25
Wkurzona, zazdrosna i zawiedziona wychodzę z pracy po skończonej zmianie. Choć od momentu w którym zobaczyłam Allison idącą pod rękę z Justinem minęło już parę godzin, negatywne emocje w dalszym ciągu mi towarzyszą. Szybkim krokiem idę do przedszkola po mojego syna, zupełnie nie zwracając uwagi na otaczający mnie świat. Moje myśli krążą wokół Justina i tego, co on właściwie najlepszego wyprawia. Zaledwie dwa dni temu byliśmy razem na koncercie i wszystko wskazywało na to, że oboje miło spędzaliśmy tam czas, a jeszcze gdyby tego było mało, poprzednią noc spędziliśmy w moim łóżku. Razem... Splątani w ciasnym, ciepłym i czułym uścisku. Więc jakim cudem, widzę go teraz z tą wstrętną małpą?
Wypowiadając cicho pod nosem różnego rodzaju przekleństwa, wchodzę do przedszkola i nie tracąc czasu, kieruję się do sali mojego dziecka. Pukam w drewnianą powłokę, po czym naciskam klamkę, następnie wchodząc do środka
- Dzień dobry – witam się z przedszkolanką, nie siląc się nawet na choćby najmniejszy uśmiech. Tym razem, nie mam najmniejszej ochoty udawać, że wszystko u mnie porządku. Niech cały świat widzi, że nawet, przyjemna i uśmiechnięta Megan, może mieć zły dzień.
Jim od razu mnie zauważa i odkładając na bok trzymane w rączce kredki, rzuca się biegiem w moją stronę, z rosnącym na ustach uśmiechem. Dopiero wtedy, gdy widzę jego pyzate, roześmiane policzki, na moją twarz wchodzi delikatny uśmiech. Rozkładam ręce po bokach i pochylając się do niego, porywam go w swoje ramiona. Przykłada rączki do moich policzków, po czym składa na nich czuły, mokry pocałunek.
- Cześć, mamusiu – piszczy do mojego ucha, na co mój uścisk jeszcze bardziej zaciska się wokół jego drobnego ciałka. Jest całym moim światem, oraz jedynym mężczyzną na którego zawsze mogę polegać. On nigdy mnie nie zawiódł. Zawsze jest przymnie, gdy najbardziej potrzebuję czyjejś bliskości i to właśnie dzięki niemu mam jeszcze chęci do życia. Jest moim małym promykiem radości.
Po kilku minutach przytulania, odstawiam go na podłogę i proszę aby posprzątał za sobą bałagan jaki zostawił na stoliku. Wykonuje moje polecenie bez zająknięcia, a kiedy już kończy, łapię jego dłoń i razem opuszczamy przedszkole.
Po drodze, Jim opowiada mi jak minął mu dzień, a ja staram się uważnie słuchać jego słów. Zatrzymuję się przy budce z lodami i postanawiając poprawić sobie humor, a dziecku zwyczajnie zrobić przyjemność, kupuję nam po dwie gałki sorbetu owocowego. Trzymając w dłoniach cukrowe rożki, idziemy do pobliskiego parku, korzystając jeszcze z ostatnich słonecznych dni.
- Mamusiu, może zadzwonimy do tatusia zapytać co robi? – mówi mój syn, patrząc na mnie błagalnym wzrokiem. Wzdycham cicho przypominając sobie z jakiego powodu jego ojciec nie ma dla nas czasu i przymykając powieki, staram się zapanować nad negatywnymi emocjami. Mimo tego, że jestem naprawdę zła na Justina, wiem że nie mogę zepsuć mu opinii w oczach jego syna.
- Kochanie, tatuś dzisiaj ciężko pracuje i nie sądzę aby miał czas choćby na odebranie telefonu – tłumaczę, ale wyraz miny Jima nie zmienia się. W dalszym ciągu wlepia błagalne spojrzenie, a dodatkowo smutek wchodzi na jego słodką twarz. Pęka mi serce wiedząc, że podobnie jak ja jest zawiedziony, ale nie mogę nic z tym zrobić
- Może jutro spróbujemy, co? – staram się załagodzić sytuację, jednak to w dalszym ciągu nie wiele daje.
- Dobrze, spróbujemy jutro – odzywa się po chwili namysłu i wzdychając ciężko, zrezygnowany opuszcza ramiona. Kładę dłoń na jego plecach i pocierając nią lekko, pochylam się nad Jimem, po czym całuję czubek jego głowy. Wtula się w mój bok i trwając przy nim, dalej liże swojego loda.
Humor mojego dziecka poprawia się dopiero wtedy, kiedy wchodząc na plac zabaw, dołącza do wspólnej zabawy z innymi dziećmi. Uśmiecham się pod nosem, widząc w końcu jego rozpromienioną twarz i wybierając miejsce na jednej z wolnych ławek, siadam na niej, wyciągając nogi przed siebie. Wystawiam twarz do słońca, rozkoszując się jego muskającymi lekko promieniami. Marszczę brwi, kiedy niechciane myśli znów atakują mój umysł. Mimowolnie analizuję to 'coś', co jest między mną, a Justinem i stwierdzam jednoznacznie, że to jakaś istna katastrofa. Nie mam pojęcia co o tym wszystkim myśli mój były chłopak, ale ja powoli zaczynam dochodzić do tego, że to co między nami jest, nie jest na moje siły.
Ja potrzebuję prawdziwego związku, kogoś kto będzie przy mnie w najgorszych sytuacjach. Kogoś, kto będzie mnie kochał i w całości odda mi swoje serce. Potrzebuję mężczyzny, przy którym poczuję się bezpieczna, piękna, najważniejsza... Nie mam pojęcia, czy on mi to da i czy w ogóle chce mi to dać.
Może to ja bezpodstawnie coś sobie zaczynam wyobrażać, myśląc, że jemu zależy tak samo jak mnie na nim? Może jak zwykle źle zinterpretowałam jego zamiary? A może on po prostu potrzebuje trochę więcej czasu, by wreszcie zrozumieć to że jesteśmy sobie pisani? Nasz syn zbliżył nas do siebie i ocieplił nieco nasze relacje, jednak czy to wystarczy, byśmy byli dla siebie kimś więcej niż jedynie starymi, dobrymi przyjaciółmi? Może nasz czas skończył się te cztery lata temu i już nie ma dla nas żadnego ratunku?
Nie wiem... Tak wiele pytań, a tak mało odpowiedzi...
Kiedy nagle, nie wiedzieć skąd, w ten niezwykle słoneczny dzień, zrywa się wielki wiatr, a nadchodzące olbrzymie, ciemne chmury, zwiastują na potężną ulewę, chwytam za rękę swojego syna i czym prędzej ruszam w kierunku naszego mieszkania. Biegniemy ile sił w nogach, nie chcąc by złapał nas deszcz.
Niestety, na kilka kroków przed kamienicą, zostajemy zmoczeni do suchej nitki. Jim oczywiście ma z tego ubaw, bo w tym momencie ciapie bucikami po powoli tworzących się olbrzymich kałużach, odnajdując w tym najlepszą na świecie zabawie, jednak ja zbyt zmartwiona tym, że może się rozchorować, nie pozwalam mu na wiele i biorąc go na ręce, uciekam najszybciej jak się da do wnętrza budynku.
- To było super! – wykrzykuje radośnie, wchodząc po schodach na górę, a z jego twarzy ani na sekundę nie znika szeroki uśmiech – Jeszcze nigdy nie biegnąłem w deszczu
- Nie biegłem, kochanie – poprawiam go, na co wzrusza ramionami.
Wygrzebuję z dna torebki klucze, a kiedy już jesteśmy pod drzwiami naszego mieszkania, wkładam je w zamek, od razu go przekręcając. W przedpokoju zdejmujemy przemoczone buty, po czym oboje idziemy do łazienki, zdjąć z siebie mokre ubrania.
- Zdejmuj wszystko, łącznie z majtkami – mówię, a Jim posłusznie kiwa głową.
Zrzucam z siebie ciuchy i zostając jedynie w samej bieliźnie, wchodzę do sypialni po coś świeżego, no a przede wszystkim suchego, zarówno dla siebie, jak i dla syna. Wybieram dla siebie czarne legginsy, oraz luźny t-shirt, a Jimowi biorę szare dresy i koszulkę z zielonym samochodzikiem. Z dwoma zestawami ciuchów, przewieszonych przez przedramię, wchodzę ponownie do łazienki i podchodząc do prysznica, odkręcam ciepłą wodę.
- Wskakuj, krasnalu – mówię, wskazując głową na kabinę, na co Jim na moje słowa śmiesznie wykrzywia twarz
- Nie jestem krasnalem – burzy się i dla lepszego efektu, tupie nóżką w łazienkowe kafelki. Śmieję się z jego reakcji, ale nic więcej już nie mówię. Popędzam syna, po czym zrzucam mokrą bieliznę, a następnie dołączam do niego pod prysznicem.
Ściągam słuchawkę prysznicową i przekręcając pokrętło odpowiedzialne za zmianę strumienia, ustawiam go na najlżejszy, po czym polewam syna przyjemnie ciepłą wodą. Usta Jima już w tym momencie są sine z zimna, a przez jego ciało zaczynają przechodzić dreszcze. Modlę się cicho, by to były oznaki jedynie spowodowane nagłą zmianą temperatury ciała, a nie zbliżającym się przeziębieniem. Nie mogę pozwolić sobie na to, by kolejny raz w zbyt krótkim odstępie czasu, poprosić szefową o wolne. Pani Mayer chyba by mnie zabiła, gdyby dowiedziała się, że wzięłam od lekarza opiekę na syna.
Kilka minut grzejemy się w ciepłej temperaturze wody, a kiedy uznaję że spokojnie możemy odpuścić, chwytam za ręczniki, podając jeden z nich synowi.
- Wytrzyj się, załóż nowe ubrania, a potem umyj zęby – instruuję, na co mój synek zgodnie kiwa głową – Pobawisz się chwilę, a ja zrobię nam obiad, dobrze?
- Tak, mamusiu – uśmiecha się ciepło, po czym podbiega i zaplatając ręce wokół moich nóg, przytula się do mnie. Pochylam się nad nim i łapiąc jego twarz w swoje dłonie, całuję mocno oba mięciutkie policzki. Jim odsuwa się ode mnie i zabierając swoje rzeczy z pokrywy kosza na bieliznę, robi dokładnie to, o co go prosiłam. Patrzę przez chwilę jak sobie radzi, po czym również zabieram swoje rzeczy i pozbywając się ręcznika, zakładam bieliznę, następnie wkładając legginsy oraz t-shirt.
Rozczesuję swoje splątane po kąpieli włosy, suszę je, a kiedy kończę, związuję je w wysokiego koka, następnie ruszając do kuchni. Już wcześniej naszła mnie ochota na spaghetti, więc nie tracąc czasu na zastanawianie się, od razu zabieram się za gotowanie makaronu. Wlewam wody do wysokiego garnka, następnie stawiając go na gazie. Podchodzę do lodówki i wyciągając z niej potrzebne składniki, po kolei robię wszystko według przepisu, który kiedyś znalazłam w Internecie. Jedyne czego mi w tym momencie brakuje, to parmezan, ale szybka decyzja powoduje, że zamieniam go na zwykły ser żółty w kostce, niedawno zakupiony przez Justina.
Gdy jestem już w połowie przygotowań, do moich uszu dochodzi dzwonek drzwi wejściowych. Wycieram dłonie w ścierkę zawieszoną na kuchence, po czym biegiem lecę otworzyć. Z przyzwyczajenia, pierwsze co robię, to oczywiście, spojrzenie przez wizjer, żeby zobaczyć, kto stoi po drugiej stronie. Marszczę brwi w zdziwieniu widząc zmoczoną blond czuprynę i nie zwlekając przekręcam zamek, po czym naciskam na klamkę.
- Co ty tu robisz? – pytam zdziwiona obecnością swojej przyjaciółki.
Zazwyczaj o tej porze, Jess jest jeszcze w pracy, po za tym, przecież ma swoje klucze, więc naprawdę nie rozumiem, dlaczego musiałam jej otwierać
- Ach, daj spokój – macha ręką, następnie wymijając mnie i zostawiwszy buty w przedpokoju, człapie mokrymi skarpetami do kuchni, zostawiając za sobą ślady stóp na jasnych kafelkach podłogowych
- Pracowałam dzisiaj w terenie, no a jak się rozpadało, to wszystko szlag trafił – tłumaczy i wyciągając z szafki kubek, wrzuca do niego woreczek z herbatą – Mówię ci, jestem taka wkurzona... Wszystkie rysunki poszły się jebać i będę musiała narysować wszystko od nowa – wzdycha, kręcąc przy tym głową na boki.
Jess jest ilustratorką, wykonującą zlecenia do bajek dla dzieci. Często z tego powodu pracuje na wolnym powietrzu, by dzięki temu w jak najlepszy sposób uchwycić na rysunkach naturę naturę, które potem wykorzystywane są w przeróżnych książkach dla najmłodszych. Zdając sobie sprawę z tego, jak bardzo jest sumienna i dokładna, śmiem twierdzić, że cholerny deszcz zniszczył bezpowrotnie coś naprawdę dobrego... Inaczej Jess, aż tak by się tym nie przejęła.
- Może spaghetti poprawi ci humor? – pytam, posyłając jej niepewny uśmiech.
Jess zerka na mnie spod przymrużonych powiek, ale po chwili jej twarz rozjaśnia się w nikłym uśmiechu. Kiwa głową i wzdychając cicho, opada na krzesło stojące przy kuchennym stole.
Wracam do wcześniej wykonywanej czynności i zabierając z półki puszkę pomidorów w kostce, otwieram ją, po czym wlewam całą zawartość na patelnię, z podsmażonym lekko mięsem.
- Widzę, że dzisiejszy dzień chyba dla wszystkich jest do dupy – prycham pod nosem, tym samym zyskując uwagę Jess. Marszczy brwi w zdziwieniu i przyglądając mi się uważnie, czeka aż rozwinę swoją myśl – Widziałam dzisiaj Justina z Allison – mówię wzruszając ramionami.
- No i? – dopytuje, nie za bardzo wiedząc o co mi dokładnie chodzi
- No i to, że szli pod rękę... Ona uhahana jak nie wiem co, a on szeptał jej coś do ucha. Wyglądali jak zakochana para – informuję, na co usta Jess lekko się rozchylają.
Na samą myśl o tym, że między Justinem, a Allison może być coś więcej, skręca mnie w środku. Krzywię się, kiedy obraz tej dwójki ponownie staje mi przed oczami i nawet nie mam pojęcia kiedy, przecinam sobie nożem opuszek palca wskazującego. Syczę głośno i upuszczając narzędzie na podłogę, odsuwam się od blatu, po czym z wysoko uniesionym palcem, idę do zlewu. Odkręcam zimną wodę i podstawiając dłoń pod kran, patrzę jak krew miesza się z jej strumieniami.
- Nie przejmuj się, Meg... To pewnie nic takiego – pociesza przyjaciółka, po czym odsuwając głośno krzesło, podchodzi do mnie i stając za moimi plecami, pociera lekko moje ramiona
- Nie przejmuję się. To nie o to chodzi... – zapewniam, ale ona zdaje się nie wierzyć moim słowom, co stwierdzam po jej cichym prychnięciu.
Zakręcam wodę, owijam palec w ręcznik papierowy i odwracając się przodem do Jess, spoglądam w jej oczy
- Po prostu zabolało to, że powiedział Jimowi, że nie ma dzisiaj dla niego czasu, a jak ta flądra chciała się z nim spotkać, to jakoś potrafił go znaleźć – mówię rozgoryczona.
Jess widząc moją minę cierpiętnika, wyciąga ręce w moją stronę i przysuwając się bliżej, owija ramiona wokół mojej talii, przytulając mnie mocno do siebie. Uśmiecham się lekko, bo wiem, że moja przyjaciółka zrobiłaby wszystko, by poprawić mój wisielczy humor. Zawsze przy mnie była, towarzysząc w najgorszych momentach mojego życia. Jest dla mnie jak siostra, której nigdy nie miałam i naprawdę wiele jej zawdzięczam.
Przejeżdża opuszkami palców po moich plecach, wywołując tym samym przyjemne dreszcze, a ja wdycham jej słodki zapach perfum, który nie wiedzieć czemu, za każdym razem mnie uspokaja.
Po kilku długich minutach, odsuwamy się od siebie i podskakujemy w miejscu, kiedy potężny grzmot, rozlega się w naszych uszach, a jasny błysk rozświetla praktycznie całe mieszkanie.
- Mamusiu! – krzyczy przerażony Jim i szybko przebierając nogami, wpada z impetem w moje ramiona – Boję się – mówi cichutko, trzęsąc się ze strachu.
Przytulam go mocniej i całując jego skroń, szepczę do ucha uspakajające słowa.
Pół godziny później, zasiadamy całą trójką do stołu, a szalejąca za oknami burza, towarzyszy nam podczas jedzenia.
Dzisiejszy wieczór postanawiamy spędzić na kanapie przed telewizorem i oglądając najnowsze filmy animowane, leżymy niczym trzy leniwce, dokładnie takie same jak te z Epoki Lodowcowej.
***
Hej, kochani :) Dzisiaj rozdział bez Justina, taki bardziej przejściowy :) Mam nadzieję, że mimo wszystko się podoba ;)
Jeśli znajdziecie jakieś błędy, to wypisujcie w komentarzach, a ja postaram się je poprawić :)
Kolejny rozdział, zapewne dopiero po weekendzie :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro