51
Słysząc pukanie do drzwi, zrywam się z kanapy i z mocno walącym sercem, biegnę otworzyć. Drżącymi dłońmi dosięgam do klamki i przekręcając klucz, naciskam ją. Jęczę płaczliwie widząc umundurowanego mężczyznę i unosząc dłonie do ust, zakrywam je, wypuszczając głośny szloch.
Nie kontrolując już swoich emocji, pochylam się do uczepionego dłoni mężczyzny Jima, po czym, nie zwlekając porywam go w swoje ramiona. Mój syn jest przerażony równie bardzo jak ja, co mogę wywnioskować z jego rozszerzonych w strachu oczu . Całuję oba jego policzki i trzymając go mocno, podnoszę się z kolan
- Zauważyłem go dwie przecznice dalej, siedzącego na murku przy parkingu – wyjaśnia mężczyzna, łamanym angielskim, a ja nie odrywając się od syna, spoglądam na niego pytająco – Mówił, że się zgubił. Strasznie płakał i chciał już wrócić do domu, ale nie wiedział w którą stronę powinien pójść – tłumaczy, na co kiwam głową
- Bardzo Panu dziękuję – dukam niepewnie, a policjant uśmiecha się delikatnie i wyciągając dłoń do mojego syna, kładzie ją na jego główce, po czym delikatnie przesuwa opuszkami palców po króciutkich włosach
- Trzymaj się mały... I pamiętaj o czym rozmawialiśmy – mówi tajemniczo, a milczący Jim, potakuje lekko główką. Jeszcze raz dziękuję mężczyźnie za odstawienie syna do domu, a następnie wchodzę z Jimem do środka.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo nas wystraszyłeś – szepczę do jego ucha, nieustannie całując jego policzek.
- Przepraszam mamusiu, chciałem tylko pójść do sklepu... - nie dane jest mu dokończyć zdania, bo jego ojciec, wywołany z drugiego pokoju naszymi rozmowami, podbiega do nas i nie zwlekając, owija ręce wokół małego ciałka Jima, po czym całuje czule jego czoło
- Jim... Nic ci nie jest? – pyta, oglądając syna od stóp do głów.
Niezdający sobie sprawy z powagi sytuacji Jim, śmieje się cicho na reakcję ojca i mrugając powiekami, kręci głową na boki, dając znać że wszystko z nim w porządku. Spokojny o bezpieczeństwo syna Justin, odsuwa się od nas na krok i wzdychając ciężko, łapie się za głowę.
Marszczę brwi w zdziwieniu, kiedy przez jego twarz przechodzi zarówno cień ulgi, jak i okropnego wkurzenia. Widząc jego zaciśnięte po bokach pięści i mocno napiętą szczękę, odstawiam syna na podłogę, po czym odruchowo zasłaniam go swoim ciałem
- Gdzieś ty do cholery był! – krzyczy Justin, na co mimowolnie się wzdrygam. Ton jego głosu jest mocno przesadzony, a co za tym idzie, niesamowicie przerażający. Justin odpycha mnie na bok, po czym spogląda z góry na swojego syna, wściekłym wzrokiem – Czy ty wiesz, jak bardzo martwiliśmy się o ciebie?! Nie możesz tak po prostu wychodzić z domu, Jim!
- Justin... - odzywam się cicho, chcąc aby nieco spuścił z tonu, jednak on kompletnie nie zwraca na mnie uwagi. W dalszym ciągu ciska w syna piorunami, na swój sposób tłumacząc mu jak bardzo złe było jego zachowanie
- Nigdy więcej nie wychodź z domu bez wcześniejszego uprzedzenia mnie, albo mamy! Zrozumiano?! – pyta wściekle, na co przerażony Jim, posłusznie kiwa głową – Masz karę! Nie wychodzisz z pokoju dopóki ci nie pozwolimy!
- Ale, tatusiu... - jęczy mój syn i wykrzywiając usta w ogromnego rogala, spogląda na ojca zamglonym od łez wzrokiem
- Nie dyskutuj ze mną! Już wystarczająco nerwów dzisiaj przez ciebie straciłem... Marsz do swojego pokoju! Już! – ponownie krzyczy, jednak Jim stoi w miejscu jak zahipnotyzowany, nie będąc w stanie poruszyć się choć o milimetr.
Widząc to jak bardzo jest wystraszony, wymijam Justina i kucając przed synem, łapię jego zaczerwienione policzki w dłonie
- Kochanie, zrób to co mówi tatuś, dobrze? Ja za chwileczkę tam do ciebie przyjdę – proszę i spoglądając w jego oczy, uśmiecham się lekko. Mój syn pociągając nosem, nieznacznie kiwa głową, po czym z płaczem na ustach wybiega do swojego pokoju. Wzdycham ciężko i podnosząc się z kucków, odwracam się przodem do Justina wlepiając w niego swój złowrogi wzrok
- Czy ciebie do reszty powaliło?! - syczę przez zęby, po czym podchodząc bliżej, uderzam go pięścią w ramię – On ma tylko trzy lata... Nie wie, że zrobił źle wychodząc bez naszego pozwolenia. Jemu to trzeba wytłumaczyć, a nie wydzierać się na niego – informuję, co Justin kwituje wymownym prychnięciem
- Oboje przez niego odchodziliśmy od zmysłów. Co, miałem go jeszcze pogłaskać za to po główce?
- Nie idioto. Wystarczyło tylko wytłumaczyć – warczę nisko, a następnie nie mając już nic więcej do dodania, ruszam w kierunku pokoju mojego syna, jednak słowa Justina zatrzymują mnie tuż przed drzwiami pomieszczenia
- Może gdybyś nie leżała jak wór, nie byłoby teraz tego problemu – z zawieszoną nad klamką dłonią, powstrzymuję się przed jej naciśnięciem i z ciężkim oddechem, odwracam się ponownie w jego stronę. Rozchylając usta, wlepiam w niego zdziwione spojrzenie, po czym kręcę głową na boki, nie wierząc w to co mówi
- Źle się czułam, kretynie! I ty dobrze o tym wiedziałeś! – krzyczę na niego, a on zaciskając zęby, spuszcza wzrok na podłogę, po czym wzdycha ciężko – Jesteś skończonym idiotą, Justin – dodaję i nie zwracając na niego już uwagi, wchodzę do pokoju Jima, zamykając za sobą drzwi głośnym trzaśnięciem.
Podchodzę do łóżka na którym leży i siadając na jego brzegu, wyciągam do niego dłoń. Głośnym pociągnięciem nosa, odwraca się w moją stronę, po czym z niekontrolowanym, dławiącym płaczem, rzuca się w moje ramiona. Łapiąc go pod boczki, sadzam sobie syna na udach i przytulając go mocno do siebie, delikatnie bujam jego ciałem na boki
- Nie płacz, kochanie – szepczę czule do jego ucha, na co mój mały chłopiec się wzdryga
- Przepraszam, mamusiu... Ja, nie chciałem – jąka się, cały czas płacząc, przez co moje serce wykręca się boleśnie
- No już... Już dobrze
- Chciałem tylko iść do sklepu, mamusiu. Wiedziałem, że boli cię brzuszek i chciałem kupić ci loda, żeby poprawić ci humor... Potem się zgubiłem i nie wiedziałem jak wrócić do domku. Usiadłem na murku i płakałem, bo bardzo się bałem że już nigdy do was nie wrócę – tłumaczy po co opuścił dom, a ja słysząc co do mnie mówi, przyciskam go jeszcze mocniej, po czym chowając twarz w zagłębieniu jego szyi, wypuszczam cichy szloch.
Oczywiście, że jestem zła na niego za to że nie powiedział nikomu iż chce gdziekolwiek wyjść, jednak wiedząc już dlaczego to zrobił i po co wyszedł z domu, nie mogę się na niego gniewać. Jest jeszcze malutki, chciał zrobić mi przyjemność, ale nie miał pojęcia że pomysł na który wpadł był bardzo niebezpieczny i mógł skończyć się o wiele gorzej.
Nie jestem w stanie myśleć nawet o tym, co by było gdyby nie znalazł go policjant, a jakiś pieprzony pedofil, czy ktokolwiek inny, kto mógłby mu zrobić krzywdę.
- Pewnie się już roztopił, ale proszę mamusiu... to dla ciebie – mówi cichutko i odsuwając się ode mnie, sięga dłonią pod poduszkę, po czym wyciąga spod niej nieotwartego jeszcze loda na patyku. Spoglądam na niego rozczulona tym gestem i nie zwlekając, całuję jego słodkie usteczka
- Dziękuję, kochanie – mówię, po czym odbieram jego prezent.
Lód rzeczywiście już dawno zmienił się w pływającą papkę, jednak jakie to ma teraz znaczenie? Najważniejsze jest to, że mojemu najsłodszemu na świecie chłopcu nic nie jest.
Ocieram zarówno swoją jak i syna twarz z łez i z głośnym westchnieniem, kładę nas na łóżku. Odwracam go plecami do siebie i zakładając rękę na jego brzuchu, przytulam go mocno do swoich piersi. Pochylam się do jego policzka i składając tam kilkanaście mokrych pocałunków, zaczynam nucić jego ulubioną melodię, żeby mógł szybko zasnąć i zapomnieć o tym feralnym dniu.
- Kocham cię najmocniej na świecie – mówię na koniec, a kiedy widzę jak się uśmiecha, również wykrzywiam usta w lekkim uśmiechu. Czekam aż zmorzy go sen i w momencie w którym słyszę już jego słodkie pochrapywanie, całuję ostatni raz jego policzek, po czym zsuwam się z łóżka, zostawiając go samego.
Wzdychając ciężko idę do sypialni, zastanawiając się po drodze, co robi mój chłopak. Wkurzył mnie swoim zachowaniem, jednak wiem, że nie miał na myśli niczego co powiedział. Był zły i przerażony zniknięciem naszego syna, dlatego też, kiedy zobaczył uśmiechającego się Jima, po prostu puściły mu nerwy. Nie chcę go tłumaczyć, ale w jakiś sposób, po prostu rozumiem jego zachowanie, bo widząc jak bardzo to wszystko przeżywał, wiem, że zwyczajnie w świecie martwił się o naszego małego chłopca.
Zauważając że pokój jest pusty, kręcę głową na boki, po czym zrzucając z siebie ubrania, wchodzę do łazienki, wziąć prysznic. Szybko wykonuję wieczorną toaletę i zarzucając na siebie koszulkę Justina, w której uwielbiam spać, wracam do sypialni.
Przechodząc obok przeszklonej ściany, zauważam że mój chłopak z papierosem w ustach stoi oparty o balustradę długiego balkonu i wypuszczając chmurę dymu z płuc, wgapia się w rozciągające się przed oczami morze. Chowam urażoną dumę do kieszeni i postanawiając jako pierwsza wyciągnąć rękę na zgodę, rozsuwam drzwi, po czym dołączam do Justina.
Stając przy jego boku, kładę dłoń na jego plecach, opuszkami palców przesuwając z łopatek aż do karku
- Przeszło ci już? – pytam, na co z głośnym westchnieniem kiwa głową. Rzuca niedokończonego papierosa na podjazd pod nami i odwracając się twarzą do mnie, wpatruje się we mnie zbolałym wzrokiem
- Przepraszam za bycie dupkiem. Przemyślałem to i faktycznie, zachowałem się jak kretyn - mówi skruszony, a ja wiedząc że jego słowa są prawdziwe, posyłam mu lekki uśmiech.
Przytulam się do jego boku, policzek przyciskając do torsu Justina, przez co mogę usłyszeć jego wyraźnie, nieco szybsze bicie serca. Mój ukochany owija ramiona wokół mojej talii i przytulając mnie mocno do siebie, opiera brodę na czubku mojej głowy
- Przepraszam za to, co powiedziałem. To nie twoja wina. To ja mogłem się nim zająć, bo przecież zdawałem sobie sprawę z tego, że nie czujesz się najlepiej. Przepraszam, skarbie... Nie złość się na mnie - prosi i pochylając się do moich ust, składa na nich krótki pocałunek
- Nie jestem na ciebie zła, Justin – unoszę spojrzenie, po chwili zatapiając je w jego cudownych, lśniących, karmelowych tęczówkach – Przez chwilę byłam zraniona, ale potem uświadomiłam sobie dlaczego tak postąpiłeś. Wiem, że byłeś przerażony i rozumiem to – zapewniam.
Justin wzdychając ciężko, ponownie mocno tuli mnie do swojego ciepłego ciała i zamykając powieki, wypuszcza z ust drżące powietrze
- Wariowałem na samą myśl, że mogło mu się coś stać... A kiedy zobaczyłem go całego i zdrowego... Sam nie wiem, dlaczego tak zareagowałem – tłumaczy się – Nie mam pojęcia co bym zrobił, gdyby ktoś wyrządził mu jakąkolwiek krzywdę, Meg... Nie przeżyłbym tego – dodaje półszeptem, a ja unosząc głowę, wpatruję się w jego wykrzywioną w grymasie bólu twarz
- Wiesz dlaczego wyszedł z domu? – pytam, na co Justin kiwa głową na boki – Chciał poprawić mój nastrój... Poszedł mi po loda na patyku – wyjaśniam, a mój chłopak unosi wysoko brwi, wpatrując się we mnie pytająco. Kręcę głową na boki i przymykając powieki, wzdycham cicho – Zawsze, kiedy Jima boli brzuch, daję mu lody, bo wiem, że je lubi i że dzięki nim, choć na chwilę zapomni o bólu. Pewnie myślał, że na mnie też to podziała – wzruszam ramionami i uśmiechając się lekko, myślę o tym jak wspaniałe jest moje dziecko.
- Mamy najlepszego syna na świecie, Meg – mówi i śmiejąc się pod nosem, pochyla się do mnie całując moje czoło. Kiwam głową zgadzając się z jego słowami, a następnie układam usta w dzióbek, prosząc Justina o kolejny pocałunek, który oczywiście daje mi bez wahania – Kocham cię – szepcze czule, na co opowiadam tym samym – Chyba muszę go przeprosić, co?
- Tak. Myślę, że rano, jak się obudzi powinieneś go nie tylko przeprosić za to, że na niego nakrzyczałeś, ale także dobrze wytłumaczyć to, dlaczego tak bardzo się na niego zezłościłeś. Musi wiedzieć że to co zrobił było złe, żeby już nigdy więcej nie przyszło mu do głowy to powtórzyć – oznajmiam, a zgadzający się ze mną Justin, kiwa głową na każde moje słowo
Trzymając się za ręce, wchodzimy do sypialni i opadając na materac, przytulamy się do siebie, życząc sobie na koniec dobrej nocy.
Zaciskam powieki i z uśmiechem na ustach, szczęśliwa że wszystko się dobrze skończyło, zasypiam w ramionach ukochanego mężczyzny.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro