32
Kochani :) Pamiętajcie, gwiazdki i komentarze ( chociaż na większość nie odpisuję, jednak wiedzcie o tym, że ja wszystko widzę :P ) motywują :) oczywiście, nikogo nie zmuszam i nie mam zamiaru wprowadzać szantaży typu: 60 gwiazdek = rozdział. Nie, nawet jeśli jedna osoba tu zostanie, to rozdziały w dalszym ciągu będą się pojawiać.
Więc, jeśli uważacie, że rozdział jest na tyle dobry, że warto go nagrodzić gwiazdką, bądź nawet zwykłą kropką, śmiało... Nie krępujcie się ;)
Kocham Was bardzo za to że jesteście i życzę miłego czytania :)
Mam nadzieję, że się spodoba
*
Kiedy następnego dnia rano, otwieram oczy i rozglądam się po pomieszczeniu, dziwi mnie fakt, że nie leżę w tej chwili na kanapie, przed telewizorem w salonie Justina, a na wielkim łóżku, w pokoju w którym - koniec końców - miałam spędzić noc. Nie mam pojęcia kiedy chłopcy wrócili do domu, bo najwyraźniej musiałam odpłynąć, podczas oglądania filmu przyrodniczego o anakondach. Uśmiecham się pod nosem, kiedy przychodzi mi na myśl, że to Justin musiał mnie tutaj przywlec, bo nie sądzę by mój trzyletni synek, dał sobie ze mną radę. Mój uśmiech się poszerza kiedy uświadamiam sobie, że mimo tego iż w ostatnim czasie, mój były chłopak był na mnie zły, jego troska o mnie w dalszym ciągu nie zmalała i jako człowiek o wielkim sercu, nie pozwolił na to, bym następnego dnia, przechodziła katusze spowodowane bólami kręgosłupa, jakie zapewne wywołałaby dość niewygodna kanapa.
Pocierając palcami zaspane powieki, wstaję z łóżka i nie tracąc czasu, idę do łazienki wziąć orzeźwiający prysznic. Nie ma nic lepszego, jak to, by na kilka minut po przebudzeniu, wejść pod strumienie letniej wody, która od razu stawi cię na nogi.
Zrzucam po drodze ubrania Justina i podchodząc do kabiny, odkręcam zarówno kurek z ciepłą wodą, jak i ten z zimną, chcąc aby ich temperatury wymieszały się, dając na koniec upragniony efekt. Ściągam z półki żel pod prysznic i przewieszając ręcznik przez szklaną ściankę, wchodzę do środka. Przymykam powieki i wzdychając cicho, oddaję się przyjemności, spowodowanej spływającymi po moim ciele kroplami.
Przez kilka długich minut, po prostu stoję, rozkoszując się tą chwilą, a kiedy zauważam, że moje palce zaczynają się powoli marszczyć pod wpływem zbyt długiego kontaktu z wodą, wylewam kilka kropel żelu na dłoń, po czym dokładnie myję całe ciało. Przyjemny męski zapach, rozbija się o moje nozdrza, przez co jęczę zadowolona, wiedząc doskonale, że miłość mojego życia pachnie dokładnie tak samo.
Z uśmiechem na twarzy, wychodzę z kabiny i owijając się ręcznikiem, podchodzę do umywalki. Nie mając przy sobie szczoteczki do zębów, postanawiam wycisnąć pastę na palec i w ten sposób, poradzić sobie z brakiem podstawowych przedmiotów, pomagających w dopełnieniu porannej toalety. Widząc stojący na półeczce płyn do jamy ustnej, płuczę nim zęby, dla jeszcze lepszego efektu. Ochlapuję twarz zimną wodą i pozostawiając ją bez grama makijażu, zabieram się za splątane po prysznicu włosy, koniec końców, związując je w koka na czubku głowy. Zbieram wcześniej porozrzucane ubrania i nie przejmując się tym, że przespałam w nich całą noc, zakładam je z powrotem. Nie mogę wybrzydzać, zważywszy na to, że moje ciuchy w dalszym ciągu są wilgotne, a grzebanie w rzeczach Justina bez jego pozwolenia, zwyczajnie nie wchodzi w grę.
Podchodzę do okna i otwierając je na oścież, wpuszczam do środka trochę powietrza. Ścielę za sobą łóżko, układam poduszki w podobny sposób w jaki ułożone były poprzedniego dnia, po czym zostawiam wszystko, z zamiarem wyjścia do kuchni.
Kiedy naciskam na klamkę i uchylam lekko drzwi, radosny śmiech Justina, dochodzący z miejsca do którego się kieruję, daje mi do zrozumienia, że chłopak już dawno jest na nogach. Z szerokim uśmiechem i nadzieją na to, że zdążył już zrobić swoją niezawodną, najlepszą na świecie kawę, wychodzę na korytarz.
Moja mina rzednie, kiedy stając w progu kuchni, zauważam siedzącą przy stole Allison, która swoimi maślanymi oczkami, tępo wpatruje się w siedzącego naprzeciwko ojca mojego syna.
Pierwszym moim odruchem jest wycofanie się i wrócenie do pokoju, jednak w momencie gdy wzrok Allison pada na moją twarz, muszę odejść od pierwotnego planu i wbrew własnej woli, stawić czoła siedzącej w kuchni dwójce.
- Cześć – odzywam się cicho i robiąc nieśmiało krok do przodu, staję tuż za plecami Justina.
- Cześć – wita się ze mną blondyn, spoglądając na mnie przez ramię.
Kelnerka nawet nie stara się być miła i nie kryjąc się z przewróceniem na mnie oczami, jasno daje mi do zrozumienia, że nie za bardzo cieszy ją moja obecność.
- Jim jeszcze śpi? – wymyślam pierwsze, lepsze pytanie, by tylko nie stać jak słup soli, w niezręcznej ciszy, panującej dookoła.
Justin jednak nie odpowiada na nie i jedyne co w tym momencie robi, to kiwa nieznacznie głową na potwierdzenie moich słów. Przełykam głośno ślinę, czując jak moje serce kurczy się boleśnie, kiedy uświadamiam sobie, że nawet on w tym momencie mnie tu nie chce. Jego postawa, oraz brak zainteresowania, mówią mi wyraźnie, że jako jedyna w tym pomieszczeniu, jestem zwyczajnie zbędna. Uśmiecham się lekko, nie chcąc by którekolwiek z nich zauważyło moje zmieszanie, po czym nie mówiąc już nic, odwracam się na pięcie i ruszam z powrotem do pokoju, z którego przed chwilą wyszłam
- Nie jesteś głodna? – głos Justina, zatrzymuje mnie w półkroku – Lodówka jest pełna. Powinnaś coś zjeść – dodaje, zmuszając mnie tym samym do ponownego odwrócenia się w ich stronę.
- Nie chcę wam przeszkadzać...
- Nie przeszkadzasz – mówi szybko, wpatrując się we mnie uważnie – Poza tym, my i tak za chwilę zabieramy się do pracy, więc kuchnia będzie cała twoja – dodaje, na co marszczę brwi nie będąc pewna, co dokładnie ma na myśli – Allison pomaga mi przy planie wykonania wnętrza hotelu – oznajmia, widząc moje pytające spojrzenie
- Allison ci pomaga? – pytam, w dalszym ciągu nie rozumiejąc tego co do mnie mówi.
Niby dlaczego akurat ona ma mu w tym pomagać? Powinien chyba wynająć jakichś specjalistów, którzy mają w tym temacie jakiekolwiek doświadczenie, a nie polegać na zwykłej kelnerce...
- Skończyłam architekturę wnętrz, więc dlaczego miałabym mu nie pomóc? - wtrąca się Allison, a ton jej głosu bynajmniej nie przypomina miłego, zresztą, wyraz twarzy dziewczyny wyraźnie mówi mi, że powinnam się w końcu odczepić i zniknąć... Najlepiej na zawsze.
- Och – ulatuje z moich ust.
Jestem zaskoczona jej odpowiedzią i dziwię się, dlaczego, mając wykształcenie wyższe w tak bardzo pożądanym kierunku, podjęła się pracy w klubie.
Justin wpatruje się we mnie jeszcze przez chwilę, a następnie wstaje z miejsca i kiwając głową na brunetkę, prosi aby za nim poszła. Allison z triumfalnym uśmieszkiem przechodzi obok mnie i posyłając mi ostatnie spojrzenie, wychodzi za Justinem do jego sypialni. Odprowadzam ich wzrokiem, a kiedy drzwi się za nimi zamykają, wzdycham cicho, po czym biorę się za przygotowanie śniadania dla siebie i Jima.
Wyciągam z półeczki jajka, postanawiając zrobić je na miękko, dokładnie tak, jak mój syn lubi najbardziej. Jak już wspominałam wcześniej, nie chcę nadużywać gościnności Justina, dlatego też, zamykam lodówkę i już więcej nic z niej nie wyjmuję. Nastawiam garnek z wodą, biorę dla nas po dwie kromki białego pieczywa, po czym odkrawam skórki, aby mój syn nie miał podstaw do narzekania. Akurat pod względem skórek jest nieugięty i nawet najlepsze argumenty za ich spożywaniem, do niego nie przemawiają, chleb ma być mięciutki i bez żadnych twardych, chrupiących skórek i koniec, kropka.
Głośny huk, a potem śmiech i wręcz wykrzyczane imię mojego byłego chłopaka, powoduje skręt mojego żołądka, oraz przyspieszenie pulsu. Nie mam pojęcia co oni robią w tej sypialni, ale z pewnością nie jest to tym, o czym mówili wcześniej. Słysząc praktycznie jęczącą imię Justina, Allison, mam ochotę wejść do tego pokoju i rzucić się na nią z pięściami.
Nie wiem... Czy ona nie zdaje sobie jeszcze sprawy z tego, że ten chłopak należy wyłącznie do mnie?
Nie ma prawa go dotykać, czy robić cokolwiek, co w tej chwili robi...
Kiedy słyszę kolejne, dziwne dźwięki, dochodzące zza ściany, zaciskam dłonie w pięści i przymykając powieki, próbuję jakoś uspokoić swoje nerwy. Przez moje ciało przechodzi nieprzyjemny dreszcz, a dłonie zaczynają się niekontrolowanie trząść. Mam ochotę coś rozwalić, zniszczyć... Mam ochotę przywalić tej małpie i wyładować na niej całą swoją frustrację, oraz targającą mną chorobliwą zazdrość. Naprawdę chciałabym być ponad tym, ale nie potrafię. Nie moja wina, że w dalszym ciągu bardzo go kocham, a takie sytuacje jak ta, zwyczajnie są dla mnie nie do zniesienia. Justin jest miłością mojego życia, jedynym mężczyzną jakiego kiedykolwiek miałam i jakiego w ogóle chcę mieć, więc to chyba nic dziwnego, że to po prostu boli...
Boli jak cholera, bo wiem, że zamiast być w moich ramionach, on jest w ramionach Allison.
- Mamusiu? - głos mojego synka, sprowadza mnie na ziemię. Odwracam wzrok od drzwi, w które od kilku minut bezustannie się wpatruję i nakładając na usta sztuczny uśmiech, przenoszę spojrzenie na przyglądającego mi się Jima – Dlaczego płaczesz? - pyta cichutko, a ja dopiero teraz wyczuwam, spływające po policzkach łzy.
Po raz drugi darzę go lekkim uśmiechem i wycierając mokrą twarz, pociągam nosem. Pochylam się nad synem i przytulając go mocno do siebie, całuję czubek jego głowy
- Nie płaczę, kochanie – zapewniam lekko zachrypłym głosem. Jim podnosi rączki, prosząc tym samym abym go podniosła, co oczywiście bez żadnego sprzeciwu wykonuję. Sadzam go sobie na biodrze i z synem w ramionach, wracam do wykonywania wcześniejszych czynności. - Masz ochotę na jajko na miękko? - pytam, na co od razu kiwa energicznie głową i uśmiechając się szeroko, piszczy radośnie, okazując w ten sposób swoje zadowolenie. Odchyla się lekko i wpatrując się w moje oczy, łapie w rączki oba moje policzki, po czym składa na nich kilka mokrych, słodkich pocałunków
- Kocham cię, mamusiu – mówi z uśmiechem na ustach, co momentalnie poprawia mi humor.
Przez chwilę wpatruję się w jego piękne, karmelowe tęczówki i w ciszy dziękuję Bogu za to, że obdarzył mnie najcudowniejszym skarbem na świecie. Jest wszystkim co mam... Sensem mojego życia, powodem każdego szczerego uśmiechu i lekiem na moją poranioną duszę.
- Ja też cię kocham, syneczku... Nawet nie wiesz, jak bardzo – odpowiadam i łącząc nasze czoła, przymykam powieki, nie chcąc znów dać ponieść się emocjom, oraz napływającym do oczu łzom.
Po wspólnie zjedzonym śniadaniu, postanawiam wziąć Jima i wraz z synem wrócić do naszego mieszkania, po jakieś rzeczy do przebrania. Oboje ubieramy się w ciuchy z poprzedniego dnia i nie chcąc zawracać Justinowi głowy, bez słowa wychodzimy z jego mieszkania.
- Mogę wcisnąć guzik? - pyta Jim i nie czekając na moją odpowiedź, wyciąga paluszek do panelu z przyciskami windy.
Śmieję się cicho, kiedy widzę jak ten mały krasnal próbuje podskoczyć do przycisku i kręcąc głową na boki, łapię go za boczki, po czym pomagam mu dosięgnąć do guziczka
- Sam też bym to zrobił – mówi nieco naburmuszony, a ja jedynie kiwam głową, na jego słowa.
Zjeżdżamy windą na dół, a następnie – po wydostaniu się z terenu prywatnego- kierujemy się na przystanek autobusowy. Jim jest zachwycony możliwością skorzystania z takiego środka transportu, bo w całym swoim życiu, zaledwie kilka razy miał okazję, aby przemieszczać się w ten sposób. Zazwyczaj jeździliśmy z Mattem, albo po prostu nie zapędzaliśmy się aż tak daleko i wszędzie dochodziliśmy pieszo.
Sprawdzam dokładnie, czy na pewno stać mnie jeszcze na zakup dwóch biletów, a kiedy po przeliczeniu pieniędzy, okazuje się że jest ich wystarczająco, podchodzę do automatu i wciskając odpowiednie guziki, kupuję bilet dla siebie i syna. Podaję kartoniki Jimowi, aby mógł je skasować, zaraz po wejściu do autobusu.
- Tylko trzymaj mocno, żeby ci nie wypadły – pouczam, na co posłusznie kiwa głową i zaciskając lekko piąstkę trzymającą bilety, wkłada ją do kieszeni spodni.
Widząc, że mamy jeszcze całe dziesięć minut do przyjazdu autobusu, siadam na ławeczce i pociągając Jima za sobą, sadzam go na swoich kolanach. Zniecierpliwiony Jim, co chwilę pyta kiedy jedziemy, przez co momentami żałuję że nie wzięliśmy taksówki. W zasadzie, w kwestii finansowej na to samo by wyszło, a ja przynajmniej miałabym chwilę spokoju.
- Mamusiu, a dlaczego tatuś z nami nie jedzie? – pyta Jim, na co wzdycham cicho, ale posyłam mu lekki uśmiech, nie chcąc dać mu do zrozumienia, że jest w tej chwili nieco męczący
- Tatuś teraz pracuje i nie ma czasu, by z nami pojechać – tłumaczę
- Z ciocią Allison? – to pytanie, prawie zwala mnie z nóg.
Nie dość, że nazwał ją ciocią, to jeszcze dał mi do zrozumienia, że to nie pierwszy raz kiedy dziewczyna, pomaga Justinowi w ... czymkolwiek, co tam robią. Jim jej nawet dzisiaj nie widział, więc niemałym zaskoczeniem dla mnie jest to, że wie o takich rzeczach. Marszczę brwi w zdziwieniu i przekręcając głowę na bok, spoglądam na syna pytająco.
- Tak, z Allison... A ty skąd o tym wiesz? - pytam, chcąc go nieco podejść. To jest idealny sposób, aby dowiedzieć się czegoś więcej na temat Justina i tej wrednej flądry
- Bo ciocia często przychodzi do tatusia i razem pracują – wzrusza ramionami jak gdyby nigdy nic
- Och...
- Ale ja jej nie lubię – dodaje szybko, jakby wyczuł, że nie jestem zadowolona z tego co przed chwilą powiedział.
Znów przyglądam mu się ze zdziwieniem i rozchylając usta, zadaję kolejne pytanie
- Dlaczego jej nie lubisz, skarbie?
- Bo traktuje mnie jak dziecko – mówi, na co o mały włos nie parskam śmiechem, jednak widząc jego naburmuszoną minę, postanawiam tego nie komentować – Zawsze łapie mnie za policzki i ściska je tak mocno, że potem mam czerwone ślady... Poza tym, każe mi mówić do siebie ciociu – wyjaśnia, a ja kiwam głową w zrozumieniu na jego słowa. Wzdycham ciężko i poprawiając go sobie na kolanach, całuję jeden ze słodziutkich, pulchnych policzków
- Nie musisz do niej tak mówić, jeśli nie chcesz – oznajmiam, przez co jego buźka nieco się rozjaśnia – Tatuś ci każe tak mówić?
- Nie... Ona mówi, że nie jestem jej kolegą, żeby mówić do niej po imieniu i woli kiedy mówię ciociu... Nie podoba mi się to mamusiu, bo moją ciocią, jest tylko ciocia Jess – uśmiecham się słysząc te słowa i nie mówiąc już nic, po prostu go mocno do siebie przytulam.
Po kilku kolejnych minutach oczekiwań, autobus wreszcie podjeżdża, a my w końcu możemy pojechać do naszego mieszkania.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro