Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

64

A macie i kolejny :)


Justin

- Do jutra, John – żegnam się z jednym z pracowników i uśmiechając się lekko, odkładam kask na miejsce

- Do jutra, szefie – odpowiada, po czym wchodząc na wyciąg wraca do swojej pracy. 

Przechodząc obok budki robotników macham im na pożegnanie, a następnie łapię za klamkę metalowej bramy i zostawiając budowę w dobrych rękach, ruszam do samochodu.

Idąc do auta rozmyślam nad wczorajszym wieczorem, oraz nad moim bezsensownym, nieco szczenięcym zachowaniem. Obraziłem się na Megan jak jakaś pięcioletnia księżniczka, a przecież ona nie zrobiła nic takiego. Najzwyczajniej w świecie była pijana, a jak wiadomo większość z nas, po pijaku robi różne, dziwne rzeczy, których na następny dzień żałujemy. To ten dupek – Chris, non stop prowokował jakieś sytuacje. Nie raz mogłem zauważyć, jak gapi się na nią szeroko otwartymi z podniecenia oczami. Kiedy Meg schylała się na stół po kieliszek, wlepiał swoje obleśne spojrzenie w jej biust i nawet nie powstrzymywał się z oblizaniem przy tym ust. 

Nie trawię tego gościa i najchętniej rozjebałbym mu ten krzywy ryj o chodnik, jednak wiem, że gdybym to zrobił moja dziewczyna najpierw by mnie zabiła, a potem zwyczajnie w świecie poszedłbym siedzieć. Nie mam zamiaru tracić kolejnych lat przez takie gówno jak Chris, dlatego też, za każdym razem odpuszczam. Ufam Meg i wiem, że nie zrobi nic, co mogłoby mnie zranić. Ona nigdy taka nie była... Już za dzieciaka wiedziałem, że ma dobre serce i że nie jest jakąś puszczalską dziwką, która skacze z kwiatka na kwiatek. Z resztą, cztery lata w celibacie chyba potwierdzają tę regułę, prawda?

Stwierdzając, że dzisiejszego ranka zachowałem się jak ostatni kutas, postanawiam po odebraniu syna z przedszkola odwiedzić jedną z kwiaciarni i kupić swojej kobiecie przeprosinowy bukiet kolorowych polnych kwiatów, które uwielbia. Nie chciałem nawet jej pocałować na do widzenia, ale na szczęście mój syn, nie pozwolił mi wyjść bez pożegnania. Czasami się zastanawiam, jak to jest możliwe, że ten mały trzyletni krasnal ma więcej rozumu niż ja...

Siadam za kierownicą i nie zwlekając odpalam silnik, po czym naciskając na gaz, włączam się do ruchu drogowego. Mija jakieś piętnaście minut zanim dotrę do przedszkola. Normalnie, dojeżdżam tu w jakieś siedem, jednak dzisiejsze korki podwajają mój czas, przez co już wiem, że Jim będzie zły na mnie za to, że się spóźniłem. Mój syn wiecznie narzeka na to, że wychodzi z przedszkola jako ostatni, ale niestety, choćbym bardzo chciał, nic nie mogę na to poradzić. Moja dziewczyna uparła się że mimo tego, iż jest właścicielką kawiarni, nadal będzie w niej pracować, dlatego też, to moim obowiązkiem jest odebranie Jima, a to wiąże się z tym, że do szesnastej moje dziecko musi na mnie czekać.

Pukam do sali i nie czekając na odpowiedź, naciskam klamkę, po czym otwieram drzwi. Jim zauważając moje przybycie, z uśmiechem na ustach odrywa się z podłogi na której układał puzzle i rzucając w stronę przedszkolanki do widzenia, wpada w moje rozłożone po bokach ramiona, przytulając się mocno do mojej klatki

- Cześć, tatusiu – piszczy radośnie do mojego ucha, na co się uśmiecham. 

Odciągam go delikatnie od siebie i spoglądając na jego rumianą twarz, pochylam się by pocałować jego policzek. Prawdopodobnie, nasze powitania nie są zbyt męskie i mam świadomość tego, że raczej większość ojców jedynie przybija z synami piątkę, jednak Jim jest moim krasnalem... Najsłodszym dzieciakiem tego świata i nie sposób przejść obojętnie obok jego pulchnych policzków, czy tych cholernie uroczych oczu, które wlepiają się w ciebie za każdym razem. 

Także, póki mogę, korzystam z tego, że chętnie do mnie lgnie. Za jakiś rok, może dwa nie będzie chciał w ogóle się ze mną witać, bo to przecież będzie obciach podać rękę staremu, nie wspominając już nawet o krótkim buziaku.

- Jak ci minął dzień? - pytam, a uśmiechnięty szeroko Jim, kiwa głową, dając znać, że było w porządku. 

Trzymając go za rękę zaprowadzam go do szatni, a kiedy siada na jednej z drewnianych ławeczek, pomagam mu w założeniu bucików. Widząc już nieco znoszone adidasy, stwierdzam, że powinienem zaproponować Meg jakieś małe zakupy, zarówno dla naszego syna jak i nas samych. Chyba całej naszej trójce przydałoby się odświeżyć nieco garderobę, tym bardziej, że już niedługo na dobre rozgoszczą się chłodne i deszczowe dni.

- Tatusiu, a może pojedziemy na ten nowy plac zabaw, na którym byliśmy ostatnio? - pyta z nadzieją w głosie, jednak mam już dla nas inne plany

- Nie dzisiaj, synu - kręcę głową na boki, na co obrażony Jim wydyma śmiesznie policzki. Wzdycham cicho i spoglądając na syna, posyłam mu lekki uśmiech - Dzisiaj musimy pojechać do kwiaciarni, kupić bukiet dla mamusi

- A po co? - marszczy brwi i przenosząc wzrok ze swoich butów, wpatruje się we mnie pytająco

- Bo muszę przeprosić twoją mamę, za to jak się wczoraj zachowywałem - odpowiadam szczerze, na co Jim kiwa głową. 

Przygryza policzek i w dalszym ciągu bacznie mnie obserwując, wyraźnie się nad czymś zastanawia. Przez jego twarz przechodzi wiele emocji, oraz pytań, a ja widząc to jak duma, chichoczę pod nosem

- Byłeś niegrzeczny? - pyta w końcu. 

Zawiązuję do końca jego buty i kiwając na niego głową, pokazuję, że już powinniśmy iść. Łapię syna za rękę i nie zwlekając opuszczam budynek, kierując nas do mojego samochodu

- Tak, synu. Byłem niegrzeczny i teraz muszę przeprosić twoją mamę - odpowiadam w końcu. 

Jim już nie komentuje moich słów. Posłusznie wchodzi na tylne siedzenie, a po wgramoleniu się na fotelik, samodzielnie zapina pasy bezpieczeństwa, które po chwili sprawdzam dla pewności że zrobił to dobrze. Kiedy wszystko wydaje się być w porządku, zajmuję miejsce za kierownicą, a następnie odpalam silnik, po czym opuszczam parking przedszkola. Jim podśpiewuje radośnie piosenki, które nauczyła go pani przedszkolanka, a ja w tym samym czasie, rozglądam się na boki, za jakąś konkretną kwiaciarnią. 

Jeśli chodzi o kwiaty, Meg jest cholernie wybredna. Nigdy nie przepadała za różami, bo wydawały jej się przereklamowane i nieco kiczowate. Nie raz musiałem się głowić i jeździć po całym mieście w poszukiwaniu kwiaciarni, które w swojej ofercie miały coś więcej, niż tylko te bukiety szczerze znienawidzone przez moją dziewczynę.

Po kilkunastu minutach jeżdżenia i uważnego wypatrywania, zauważam niewielką budkę, a w niej siedzącą starszą kobietę. Widząc cięte słoneczniki, oraz wiadro kolorowych tulipanów, postanawiam, że to właśnie tam zaopatrzę się w bukiet dla mojej kobiety.

 Zatrzymuję samochód po drugiej stronie ulicy i gasząc silnik, otwieram drzwi, po czym przechodzę do tyłu.

- Chodź, krasnalu - mówię do Jima, a ten słysząc to jak go nazwałem mruczy pod nosem niezrozumiałe słowa i nachmurzając się, zakłada ręce na swojej chudej klatce piersiowej.

 Kręcąc głową na boki, sięgam do pasa bezpieczeństwa i odpinając go, uwalniam mojego syna, który już po chwili stoi tuż obok mnie, trzymając mocno moją dłoń. 

Przechodzimy przez próg kwiaciarni, a starsza kobieta wywołana dźwiękiem skrzypiących drzwi unosi głowę i uśmiechając się promiennie, kiwa na nas ręką, prosząc w ten sposób o wejście głębiej.

- Dzień dobry, w czym mogę wam pomóc? - pyta spoglądając to na mnie, to na moje dziecko. 

Jim nie należy do zbyt otwartych ludzi, dlatego też, widząc nieznajomą ściska mocniej moją dłoń i łypiąc na kobietę wielkimi ze strachu oczami, przytula się mocno do mojej nogi, jakby w ten sposób chciał mieć pewność, że cały czas jestem przy nim. Kładę dłoń na jego głowie, opuszkami palców przesuwając po jego krótkich włosach, po czym spoglądając na kobietę, rozchylam usta

- Potrzebuję bukiet... Piękny, kolorowy i nie zrobiony z róż - mówię, a staruszka uśmiechając się szeroko kiwa głową, zapewniając przy tym że zrobi dla mnie coś niesamowicie cudownego i niepowtarzalnego. 

Kiedy znika na zaplecze, a my zostajemy sami, Jim przesuwa wzrokiem po wiaderkach ze świeżymi kwiatami, po czym uśmiechając się lekko, odwraca głowę w moją stronę

- Tatusiu, a czy ja też mogę kupić kwiatka dla Kimberly?

- Możesz, ale nie jestem pewien, czy przetrwa do jutra – odpowiadam, na co Jim wykrzywia twarz w grymasie

- Skoro mój kwiatek może nie przetrwać do jutra, to bukiet który kupujesz mamusi, też – wzrusza ramionami i wzdychając ciężko myśli intensywnie nad sensem swoich słów - Nie chcesz żeby mamusia długo cieszyła się twoim prezentem? - pyta po chwili, a ja uśmiechając się ciepło, kucam przy moim dziecku i wyciągając dłoń do jego policzka, pocieram kciukiem niesamowicie delikatną skórę

- Chcę, ale...

- To może kup jej jakiś pierścionek – przerywa mi, na co unoszę wysoko brwi – O, albo ładną spinkę do włosów. Mamusia na pewno by się ucieszyła...

- Twoja mama nie nosi spinek do włosów, mądralo, a jeśli chodzi o pierścionek, to już niedługo go kupię, ale z innej okazji - wyjaśniam, a moje dziecko zaciekawione tym co powiedziałem, przybliża się do mnie i wpatrując się uważnie w moje tęczówki, szepcze konspiracyjnie

- Z jakiej okazji?

- Z okazji zaręczyn, krasnalu – odpowiadam szybko i nie chcąc rozwijać tego tematu, wstaję na równe nogi, po czym łapiąc Jima pod boczki, borę go w swoje ramiona. Całuję rumiany policzek i zerkając na zegarek, czekam cierpliwie, aż kobieta skończy to nad czym pracuje.

Kilkanaście długich minut później, wchodzimy do mieszkania z naprawdę ładnym bukietem kolorowych tulipanów. Patrząc na dzieło starszej kobiety, jestem pewien że moja Meg będzie nim zachwycona. 

Pomagam rozwiązać Jimowi sznurówki, a kiedy zdejmuję swoje buty, posyłam je wraz z moimi w kąt, po czym zabieram kwiatki i uśmiechem na ustach idę do salonu. 

Marszczę brwi w zdziwieniu zauważając leżącą na kanapie białą, męską bluzę, która z pewnością nie należy do mnie i zaciskam pięści po bokach, kiedy do moich uszu dochodzi donośne westchnienie, a tuż po nim jeszcze głośniejszy kobiecy jęk

- Zostań tutaj, Jim – rzucam do syna i nie zwlekając, idę do swojej sypialni, ciekawy tego co się tam do cholery dzieje. 

Im bliżej jestem, tym bardziej krew mnie zalewa, bo coraz to głośniejsze i jednoznaczne dźwięki, przyprawiają mnie o zawroty głowy. Jeśli to o czym w tej chwili myślę okaże się być prawdą, to przysięgam... Zabiję ich... A potem siebie. 

Podchodzę do drzwi i przymykając powieki, drżącą dłonią naciskam na klamkę. To co widzę kilka sekund później wyrywa moje serce, sprawiając przy tym że mam ochotę krzyczeć i płakać jednocześnie.

- Ty skurwielu – warczę nisko i nie patrząc na nic, rzucam się z pięściami w kierunku posuwającego moją dziewczynę, Chrisa. 

Zaciskając dłonie na jego szyi, siłą wyciągam go spomiędzy rozłożonych nóg Megan, na co ten popierdolony kutas śmieje mi się w twarz... Nie długo, bo już po chwili wyrzucam dłoń do przodu, zatrzymując się mocnym ciosem na jego nosie, przez co upada na podłogę. Pokonuję dzielącą nas odległość i pochylając się nad nim, ponownie wymierzam mu mocne uderzenie.

– Zajebię cię, kurwa! – zdzieram gardło, ale to nic nie daje.

 Znów parska gromkim śmiechem, co jeszcze bardziej mnie podkręca. Kolejny raz zaciskam pięści, waląc nimi na oślep dopóki nie traci przytomności. Wyczuwając to, że ciało pode mną przestaje się ruszać, podnoszę się na równe nogi, tym razem skupiając uwagę na nagiej brunetce. Zaciskam mocno zęby i oddychając szybko, staram się nad sobą zapanować żeby przypadkiem i jej nie wpierdolić. Nie przychodzi mi to z łatwością, bo widząc jej zaróżowioną, spoconą twarz, oraz zamglone z podniecenia tęczówki, nieprzytomnie wgapiające się we mnie, mam ochotę zrobić z nią dokładnie to samo, co z jej pieprzonym kochasiem. Wiedząc jednak, że w momencie w którym zrobiłbym jej krzywdę, musiałbym ze sobą skończyć, nabieram w płuca powietrza i patrząc na nią z pogardą, rzucam krótko przez zaciśnięte zęby:

- Szmata!

Odwracam się na pięcie i nie patrząc za siebie, wychodzę z pokoju. Mimo tego że jestem okropnie zły i niesamowicie zraniony, uśmiecham się do stojącego na środku salonu Jima, który nie mając pojęcia co się dzieje, szeroko otwartymi oczami wpatruje się w moją twarz. Podchodzę do niego i wzdychając ciężko, pochylam się do syna, po czym łapiąc go mocno, biorę go na ręce

- Gdzie mamusia, tatusiu? – pyta cichutko, a na jego słowa moje popękane serce skręca się boleśnie.

- Mamusi tutaj nie ma, skarbie – kłamię, odzywając się dopiero po chwili milczenia. 

Przyciskam usta do jego pulchnego policzka i nie patrząc wstecz, zabieram kluczyki do auta oraz portfel, następnie opuszczając swoje mieszkanie



Za błędy przepraszam :)

Jak się podoba? Ciekawi co będzie dalej? 

Myślicie, że Justin wybaczy Meg zdradę? Myślicie, że będzie happy end, czy może sad end (jak w przypadku KoC) ? :)

Ja nic nie powiem :P Na zakończenie jeszcze będziecie musieli chwilę poczekać ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro