Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

50


Następnego ranka, budzę się w nie najlepszym nastroju. Boli mnie brzuch, a mdłości które wystąpiły już poprzedniego wieczora, wciąż nie ustępują. Przecierając palcami zaspane powieki, powoli podnoszę się do pozycji siedzącej i spoglądając w bok, z uśmiechem na ustach patrzę na słodko śpiącego Justina. Pochylam się nad ukochanym i zbliżając usta do jego policzka, zostawiam tam krótki pocałunek, przez co Justin mamrocze coś przez sen. Nie chcąc go budzić, zostawiam go w spokoju, po czym po cichutku schodzę z łóżka, kierując się do łazienki. 

Stając przed lustrem spoglądam na swoje odbicie, a kiedy widzę bladą cerę oraz cienie pod oczami, wzdycham ciężko, po czym przykładając dłonie do policzków, badam opuszkami palców, każdą małą zmarszczkę. Kiedy mój brzuch wydaje dziwny dźwięk, a żołądek niespodziewanie podchodzi do gardła, rzucam się do muszli klozetowej i opadając bezsilnie na kafelki podłogowe, pochylam głowę do klozetu, po czym zwracam wczorajszą kolację. Charakterystyczny dźwięk wymiotów, zwraca uwagę Justina, przez co chłopak od razu przychodzi do łazienki i stając za moimi plecami, łapie moje długie włosy, zbierając je do tyłu, by mi nie przeszkadzały

- Co ci jest, kochanie? – pyta zatroskany, a ja nie będąc w stanie w tej chwili odpowiedzieć, kręcę głową na boki – Coś ci zaszkodziło?

- Nie wiem, Justin – wzdycham ciężko i wycierając dłonią usta, próbuję podnieść się na równe nogi. 

Justin łapiąc mnie w talii unosi moje ciało, po czym pomaga podejść mi do umywalki. Odkręcam kran i pod bieżącą wodą płuczę usta oraz ochlapuję rozpaloną twarz. 

- Nie czuję się najlepiej – mówię cicho, a Justin na moje słowa łapie moje drżące ciało i unosząc mnie w powietrzu, zanosi z powrotem do łóżka

- Leż, a ja zrobię ci gorzką herbatę... Może coś pomoże – całuje czule moje czoło, a następnie odwracając się na pięcie, rusza w stronę wyjścia z sypialni. 

Przekręcam się na bok i podkurczając nogi, z grymasem niezadowolenia na twarzy wpatruję się bez celu w ścianę przed moimi oczami. Analizuję w głowie wszystkie potrawy jakie w ostatnich dniach jadłam, zastanawiając się co mogło mi zaszkodzić. W pierwszej kolejności rzuca mi się na myśl, że krewetki które jedliśmy w jednej z plażowych knajp na śniadanie, nie smakowały za dobrze. Być może nie były takie świeże, jak zapewniała nas o tym kelnerka, obsługująca nasz stolik. 

Czując kolejny skurcz żołądka, jęczę płaczliwie i zaciskając mocno powieki, kładę dłonie na brzuch, po czym masuję go delikatnie, chcąc choć trochę zniwelować odczuwalny ból. Przekręcam się na plecy, mając nadzieję że to coś da i wzdychając ciężko, czekam aż Justin wróci.

Kilkanaście minut później, blondyn wchodzi do naszej sypialni, a tuż obok niego idzie nasz zaspany syn. Spoglądam na Jima przecierającego piąstkami oczka i wypuszczając z ust drżące powietrze, posyłam mu lekki uśmiech.

- Co ci jest, mamusiu? – pyta, po czym wdrapując się na łóżko, układa się obok mnie i wyciągając swoją pulchną rączkę, malutkimi paluszkami przesuwa po moim policzku

- Źle się czuję, synku. Boli mnie brzuch – odpowiadam szczerze, na co zmartwiony Jim, unosi się na łokciach i nadymając policzki, wpatruje się uważnie w moją wymęczoną twarz

- Mogę ci go pomasować jak chcesz. Jak mnie boli brzuszek, to ty zawsze mi go masujesz, co bardzo mi pomaga – szepcze, dokładnie tak, jakby głośniejszy ton głosu, miał powodować większy ból. Uśmiecham się ciepło do syna i zbliżając usta do jego czoła, zostawiam na nim krótki pocałunek.

- Wypij – nakazuje Justin, po czym wystawiając kubek z parującą herbatą, podaje mi go. Upijam kilka łyków i odstawiając kubek na stolik nocny, z powrotem opadam na materac. Jim przytula się do mojego boku i tak jak wspominał, zaczyna delikatnie, powolnymi ruchami masować mój brzuch.

- Dasz sobie radę? Muszę chwilę popracować – mówi mój ukochany mężczyzna, a ja nie widząc potrzeby aby siedział tu i niańczył mnie, kiwam głową, po czym zapewniam, że bez problemu może teraz zająć się sobą – Gdybyś mnie potrzebowała, to wołaj. Będę w pokoju obok – dodaje, a następnie zostawiając pocałunek na moich ustach, opuszcza pomieszczenie. 

Kładę dłoń na głowie Jima i przejeżdżając palcami po jego króciutkich włosach, zamykam powieki, mając cichą nadzieję, że kiedy ponownie je otworzę, nieznośny ból minie.


*

Kiedy budzę się z krótkiej drzemki, przekręcam się na bok i mrugając powiekami, wpatruję się w puste miejsce, na którym jeszcze przed chwilą leżał mój syn. Sięgam po telefon wsunięty pod poduszką i stukając w ekran, sprawdzam która jest godzina. Marszczę brwi w zdziwieniu zdając sobie sprawę, że przysnęłam na godzinę. W tej chwili już rozumiem dlaczego Jima nie ma obok mnie... Najzwyczajniej w świecie musiał znudzić się bezcelowym leżeniem przy śpiącej matce. 

Podnoszę się na łokciach i wzdycham cicho, czując że ból brzucha choć w małym stopniu ustąpił. Przecieram dłońmi twarz, po czym schodzę z łóżka, kierując się do łazienki. Zrzucam z siebie ubrania i nie zwlekając, wchodzę do kabiny prysznicowej, chcąc się trochę odświeżyć. Praktycznie pół dnia przeleżałam w łóżku jak skóra zdjęta z diabła, więc wcale nie zdziwiłabym się, gdybym śmierdziała jak stary skunks. 

Odkręcam kurek z ciepłą wodą, następnie z ogromną przyjemnością, wchodząc pod jej strumień. Namydlam ciało lawendowym mleczkiem pod prysznic i szoruję je dokładnie, pozbywając się wszelakiego brudu, oraz specyficznego, nieco drażniącego zapachu morskiej wody, w której spędziłam praktycznie połowę poprzedniego dnia. Pamiętając o niezawodnym sposobie mojej mamy na bolący brzuch podczas menstruacji, ściągam słuchawkę prysznicową i przykładając ją do podbrzusza, polewam bolący obszar ciała, przyjemnie ciepłą wodą. Wprawdzie okres skończył mi się w zeszłym tygodniu, jednak mam nadzieję, że na zwykłe dolegliwości żołądkowe, ten sposób będzie równie pomocny. Kiedy jednak okazuje się, że ciepły strumień wody nie za wiele się zdaje, rezygnuję z dalszego polewania i zakręcając kurek, wychodzę spod prysznica.

Owinięta ręcznikiem wchodzę do sypialni, po czym zakładam na siebie świeżą bieliznę, a następnie czarne szorty, oraz luźny t-shirt. Ścielę rozbebeszone łóżko, idealnie układam poduszki i stwierdzając że pokój wygląda już całkiem w porządku, opuszczam go, kierując się do kuchni. Nalewam wody do czajnika, po czym stawiam go na kuchence indukcyjnej, chcąc zrobić sobie zieloną herbatę. Zanim woda zdąży się zagotować, wychodzę do pokoju, w którym jakiś czas temu zaszył się mój chłopak.

- Hej – mówię cicho, przekraczając próg pomieszczenia, tym samym zyskując trochę uwagi Justina. 

Siedzący z laptopem na kolanach Justin przenosi spojrzenie z ekranu na mnie i uśmiechając się ciepło, kiwa głową abym podeszła bliżej.

- Przeszło ci już? – pyta troskliwie, na co nieznacznie kiwam głową. Wprawdzie ból dalej jest dość wyraźnie wyczuwalny, jednak z pewnością nie jest on tak bardzo intensywny jak przedtem. 

Siadam na kanapie obok blondyna i przytulając się do jego boku, rzucam spojrzeniem na wykresy nad którymi pracuje. 

- Muszę to dzisiaj wysłać. Inaczej otwarcie hotelu będzie miało sporą obsuwę – tłumaczy, a ja wpatrując się w jego idealny profil, na każde słowo kiwam głową w zrozumieniu. 

Justin przekręca twarz w moją stronę i przyglądając mi się uważnie, pochyla się po czym składa delikatny pocałunek na moich ustach. Rozchylam lekko wargi kiedy językiem próbuje dostać się do środka i uśmiechając się pod nosem, pogłębiam pocałunek. Nasza pieszczota nie trwa za długo, bo gwiżdżący zza ściany czajnik, nie pozwala nam na nic więcej. 

Odrywając się od mojego przystojniaka, wypuszczam głośno powietrze, po czym wychodzę z pokoju, ruszając w stronę kuchni.

- Justin, chcesz herbatę? – wołam, a w zamian dostaję krótkie nie - Jim, kochanie, a tobie zrobić herbatkę? – tym razem zwracam się do syna. 

Wyciągam z szafki dwa kubki, wiedząc, że mój syn nie przejdzie obojętnie koło żadnej herbaty. Wsypuję zieloną herbatę dla siebie, a Jimowi wrzucam woreczek owocowej. 

- Jim, chcesz herbatę?! – ponawiam swoje pytanie, w dalszym ciągu nie słysząc żadnej odpowiedzi. 

Czekam chwilę aż mój głos do niego doleci, ale kiedy w domu nadal panuje idealna cisza, marszczę brwi w zdziwieniu. Odkładam gorący czajnik na bok i fukając pod nosem, wychodzę poszukać syna. 

Najpierw sprawdzam w swojej sypialni, po chwili dopiero przypominając sobie, że kiedy z niej wychodziłam, była kompletnie pusta. Wchodzę do jego pokoju, jednak tam też nikogo nie ma. Sprawdzam praktycznie każdy kąt piętra domu, ale gdy w żadnym z pomieszczeń nie zastaję syna, wracam na dół, kierując się do pokoju w którym przebywa mój chłopak

- Nie ma tu Jima? – pytam, na co Justin jedynie kiwa głową na boki.

- Myślałem, że jest z tobą – mówi i nie odrywając wzroku od ekranu laptopa, wklepuje coś do tych swoich wykresów.

- Jak się obudziłam, to już go nie było – odpowiadam, po czym przykładając dłonie do twarzy pocieram nimi mocno. Wzdycham ciężko i odbijając się od futryny drzwi, zostawiam Justina samego – Pójdę do ogrodu. Może bawi się w altance – oznajmiam, jednak blondyn ani na chwilę nie wykazuje jakiegokolwiek zainteresowania.

- Jim! – wołam, zamykając za sobą drzwi domu, ale odpowiada mi jedynie głucha cisza. 

Zakładając ręce na klatkę piersiową idę do altanki, w której zazwyczaj bawi się moje dziecko. Jakże wielkie jest moje zdziwienie, kiedy nawet tam go nie znajduję. Z mocno walącym sercem opuszczam to miejsce, przechodząc tym razem nad basen, mając ogromną nadzieję, że mój syn nie wpadł na jakiś durny pomysł, aby sam iść się kąpać.

- Jim! – ponawiam wołanie. 

Sprawdzam dokładnie każdy zakamarek ogrodu, oraz przodu domu i dalej nic. Zupełnie jakby zapadł się pod ziemię. Biegiem wracam do środka i ze strachem w oczach, wchodzę do pokoju w którym pracuje Justin

- Jego nigdzie nie ma. Szukałam wszędzie... Nie ma go, Justin – mówię drżącym głosem, a wywołany Justin wzdychając ciężko, odkłada laptop na stolik, po czym wpatruje się we mnie pytająco

- Sprawdziłaś cały dom? – pyta, na co kiwam głową – A ogród? Może gdzieś się schował – dodaje, na co patrzę na niego jak na idiotę

- Sprawdziłam wszystko. Nigdzie go nie ma, rozumiesz? – syczę przez zęby, zdenerwowana całą sytuacją. 

Justin niechętnie podnosi się z miejsca, po czym podchodzi do mnie, a następnie kładąc dłonie na moich ramionach, pociera je uspokajająco

- Na pewno gdzieś musi być. Przecież nie zniknął – mówi i pochylając się do mnie, składa pocałunek na moim czole.

Przez kilkanaście kolejnych, cholernie długich minut, razem szukamy naszego syna, jednak w dalszym ciągu nigdzie nie możemy go znaleźć. To już przestaje być zabawne i naprawdę cholernie zaczynam się denerwować. W dodatku mocno zirytowany Justin, wołający prawie rozpaczliwie imię naszego dziecka jeszcze bardziej pogarsza mój nastrój. 

W mojej głowie już zaczynają kotłować się najczarniejsze myśli, a mocno walące serce nie pozwala mi normalnie oddychać. Na miękkich nogach i ze łzami w oczach chodzę dookoła domu, sprawdzając każdy jeden krzaczek, za którym nasz trzyletni chłopczyk mógłby się schować.

- Powinniśmy zadzwonić na policję – odzywam się i z mokrymi od łez policzkami, staję przy boku Justina – Co jeśli mu się coś stało? Albo ktoś go porwał? – panikuję, niezdolna już do normalnego myślenia. 

Justin spogląda na mnie i ze zdenerwowaniem w oczach, posyła mi mordercze spojrzenie, na co wypuszczam z ust cichy szloch

- Megan, przestań do cholery wariować. Na pewno nic mu nie jest. – mówi, ale jego słowa wcale mnie nie przekonują. Płaczę jeszcze głośniej, a wkurwiony i równocześnie przerażony Justin, przejeżdża palcami po swoich krótko ściętych włosach, po czym warczy nisko w zdenerwowaniu. – Chodź. Jeszcze raz przeszukamy cały dom – łapie mnie za rękę i nie czekając na jakąkolwiek reakcję z mojej strony, ciągnie mnie w stronę drzwi wejściowych.

- Jim! Do cholery... To nie jest zabawne, synu! – krzyczy Justin, w dalszym ciągu nie mogąc nigdzie znaleźć naszego dziecka. Zrezygnowana i przerażona opadam bezsilnie na kanapę, zastanawiając się, gdzie Jim mógł pójść.

- Meg, a może on poszedł na plażę? – pyta, na co moje serce podchodzi mi do gardła. 

Jest już po osiemnastej, powoli zaczyna się szarówka, a wizja tego, że moje dziecko bez żadnej opieki może przebywać na praktycznie pustej o tych godzinach plaży, prawie powoduje u mnie zawał serca. 

Szeroko otwartymi oczami spoglądam na Justina, a ten nie mówiąc już więcej nic, odwraca się na pięcie i nie zwlekając opuszcza dom. Podciągam nogi pod brodę i obgryzając z nerwów paznokcie, modlę się do Boga, aby moje dziecko się odnalazło.

Kilkanaście minut później, słyszę otwierające się drzwi wejściowe, co daje mi nadzieję, jednak kiedy zauważam Justina zupełnie samego, owa nadzieja pryska, niczym bańka mydlana. Blondyn z zaszklonymi od łez oczami podchodzi do mnie i opadając na kanapę, chowa twarz w dłonie.

- Przeszukałem wszystko. Nigdzie go kurwa nie ma...


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro