53
- No mówię ci, było bosko – rozpływam się w zachwycie, opowiadając przyjaciółce przez telefon jak było na wakacjach.
Już od samego rana, zaciekawiona, łaknąca plotek Jess, wydzwania do mnie, niecierpliwie czekając aż w końcu uchylę rąbka tajemnicy i opowiem jej o miejscu w jakie zabrał mnie ukochany.
- Większość czasu spędzaliśmy na plaży, ale któregoś dnia, Justin zabrał nas na wycieczkę po mieście. Jakbyś zobaczyła te stare kamienice, wąskie uliczki... Jakbyś poczuła zapach świeżo wypiekanych bułeczek, dochodzący z piekarni na rogu ulicy, na której była restauracja gdzie jedliśmy obiad... O, Boże, na samo wspomnienie ślinka mi leci – wzdycham tęsknie i przymykając powieki, wspominam nasz pobyt na Sycylii.
Płaczliwy jęk przyjaciółki wyrywa mnie z zamyślenia. Przekładam telefon do drugiej dłoni i rozglądając się na boki, sprawdzam czy ulica przez którą mam zamiar przejść jest pusta. Kiedy nie zauważam żadnego nadjeżdżającego samochodu, przebiegam na drugą stronę.
- Ja też tak chcę – słyszę w słuchawce telefonu, na co krzywiąc usta w grymasie, przewracam oczami
- No to zepnijcie oboje tyłki i za pieniądze które dostaniecie jako prezent ślubny, zróbcie sobie miesiąc miodowy we Włoszech – proponuję, na co Jess piszczy radośnie. Uśmiecham się pod nosem, wiedząc już, że moja przyjaciółka zachęcona moimi opowieściami, od zaraz zacznie wiercić dziurę w brzuchu swojego przyszłego męża
- Ten zgred się pewnie nie zgodzi, ale już ja mam na niego swoje sposoby – śmieje się szatańsko do telefonu, przez co muszę go oddalić od ucha.
Jess czasami bywa naprawdę nienormalna...
- Ta, domyślam się co to za sposoby... Znając ciebie, już niedługo Matt będzie chodził sfrustrowany brakiem seksu – prycham pod nosem, a Jess chichocze cicho, potwierdzając w ten sposób moje słowa - Dobra, wchodzę właśnie do kawiarni, więc musimy się pożegnać – oznajmiam i rzucając krótkie cześć kończę połączenie
Kiedy otwieram drzwi, znajomy dźwięk dzwoneczka, rozbrzmiewa nad moją głową, przez co kilka osób zwraca na mnie uwagę. Uśmiecham się promiennie do klientów i przechodząc wzdłuż sali, kieruję się na zaplecze, mając nadzieję znaleźć tam Roberta. Marszczę brwi w zdziwieniu, widząc że pomieszczenie jest zupełnie puste. Zakładając ręce na biodra, zastanawiam się gdzie wywiało tego kretyna. Dopiero po chwili przypominam sobie, że za sprawą Justina, w naszej kawiarni zaszły zmiany i teraz mój przyjaciel – dokładnie tak, jak to sobie wymyśliłam – pełni funkcje kogoś pokroju managera. Śmieję się z własnej głupoty, po czym wzdychając cicho, idę do gabinetu, który do niedawna robił za królestwo Pani Mayer. Pukam dwa razy, a kiedy słyszę głośne, wściekłe wejść naciskam na klamkę, po czym popycham ciężkie, drewniane drzwi
- Mogę? – pytam i rzucając spojrzeniem na siedzącego pośród sterty papierów Roberta, uśmiecham się szeroko na widok przyjaciela.
Przez kilka sekund, Rob patrzy na mnie jak zahipnotyzowany, ale już po chwili zrywa się ze swojego miejsca i z rozłożonymi na boki ramionami, podbiega do mnie, po czym zaplatając ręce wokół mojej talii, zamyka mnie w szczelnym uścisku
- Boże, jak dobrze, że już jesteś – całuje mój policzek, a ja rozbawiona jego zachowaniem chichoczę pod nosem
- Nie było mnie tylko tydzień, głupolu – mówię, na co Robert wypuszcza ciężko powietrze, a następnie odsuwając się ode mnie, spogląda na mnie z grymasem na twarzy
- Tak, nie było cię tydzień... A przedtem jeszcze kolejny tydzień, co daje razem dwa tygodnie. Czy ty wiesz, ile to czasu?
- Nie przesadzaj – prycham i unosząc dłoń, klepię lekko jego ramię – Na pewno nawet nie zauważyłeś mojej nieobecności
- Masz rację... -żartuje, wystawiając mi przy tym język.
Kręcę głową na boki i wymijając chłopaka, podchodzę do mahoniowego biurka. Biorę do ręki pierwszy, lepszy papier i wpatrując się w nakreślone – tuż obok wykresu - czarnym tuszem literki, zastanawiam się, o co w tym wszystkim chodzi.
- To wykaz naszych dochodów – oznajmia Robert i podchodząc do mnie, wyciąga dłoń po trzymany przeze mnie dokument – To dziecinnie proste... Spójrz, tutaj masz miesiące a tu kwoty, jakie udało nam się zarobić – informuje wskazując najpierw linie poziomą, następnie przechodząc do pionowej.
- Kreska idzie ku górze, więc to chyba dobrze, prawda? – pytam niepewnie, a uśmiech i kiwnięcie głowy przyjaciela, mówi mi, że moje myślenie idzie w dobrym kierunku
- Jesteśmy dużo na plusie, Meg – ciesząc się jak dziecko, ściska moje ramiona, po czym składa lekki jak piórko pocałunek na moich włosach. Uśmiecham się promiennie i odwracając się przodem do przyjaciela, wspinam się na placach, następnie całując go w policzek
- Wiedziałam, że dasz sobie z tym radę – mówię z uznaniem, na co Robert uśmiecha się jeszcze szerzej.
Już chcę dodać coś jeszcze, ale dzwoniący na dnie torebki telefon, skutecznie mnie przed tym powstrzymuje. Odsuwam się od bruneta i grzebiąc w skórzanym worku, szukam wiecznie chowającego się przede mną urządzenia.
- Halo? – rzucam pospiesznie, mając nadzieję, że dzwoniąca osoba nie zdążyła się rozłączyć
- Zapomniałam ci powiedzieć, że wieczorem idziemy do 55 – odzywa się Jess, a ja słysząc słowa przyjaciółki przewracam oczami
- I tylko po to do mnie dzwonisz?
- Tak. Rozłączyłaś się tak szybko, że nie miałam okazji ci o tym powiedzieć – tłumaczy, na co wzdycham wymownie
- Porozmawiam z Justinem i dam znać...
- Nie musisz. Już to załatwiłam – przerywa mi bezczelnie i śmiejąc się triumfalnie, kończy połączenie.
Zaciskam pięści po bokach i warcząc w złości, ciskam telefonem do torebki. Czasami mam ochotę zatłuc Jess za to, że jest tak cholernie irytująca. Wiecznie podejmuje za mnie decyzje i ciężko jest cokolwiek jej odmówić. Kocham ją jak siostrę, jednak coraz częściej mam ochotę poćwiartować żywcem jej ciało i rozsypać szczątki po całym świecie, żeby mieć pewność, że tej czarownicy nie uda się nikomu ponownie pozbierać do kupy.
Zamieniam z Robertem jeszcze kilka słów, a podczas krótkiej rozmowy, oboje jednomyślnie stwierdzamy że przydałoby się zatrudnić kolejną osobę do pracy. Przez Justina i jego ciągłe jęczenie nad moją głową, żebym została w domu, nie przychodzę do kawiarni tak często jak do tej pory, przez co biedny Robert musi sobie radzić ze wszystkim sam. Nie chcę zwalać tego wszystkiego na niego, więc po krótkim namyśle oferuję się, że najbliżej jutro wystawię w porannej prasie ogłoszenie o przyjęcie do pracy.
Żegnam się z przyjacielem i opuszczając kawiarnię idę do metra, następnie kierując się w stronę mieszkania Justina.
*
Wieczorem, kiedy do Jima przychodzi opiekunka, ostatni raz spoglądam w lustro i stwierdzając że nie wyglądam najgorzej, uśmiecham się do swojego odbicia, po czym chwytam małą torebkę, następnie opuszczając naszą sypialnię. Gotowy do wyjścia Justin, czeka na mnie ze znudzeniem wypisanym na twarzy, jednak jego mina kompletnie nie robi na mnie wrażenia.
Wymownie pokazuje palcem wskazującym na zegarek, a ja nie przejmując się blondynem podchodzę do kolorującego na środku salonu Jima, pochylam się nad synem i łapiąc w dłonie jego policzki, całuję czule czubek nosa
- Bądź grzeczny – mówię, na co Jim kiwa głową. Składam jeszcze kilka mokrych pocałunków na jego twarzy, po czym zostawiam dziecko w spokoju i prostując się niczym struna, odwracam się do opiekunki – W razie czego, dzwoń – oznajmiam, a młoda dziewczyna z uśmiechem na ustach, kiwa głową.
Rozglądam się jeszcze dookoła, zastanawiając się czy niczego nie zapomniałam, a kiedy stwierdzam że wszystko mam, ruszam do drzwi wyjściowych
- Nareszcie – jęczy pod nosem Justin, za co obrywa mu się po głowie. Wychodzimy z mieszkania i nie tracąc czasu na windę, zbiegamy schodami na podziemny parking.
Kilkanaście minut później, stoimy już w kolejce przed zatłoczonym wejściem do klubu. Normalnie, gdybyśmy były z Jess same, pewnie jak zwykle wepchałybyśmy się przed jakiś przystojniaków, nie zwracając zupełnie uwagi na narzekający za naszymi plecami tłum. Jednak, że jesteśmy tu we czwórkę, nie ma opcji żeby nasz mały przekręt przeszedł bez większego echa.
- Później dołączy do nas Chris – informuje Matt, odrywając wzrok od ekranu telefonu.
Na słowa przyjaciela, Justin wyraźnie się spina, przez co już wiem, że dzisiejszy wieczór, nie będzie taki kolorowy jak to się zapowiadało. Łapię mojego mężczyznę pod ramię i ściskając lekko jego biceps, uśmiecham się ciepło, po czym opieram głowę na jego ramieniu
- Nie denerwuj się tak – mówię cicho, co Justin kwituje nerwowym westchnieniem
- Nienawidzę tego kretyna – oznajmia, a ja przewracając oczami, kręcę głową na boki i odsuwając się od chłopaka, spoglądam przez chwilę na jego profil, a następnie, wspinając się na palcach, całuję jego policzek, chcąc w ten sposób nieco go udobruchać.
Gorąco rozbija się o moje policzki, kiedy w końcu udaje nam się wejść do środka. Jak zwykle o tej porze, klub jest już przepełniony, a zapach rozlewanego do kieliszków alkoholu, unosi się w powietrzu, mieszając z dymem tytoniowym, potem, oraz przeróżnymi zapachami, co w efekcie końcowym nie jest niczym przyjemnym. Marszczę nos i czym prędzej kieruję się w stronę loży, do której na całe szczęście ten smród nie dochodzi.
- Pójdę po coś do picia – oferuje Justin, a ja spoglądając na niego, posyłam mu lekki uśmiech i kiwając głową, zgadzam się z jego propozycją. Całuje na odchodne mój policzek, po czym idzie do baru, zamówić drinki dla całej naszej czwórki. Zabiera ze sobą Matta, przez co moja przyjaciółka, zmniejsza dzielącą nas odległość i łapiąc mnie pod ramię, prowadzi do zarezerwowanej dla nas loży.
- Justin się chyba wkurzył tym, że Matt zaprosił Chrisa? – pyta, na co kiwam potwierdzająco głową
- Nie lubi go – odpowiadam krótko, a Jess cmoka wymownie, po czym uśmiecha się cwaniacko
- Nie lubi go, bo zwyczajnie w świecie jest zazdrosny – oznajmia śpiewnie i robiąc głupkowate miny, klepie mój tyłek, co kwituję głośnym sykiem, a następnie morderczym spojrzeniem, posłanym w kierunku blondynki.
Wspinamy się po schodach, a kiedy już jesteśmy na piętrze, zajmujemy nasze miejsca i rozglądając się w koło, czekamy na swoich facetów. Spoglądam na tłum tańczący na parkiecie i wzdycham cicho, kiedy przypominam sobie, jak wyglądał ostatni mój pobyt w tym miejscu.
To właśnie kilka tygodni temu, podczas podobnego do tego wyjścia ze znajomymi, wybiegłam z klubu, nie chcąc dłużej patrzeć na to co wyprawia ta wredna Allison. To co się stało później... W życiu nie pomyślałabym, że ten wieczór może skończyć się tak cudownie. Odzyskałam miłość swojego życia, oraz zyskałam nadzieję na lepsze jutro.
- Cześć dziewczyny – usłyszawszy znajomy głos, uśmiecham się lekko i odwracając głowę, spoglądam na wpatrzonego we mnie Chrisa.
Jess odpowiada zwykłym cześć, jednak takie przywitanie ze strony blondynki, zdaje się nie odpowiadać chłopakowi, bo już po chwili pochyla się do niej i z promiennym uśmiechem na ustach, składa pocałunek na jej policzku. Chwilę później robi dokładnie to samo ze mną, jednak szybko się ode mnie odrywa, kiedy niespodziewanie, Justin staje za jego plecami
- Cześć Carl – wita go z szyderczym uśmiechem mój mężczyzna, a ja kolejny już raz słysząc specjalnie przekręcone imię kolegi, przewracam oczami.
Chris zaciska pięści po bokach i nie komentując słów Justina, kiwa jedynie głową na przywitanie. Zadowolony z siebie blondyn, wymija chłopaka i odkładając tacę z drinkami, gramoli się na miejsce obok mnie. Przysuwa się do mnie jak najbliżej, po czym triumfalnie, wyciąga rękę, a następnie zakłada ją na moje ramiona, przyciągając mnie tym samym do siebie. Śmieję się w środku z jego zachowania, bo wiem, że teraz Justin zrobi wszystko, by pokazać Chrisowi, do kogo należę. Oczywiście, jak dla mnie Justin nie musi nic robić, bo to już chyba jasne jest dla wszystkich... Byłam jego, jestem jego i już na zawsze tylko jego pozostanę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro