30
Słysząc głośne pukanie do drzwi wejściowych, zostawiam mycie naczyń na później i z szerokim uśmiechem na twarzy, biegnę otworzyć. Doskonale wiem, kto stoi za drzwiami, więc nawet nie muszę tego sprawdzać. Przekręcam zamek i naciskając na klamkę, ciągnę w swoją stronę
- Cześć – wita się ze mną Justin.
Otwieram szerzej drzwi, po czym zapraszam go do środka, a kiedy mija mnie, zatrzymując się na środku przedpokoju, podchodzę bliżej z zamiarem złożenia całusa na jego policzku
- Cześć - odpowiadam z uśmiechem na ustach i stając na palcach, muskam delikatnie, idealnie wygolone miejsce, tuż nad linią szczęki. Niestety, efekt pocałunku nie jest taki jakbym tego chciała, bo mój były, w ostatniej chwili odchyla głowę, przez co praktycznie cmokam powietrze. Marszczę brwi w zdziwieniu, zastanawiając się, co jest powodem jego zachowania.
Ostatnio w ogóle Justin zachowuje się jakoś dziwnie. W ogóle ze mną nie rozmawia, a jeśli już mamy okazję do zamienienia zdania, jest ono krótkie i mam wrażenie że z jego strony, wymuszone. Wyraźnie unika kontaktu ze mną i nawet kiedy przychodzi po Jima, zazwyczaj zostaję przez niego zignorowana. Przez ostatnie dwa tygodnie, nasze rozmowy ograniczają się do zwykłego cześć. Nawet przez telefon już ze mną nie rozmawia. Czasami wysyła mi jedynie smsa by poinformować mnie, że odbiera Jima z przedszkola, albo że jadą w odwiedziny do Pattie, a kiedy potrzebuje się czegoś dowiedzieć, posługuje się naszym synem.
- Jim jest już gotowy? – pyta i nie zawracając sobie głowy moją dziwną miną, mija mnie, po czym wchodzi do salonu.
Przez kilka długich sekund stoję jak słup soli, nie zwracając zupełnie uwagi na otaczający mnie świat. Wgapiam się jedynie w jego plecy, zastanawiając się co z nim nie tak, ale kiedy Justin odwraca się w moją stronę i spogląda na mnie pytająco, wzdycham cicho i otrzepując się z zamyślenia, robię krok do przodu
- Tak... Jest w naszym pokoju – oznajmiam, na co Justin od razu rusza w tamtym kierunku.
Zmartwiona jego postawą, opuszczam ramiona, po czym wracam do kuchni dokończyć swoją pracę. Odkręcam kurek z ciepłą wodą i zatykając komorę zlewu, wypełniam go do połowy. Piszczę cicho i odskakuję w tył, kiedy nagle jedna z rur, wydaje z siebie dziwny dźwięk, po czym pęka, a tryskająca na wszystkie strony woda, zalewa moją kuchnię
- Cholera jasna! – wykrzykuję i nie myśląc wiele, rzucam się z rękoma do rury, chcąc zatkać wyżartą przez rdzę dziurę. Oczywiście to na nic się nie zdaje, a woda moczy nie tylko meble oraz podłogę, ale i całą mnie
- Justin! – krzyczę, mając nadzieję, że może on coś na to zaradzi
- Co? Co się dzieje? – wpada do kuchni, a na jego twarzy maluje się przerażenie
- Pękła rura! – mówię i cofając ręce, odskakuję do tyłu, chowając się za plecami chłopaka.
- Ja pierdole – łapie się za głowę widząc zalaną już do kostek podłogę i chwytając pierwszą, lepszą ścierkę, upycha ją do dziury, przez którą strumieniami wypływa woda. – Leć po jakieś ręczniki i przynieś mój telefon – instruuję, a ja od razu wykonuję jego polecenie.
Nie zwracając uwagi na wpatrującego się we mnie Jima, który na mój krzyk, wybiegł za Justinem, biegnę do łazienki i otwierając szafkę, wyciągam największe ręczniki jakie tylko mam. Łapię po drodze leżący na łóżku syna, telefon Justina, po czym znów wchodzę do kuchni. Ojciec mojego dziecka, jest już cały mokry i w dalszym ciągu, próbuje poradzić sobie z cholerną rurą.
- Mam – mówię i podchodząc do blondyna, podaję mu to o co prosił. Odbiera ode mnie jeden z ręczników, po czym zwijając go w rulon, stara się przewiązać go dookoła, w ten sposób chcąc zatamować wypływającą wodę.
- Trzeba zamknąć zawór – mówi, na co przewracam oczami.
Gdyby to było takie łatwe, już dawno bym to zrobiła, niestety nasza kamienica jest starym budownictwem i nie mamy w kuchni żadnych zaworów. Główny zawór jest w piwnicy i to właśnie jego pasowałoby zakręcić, jednak z tego względu że jest sobota, nasz gospodarczy ma wolne, a wszystkie usterki mogą być naprawione jedynie na własny koszt.
- Ale zawór jest w piwnicy – jęczę płaczliwie
- To dzwoń po cholernego hydraulika... Niech tu przyjedzie, bo zaleje wam całe mieszkanie – mówi, ale nie daje mi wykonać połączenia, bo już po chwili podchodzi do mnie, po czym wyrywając mi urządzenie z ręki, osobiście wykonuje telefon. Spoglądam za siebie i widząc Jima w dalszym ciągu stojącego w tym samym miejscu co przed chwilą, uśmiecham się do niego i wystawiając dłoń, pokazuję mu żeby podszedł.
- Co się dzieje, mamusiu? – pyta przerażony.
Łapię go pod boczki i biorąc go na ręce, sadzam go sobie na biodrze, po czym wychodzę do salonu.
- Pękła nam rura – tłumaczę, na co kiwa głową
- To dlatego jesteście mokrzy?
- Tak, kochanie – uśmiecham się lekko i zbliżając usta do jego pulchnego policzka, zostawiam na nim delikatne muśnięcie
- Czy to znaczy, że nie będziemy mieli już gdzie mieszkać? – pyta smutno, a ja od razu zaprzeczam kiwnięciem głową na boki
- Nie, słońce. To da się naprawić, ale musi przyjechać do nas pan który się na tym zna... - chcę dodać coś jeszcze, ale czerwony ze złości Justin nie pozwala mi nic więcej powiedzieć
- Ten pajac może przyjechać dopiero za dwie godziny – informuje, na co rozchylam usta
- Przecież do tej pory będziemy mieć tu powódź – mówię przerażona, wizją zalanego mieszkania
- To samo mu powiedziałem. Ten ręcznik na chwilę to zatrzyma, ale dopóki nie zakręcimy zaworu, woda dalej będzie wypływać – wypuszczam z ust powietrze i z miną cierpiętnika, przechodzę z synem do salonu. Zrezygnowana opadam na kanapę, po czym sadzam Jima na kolanach i bujając się w przód i w tył, zastanawiam się nad tym, co robić. Justin przechadzając się nerwowo po pokoju, również myśli jak zapanować nad sytuacją, ale zdaje się, że ani jemu ani mnie, nie przychodzi nic do głowy. – Nie ma sensu żebyśmy tu siedzieli – odzywa się po chwili Justin, zwracając tym samym moją uwagę – Zawiozę was do siebie
- A co z tym? – pytam, zastanawiając się nad tym, czy to na pewno dobry pomysł zostawiać mieszkanie w takim stanie
- Wrócę tu, a jak przyjedzie hydraulik i zrobi wszystko co trzeba, przyjadę po was – wyjaśnia swój plan, na co kiwam głową w zrozumieniu.
Nie zastanawiając się, podnoszę się z kanapy i z synem na rękach, wychodzę z mieszkania.
- Zamoczymy ci tapicerkę – mówię, kiedy Justin otwiera nam drzwi do samochodu.
- Nie przejmuj się tym... To tylko samochód – zapewnia, a ja widząc lekki uśmiech na jego twarzy, kiwam głową, po czym bez obaw zajmuję miejsce pasażera.
Justin sadza Jima w foteliku i mocując się z pasami, zabezpiecza naszego syna w razie wypadku. Blokuje tylne drzwi, po czym przechodzi do przodu, zajmuje miejsce obok mnie i wkładając kluczyki do stacyjki, odpala silnik.
- Pieprzona rura – burczę pod nosem i zaplatając ręce na klatce piersiowej, odwracam głowę, spoglądając na boczną szybę
- Nie martw się, będzie dobrze... - pociesza Justin, ale ja wiem, że to co mówi, to nieprawda
- Tak, tylko teraz całe mieszkanie jest zalane. Znając życie, trzeba będzie zrobić remont, nie tylko u nas, ale i u sąsiadów – mówię i czując napływające do oczu łzy, przymykam powieki, nie chcąc uronić ani jednej.
Wkurza mnie to, że kiedy wszystko zdaje się powoli układać, a ja w końcu finansowo wychodzę na prostą, zdarza się takie coś, przez co znów polecę na samo dno. Przecież do cholery taki remont, kosztuje kupę pieniędzy...
- Przestań sobie zaprzątać głowę niepotrzebnymi rzeczami, Meg. Nie musisz się o nic martwić, wszystko załatwię – zapewnia, a ja poruszona jego słowami, spoglądam na niego i wpatrując się w karmelowe, cudne, tęczówki, posyłam mu lekki uśmiech. Justin kładzie dłoń na moim kolanie i ściskając je delikatnie, dodaje w ten sposób otuchy.
Kilkanaście minut później, jesteśmy na osiedlu, na którym mieszka Justin. W budce siedzi dokładnie ten sam mężczyzna, który jeszcze kilka tygodni temu mnie stąd wypuszczał, przez co na samo wspomnienie o tamtym dniu, kulę się w sobie, odczuwając dziwny ucisk w klatce piersiowej. To nie są miłe wspomnienia i najchętniej, nigdy więcej bym do nich nie wracała, bo wtedy, jeden z najlepszych dni mojego życia, stał się zarazem tym najgorszym. To właśnie wtedy, tuż po upojnej, niesamowitej nocy, Justin stwierdził, że powinniśmy o tym zapomnieć.
- Megan? Wszystko dobrze? – pyta Justin, a ja dopiero teraz zauważam, że stoimy na parkingu, a silnik samochodu już dawno został zgaszony.
- Tak, tak. Wszystko w porządku – zapewniam i dla potwierdzenia swoich słów, posyłam mu szeroki, sztuczny uśmiech. Wychodzę z samochodu, a Jim wypięty już z fotelika podbiega do mnie i wyciągając swoją małą rączkę, łapie moją dłoń, trzymając się jej kurczowo.
- Ostrzegam, że ostatnio nie miałem głowy do sprzątania – informuje Justin i spoglądając na nas niepewnie, drapie się po karku w zakłopotaniu. Wzruszam ramionami niezrażona tym co powiedział, a kiedy otwiera przed nami drzwi, na specjalne zaproszenie, wykonane gestem ręki, wchodzę do środka, pociągając za sobą syna. Jim puszczając moją dłoń, biegnie do jednego z pokoi, a ja uśmiecham się lekko, widząc to, jak swobodnie się tutaj czuje.
Staję na środku salonu i rozglądając się wkoło, zastanawiam się, co ze sobą zrobić
- Napijesz się czegoś? – pyta Justin, na co kręcę głową na boki – Nie krępuj się... Usiądź i czuj się jak u siebie – mówi i podchodząc do mnie, kładzie dłoń w dole moich pleców, po czym popycha mnie delikatnie w stronę kanapy.
Uśmiecham się ciepło i wykonując jego nieme polecenie, siadam na jej brzegu. Justin wpatruje się we mnie przez chwilę, a kiedy spoglądam na niego pytająco, kręci głową na boki, po czym wychodząc z salonu, zostawia mnie samą. Z cichym westchnieniem opadam plecami na oparcie, i przykładając ręce do twarzy, pocieram nimi mocno. Nie mam pojęcia co bym bez niego zrobiła i choć wiem, że między nami w dalszym ciągu jest napięta atmosfera, a niewypowiedziane słowa wiszą w powietrzu, cieszę się że zdecydował się nam pomóc. Mimo tego, że wyraźnie jest na mnie o coś zły, w dalszym ciągu przemawia przez niego dobroć, niepozwalająca nawet największemu wrogowi pozostać w trudnych chwilach samemu.
- Korzystaj ze wszystkiego na co masz ochotę, a ja wracam do waszego mieszkania. Jak coś to jestem pod telefonem – mówi, wychodząc z pokoju, przebrany i odświeżony.
Kiwam głową i z uśmiechem na ustach, podążam za nim wzrokiem, dopóki nie zniknie za drzwiami wyjściowymi. Słysząc przekręcany zamek, podnoszę się z kanapy i wychodzę do pokoju do którego poszedł Jim, chcąc zobaczyć co robi. Naciskam klamkę i popychając lekko drzwi, wkładam głowę w szczelinę, zaglądając do środka. Moje oczy rozszerzają się w zdziwieniu, kiedy zauważam kompletnie wyposażony i świeżo wyremontowany pokój małego chłopca. Ściany pomalowane zostały na tradycyjny niebieski kolor, a dziecięce jasne meble, idealnie współgrają z dodatkami, oraz puchatym kremowym dywanikiem, położonym na podłodze, tuż obok łóżka w kształcie rakiety. Mały niebieski stolik, postawiony przy oknie, nosi już ślady użytkowania, przez co wiem, że moje dziecko często z niego korzysta. Kilkadziesiąt różnych zabawek, równiusieńko ułożonych na półkach wysokiego regału, bije po oczach swoją oryginalnością, do tego stopnia, że aż sama mam ochotę się nimi pobawić. W zasadzie jest tu wszystko, do czego przez całe trzyletnie życie ślinił się mój syn. Nie miałam pojęcia, że Justin kupił mu to wszystko, a już na pewno nie wiedziałam nic, o tym, że postanowił urządzić w swoim mieszkaniu pokój specjalnie dla niego.
- Mamusiu, chcesz zobaczyć co narysowałem? – pyta Jim, tym samym odrywając mnie od bacznego obserwowania pomieszczenia w którym się znajdujemy. Uśmiecham się promiennie i zbliżając się do Jima, pochylam się nad nim, spoglądając przez jego ramię, na kartkę leżącą na stoliku, przy którym siedzi. Im dłużej patrzę na jego dzieło, tym bardziej nie mam pojęcia co to jest.
- Popatrz, tu jest kosmos, a tu rakieta – wskazuje poszczególne kształty, za cholerę nie przypominające tego co opisuje – W rakiecie siedzę ja, a tam... - pokazuje jakąś plamę w prawym górnym rogu kartki, na co pochylam się niżej, by móc ujrzeć jeszcze więcej, jednak nic oprócz czarnej kropki nie mogę tam dostrzec – Tutaj jest nasz domek – kończy i unosząc głowę, szczerzy się do mnie w szerokim uśmiechu
- Ach, to jest kosmos, a to Ziemia, tak? – dopytuję, na co energicznie kiwa główką. Wprawdzie za nic w świcie nie rysunek mojego syna nie przypomina tego o czym powiedziałam, jednak w dalszym ciągu mi się podoba. Artysty z niego nie będzie, ale ma bujną wyobraźnię, co w przyszłości może mu pomóc. Przez chwilę dotrzymuję towarzystwa synowi i bacznie przyglądam się kolejnym obrazkom które rysuje, ale gdy po kilkudziesięciu minutach słyszę przekręcany zamek w drzwiach, zrywam się, by wyjść Justinowi naprzeciw. Przełykam głośno ślinę i spoglądam na niego pytająco, kiedy spotykając się w salonie, zauważam jego posępna minę, niewróżącą nic dobrego.
- Co jest? – pytam, wgapiając się w jego oczy. Wzdycha głośno, po czym wymijając mnie, ściąga przez głowę koszulkę, a następnie posyłając ją w kąt opada bezsilnie na kanapę. Przez chwilę, wlepiam wzrok w jego boskie ciało, ale kiedy chrząka wymownie sprowadzając mnie tym samym na ziemię, znów skupiam uwagę na jego karmelowych tęczówkach.
- Dziura załatana – mówi na co wzdycham z ulgą, jednak jego spojrzenie sprawia wrażenie że to jeszcze nie koniec – Jednak nie będziecie mogli wrócić do domu, aż do poniedziałku...
****
Hej, kochani :) Jak się podoba rozdział? Mam nadzieję, że bardzo :D
Niestety nie zdążyłam od połowy poprawić rozdziału, więc mogą wystąpić jakieś błędy. Jeśli coś się znajdzie, to piszcie w komentarzu, a ja z pewnością je poprawię :)
Dziękuję za wszystkie odsłony, komentarze i głosy :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro