62
Jeśli tu jesteś, daj jakiś znak :)
Kiedy pęka druga butelka wódki, a ja jestem już nieco podchmielona, do moich, jak i zapewne do wszystkich uszu, dociera dźwięk dzwonka do drzwi. Jess spogląda pytająco na Matta, a ten z lekkim uśmiechem na ustach, oraz delikatnie zamglonymi od wypitego alkoholu oczyma, podnosi się z miejsca, pewnym krokiem ruszając w stronę drzwi
- Spodziewacie się jeszcze kogoś? – pyta Claudia, na co Jess kręci głową na boki, tym samym dając znać, że jedynymi gośćmi których zaprosili na dziś wieczór, byli ci, którzy w tej chwili siedzą w ich salonie.
Trzeźwy jak świnia Justin, siedzący po mojej lewej, opiera się wygodnie o oparcie kanapy i wyciągając ramię, kładzie je na moich barkach, po czym zaciskając delikatnie palce na moim karku, przyciąga mnie lekko do siebie. Opadam na jego klatkę piersiową i z uśmiechem na ustach unoszę głowę, by pocałować jego cholernie apetyczne usta, lekko zaczerwienione od wypitej wcześniej jedynej lampki wina na którą mógł sobie dzisiaj pozwolić. Całuję go namiętnie, jednak kiedy słyszę znajomy głos, dochodzący z korytarza, odrywam się od ukochanego i prostując się jak struna, wgapiam spojrzenie na wejście do salonu, z rozchylonymi lekko ustami czekając na pojawienie się nowego gościa.
- Cześć – uśmiechnięty od ucha do ucha Chris, stoi w progu, po kolei przesuwając spojrzeniem po twarzach zgromadzonych.
Zaskoczona jego obecnością wpatruję się w niego uważnie, a kiedy nasze spojrzenia się spotykają, Chris kiwa głową, po czym puszcza do mnie oczko. Nie chcąc wyjść na nieuprzejmą, uśmiecham się lekko do kolegi i czując jak głęboka czerwień zalewa moje policzki, odwracam wzrok, spuszczając go na swoje buty. Mimo tego, że już dawno nie patrzę na Chrisa, wiem, że w tej chwili wita się z każdym z osobna, mężczyznom podając rękę, a kobiety całując w policzek.
- Megan? – na dźwięk swojego imienia przełykam głośno ślinę i wdychając w płuca powietrze, unoszę powoli głowę, po czym spoglądam w jego dziwnie błyszczące tęczówki.
Stojący nade mną Chris, uśmiecha się przyjaźnie, po czym pochylając się do mnie, składa pocałunek na moim policzku, zatrzymując na nim usta, o wiele dłużej niż jest to konieczne, co oczywiście Justin zauważa niemal od razu, o czym mówi mi jego wymowne chrząknięcie. Jako pierwsza kończę to czułe przywitanie, z powrotem opadając na oparcie kanapy. Przekręcam głowę w stronę Justina i jęczę cicho, widząc jego mocno napiętą szczękę, oraz zaciśnięte pięści na jego kolanach. Wyciągam dłoń, po czym przykrywając nią dłoń Justina, próbuję rozluźnić jego palce.
- Jeszcze raz cię dotknie, to go zajebię... Przysięgam – pochyla się do mojego ucha szepcząc nieprzyjemne słowa, na które się wzdrygam, bo wiem, że naprawdę jest do tego zdolny.
Justin nienawidzi Chrisa i choć nie ma najmniejszych powodów by się denerwować, jego zazdrość góruje nad rozsądkiem. Rozumiem to, bo wiem jak to jest, kiedy ktoś kręci się w pobliżu osoby, którą kochasz najbardziej na świecie. Czasami te nawet najmniejsze, nic nieznaczące gesty, potrafią wyprowadzić cię z równowagi.
- Pamiętaj, że tylko ciebie kocham – zapewniam, na co Justin nieco się rozluźnia. Spoglądam w jego karmelowe oczy i uśmiechając się ciepło, pochylam się by kolejny raz musnąć jego usta, w słodkim pocałunku – I że nikt nie jest w stanie tego zmienić... Nigdy – dodaję, a Justin przymykając powieki wzdycha cicho, po czym przyciąga mnie ponownie do swojego ciepłego ciała, w które od razu mocno się wtulam.
Godzinę później, wszyscy – oprócz Justina – śmiejemy się z żartów które opowiada Chris. Może nie są to żarty z najwyższe półki, a ich treść bywa wręcz często niesmaczna, jednak sposób w jaki chłopak to przedstawia, jest tak zabawny, że nie sposób się nie zaśmiać.
- Wiecie dlaczego długopisy nie chodzą do szkoły? – z szerokim uśmiechem na ustach zaczyna nowy żart, na co całe nasze towarzystwo – oprócz Justina, oczywiście – kiwa głową na boki, niecierpliwie czekając na odpowiedź – Bo się wypisały – dodaje, a ja słysząc jego słowa krztuszę się przełykanym w tej chwili alkoholem. Połykam palącą ciecz i ze łzami w oczach, przesłaniam dłonią usta, kaszląc w nią głośno i dusząc się na przemian
- Idiota – burczy pod nosem Justin i umieszczając dłoń na moich plecach, poklepuje mnie delikatnie, mając nadzieję, że to w jakiś sposób mi pomoże.
Pomaga... Oczywiście, że pomaga, bo już po chwili zamiast odgłosu duszącego charczenia, z moich ust wydobywa się donośny śmiech. Śmieję się jak głupia z opowiedzianego przed chwilą żartu, czym skupiam na sobie uwagę wszystkich siedzących w salonie. Gapią się na mnie z rozbawieniem i tylko jedne tęczówki posyłają mi spojrzenie pełne politowania i irytacji. Wyciągam dłoń do policzka Justina i muskając opuszkami jego delikatną skórę, spoglądam na niego trzepocząc rzęsami, na co prycha wymownie
- Jesteś cholernie pijana – mówi, a ja wiedząc że to prawda, chichoczę pod nosem jak ostatnia kretynka, po czym wystawiam mu język, a następnie przyciskam policzek do jego twardej klatki piersiowej, jednak Justin szybko mnie odtrąca
- Idę zobaczyć co u naszego syna – syczy wkurzony moim głupim zachowaniem i odpychając mnie delikatnie, wstaje z kanapy, po czym wychodzi z pomieszczenia, kierując się do pokoju w którym bawią się dzieci.
Wydymając policzki, zakładam ręce na piersiach i opadając z powrotem na swoje miejsce, przesuwam spojrzeniem po moich towarzyszach, którzy w tej chwili prowadzą jakąś mało interesującą mnie rozmowę. Jedynie Chris nie bierze w niej udziału... Ściska w dłoni telefon i wgapiając się uważnie w jego ekran, namiętnie wystukuje coś w urządzeniu. Uśmiecham się promiennie i nie myśląc wiele, wstaję na równe nogi, po czym chwiejnym krokiem podchodzę do kolegi, następnie siadając tuż obok niego. Zaglądając mu przez ramię, spoglądam na jego telefon, ale on zauważywszy moje poczynania, od razu cofa dłoń. Patrzy na mnie z cwaniackim uśmieszkiem wymalowanym na ustach i unosząc wysoko brwi, uważnie obserwuje moją twarz
- Co tam sobie robisz? – pytam bez ładu i składu, co spotyka się z cichym śmiechem chłopaka
- Nic, co mogłoby cię interesować – mówi żartobliwie, na co się oburzam.
Znów wydymam policzki niczym mała dziewczynka i obrażona odwracam głowę w drugą stronę
- No już, nie obrażaj się – mówi i chwytając za moje przedramię, siłą odwraca mnie do siebie.
Jego dość gwałtowny i mocny ruch, powoduje że nasze twarze są bliżej, niż być powinny. Jego oczy wpatrzone w moje wwiercają się w moją duszę, powodując dziwne uczucie, które trudno opisać mi słowami.
W Chrisie jest coś przerażającego, a zarazem fascynującego... Coś, czego nie widziałam nigdy wcześniej, teraz idealnie odbija się w jego oczach. Ten dziwny błysk, ta iskra, która cicho podpowiada mi, że powinnam jak najszybciej uciekać, a jednocześnie dać sobą zawładnąć. To cholernie dziwne przyciąganie, które z jednej strony mnie odpycha, a z drugiej powoduje że chcę być blisko... Nie wiem, czy to wina alkoholu, intensywnego, pociągającego zapachu Chrisa, czy może też jego świdrujących oczu tak na mnie działa, ale jedno wiem na pewno... Nie mogę pozwolić na to, by którakolwiek z tych rzeczy, odebrała mi zdrowy rozum, dlatego też, nie zwlekając, kręcę głową na boki i wzdychając ciężko, podnoszę się z miejsca, po czym wracam na kanapę, zostawiając oniemiałego moim zachowaniem Chrisa w tyle.
Siadam przy stole i chwytając kieliszek wódki, podnoszę go do ust, po czym przechylając szkło, wlewam do gardła jego zawartość. Ocieram usta, z ciężkim westchnieniem opadając na wygodny mebel. Unoszę dłonie do twarzy i pocierając nimi policzki, staram się nie myśleć o tym, co przed chwilą miało miejsce.
Nie rozumiem tego... Przecież do cholery mam chłopaka którego kocham nad życie, dlaczego więc tak dziwnie zareagowałam na bliskość Chrisa? Nawet teraz, kiedy na niego nie patrzę, czuję na sobie jego wzrok, powodujący w tej chwili przyspieszenie mojego pulsu. Przełykam głośno ślinę i podnosząc powoli głowę, spoglądam na siedzącego naprzeciwko chłopaka, chcąc się upewnić, czy moje przeczucia są prawdziwe.
Są... Oczywiście, że są, bo uśmiechający się triumfalnie Chris, przeszywa mnie swoim cholernym spojrzeniem na wylot. Patrzę na niego przez kilka długich sekund jak zahipnotyzowana, ale kiedy, kolejny raz tego dnia, unosi kącik ust w cwaniackim uśmiechu, puszczając przy tum oczko, podnoszę się z miejsca i czym prędzej wychodzę do pokoju w którym zniknął mój ukochany.
Uśmiecham się lekko widząc siedzącego na podłodze Justina, który bawi się z dziećmi w herbaciane spotkanie. Cała trójka, zajmująca miejsca przy niewielkim białym stoliczku, siedzi wokół niego po turecku i trzymając między palcami uszka plastikowych, różowych filiżanek, z niesamowitą gracją prowadzi rozmowy na temat przepięknej, niebieskiej sukienki Panny Grace – złotowłosej lalki Mayi.
Opierając się o futrynę drzwi, zakładam ręce na piersiach i z uśmiechem na ustach oraz ciepłem rozlewającym się po sercu, wpatruję się w moich dwóch mężczyzn, w towarzystwie ich małej koleżanki.
Niestety, nie na długo jest mi dane w ciszy obserwowanie, ponieważ mój syn – jak zwykle najbardziej spostrzegawcze dziecko na świecie – już po kilku minutach wyczuwa moją obecność i odwracając głowę w moją stronę, oznajmia radośnie moje przybycie. Podnosząc się z podłogi, wstaje na równe nogi, po czym podbiega do mnie i zaplatając rączki wokół mojego uda, wtula się w moją nogę dokładnie tak, jakbyśmy lata się nie widzieli
- Pobawisz się z nami, mamusiu? – pyta, na co od razu kiwam głową.
Wyciągam do niego dłoń i ściskając lekko rękę Jima, pozwalam się mu poprowadzić do stolika. Siadam obok Justina, który nawet na chwilę nie skupia na mnie uwagi. Przyglądając się uważnie jego twarzy, bez problemu mogę stwierdzić, że jest zły, jednak ja nie za bardzo się tym przejmuję. Przysuwam się do niego i wzdychając cicho opieram głowę o jego ramię, na co mięśnie Justina od razu się spinają
- Daj spokój, Meg – syczy cicho, na co mruczę pod nosem. Marszczę brwi zdziwiona jego zimną postawą i podnosząc głowę, spoglądam w jego oczy
- Czemu jesteś na mnie zły? – pytam, a Justin kręcąc głową na boki, prycha pod nosem
- Nie udawaj, że nie wiesz o co mi chodzi – warczy nisko – Widziałem jak na niego patrzyłaś. Myślisz, że jestem idiotą? Gołym okiem można zauważyć to, jak się ślinisz do niego
- Co ty gadasz, Justin?- parskam cicho, nie zgadzając się z jego słowami.
Fakt, może przez dosłownie kilka sekund kiedy siedziałam blisko Chrisa, coś mnie zakuło... Ale bez przesady...
- Wujku, no... Bawimy się? – pyta wpatrująca się w nas Maya, na co Justin kiwa głową. Ponownie łapie w palce uszko kubeczka i posyłając dziewczynce lekki uśmiech unosi go, po czym stuka delikatnie o jej kubeczek
- Mamusiu... - odzywa się Jim i gestem ręki daje znać, że powinnam zrobić dokładnie to samo co jego ojciec.
Wprawdzie, nie mam teraz najmniejszej ochoty na dziecięce zabawy, jednak nie chcąc robić dzieciom przykrości, wykonuję nieme polecenie syna i siląc się na uśmiech, stukam swoim kubeczkiem o kubeczki pozostałej trójki.
Po kilku minutach zabawy, stwierdzam że w tym momencie nie odnajduję się w herbacianym spotkaniu. Przepraszając wszystkich, z niemałą trudnością podnoszę się z podłogi i odwracając się na pięcie, podchodzę do wyjścia z pokoju. Kiedy chcę przekroczyć próg, silne męskie dłonie zatrzymują mnie w miejscu.
Unoszę głowę i wzdycham ciężko w momencie zauważenia dziwnie błyszczących oczu Chrisa, oraz nieschodzącego z ust cwaniackiego uśmiechu.
- Wybacz, skarbie... Nie chciałem na ciebie wpaść – mówi, na co przełykam głośno ślinę – Bieber, co ty tak tu siedzisz, jak obrażona księżniczka ? – pyta, a ja wiedząc że ta prowokacja całkowicie wyprowadzi Justina z równowagi, odwracam się z powrotem przodem do mojego mężczyzny i z mocno walącym sercem, patrzę na jego czerwoną ze złości twarz.
- Zamknij ten ryj, cwelu zanim ja ci go zamknę – warczy wkurwiony do granic możliwości Justin i wstając na równe nogi, zmniejsza dzielącą nas odległość.
Staje tuż przede mną, spoglądając ponad moją głowę na stojącego za moimi plecami Chrisa
- Spokojnie, nie denerwuj się tak – parska śmiechem, co jeszcze bardziej złości mojego chłopaka. – Chciałem tylko spytać kiedy do nas wrócisz? Z tego co zdążyłem zauważyć, odkąd wyszedłeś twoja kobieta dziwnie posmutniała. Pomyślałem, że może powinieneś przestać się zabawiać w dobrego wujka i zająć się swoją panią, nim ktoś inny sprzątnie ci ją sprzed nosa – dodaje kpiąco, a Justin w mgnieniu odpycha mnie na bok i doskakując do rozbawionego swoim wystąpieniem Chrisa, zaciska dłoń na jego krtani
- Wypierdalaj stąd, gnoju! – warczy nisko Justin, a Chris czerwony na policzkach z braku dopływu tlenu, śmieje mu się prosto w twarz.
Przerażona, niebezpiecznie wyglądającą sytuacją, łapię Justina za nadgarstek i zaciskając na nim palce, ciągnę go w swoją stronę
- Odwal się, Meg – zwraca się mrożącym krew w żyłach tonem w moją stronę, na co się wzdrygam – A ty spierdalaj stąd, zanim zmażę ci ten jebany uśmiech z twojej ochujałej twarzy
- Justin, przestań do cholery... Tu są dzieci – mówię i dopiero teraz mój chłopak rozluźnia ucisk na gardle bruneta.
Odsuwa się od niego i dysząc ciężko, zaciska dłonie w pięści, gotowy do kolejnego ataku, jednak nie pozwalam mu zrobić nic więcej. Wchodzę pomiędzy nich i wpatrując się w rozzłoszczone oczy Justina, kładę dłonie na jego unoszącej się szybko klatce piersiowej, po czym odpychając go lekko do tyłu, odwracam się przez ramię, posyłając Chrisowi mordercze spojrzenie
- Idź stąd – syczę do niego, a ten, ucieszony, unosi dłonie w geście obrony, po czym w końcu zostawia nas samych. Powracam spojrzeniem na Justina i wzdychając cicho, rozchylam usta – Twój syn tu jest, więc się opanuj – pouczam, na co blondyn potulnie kiwa głową.
Spoglądam na stojące teraz w kącie dzieci i widząc przerażenie malujące się na ich twarzach, jęczę płaczliwie, przejęta tym co przed chwilą widzieli
- Chyba powinniśmy już pójść do domu – odzywam się po chwili milczenia.
Justin patrzy na mnie przez kilka długich sekund, a następnie nie mówiąc nic, wymija mnie i nie zwracając na mnie najmniejszej uwagi, wychodzi z pokoju. Wdycham głęboko powietrze, próbując się uspokoić i przymykając powieki, liczę w myślach do dziesięciu.
- Mamusiu, co się stało? Dlaczego tatuś krzyczał na Pana Chrisa? – pyta cichutko moje dziecko, tym samym wyrywając mnie z chwilowego letargu. Otwieram oczy i wpatrując się w syna, posyłam mu pocieszający uśmiech
- To nic takiego, kochanie. Nie macie się czego bać – zapewniam, lekko chwiejnym krokiem zmniejszając odległość jaka nas dzieli. Pochylam się do Jima i łapiąc go pod boczki, porywam syna w swoje ramiona.
- Ciociu weźmiesz mnie do mamy? Nie chcę tam iść sama – mówi Maya, a ja uśmiechając się do niej, wyciągam rękę
- Jasne, skarbie... Chodź – mówię, a następnie ciągnąc dziewczynkę za sobą, wychodzę do salonu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro