24
Z uśmiechem na ustach, przewracam się na drugi bok i mlaskając cicho, powoli zaczynam uchylać powieki. Moja radość nie trwa długo, bo kiedy wyciągam dłoń, stwierdzam, że miejsce obok mnie jest puste i zimne, co oznacza tylko jedno...
Justina, już od dłuższego czasu, nie ma w moim łóżku.
Z grymasem na twarzy podnoszę się do pozycji siedzącej i mrugając powiekami, spoglądam w stronę łóżka syna. Jim odwrócony do mnie plecami, smacznie śpi, a do moich uszu dobiega jego ciche pochrapywanie. Wzdycham ciężko, po czym zrzucam z siebie kołdrę i spuszczając stopy na podłogę, idę do toalety. Po drodze zerkam na telefon leżący na szafce nocnej i stukając dwa razy w ekran, sprawdzam która jest godzina. Dochodzi dopiero ósma, co daje mi do myślenia, że mój były chłopak zmył się jeszcze pod osłoną nocy. Jest mi przykro, że uciekł tak bez pożegnania, no ale jak się dłużej nad tym zastanowić, to przecież mogłam się tego spodziewać.
To całkiem do niego podobne...
Wchodzę do łazienki i zatrzymując się przed lustrem, spoglądam na swoje odbicie. Moja twarz wygląda już znacznie lepiej, niż jeszcze kilka dni temu, przez co stwierdzam, że to odpowiedni moment na powrót do pracy. Zawroty głowy przeszły, a nos nie boli już tak bardzo. Jedynie łuk brwiowy w dalszym ciągu nie jest w najlepszym stanie, ale na to już nic nie mogę poradzić. Muszę poczekać, aż całkowicie się zagoi, a szwy w końcu się rozpuszczą. Lekarz mówił, że to może potrwać nawet do dwóch tygodni, jednak nie sądzę abym musiała siedzieć w domu przez tyle dni.
Odkręcam kurek z ciepłą wodą, po czym łapiąc ją w złożone w łódeczkę dłonie, ochlapuję nią twarz, chcąc zmyć resztki wczorajszego makijażu. Biorę szczoteczkę, oraz pastę, po czym dokładnie myję zęby. Wczorajszego wieczora brałam prysznic, więc nie sądzę bym w tej chwili musiała powtarzać tę czynność. Stawiam jedynie na ogarnięcie swojej twarzy, chcąc doprowadzić ją do jako takiego wyglądu. Nakładam cienką warstwę podkładu, następnie przypudrowując nosek pudrem transparentnym, żeby za bardzo się nie świecił. Rzęsy pociągam czarnym tuszem, a usta podkreślam szminką w kolorze maliny i pocierając nimi o siebie, ściągam jej nadmiar. Włosy zaplatam w koka, wiedząc doskonale, że i tak musiałabym je związać w pracy. Na koniec pryskam szyję perfumami o zapachu konwalii, po czym wracam do sypialni zbudzić swoje dziecko.
Uśmiecham się pod nosem widząc przekręconego na plecy Jima, śpiącego z lekko rozchylonymi ustami. Delikatna ścieżka śliny spływa mu po brodzie, co przypomina mi o Justinie, kiedy to jeszcze jako dzieci, razem z Jess i Mattem, postanowiliśmy pewną noc spędzić razem w namiocie, na podwórku rodziców mojej przyjaciółki. Spałam wtedy obok blondyna, a kiedy nad ranem obudziłam się jako pierwsza, zastałam dokładnie taki sam widok, który teraz prezentował mój syn. Tak samo jak teraz, wtedy też uznałam to za słodkie i urocze i choć nie przepadałam jeszcze za ojcem swojego dziecka, ten widok na długo zapadł mi w pamięci.
Na palcach podchodzę do łóżka i siadając na brzegu materaca, kładę dłoń na ramieniu Jima, po czym mocno nim potrząsam. Już dawno nauczyłam się, że delikatnie budzenie, na nic się nie zdaje... Moje dziecko śpi jak stary niedźwiedź i nie ma lepszego sposobu na niego, niż drastyczne, nagłe wyrwanie go z głębokiego snu.
- Mamusiu – jęczy płaczliwie, kiedy kolejny raz nim potrząsam i zaciskając mocno powieki, darzy mnie ogromnym grymasem na twarzy, połączonym z donośnym płaczem.
- No, już... Cichutko – mówię cicho, po czym pociągając go za ręce, podnoszę do pozycji siedzącej, pozwalając mu się we mnie wtulić. Gramoli się na moje kolana i zaplatając ręce na mojej szyi, zawiesza się na mnie jak mały miś koala. Kołysząc jego drobnym ciałkiem, daję mu kilka minut na dojście do siebie, a kiedy widzę, że się rozbudził, zanoszę go do łazienki. Pomagam mu zsunąć spodnie od piżamki, następnie sadzając go na sedesie. Chichoczę cicho pod nosem, kiedy Jim nadyma policzki, po czym otwiera szeroko buzię, ziewając przeciągle.
- Nie wyspałeś się? – pytam z uśmiechem na ustach, na co mój syn energicznie kręci głową na boki. Kładę dłoń na czubku jego głowy i wplatając palce w jego włosy, przeczesuję je delikatnie, na co Jim mruczy jak mały kotek, pokazując w ten sposób jak bardzo podoba mu się ten gest.
Kiedy kończy, mówię mu, by umył zęby i przebrał w ciuchy które przygotowałam mu na dzisiejszy dzień, a sama idę do kuchni zrobić mu śniadanie. W pierwszej kolejności zaparzam świeżą kawę, żałując od razu, że Justin nie zrobił tego przed swoim wyjściem.
On naprawdę robi najlepszą kawę na świecie...
Podchodzę do lodówki i otwierając ją, zastanawiam się nad tym co przygotować Jimowi do jedzenia. Ponownie szeroki uśmiech wkrada się na moje usta, kiedy widząc te wszystkie produkty, zapełniające półki, przypominam sobie, że Justin poprzedniego dnia zrobił dla nas zakupy. Rozczulona jego troską, wzdycham cicho, po czym wyciągam tackę z wędliną i kilka plasterków żółtego sera, w zamyśle mając zrobienie Jimowi kanapek. Nie zapominam również o ketchupie, bez którego dla Jima jedzenie, to nie jedzenie i chcąc sprawić mu przyjemność, zakreślam nim na kanapkach dwie uśmiechnięte buźki. Przygotowane śniadanie stawiam na stół i wracając do lodówki, wyciągam dla siebie jogurt truskawkowy, postanawiając że pełne śniadanie zjem dopiero w pracy, dokładnie tak, jak zwykle to robię.
- Cześć, mamuśko – wita się wychodząca ze swojej sypialni Jess.
Odwracam się w jej stronę i posyłając przyjazny uśmiech, kiwam głową na powitanie.
- Gdzie mój słonik? – pyta rozglądając się w koło, a ja prycham na przezwisko jakie nadała mu kiedy jeszcze był niemowlęciem
- Może mi wreszcie powiesz, dlaczego tak go nazywasz?
- No bo wygląda jak słonik... Ma odstające uszka, no i małą trąbkę – wzrusza ramionami, a ja otwieram szeroko oczy ze zdziwienia
- Jim, nie ma odstających uszu – mówię, na co Jess chichocze pod nosem. – On jest piękny... Po mamusi – dodaję, uśmiechając się triumfalnie
- Jak już, to po tatusiu. Jim, to cały Justin... Nie zaprzeczysz chyba? - niestety, nie mogę się z nią nie zgodzić. Mój syn, to naprawdę skóra zdjęta z ojca... Jest identyczny, kropla w kroplę... Taki sam.
- Za to mądrość ma po mnie – mówię pewnie, ale Jess nie komentuje już moich słów. Patrzy na mnie z wysoko uniesionymi brwiami, licząc zapewne na to, że za chwilę sama sobie zaprzeczę i tę cechę również przypiszę komuś innemu, ale ja twardo obstawiam na swoim. Jest mądry po mnie i tyle. Żadnej dyskusji.
Wracam do ekspresu i łapiąc swój ulubiony kubek, wypełniam go w połowie czarną jak noc kawą. Dosypuję jedną łyżeczkę cukru i mieszając siadam przy stole. Krzyczę do Jima aby się pospieszył, na co mój syn po minucie pojawia się w kuchni. Z uśmiechem na twarzy wita się z Jess i podchodząc do niej, składa soczystego całusa na jej policzku
- Mamusiu, czy tatuś dzisiaj też do nas przyjdzie? – pyta, wpatrując się we mnie tymi karmelowymi ślepiami, a ja nie potrafiąc udzielić odpowiedzi na zadane przez niego pytanie, wzruszam ramionami – Mogę go zapytać? – dodaje
- Tak, jeśli chcesz to możesz do niego zadzwonić z mojego telefonu – informuję, na co Jim od razu biegnie do sypialni.
- Jak ich relacje? – pyta Jess.
- Chyba dobrze – odpowiadam i przykładając krawędź kubka do ust, przechylam naczynie, po czym upijam łyka gorącego napoju – Jim w każdym razie, jest zadowolony ze spotkań z Justinem
- Justin też chyba wydaje się szczęśliwy – komentuje przyjaciółka, a ja potakuję kiwnięciem głowy.
To fakt, zarówno Jim jak i jego ojciec, cieszą się ze spędzanych wspólnie chwil. Moje dziecko zauroczone jest Justinem, a z kolei mój były chłopak, mam wrażenie, że jest dumny ze swojej nowej roli. Nie sądziłam, że się w niej odnajdzie, ale jak na razie, śmiało mogę stwierdzić, że całkiem nieźle daje sobie radę. Jest dobrym ojcem i mam nadzieję, że takim pozostanie. Jeśli Justin w jakikolwiek sposób skrzywdzi Jima, osobiście urwę mu jaja i nakarmię nimi zwierzęta z najbliższej okolicy.
- Tatuś powiedział, że dzisiaj nie ma czasu – mówi zawiedziony Jim i ze spuszczoną głową, podchodzi do mnie, po czym wpada w moje otwarte ramiona. Przytulam go mocno do siebie i pochylając się, całuję czubek jego głowy
- Kochanie, tatuś pracuje i nie zawsze może mieć dla ciebie czas. Widziałeś się z nim wczoraj i przedwczoraj... Praktycznie codziennie się widujecie, więc nic się nie dzieje jeśli raz się nie zobaczycie – tłumaczę swojego byłego, zdając sobie sprawę z tego, że faktycznie może mieć sporo załatwień.
Ostatnio przecież, cały swój czas poświęcił nam...
Jim kiwa głową ze zrozumieniem i wzdychając pod nosem, posyła mi lekki uśmiech. Łapię za jego boczki i unosząc go w powietrzu, sadzam na swoich kolanach. Przysuwam mu talerz z kanapkami, a on od razu łapie za jedną z nich, odgryzając znaczną jej część. Dopijam kawę, a kiedy widzę, że na zegarze dochodzi wpół do dziewiątej, proszę Jima aby się nieco pospieszył.
Dziesięć minut później, wychodzimy z naszego mieszkania kierując się do przedszkola. Jim trzymając mocno moją dłoń, podskakuje z nogi na nogę, nucąc wesoło jakąś nieznaną mi melodię. Spoglądam na niego z góry, a kiedy przekręca głowę, odwzajemniając spojrzenie, uśmiecham się promiennie, puszczając mu przy tym oczko. Mijamy ostatnią ulicę, po czym przechodzimy przez próg przedszkola, kierując się od razu do szatni.
- Pamiętaj, bądź grzeczny i słuchaj Pani, dobrze? – Jim kiwa głową na moje słowa i podnosząc się z niskiej ławeczki, podchodzi do mnie, następnie całując oba moje policzki
- Kocham cię, syneczku – mówię z czułością, na co chichocze cicho
- Ja też cię kocham, mamusiu – odpowiada i odsuwając się ode mnie, z uśmiechem na ustach kieruje się do swojej sali.
Odprowadzam go wzrokiem, a kiedy znika za ścianą, wzdycham głośno, po czym opuszczam budynek.
Gdy przechodzę obok zakładu Carla i widzę go pracującego przy jednym z klientów, macham mu na powitanie, uśmiechając się do niego szeroko. Już dawno nie widziałam, aby ktoś go odwiedzał, dlatego ten widok napawa mnie niesamowitą radością. Wiem, że mimo tego iż mężczyzna jest już dość leciwy i może jego metody należą już do tych przedpotopowych, w dalszym ciągu potrafi wyczarować niesamowite fryzury. Jemu po prostu należy się to, aby ludzie ustawiali się do niego w kolejce, choćby przez wzgląd na jego niesamowitą osobowość i dobre serce.
Mijając kilka kolejnych sklepów, uśmiecham się do znajomych twarzy, po czym otwieram drzwi swojej kawiarni. Mały dzwoneczek jak zwykle brzęczy dźwięcznie nad moją głową, dając znak że ktoś wszedł do środka. Idę wzdłuż sali z wypisaną na twarzy radością i widząc obsługującego klientów Roberta, podchodzę do kolegi, chcąc się z nim przywitać
- Cześć – mówię, po czym tradycyjnie wspinam się na palcach, by złożyć pocałunek na jego policzku. Robert spogląda na mnie przez chwilę, zapewne zdziwiony moją obecnością, a następnie uśmiecha się szeroko i pochylając się nade mną, również całuje mnie w policzek
- Kopę lat cię nie widziałem – mówi przesadnie zadowolonym głosem, na co prycham pod nosem
- Ta... Aż trzy dni – odpowiadam, bardziej pytając, niż stwierdzając .
Klepię go po ramieniu i nie zwlekając, wymijam przyjaciela, po czym udaję się na zaplecze. Wrzucam swoje rzeczy do szafki, wyciągam z niej świeży fartuch i przekładając go sobie przez szyję, zawiązuję w dole pleców dwa zwisające sznurki, w małą kokardkę. Nim zdążę z powrotem wyjść na salę, na zaplecze wchodzi Pani Mayer, a ja dziwię się widząc jej twarz, rozpromienioną w szczerym uśmiechu
- Kochana moja, już wróciłaś – mówi, po czym wyciągając ramiona w moją stronę, zbliża się, następnie zamykając mnie w szczelnym uścisku. Otwieram szeroko powieki, totalnie zdziwiona jej zachowaniem, ale jako dobry człowiek, pozwalam szefowej na okazanie odrobiny uczuć. Wzdycha do mojego ucha, oznajmiając przy okazji jak to dobrze, że już wróciłam, po czym odsuwa się ode mnie i przyciska swoje wargi do mojego policzka. Chrząkam cicho, zaskoczona tym gestem i czując jak się czerwienię, spuszczam wzrok na podłogę. Nie przywykłam do takiego zachowania ze strony tej kobiety. Zawsze zimna, sukowata, teraz potulna i przyjemna...
Coś niesamowitego.
- Jak się czujesz? Jak nos? – pyta z autentyczną troską, wymalowaną w oczach. Przełykam głośno ślinę i patrząc w nią nieprzerwanie, kiwam lekko głową, posyłając kobiecie nikły uśmiech
- Dobrze – mówię cicho, na co marszczy brwi, zapewne oczekując na bardziej wylewną odpowiedź
- Zszyli mi łuk brwiowy i powiedzieli że jeśli chodzi o nos, to nie mam się czym przejmować. Jest po prostu mocno stłuczony. Lekarz przepisał mi jakieś leki i w zasadzie, to cała moja historia – mówię szybko, a Pani Mayer wpatrując się we mnie uważnie, przytakuje każdemu mojemu słowu.
- Megan, jeśli tylko będziesz potrzebowała wolnego, albo zwyczajnie w świecie zechcesz odpocząć, to mów. Ja ci wszystko bez problemu załatwię – informuje, a ja nie mam zielonego pojęcia jak zachować się w tej sytuacji.
Przez myśl, przechodzi mi nawet stwierdzenie, że ta kobieta po prostu zwariowała, albo ktoś ją w końcu podmienił. To niemożliwe, żeby w zaledwie kilka dni, zmienić się do tego stopnia. To po prostu nie mieści mi się w głowie. Przecież jeszcze nie tak dawno, krzyczała na mnie za byle spóźnienie, a teraz...
Kiedy szefowa postanawia wreszcie wrócić do swoich obowiązków, łapię za notesik i idę pomóc Robertowi w przyjmowaniu zamówień. Od razu kieruję się do swoich stolików i uśmiechając się przyjaźnie do samotnie siedzącego mężczyzny, na oko będącego w moim wieku, witam się z nim, po czym wypowiadam na pamięć wyuczoną formułkę
- Czy wybrał Pan już coś z menu?
- Poproszę tiramisu, oraz szklankę soku jabłkowego – mówi, a ja zapisuję dokładnie to, o co prosi.
Ponieważ w tej chwili, mężczyzna jako jedyny siedzi w rzędzie przypisanych mi stolików, nie zwlekając idę do kuchni, przekazać Loganowi zamówienie. Kucharz jak zwykle wita mnie szerokim uśmiechem i podchodząc do mnie, łapie moją dłoń, po czym składa na niej delikatne muśnięcie ust.
- Jak się masz, skarbie? – pyta, na co kiwam głową, dając znak że mam się całkiem nieźle
- Mam dla ciebie coś specjalnego – mówi i zacierając ręce, odwraca się ode mnie, po czym podchodzi do jednej z lodówek.
Otwiera drzwi i nurkując głębiej, wyciąga po coś dłoń. Po chwili staje przede mną z ogromnym kawałkiem truskawkowego ciasta. Szczerzę się w uśmiechu i podskakując radośnie, odbieram to co do mnie należy. Łapię za widelczyk, po czym odkrawając kawałek niesamowicie pachnącej słodyczy, wkładam go do ust.
- Boże... To jest takie dobre – mówię, czując jak idealnie przyrządzony śmietankowy krem, rozpływa się w moich ustach. Do tego dochodzi lekko kwaskowy smak truskawek, który w połączeniu ze śmietanką, daje raj dla podniebienia. Jęczę cicho, zachwycona tym niebiańskim smakiem i kiwając głową w górę i w dół, posyłam kucharzowi pełny uznania uśmiech.
- Niesamowite. Powinieneś je robić częściej
- Dla ciebie wszystko – puszcza mi oczko, następnie zostawiając mnie sam na sam z moją nową miłością.
Uczucie jakie mi teraz towarzyszy, śmiało mogę porównać do tych, jakie występują, kiedy Justin jest blisko mnie. To niesłychane, że jakieś tam ciasto może wywołać w człowieku tak wiele pozytywnych emocji. Może Logan zamiast marnować się tutaj, powinien rozpocząć współpracę z jakimś ośrodkiem zajmującym się ludźmi z depresją. Jestem pewna, że dzięki jego wypiekom, ludzie z problemami, zaczęliby wreszcie chodzić z uśmiechem na twarzy, odnajdując w każdym dniu, nowe chęci do życia .
Kiedy ostatni kawałek ląduje w moich ustach, odkładam talerzyk do zlewu i jeszcze raz dziękuję kucharzowi, za tak pyszny poczęstunek. Zabieram gotowe już zamówienie klienta, po czym z powrotem wychodzę na salę
- Pańskie zamówienie - mówię z uśmiechem, na co mężczyzna kiwa głową w podziękowaniu i z oczami pełnymi radosnych iskierek, zabiera się za konsumowanie, dobrze wyglądającego ciasta. Życzę smacznego i zostawiając klienta samego, odchodzę od stolika.
Idąc wzdłuż sali, mój wzrok pada na widok za szybą. Powieki mimowolnie rozszerzają się, a ja zatrzymuję się w miejscu, kiedy zauważam uśmiechniętą od ucha do ucha kobietę, zawieszoną na ramieniu mężczyzny. Mężczyzny, który cztery lata temu należał wyłącznie do mnie...
Justin pochyla się do dziewczyny i z uśmiechem na ustach czule szepcze jej coś do ucha. Moje serce zaczyna szybciej bić, a z policzków odchodzi krew, czyniąc je zapewne białymi niczym pierwszy śnieg. Momentalnie przed moimi oczami staje smutna twarz mojego syna, kiedy to ojciec powiedział mu, że dzisiejszego dnia nie będzie miał czasu, aby się z nim spotkać.
Teraz już wiem, kto mu ten czas zabrał...
****
Hej, kochani :) Mam nadzieję, że rozdział wam się spodoba. Pierwotna wersja była nieco inna, ale myślę że ta też przypadnie wam do gustu😉
Kolejny rozdział już wkrótce (mam nadzieję)
Chciałam wam zrobić maraton I już nawet prawie miałam gotowe rozdziały, ale wszystko szlag trafił 😤
Idę dzisiaj zobaczyć czy da się to jakoś odzyskać, więc trzymajcie mocno kciuki👍
Dziękuję za każde wyświetlenie, komentarz i oddany głos 😘 Jesteście niesamowici ❤️❤️❤️❤️
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro