28
Już od samego rana chodzi za mną coś słodkiego, więc od razu po przekroczeniu progu kawiarni, oraz przywitaniu się z Robertem, kieruję się do kuchni, mając nadzieję, że Logan poczęstuje mnie jednym ze swoich niesamowitych wypieków.
- Logan, ratuj – jęczę błagalnie, tym samym odrywając kucharza od dekorowania cytrynowych tartaletek. Mężczyzna odwraca się do mnie z szerokim uśmiechem na twarzy, po czym podchodząc do lodówki, otwiera drzwi, następnie pochylając się do jednej z półek. Kiedy wyciąga różowego, puszystego ptysia, podskakuję w miejscu i podchodząc do kucharza, klaszczę radośnie w dłonie.
- Jesteś najlepszy na świecie – mówię odbierając od niego talerzyk i układając usta w dzióbek, składam na jego policzku mokrego całusa – Wiesz, że cię kocham, prawda?
- I tak wiem, że lecisz wyłącznie na moje ciasta – śmieje się głośno, a dźwięk jaki temu towarzyszy, przypomina chrumkanie małej świnki.
Chichoczę pod nosem i łapiąc za widelczyk, zabieram się za jedzenie.
- Tego mi było trzeba – wzdycham, po czym wkładam do ust kolejny kęs.
Słysząc mój dzwoniący w kieszeni fartucha telefon, odkładam talerzyk na stół i wyciągając urządzenie spoglądam na ekran. Uśmiecham się lekko kiedy widzę wyświetlone imię mężczyzny mojego serca i nie chcąc aby czekał, odbieram połączenie, stukając w zieloną słuchawkę
- Halo?
- Cześć, Megan - wita się ze mną, a ja mogę usłyszeć zadowolenie w jego głosie. - Dzwonię po to, by powiedzieć ci, że odbieram Jima z przedszkola – oznajmia, na co kiwam głową ale w sekundę przypominam sobie, że on przecież tego nie widzi
- Jasne, nie ma problemu – mówię z uśmiechem na ustach
- Wrócimy dopiero wieczorem, bo chcę zabrać go do Pattie – informuje, a ja znów szeroko się uśmiecham.
Po ostatniej akcji z ich nagłym zniknięciem i nie poinformowaniem mnie o tym, co się z nimi dzieje, Justin za każdym razem dokładnie opisuje co będą robić i jak długo ich nie będzie. Wie, że się martwię i chce uniknąć niepotrzebnych konfliktów.
- Dobrze, nie ma sprawy. Tylko przypilnuj, by coś zjadł – przypominam.
Justin zapewnia, że o wszystkim pamięta i że nasze dziecko z pewnością nie będzie chodziło głodne. Życzy mi miłego dnia, na co ja oczywiście odpowiadam tym samym, po czym kończę połączenie i wracam do słodkiego, różowego ptysia.
Kilka kęsów później, jestem już tak zasłodzona, że teraz nachodzi mnie ochota na coś kwaśnego, albo ostrego. Odstawiam niedojedzone ciastko na bok i podchodząc do jednej z lodówek, sprawdzam czy nie ma w niej czegoś, co by mnie urzekło. Kiedy zauważam sałatkę grecką, postawioną tuż za misą z owocami, uśmiecham się szeroko i nurkując głębiej, wyciągam to na co mam w tym momencie smaka. Przekładam kilka łyżek sałaty na talerz, po czym porywając kromkę chleba tostowego, zabieram się na jedzenie. Logan oderwany od swojej pracy, spogląda na mnie uważnie i wzdychając cicho, kręci głową na boki
- Masz dziwne smaki, dziewczyno – mówi, na co wzruszam ramionami – Może ty w ciąży jesteś? - uśmiecha się diabelsko, a ja krztusząc się kawałkiem liścia sałaty, szeroko otwartymi oczami spoglądam na kucharza.
Dopóki nie usłyszałam jego słów, nawet przez myśl mi to nie przeszło.
Odkładając talerzyk na blat, przełykam głośno ślinę i w myślach liczę, kiedy ostatnio miałam okres. Przypominając sobie ostatnią datę, stwierdzam, że powinnam go dostać co najmniej półtora tygodnia temu. Moje serce bije jak szalone, w momencie gdy uświadamiam sobie, że najprawdopodobniej, podczas pijackiego wyskoku z byłym chłopakiem, żadne z nas nawet nie pomyślało o tym, by się zabezpieczyć. Dłonie zaczynają się pocić, a przez ciało przechodzi nieprzyjemny dreszcz, na samą myśl o tym, że mogę być w ciąży.
Nie tracąc czasu na domysły, odbijam się od szafki, o którą się opierałam, po czym wybiegam z kuchni, kierując się na zaplecze. Chwytam torbę i nie zawracając sobie głowy przełożonym przez szyję fartuszkiem, pędzę do apteki po drugiej stronie ulicy. Otwierając drzwi kawiarni, wpadam na kogoś z impetem i odbijając się od jego twardego ciała, lecę jak długa na ziemię. Na szczęście nie dochodzi do spotkania z podłogą, bo mężczyzna na którego wpadłam, w porę ratuje mnie przed upadkiem
- Megan? Wszystko w porządku? - pyta chichocząc pod nosem, a ja dopiero teraz uświadamiam sobie, że owym mężczyzną jest Chris - znajomy Matta.
Staję na równe nogi i odsuwając się na krok od chłopaka, kiwam głową, po czym posyłam mu ciepły uśmiech, jako formę podziękowania, za niezawodny refleks
- Cześć, Chris – witam się w końcu, na co chłopak przybliża się do mnie i łapiąc delikatnie moje przedramię, pochyla się, a następnie całuje mój policzek – Słuchaj, bardzo ci dziękuję za ratunek, ale w tej chwili cholernie się spieszę – unoszę kącik ust, a Chris kiwa głową w zrozumieniu
- Spokojnie, przyszedłem na śniadanie – uśmiecha się lekko i wyciągając rękę z kieszeni spodni, wskazuje w stronę kawiarni – Będę tu przez jakąś chwilę, więc może jak wrócisz, to będziemy mieli okazję pogadać
- Jasne, niedługo będę z powrotem – oznajmiam, po czym nie zwlekając odwracam się plecami do chłopaka i ponownie kieruję się do apteki.
Całe szczęście, że nie ma kolejki bo czas oczekiwania, zapewne doprowadziłby mnie do szału. Podchodzę do szybki za którą siedzi pani farmaceutka i pukając w nią, zwracam na siebie jej skupioną na ekranie monitora uwagę
- Podać coś? - pyta uśmiechając się lekko, na co kiwam głową
- Poproszę test ciążowy.... A najlepiej dwa różne – mówię, a kobieta od razu podrywa się z miejsca i podchodząc do jednego z regałów, szuka tego o co prosiłam.
Stukam paznokciami o ladę, okropnie się niecierpliwiąc. Nie mam pojęcia co to będzie, jeśli okaże się że ponownie zostanę matką dziecka mojego byłego chłopaka. No przecież to jakaś katastrofa...
- Proszę – mówi i z uśmiechem na twarzy podaje mi oba opakowania – Wie Pani jak wykonać test, czy wytłumaczyć?
- Nie, nie... Wszystko wiem – mówię szybko i posyłając lekki uśmiech, dziękuję za obsługę, po czym odwracam się na pięcie, następnie opuszczając pomieszczenie.
Poprawiam torbę na ramieniu i pędzę do kawiarni, by jak najszybciej rozwiać wszelkie wątpliwości. Przechodzę obok gabinetu szefowej, modląc się aby mnie nie zauważyła. W zasadzie odkąd rozpoczęłam dzisiejszą zmianę, ani przez minutę nie zajmowałam się klientami, zbyt zajęta jedzeniem słodkości, a potem lataniem za testami ciążowymi. Jeśli szefowa dowie się co najlepszego wyprawiam, wypruje mi flaki, a potem rozwiesi je sobie, tuż nad gablotką ze swoimi zawodowymi osiągnięciami. Nie wspomnę nawet o Robercie który z racji tego, że musi obsługiwać całą salę sam, najprawdopodobniej po prostu mnie udusi.
Wchodzę do ubikacji dla personelu i sprawdzając, czy aby na pewno jestem w niej sama, zaglądam po kolei do trzech kabin, a kiedy już wiem, że nie ma nikogo, wchodzę do jednej z nich. Rozpakowuję oba pudełka i przelatuję wzrokiem po ulotce, aby czegoś nie pominąć, po czym wykonuję testy, jeden po drugim.
Moje serce wali jak oszalałe, a dłonie trzymające między palcami testy, drżą z emocji. Przymykam powieki, modląc się aby to wszystko nie okazało się być prawdą.
Nie chcę tego...
Nie chcę po raz drugi zostać samotną matką, ale znając życie i moje szczęście, to jest całkiem prawdopodobne. Jeśli wyniki testów będą pozytywne, to osobiście, własnymi rękoma, zabiję Biebera za to że nie założył prezerwatywy. Niby taki mądry, ale jak przychodzi co do czego, to nawet nie potrafi pomyśleć o podstawowych rzeczach.
Sobie nie mam nic do zarzucenia... Byłam pijana, ledwo kontaktowałam, a w dodatku przeżywałam jedną z najlepszych chwil swojego życia, więc... Chyba mogłam się zapomnieć, prawda?
Wzdycham cicho, kiedy mam świadomość tego, że wymagany czas już minął. Zaciskam mocno powieki, po czym otwieram je i mrugając kilkukrotnie, spoglądam niepewnie na okienka mające powiedzieć mi o mojej przyszłości.
- O Boże... - jęczę pod nosem i momentalnie czuję, jak wielki kamień spada z mojego serca.
Oba testy wskazują po jednej kresce, co daje mi do zrozumienia, że te pełne obaw pół godziny, było zupełnie niepotrzebne, a ja bezsensownie się tylko nakręciłam.
Cholerny Logan i te jego głupie pomysły
Uśmiecham się szeroko, a następnie wrzucając testy z powrotem do pudełeczek, wychodzę z ubikacji, po czym ciskam nimi wprost do kosza na śmieci. Myję dokładnie ręce i z wyraźnie odczuwaną lekkością, wychodzę w końcu na salę. Po drodze wrzucam torbę na zaplecze, zmieniam fartuszek na świeży i nie zwlekając, idę z pomocą Robertowi, który dzielnie wypełnia zarówno swoje, jak i moje obowiązki.
-Już jestem – melduję się przy boku przyjaciela, na co ten patrzy na mnie z góry i z krzywym grymasem na twarzy, morduje mnie wzrokiem. Uśmiecham się do niego lekko, po czym kładąc dłoń na szczycie jego ramienia, ściskam je delikatnie – Przepraszam... Nie gniewaj się na mnie, musiałam coś załatwić
- Masz szczęście, że mam miękkie serce – mówi, a ja już wiem, że nie jest na mnie zły – Inaczej sprałbym ci tyłek na kwaśne jabłko – dodaje, na co chichoczę pod nosem.
Puszczam mu oczko, a następnie wymijam Roberta i idę wreszcie zająć się swoimi klientami. Dopiero teraz zauważam siedzącego przy stoliku Chrisa, co przypomina mi, że obiecałam mu chwilę rozmowy. Z lekkim uśmiechem na ustach, podchodzę w pierwszej kolejności właśnie do niego
- Jestem – odzywam się, tym samym odrywając go od jakiegoś czasopisma, w które usilnie wlepia wzrok. Podnosi głowę i posyłając ciepły uśmiech, wita się ze mną ponownie, małym kiwnięciem
- Usiądziesz na chwilę? – pyta z nadzieją
- Nie, nie... Mam sporo pracy. W zasadzie chciałam tylko spytać co u ciebie, bo wcześniej nie miałam na to czasu.
- U mnie całkiem w porządku – odpowiada, w dalszym ciągu się uśmiechając – Właściwie, to myślałem, że może napijemy się jakiejś kawy, pogadamy... Ale skoro nie masz czasu, to co powiesz na obiad po skończeniu zmiany? – pyta, a ja rozchylam lekko usta zdziwiona jego propozycją.
Zastanawia mnie, czy przyszedł tu właściwie jedynie po to, by się ze mną zobaczyć? Czy może nasze spotkanie jest zupełnie przypadkowe i na poczekaniu wpadł na pomysł wspólnego spędzenia czasu?
Przez chwilę rozmyślam nad tym, czy zgodzić się na jego propozycję, ale kiedy przypominam sobie, że Justin zabrał Jima do mamy, a Jess wróci dopiero wieczorem, stwierdzam, że nic nie stoi mi na przeszkodzie aby iść z nim na ten obiad.
- Okej, w sumie... Czemu nie? – wyraźnie ucieszony moją odpowiedzią Chris, prawie podskakuje ze szczęścia, a ja prycham pod nosem widząc zadowolenie na jego twarzy.
Mówię mu o której kończę, na co chłopak oznajmia, że przyjdzie punktualnie o szesnastej. Z uśmiechem na twarzy odchodzę od stolika przy którym siedzi, skupiając już uwagę na pozostałych klientach.
*****
Hej, kochani :) Jak podoba się rozdział? Wiem, wiem... Za mało Justina i jego momentów z Meg :P Na następny zapraszam już jutro (mam nadzieję, że się wyrobię;))
A już za chwilę, zapraszam na kolejną cześć historii Justina i T.I w Just Imagine J.B :)
A swoją drogą... Podoba Wam się pomysł na taką książkę? Takich opowiadań jest mnóstwo na wattpadzie i jedne są lepsze, inne nieco gorsze, więc długo zastanawiałam się nad tym, czy powinnam wchodzić w takie coś. W tej chwili nie żałuję, jednak zastanawiam się jakie Wy macie o tym zdanie :)
Dziękuję za to, że jesteście :*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro