39
Justin
Trzymając w swoich ramionach moje małe szczęście i idąc u boku najważniejszej mojemu sercu kobiety, zastanawiam się jak mogłem być takim głupcem, że cztery lata temu postanowiłem ją zostawić, kończąc tym samym nasz wieloletni związek. Jestem skończonym idiotą, bo przez swoją głupotę i pieprzoną obawę o przyszłość, wiążącą się ze wszystkim tym, czego - wydawać by się mogło w tamtym czasie - pragnęła, straciłem cholerne cztery lata. Cztery lata, przy niej i naszym dziecku. Nie widziałem najważniejszych momentów ich życia. Nie było mnie przy tym, kiedy mój syn przychodził na świat, ani wtedy kiedy stawiał pierwsze kroki. Nie było mnie gdy zaczynał mówić, przez co wiem, że jego pierwszym słowem z pewnością nie było słowo tata, które siłą rzeczy jest tak cholernie ważne dla każdego ojca.
Podczas gdy ja byłem w mieście położonym kilka tysięcy od mojej dwójki, myślami błądząc przy kobiecie mojego życia, ona musiała w samotności stawiać czoła przeciwieństwom losu. Każdej nocy zastanawiałem się co u niej, jak sobie radzi, czy jest szczęśliwa. Plułem sobie w brodę przez to co zrobiłem, bo po jakimś czasie, zdałem sobie sprawę z tego, że to nie było tym czego pragnąłem. Ja chciałem wyłącznie jej... Jej pięknego uśmiechu, tych cholernie niebieskich oczu, które od zawsze skierowane były tylko w moim kierunku. Pragnąłem jej ciepłego dotyku, smaku tych cudownych ust, które tak bardzo uwielbiałem całować. Chciałem jej całej, a zrezygnowałem z niej bojąc się tego, że kiedy nie dam jej tego czego ode mnie oczekuje, ona prędzej czy później zrezygnuje ze mnie.
Gdybym tylko wiedział, jak bardzo mylne było moje myślenie, nie skazałbym nas na cierpienie, które towarzyszyło nam przez cholernie długie lata. Gdybym wiedział, że nie zależy jej na złotej obrączce, połyskującej na serdecznym palcu, nigdy w życiu bym jej nie opuścił. Byłem takim idiotą, bo zamiast porozmawiać z nią na ten temat, opowiedzieć o swoich obawach i poprosić aby jeszcze chwilę zaczekała, ja po prostu wolałem uciec. Uciec z dala od problemów i odpowiedzialności, tylko po to, by kilka lat później wrócić do niej z podkulonym ogonem, pełny nadziei na to, że znów mnie przyjmie, że zechce ponownie związać się z największym kretynem świata. Głupim fiutem, który sprawił, że myślała iż nie jest dla mnie wystarczająca, podczas gdy to ja nie byłem wystarczający dla niej.
Debilem, który ją zniszczył i spowodował, że straciła pewność siebie.
Kiedyś była żywa, radosna i wiecznie uśmiechnięta, a teraz jej niesamowicie piękne oczy, są przygaszone, a uśmiech na ustach wymuszony. Choć myśli, że nie widzę tego, jak bardzo jest zraniona, ja doskonale wiem, jaka jest prawda. Mimo tego iż w tej chwili tuli się do mojego boku, a na jej twarzy widnieje lekki uśmiech, doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że w dalszym ciągu się boi. Boi się tego, że znów ją zostawię, że ponownie ucieknę jak tchórz, tym samym doszczętnie łamiąc jej serce.
Nie zrobię tego... Nigdy już tego nie zrobię. Jest całym moim światem. Moim wszystkim... Tylko ona daje mi szczęście... Ona i nasz syn. Tylko przy nich czuję się kompletny. To dzięki nim, znów mam wrażenie, że jestem do czegoś potrzebny, że ten plan napisany przez Tego na górze ma jakiś sens. Chcę być przy nich do końca swoich dni. Budzić się u boku ukochanej kobiety, a potem zasypiać w jej ramionach.
Chcę widzieć jej uśmiech, szczęście wypisane na twarzy i chcę być świadom tego, że to ja jestem ich powodem. Pragnę się z nią ze starzeć i razem z moją Megan, patrzeć na to jak dorasta nasz syn. Jak idzie do pierwszej klasy, a potem z roku na rok rusza dalej. Jak przeżywa swoje nastoletnie miłości i słuchać jego westchnień podczas gdy będzie mówił o swojej pierwszej dziewczynie. Chcę być przy nim kiedy któraś złamie mu serce i wesprzeć go wtedy butelką whisky, dokładnie tak jak zrobił to mój ojciec, kiedy jak głupek uciekłem od swojej dziewczyny.
Chcę po prostu dać im wszystko co najlepsze i stworzyć im rodzinę, o jakiej od zawsze oboje marzyli.
I zrobię to...
Zrobię to, bo są tego warci, a moje życie bez nich jest po prostu puste...
- Justin – zwraca się do mnie Meg, tym samym wyrywając mnie z zamyślenia – Gdzie jesteś? – pyta cicho i unosząc nasze splecione ręce do ust, składa lekki pocałunek na wierzchu mojej dłoni. Uśmiecham się na ten czuły gest, po czym rozplątuję nasze palce i owijając ramię wokół jej talii, przyciągam ją mocno do siebie, na koniec całując czubek jej głowy
- Teraz już tutaj, z wami – szepczę cicho, na co posyła mi promienny uśmiech
- Wydawało mi się, jakbyś na chwilę gdzieś odleciał. O czym myślałeś? – pyta niepewnie i przyglądając się mojej twarzy, ze zmarszczonymi brwiami, stara się cokolwiek z niej odczytać. Wzdycham głośno i przymykając powieki, kręcę głową na boki
- O nas – mówię po chwili, a Megan spina się na moje słowa, co daje mi do zrozumienia, że kolejny raz boi się tego, co za chwilę ma usłyszeć. Widzę w jej oczach strach i wiem, że ma ochotę się rozpłakać, z obawy przed tym, że może i tym razem rozmyślam nad szybką ucieczką od nich.
Jakiś czas temu, kiedy pijani pojechaliśmy do mojego mieszkania i gdy po spędzonej wspólnie nocy, jak ostatni debil powiedziałem jej że powinniśmy o tym zapomnieć, widziałem dokładnie to samo przerażenie. Starała się grać twardą i kompletnie niewzruszoną moimi słowami, jednak ja dokładnie zauważyłem to że zrobiło się jej przykro. Zraniłem ją po raz kolejny, z czego naprawdę nie byłem zadowolony. Nawet nie mam pojęcia dlaczego to zrobiłem, tym bardziej, że w tamtym momencie, najbardziej czego w świecie pragnąłem, było właśnie to, aby mieć ją znów blisko siebie. Chyba po prostu bałem się odrzucenia z jej strony. Nie chciałem by to ona pierwsza powiedziała, że to co zrobiliśmy było błędem i że teraz tego żałuje. Nie zniósł bym tego. Byłem za słaby. Po raz kolejny zachowałem się jak cipa i chowając głowę w piasek, niczym tchórz uciekłem przed ewentualnym odepchnięciem z jej strony. Zamiast zaryzykować, ja wolałem znów połamać jej i tak już poranione serce.
Stawiam Jima na ziemi i skupiając się wyłącznie na najcudowniejszej kobiecie świata, łapię w dłonie jej policzki, po czym wzdychając cicho, całuję delikatnie czubek jej nosa
- O tym, jak wielkim idiotą byłem, zostawiając cię – szepczę cicho, a ona mrucząc pod nosem, zaplata ramiona wokół mojej talii – O tym, jak bardzo to wszystko spieprzyłem i o tym ile przez własną głupotę straciłem, Meg – dodaję
- To wszystko da się jakoś naprawić – mówi cichutko, na co kręcę głową na boki, dobrze wiedząc, że to nie będzie takie proste – Nie wracajmy już do tego co było kiedyś. Jeśli naprawdę zależy ci na mnie i na naszym dziecku, to powinieneś się skupić na tym co jest tu i teraz.
- Zależy mi na was cholernie bardzo, Meg – zapewniam, a ona wzdycha z ulgą, bo wie, że moje słowa są prawdziwe – Już nigdy nie popełnię tego samego błędu. Dopóki tylko będziesz mnie chciała, ja zawsze będę przy tobie.
- Cieszę się, że to powiedziałeś, bo przyznam szczerze, zaczęłam się zastanawiać nad tym, do czego cię przywiązać, żebyś już nigdy nie mógł ode mnie uciec – mówi, chichocząc przy tym, na co i ja się śmieję.
Odsuwa się ode mnie i unosząc głowę, wspina się na palcach, po czym wpija się w moje usta. Przejeżdżam językiem po jej dolnej wardze, próbując pogłębić pocałunek, a ona bez wahania daje mi to czego pragnę i rozchylając lekko usta, pozwala mi wśliznąć się do środka. Zapewne moglibyśmy tak stać tu do wieczora, całując się na środku chodnika, jednak pewien mały krasnal, zdecydował się przerwać nasze czułości. Odrywam się od mojej kobiety i spoglądając w dół na ciągnącego mnie za nogawkę spodni Jima, uśmiecham się do syna, po czym pochylam się nad nim, chcąc wysłuchać tego co ma do powiedzenia.
- Tatusiu, czemu całujesz moją mamusię? – pyta cicho, dokładnie tak, jakby głośniejsze wypowiedzenie zdania, było czymś karalnym. Kucam przy nim i wpatrując się w niego uważnie, otwieram usta, by odpowiedzieć na jego pytanie
- Bo ją bardzo kocham, synu – mówię i uśmiecham się pod nosem, kiedy czuję na ramieniu delikatną dłoń, Megan. Przez kilka sekund Jim patrzy na mnie w skupieniu, a już po chwili jego twarz się rozjaśnia, dając znak, że wpadł na jakiś cudowny pomysł
- To znaczy, że jak ja kocham mamusię, to też ją mogę tak całować?- piszczy radośnie, na co ze śmiechem na ustach energicznie kręcę głowa na boki
- Nie, kochanie. Tylko ja mogę tak całować mamusię – mówię, przez co na jego twarzy pojawia się grymas niezadowolenia – Ty możesz mamusię całować w policzek, a w usta może tylko tatuś, okej?
- Dlaczego? – wzdycham ciężko, nie wiedząc jak mu to wytłumaczyć i przekręcając głowę w bok, spoglądam błaganie na Megan, mając nadzieję, że nieco mi pomoże. Jak mogłem się tego spodziewać, Meg wzrusza jedynie ramionami i rozkładając ręce na boki, zostawia mnie z tym problemem samego. Postanawiam powiedzieć pierwszą lepszą rzecz jaka przyszła mi do głowy i choć nie jest ona najlepsza, mam nadzieję, że dla Jima będzie wystarczająca
- Bo ja już wcześniej, jeszcze przed twoimi narodzinami zaklepałem sobie te usta – mówię, na co Megan stojąca obok mnie parska głośnym śmiechem –Dla ciebie zostawiam oba policzki, dobrze?
- Dobra, ale pamiętaj... One są moje, nie możesz ich całować – grozi mi swoim małym paluszkiem, na co od razu przytakuję kiwnięciem głowy. Staję na równe nogi i łapiąc Jima za rękę, a Meg przyciągając do swojego boku, ruszam w stronę mojego mieszkania
- To znaczy, że już teraz będziesz całował wyłącznie moje usta? – pyta moja piękna brunetka i wydymając policzki, spogląda na mnie smutnym wzrokiem. Uśmiecham się zadziornie i pochylając się do jej ucha, przygryzam jego płatek, a następnie szepczę:
- Nic się nie martw, będę cię całował wszędzie, jak tylko nie będzie patrzył
- Ej! Widziałem! – krzyczy Jim i puszczając moją dłoń, przebiega przed naszymi nogami, stając po chwili u boku Meg, na co ta pochyla się nad nim i śmiejąc się cicho, porywa go w swoje ramiona. Jim oplata jej szyję malutkimi rączkami, po czym odchyla się delikatnie, a następnie wpatruje się w swoją mamusię i zbliżając usta do jej twarzy, składa mokre pocałunki na obu jej policzkach, dokładnie tak, jakby tym gestem chciał zaznaczyć swoje terytorium. Kręcę głową na boki, nie wierząc w to, że w zasadzie w tym momencie rywalizuję z własnym synem o względy swojej ukochanej.
- Jesteś moją mamusią i nikomu cię nie oddam – szepcze do niej, jednak mówi to na tyle głośno, żebym oczywiście mógł wszystko usłyszeć. Ponownie zostawia pocałunek na jej twarzy, a kiedy już kończy przytula policzek do jej policzka i patrząc na mnie z uniesionymi brwiami, wystawia mi język
- Jesteście nienormalni – śmieje się, Meg, spoglądając to na mnie, to na syna. Wypuszczam z ust głośno powietrze i nie mówiąc już nic, ponownie łapię brunetkę za rękę, znów kierując nas w stronę domu.
Kiedy przekraczamy próg mieszkania, wspólnie stwierdzamy, że dzisiejszy wieczór spędzimy przed telewizorem, oglądając z synem bajki. Ustalamy również że na kolację zamówimy pizzę, bo żadne z nas nie ma najmniejszej ochoty stać przy garach. Megan prosi Jima, aby poszedł się przebrać oraz umyć ręce, po czym idzie do kuchni nastawić wodę na herbatę, a ja w tym samym czasie łapię za telefon, wykręcając numer pizzerii. Zamawiam dwie hawajskie z podwójnym serem, bo wiem, że zarówno moja dziewczyna jak i mój syn, uwielbiają połączenie szynki i ananasa, choć ja szczerze powiedziawszy za tym nie przepadam. Ściągam buty i zostawiając je rzucone w kącie przedpokoju, idę do kuchni, w której Megan odwrócona do mnie plecami, buja biodrami na boki, podśpiewując pod nosem jakąś melodię. Podchodzę bliżej i kładąc dłonie na jej talii, przyciągam ją do siebie, składając przy okazji, kilka całusów na jej szyi. Megan wzdycha z przyjemności jaką w tym momencie sprawiają jej moje pocałunki, po czym odwraca się twarzą do mnie i opierając dłonie na moim torsie, zagląda wprost w moje oczy, uśmiechając się przy tym ciepło. Widząc zalotny błysk w jej oku, przygryzam wargę wiedząc dokładnie co w tym momencie chodzi po jej ślicznej główce. Zjeżdżam dłońmi z jej pleców na krągłe pośladki i ściskając je mocno, podnoszę ukochaną, tym samym zmuszając ją do zaplecenia nóg wokół moich bioder. Sadzam ją na blacie kuchennym, po czym pochylając się nad nią, wpijam się zachłannie w jej słodkie usta. Mruczy cicho przez pocałunek, na co się uśmiecham i wplatając palce w moje włosy, ciągnie delikatnie za ich końcówki, wywołując przy tym przyjemne dreszcze, przechodzące wzdłuż mojego kręgosłupa. Syczy cicho, kiedy niespodziewanie wkładam dłoń w jej majtki, palcami zahaczając o jej kobiecość. Zaciska mocniej uda, ale rozchylam je ponownie drugą ręką, nie pozwalając jej na to, by powstrzymała mnie przed tym, co mam ochotę zrobić.
- Zostaw to na później... Jim jeszcze nie śpi – dyszy do mojego ucha, kiedy mocniej na nią naciskam
- Jak widzisz, nie ma go tu – wspominam, a kiedy wkładam w nią dwa palce, jęczy cicho, zaciskając mocno powieki. Jest już tak cholernie mokra, że nie muszę się już nawet zastanawiać, czy moje ruchy nie są w tej chwili zbyt odważne. Schodzę pocałunkami z jej szyi na pełny dekolt, a kiedy wysuwa biodra w moją stronę, prosząc w ten sposób o więcej, przyspieszam swoje ruchy.
Nie muszę długo czekać aż zacznie się wić w moich ramionach, bo przez celibat w którym żyła całe pieprzone cztery lata, jest tak wrażliwa na mój dotyk, że zaledwie kilka minut wystarcza jej do osiągnięcia intensywnego orgazmu. Czując pod opuszkami palców jej pulsującą księżniczkę i słysząc ciche pojękiwania, lecące wprost do mojego ucha, wyciągam dłoń z jej majtek. Spoglądam na jej rozgrzane do czerwoności policzki, a kiedy unosi na mnie swój zamglony wzrok, uśmiecham się triumfalnie.
- Jesteś niemożliwy – chichocze pod nosem i kręcąc głową na boki, oblizuje swoje nabrzmiałe przez pocałunki usta. Odpycha mnie od siebie, po czym zeskakując z blatu, wspina się na palcach następnie zostawiając krótki pocałunek na moim policzku. – Idę zobaczyć co tak długo schodzi naszemu dziecku – mówi, po czym przechodząc obok mnie, rusza w stronę łazienki. Odwracam się na pięcie i z szerokim uśmiechem na twarzy, podchodzę do lodówki z zamiarem napicia się zimnego piwa. Zabieram ze sobą butelkę, chwytam szklankę, a następnie wychodzę do salonu. Wykładam się wygodnie na kanapie i zabierając ze stolika pilot, włączam kanał z bajkami
- O mój Boże! Jim! – zrywam się z miejsca, słysząc przeraźliwy krzyk mojej ukochanej i nie patrząc na nic, biegnę do łazienki.
****
Kochani :) W ten piękny, pochmurny i deszczowy dzień, leci do Was kolejny rozdział, który mam nadzieję ( jak zawsze) będzie się podobał :)
Jeśli widzicie jakieś błędy, to wskażcie je a postaram się to poprawić. Rozdział sprawdzony tyle o ile, bo choróbsko które wczoraj się do mnie przyczepiło nie pozwala mi na normalne myślenie :)
Pozdrawiam, kocham, całuję :* Cieszę się, że jesteście tu ze mną i bardzo Wam dziękuję za wszystkie odsłony, głosy oraz komentarze :)
Miłego dnia. Do zobaczenia niedługo:)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro