – wychodzę na tyły kawiarni, na umówioną przerwę w towarzystwie Roberta. Tradycyjnie siadam na kamiennych schodkach, a mój przyjaciel zauważając moją obecność, odrywa się od pojemnika z jedzeniem i spoglądając na mnie, posyła mi ciepły uśmiech.

- Co tam? – pytam, wiedząc doskonale, że jego spojrzenie nie jest bezinteresowne. 

Bez problemu mogę wyczytać z jego oczu tą ciekawość, jaka w nich w tej chwili błyszczy. Robert wzrusza ramionami jak gdyby nigdy nic i podśmiechując się pod nosem, wraca do swojego lunchu 

- No mów... Nie mam zamiaru się domyślać – fukam zirytowana w tym, że w dalszym ciągu milczy, choć dobrze wiem, że ma wiele do powiedzenia

- Jak tam Justin? – pyta, na co prycham pod nosem. Przewracam oczami i wzdychając cicho, kręcę głową na boki

- Dobrze... - odpowiadam po chwili, jednak widzę, że moje słowa nie zaspokoiły ciekawości przyjaciela

- Jak się między wami układa? Jesteś szczęśliwa?

- Między nami jest lepiej, niż mogłabym to sobie wyobrazić – mówię szczerze i przymykając powieki, uśmiecham się rozanielona.

- Cieszę się, że wreszcie ci się wszystko ułożyło – odpowiada, po czym przysuwając się do mojego boku, zakłada ramię na moich barkach. 

Chichocząc pod nosem, opieram głowę o ramię przyjaciela i patrząc przed siebie, dziękuję mu cicho, za miłe słowa. Jestem mu wdzięczna za to, że zawsze – choćby nie wiem co – stał po mojej stronie. Wspierał mnie, dodawał otuchy i nieustannie powtarzał, że kiedyś przyjdzie taki dzień, w którym ponownie zacznę się szczerze uśmiechać.

Mówią, że przyjaźń damsko – męska nie istnieje, a ja wiem, że nie mają racji. Robert zawsze był przy mnie, nigdy nie oczekując niczego w zamian. Po prostu byłam dla niego jak siostra. Darzył mnie braterską miłością, nigdy nie wykraczając za jej granice.

- Mam nadzieję, że będziesz pamiętać o mnie, podczas rozdawania zaproszeń na wasz ślub – śmieje się, za co dostaje po głowie.

- Możesz być pewien, że ty jako pierwszy dostaniesz zaproszenie – zapewniam, a połechtany Robert, szczerzy się jak głupi i napinając mięśnie, pręży je niczym kulturysta – Jednak nie jestem pewna, czy kiedykolwiek do tego dojdzie... - wzdycham ciężko, przypominając sobie powód Justina, dla którego cztery lata temu mnie zostawił. 

Robert garbi się tak, jakby z napompowanych przed chwilą mięśni uszło powietrze i odwracając twarz w moją stronę, patrzy na mnie pytająco

- Co masz na myśli?

- Justin powiedział, że wtedy odszedł, bo przestraszył się zaobrączkowania – wyjaśniam, krzywiąc się na dźwięk tego, jak to w ogóle brzmi.

- Rozumiem go... - mówi Robert, przez co tym razem to ja posyłam mu pytające spojrzenie – Widzisz, wy kobiety, od zawsze marzycie o tym, aby wystąpić w białej sukni, włożyć na palec złoty krążek, który da wam pewność, że mężczyzna którego kochacie, na zawsze pozostanie wyłącznie wasz... Lubicie wyobrażać sobie siebie, przytulonych do boków waszych mężów, siedząc na werandzie pięknego domu z kubkiem herbaty w dłoni i gromadką dzieci bawiących się dookoła. Dla was ślub to coś wielkiego, a dla nas utrata wolności, decyzja na całe życie, wiążąca się z odpowiedzialnością i nieodwracalnymi zmianami. Myślę, że żaden z nas w wieku dwudziestu kilku lat, nie jest zdolny do aż takich poświęceń. Często robimy to wyłącznie dlatego, że albo zaliczyliśmy wpadkę - a że nie jesteśmy takimi chamami by zostawiać was z tym same - prosimy was o rękę, albo po prostu dlatego, żebyście nas nie zostawiły. Chcemy spełnić wasze marzenia, nasze odstawiając na drugi plan – wyjaśnia, a ja jeszcze przez długi czas, zastanawiam się nad jego słowami, po chwili stwierdzając, że coś w tym jest.

- Myślę, że Justin już wydoroślał, dlatego jestem niemal pewien, że już niedługo przylecisz do mnie z nowym świecidełkiem na palcu – śmieje się cicho, na co i ja się uśmiecham i przymykając powieki, wyobrażam sobie klęczącego na jedno kolano Justina, proszącego mnie o to, abym już na zawsze pozostała jego.

- Mam nadzieję, że to się wydarzy zanim posiwieję – prycham, kręcąc głową na boki.

Kiedy kończymy lunch, otrzepujemy tyłki z brudnych schodków, po czym z uśmiechami na ustach, wchodzimy z powrotem do kawiarni. Robert myje nasze pojemniki, a ja wytarłszy je, odkładam każdy na swoje miejsce. 

Zakładam fartuszek, zabieram notesik i po dokładnym umyciu rąk, wracam na salę. Pogwizdujący radośnie Robert idzie tuż za mną, ale wpada na moje plecy, kiedy nagle staję w miejscu, widząc uśmiechniętą od ucha do ucha parę, której nie spodziewałam się tutaj zastać. 



***

Kochani :) Wiem, że niektórym z Was opowiadanie przestało się nagle podobać ( twierdzicie, że zrobiło się... nudnie). Może rzeczywiście nie ma w nim akcji, niczym z najlepszego filmu sensacyjnego, jednak przecież mniej więcej właśnie tak wygląda prawdziwe życie ( no i to nie jest opowiadanie o gangsterach, a o zwykłych kochających się ludziach ) . Jest po prostu przeważnie nudne. Mamy wzloty i upadki, ale po burzy wychodzi słońce, a my cieszymy się nim nie przez dzień, czy dwa, a przez kilka ładnych miesięcy, dopóki kolejna burza na nowo się w nim nie rozszaleje ( trochę filozoficznie, ale mam nadzieję, że rozumiecie przesłanie :) ) 

Meg i Justin mieli w swoim życiu już wiele nieprzyjemnych lat, więc teraz dajmy im trochę czasu na to, by mogli cieszyć się swoją miłością. Nie chciałam co drugi rozdział doprowadzać ich do płaczliwych sprzeczek, po których ciągle musieliby się przepraszać itp... To po prostu bez sensu. 

Mam nadzieję, że zrozumiecie dlaczego poprowadziłam to opowiadanie w ten sposób. Chciałam aby było jak najbardziej zbliżone do tego w jaki sposób wyglądają prawdziwe relacje w większości rodzin. 

Mam też nadzieję, że mimo wszystko zostaniecie tu ze mną do samego końca :)

Dziękuję za wszystkie komentarze, odsłony i gwiazdki :) Jesteście najlepsi i mimo, że pewnie już to wiecie, będę wam to powtarzać :* :*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro