Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

61


- Nie za duży ten dekolt? - pyta Justin, kiedy oboje, stojąc przed lustrem, przygotowujemy się do wyjścia z domu. Mierzy mnie spojrzeniem od stóp do głów, w ostateczności skupiając się na dość dobrze wyeksponowanych piersiach.

- Uważasz że jest zbyt wyzywający? – pytam, od razu spoglądając w dół. 

Wydawało mi się, że bluzka którą wybrałam, nie jest aż tak bardzo wulgarna, bo dekolt odsłania zaledwie kawałek skóry i może nieco więcej niż zwykle rowka, między obiema półkulami. Justin krzywi usta w grymasie, ale po chwili staje za moimi plecami i owijając ramiona wokół mojej talii, spogląda ponad moim ramieniem, na moje piersi

- Dla mnie jest idealny – mówi, po czym pochylając się do zagłębienia mojej szyi, składa tam krótki, ciepły pocałunek - Jednak wolałbym, żeby inni nie mieli możliwości zobaczyć, jak cholernie cudowne są twoje cycki – szepcze, a ja rozbawiona jego słowami, chichocze pod nosem. Wiercę się w jego ramionach, już po chwili stając z nim twarzą w twarz

- Kochanie... Przecież nawet nikt nie zwróci na mnie uwagi – zapewniam, na co Justin posyła mi spojrzenie pełne politowania – Matt ma swoje cycki – mówię, mając na myśli oczywiście biust Jess, nie Matta – A Mike nawet nie odważy się zerknąć w moją stronę, bo dobrze wiesz, że Claudia by go za to zabiła... Więc, myślę, że nie masz się czego obawiać – dodaję i uśmiechając się lekko, wspinam się na palcach, po czym wpijam się delikatnie w jego usta. Dłoń Justina wędruje z moich pleców na jeden z pośladków, a kiedy zaciska się na nim mocno, z moich ust wydobywa się niekontrolowany jęk, przerywający nasz namiętny pocałunek.

- Idiota – żartuję i odpychając go delikatnie od siebie, wymijam Justina, ponownie stając przodem do lustra.

Godzinę później, zatrzymujemy się przed apartamentowcem Matta. Justin gasi silnik, a ja nie tracąc czasu, podchodzę do tylnych drzwi i otwierając je, uwalniam naszego syna z fotelika. Jim z szerokim uśmiechem na ustach łapie moją dłoń, w drugiej zaś kurczowo trzymając wiaderko z zabawkami. Cały dzień wybierał dokładnie takie zabawki, którymi również Maya mogłaby się pobawić. Twierdził, że dziewczynki nie lubią samochodów, więc zdecydował się na zabranie kilku miśków, kolorowanek wykonanych przez Jess, dwóch paczek nowiuteńkich kredek, oraz jakieś gry planszowe.

- Cieszysz się, że spotkasz się z Mayą? – pytam, a na twarzy mojego syna od razu wpełza niemożliwie szeroki i szczery uśmiech

- Tak! Pokażę Mayi misia którego kupił mi tatuś i tą grę ze zwierzątkami – piszczy radośnie, tym samym wywołując śmiech na moich ustach. 

Uwielbiam widzieć go takiego, bo wtedy wiem, że moje dziecko jest szczęśliwe. Wprawdzie Jimowi nie potrzeba wiele, by się uśmiechnąć, ale mimo wszystko za każdym razem gdy to robi, moje serce wypełnia ogromna radość i poczucie, że wszystko jest dobrze.

Po kilku sekundach Justin do nas dołącza i wyrównując z nami krok, zakłada ramię na moje barki, przyciągając mnie do swojego boku. Spoglądam z dołu na jego idealny profil, po czym muskam delikatnie jego policzek. W momencie w którym przechodzimy ulicę, a nasze stopy bezpiecznie stają na chodniku, Jim puszcza moją dłoń i nie patrząc na nas, leci do wejścia apartamentowca

- Jim! Uważaj! – krzyczę, kiedy zauważam jak ten mały krasnal, pędzi prosto na przeszklone drzwi, jednak moje słowa na nic się zdają, bo już po chwili moje dziecko, odbija się od szklanej ściany. Upada na chodnik i łapiąc się za głowę, wydobywa z ust głośne jęknięcie, a następnie wykrzywiający uszy płacz. Podbiegam do niego i pochylając się nad synem, porywam go w swoje ramiona, przytulając mocno do klatki piersiowej

- Kochanie, nie widziałeś tej szyby? – zadaję głupie pytanie, a moje dziecko kręci głową na boki. 

Odchylam jego głowę i marszcząc brwi, wpatruję się w zaczerwienione miejsce, w którym jak mogę się założyć, następnego dnia, powstanie ogromnych wielkości guz. 

- Nie płacz, skarbie – mówię, ale on wcale mnie nie słucha. 

Wyje głośno niczym syrena strażacka i choć wiem, że w tym momencie nieco przesadza, jest mi go cholernie szkoda. Podnoszę głowę, zastanawiając się dlaczego jeszcze nie ma przy nas Justina, a kiedy zauważam go gapiącego się na nas z uśmiechem na ustach, mrużę powieki, posyłając mu mordercze spojrzenie.

- No co? – wzrusza ramionami, śmiejąc się pod nosem – Mi też się to często zdarza – dodaje, na co fukam pod nosem, zniesmaczona jego głupotą i obojętnością na nieszczęście syna. 

Justin widząc moją rozzłoszczoną minę, przewraca oczami, po czym wypuszczając z ust powietrze, decyduje się w końcu podejść do nas bliżej. Kuca tuż obok mnie i wyciągając dłoń w stronę Jima, kładzie ją na jego głowie, delikatnie przeczesując jego krótkie włosy 

- Nie płacz synu... Przecież nic takiego się nie stało. Chwilę poboli, ale obiecuję że za kilka minut już nawet nie będziesz o tym pamiętał...

- Skąd wiesz? – burczy mój syn i odchylając głowę, spogląda pytająco na swojego ojca

- Bo ja też już nie raz zaliczyłem bliskie spotkanie z szybą – mówi rozbawiony, na co moje dziecko wzdycha ciężko. – Bardzo cię boli? – pyta z troską, a Jim pociągając głośno nosem, kiwa głową na boki

- Nie...

- To dlaczego płaczesz? – tym razem to ja zadaję pytanie. Moje dziecko przygryza wnętrze policzka i spuszczając wzrok na swoje buciki, wypuszcza z ust drżące powietrze

- Bo czuję się jak głupek... Myślałem że tam jest wejście – naburmusza się, a ja rozczulona jego słodkością, pochylam się do niego, po czym zostawiam na jego policzku kilka mokrych całusków

- Nie martw się tym... Nawet najlepszym się to zdarza – zapewnia Justin.

Po kilku długich minutach zapewniania, że jego wypadek nie był niczym takim, wstajemy z kolan i otrzepując się z piasku, kontynuujemy drogę do mieszkania Matta, z tym wyjątkiem, że Jim nie idzie o własnych nogach, a zwyczajnie w świecie korzysta z okazji, dając się ponieść w ramionach swojego taty. Wsiadamy do windy, a nasz syn w nieco lepszym już humorze, naciska guziczek, po czym owijając pulchne rączki wokół szyi Justina, przyciska policzek do jego policzka i z podekscytowaniem na twarzy, czeka niecierpliwie aż w końcu wysiądziemy, a on będzie mógł przywitać się z koleżanką. Trzymając w jednej ręce wiaderko z zabawkami, a w drugiej papierową torebkę z czerwonym winem idę za swoimi mężczyznami z uśmiechem na ustach wgapiając się w ich plecy.

- Cześć – wita nas od progu Jess, na co my – zaproszeni gestem ręki – od razu wchodzimy w głąb mieszkania Matta.

- Jim! – krzyczy Maya i wybiegając z salonu, podchodzi do naszego syna, po czym łapiąc jego dłoń, ciągnie go za sobą do jednego z pokojów. Patrzę rozbawiona na swoje oddalające się dziecko, w ciszy dziękując Bogu, za chwilę spokoju jaką otrzymam za sprawą tej czteroletniej, czarnowłosej, ślicznej dziewczynki

– Co tak długo wam zeszło? – fuka pod nosem blondynka, na co oboje z Justinem wzdychamy cicho

- Jim miał mały wypadek – oznajmia mój mężczyzna, a zaskoczona i równocześnie przerażona jego słowami Jess, przeskakuje po nas pytającym wzrokiem – Nie mógł się doczekać spotkania z Mayą i z tego wszystkiego, wpadł na szklaną ścianę przy wejściu do apartamentowca – tłumaczy.

 Przez chwilę nasza przyjaciółka myśli nad jego słowami, a kilka sekund później wybucha głośnym śmiechem i łapiąc się za brzuch, zgina się w pół, dokładnie tak jakby przed chwilą usłyszała najbardziej zabawny żart tego świata. Spoglądamy z Justinem po sobie i krzywiąc się lekko na jej reakcję, oboje, jednocześnie przewracamy oczami

- Niesamowite... To już nawet i to po tobie odziedziczył – odzywa się między napadami śmiechu i unosząc dłoń do twarzy, palcem wskazującym ściera z kącików oczu, łzy. 

Nie komentujemy tego co mówi blondynka. Po prostu pozwalamy trwać jej rozbawieniu i nie zwracając już na nią większej uwagi, mijamy ją, wchodząc do salonu w którym na ciemnej kanapie siedzi Matt, Claudia – jego siostra, oraz jej mąż, Mike.

- Cześć – odzywamy się równocześnie, na co nasi znajomi wymieniają się porozumiewawczymi spojrzeniami. Prycham pod nosem i przechodząc obok Justina, zajmuję miejsce na jednym z wolnych foteli.

- Dawno się nie widzieliśmy, Bieber – mówi Mike, po czym z szerokim uśmiechem na ustach, wstaje by przywitać się z moim chłopakiem

- No... Trochę lat upłynęło od naszego spotkania...

- Cztery lata, prawda, Meg? – odzywa się Claudia, a ja już wiem do czego pije. 

Całe to towarzystwo doskonale wie, co się wydarzyło między mną a Justinem i znając ich, postanowili podokuczać mojemu ukochanemu, prawdopodobnie wyłącznie po to, aby dać mu do zrozumienia, jaką głupotę wtedy popełnił. Cieszę się, że są po mojej stronie, jednak jest mi trochę głupio z powodu Justina. Fakt, podjął wtedy najgorszą z możliwych decyzji, ale przecież równocześnie sam skazał się na cierpienie.

Nie chcąc żeby było mu przykro, chrząkam cicho i prostując się na fotelu, rozchylam usta

- Dajcie spokój... Po prostu nie wracajmy do tego – mówię, po czym wyciągając dłoń w stronę Justina, łapię go za rękę, a następnie ciągnę w swoim kierunku. 

Blondyn zajmuje miejsce na podłokietniku mojego fotela i zakładając ramię na moje barki, przyciąga mnie do swojego ciepłego ciała, po czym całuje czubek mojej głowy

- Dziękuję, kochanie - szepcze do mojego ucha, na co się uśmiecham.

- O Boże... Chciałabym patrzeć na was bez końca, jednak od tej pieprzonej słodyczy podnosi mi się cukier – wzdycha teatralnie Claudia, na co wszyscy wybuchamy śmiechem. 

Rzeczywiście, czasami mam wrażenie, że te nasze czułości mogą wyglądać co najmniej dziwnie, jednak szczerze powiedziawszy, mam to daleko gdzieś. Kocham Justina i chcę to pokazywać na każdym kroku, zarówno jemu jak i wszystkim dookoła. Chcąc ich troszkę podenerwować, unoszę głowę i posyłając Justinowi ciepły uśmiech, wpijam się w jego pełne usta.

- Blee... Znowu się całują – słyszę obok siebie głos swojego dziecka, który zmusza mnie do przerwania czułości. 

Zniesmaczony Jim, łypie na nas tymi swoimi karmelowymi tęczówkami, czekając cierpliwie, aż wreszcie któreś z nas zwróci na niego uwagę. Wzdychając ciężko wyciągam do niego dłoń, na co od razu do mnie podchodzi 

- Mamusiu, gdzie jest moje wiaderko? – pyta cichutko, tak jakby bał się że kiedy jego wujkowie i ciotki dowiedzą się że Jim przyniósł ze sobą kilka zabawek, zabiorą mu je i sami zechcą się nimi pobawić

- W przedpokoju, skarbie. Koło szafki z butami – oznajmiam równie cicho, a zadowolony Jim kiwa głową w podziękowaniu i nie zwlekając, leci we wskazane miejsce.

- Dobra... Dzieciaki zajmują się sobą, więc chyba możemy zacząć imprezę! – piszczy radośnie Jess i trzymając w obu dłoniach butelki wódki, dołącza do nas, zajmując miejsce przy boku swojego ukochanego.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro