Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

33

Z okazji pięknego dnia, leci do was świeżutki rozdział :)

- O, Boże – jęczę płaczliwie, kiedy wchodząc do mieszkania, zauważam zniszczone przez wodę meble, oraz popękane kafelki, które zapewne hydraulik musiał skuć, by dostać się do pękniętej rury. 

Dziura została sprawnie zaspawana, ale kuchnia, jest w opłakanym stanie. Na samą myśl o koszcie remontu i o tym, jak długo to potrwa, skręca mnie w żołądku. Justin mówił, że w poniedziałek bez problemu będziemy mogli wrócić, ale z tego co widzę, to minie co najmniej tydzień, aż to wszystko do końca wyschnie i drugi, zanim ktoś doprowadzi naszą kuchnię do jej wcześniejszego stanu.

Słysząc dzwoniący w torebce telefon, wzdycham ciężko i sięgając dłonią do skórzanego worka, staram się wygrzebać go z samego dna.

- Tak?

- Gdzie wy jesteście? – odzywa się Justin, a w jego głosie mogę uchwycić nutę ogromnego zdenerwowania i zaskoczenia

- W naszym mieszkaniu? – bardziej pytam niż odpowiadam, na co Justin wciąga głośno powietrze

- Co wy tam robicie? Przecież mówiłem ci, że do poniedziałku nie możecie tam wrócić. Megan, tam wszystko w dalszym ciągu jest mokre...

- Justin, wiem o tym – przerywam mu szybko, przez co kończy niepotrzebny potok słów – Stoję właśnie na samym środku kuchni i widzę – mówię ironicznie i prawie jestem w stanie wyobrazić sobie, jak mój były chłopak w tym momencie przewraca oczami – Potrzebujemy z Jimem jakichś ciuchów na przebranie. Wczoraj nie miałam możliwości nas spakować

- Okej... Dlaczego nie powiedziałaś, że chcesz tam jechać? Zawiózł bym was - mówi, a jego troskliwy ton głosu, powoduje lekki uśmiech na moich ustach. Jednak, kiedy przypominam sobie, dlaczego właściwie wyszłam bez słowa, moja mina rzednie

- Byłeś zajęty, nie pamiętasz? Nie chciałam ci przeszkadzać – odpowiadam, a wypowiedziane przeze mnie słowa, spotykają się z ciszą po drugiej stronie słuchawki

- Już mówiłem, że nie przeszkadzasz – odzywa się po chwili, na koniec wzdychając cicho – Przecież wiesz, że jedno twoje słowo i... - przerywa w połowie, wiedząc już że powiedział o parę słów za dużo, a ja zastanawiam się jak chciał zakończyć wypowiadane zdanie. Nie byłabym sobą, gdybym tego nie pociągnęła...

- Jedno moje słowo i co? – dopytuję, ale on nie mówi nic. 

Uśmiecham się ponownie, bo chyba wiem co chciał powiedzieć i przyznam szczerze, że cholernie mnie to cieszy, jednak nie mogę dać się ponieść emocjom, dopóki to co chciałabym usłyszeć, nie wypłynie z jego ust.

- Nie ważne, Meg... Daj znać jak będziecie chcieli wracać. Przyjadę po was...

- Nie ma takiej potrzeby. Wrócimy autobusem, nie zawracaj sobie nami głowy – zapewniam.

Justin już nawet nie stara się przekonać mnie do swojego pomysłu, bo i tak wie, że koniec końców, postawię na swoim. Zamieniamy jeszcze kilka zdań, a kiedy słyszę w tle wołającą Justina, Allison, przepraszam byłego chłopaka i wykręcając się pakowaniem, kończę połączenie.

Chowam telefon z powrotem do torebki, po czym przykładam dłonie do twarzy i pocierając nimi mocno, próbuję odpędzić od siebie niechciane, złe emocje. Liczę szybko do dziesięciu, a kiedy sytuacja zdaje się być opanowana, idę do sypialni, gdzie Jim właśnie pakuje swoje zabawki do małej walizki.

- Kochanie, na co ci tyle tego? – pytam, widząc jak usilnie próbuje wpakować wszystko co tylko się da. 

Zdążył już schować kolejkę elektryczną, którą niedawno kupił mu ojciec, trzy pluszowe miśki, bez których jego łóżko, to nie łóżko, kilka różnego rodzaju samochodzików, a nawet dmuchaną plażową piłkę

 - Gdzie teraz zmieścisz swoje ubrania?

- Ty schowasz do siebie – mówi pewnie, po czym odwracając się do mnie, posyła mi zwycięski uśmieszek

- O nie, nie, mój kochany... Ja biorę małą torbę i z pewnością, nie zmieszczę do niej twoich rzeczy – oznajmiam, chichocząc pod nosem i podchodząc do Jima, kucam obok niego – Możesz wziąć ze sobą samochodziki i miśka. Reszta zostaje tutaj – patrzę na niego wymownie, przez co uśmiech z twarzy mojego dziecka znika, a zamiast tego pojawia się grymas złości – Spakuj ubrania i nie zapomnij o szczoteczce do zębów – mówię, po czym kładąc dłoń na czubku jego głowy, czochram blond włoski, a następnie podnoszę się na równe nogi, z zamiarem spakowania kilku swoich rzeczy.

Kiedy kilkanaście minut później, jesteśmy już gotowi do powrotu do mieszkania Justina, chwytamy swoje bagaże i zostawiając wszystko w tyle, idziemy na przystanek autobusowy. Po drodze mój telefon znów wibruje na samym dole torebki. Wzdycham ciężko i odkładając torbę z ciuchami na ziemię, zanurzam dłoń w poszukiwaniu dzwoniącego urządzenia. Uśmiecham się ciepło, na widok wyświetlonego na ekranie zdjęcia uśmiechniętej Jess. Dotykam palcem wyświetlacza i przesuwając nim w prawo, odbieram połączenie

- Cześć, Meg – odzywa się radośnie, na co mój uśmiech rośnie – Słuchaj, wiesz, że dzisiaj jest sobota? – pyta, a ja kiwam głową, jednak kiedy orientuję się że ona przecież nie może tego zobaczyć, odpowiadam na jej pytanie – No... I w związku z tym, Matt zarezerwował nam lożę w 55. I tak, tak... Wiem, co chcesz powiedzieć, ale w ogóle nie obchodzi mnie twoje zdanie. Już rozmawiałam z Justinem i powiedział, że zawiezie Jima do Hannah. Także.. Kochanie, tak jakby nie masz wyjścia. – słucham uważnie jej słów i aż ręce mi odpadają do samej ziemi. 

Nie mam pojęcia, skąd ta dziewczyna się urwała i jakim cudem, jeszcze się z nią przyjaźnię. Obiecuję, że któregoś dnia, z tego wszystkiego, po prostu nogi z dupy jej powyrywam... 

Jednak, na ten moment nie pozostaje mi nic innego, jak wypytać o dokładną godzinę spotkania i poprosić przyjaciółkę o drobną pożyczkę.

- Spokojnie, niczym się nie martw, a jeśli chodzi o transport, to Justin cię ze sobą weźmie – informuje, na co przewracam oczami.

Zdaje się, że załatwiła już wszystko... Jak zwykle, za moimi plecami.

Do mieszkania Justina wracamy niecałą godzinę później. Na całe szczęście Allison już wyszła, a Justin w tej chwili stoi przy ekspresie i podkładając filiżankę pod kranik, nalewa sobie świeżo parzonej kawy. Jim zaraz po wejściu do kuchni, z szerokim uśmiechem na twarzy, rzuca się w ramiona ojca i śmiejąc się radośnie, całuje jego oba policzki. Po chwili jednak odsuwa się od Justina i spogląda na niego z naburmuszoną miną

- Mamusia nie pozwoliła mi wziąć wszystkich zabawek – skarży się na mnie, na co unoszę brwi, zdziwiona jego długim językiem. Justin śmieje się na słowa syna i przyciskając usta do jego czoła, składa na nim lekki jak piórko pocałunek

- Słońce, a na co ci te wszystkie zabawki, co? Przecież tutaj masz wystarczająco dużo – stara się mu tłumaczyć, jednak Jim w dalszym ciągu nie zmienia swojego nastawienia

- A co, jeśli zostaniemy u ciebie już na zawsze? – pyta z autentycznym zmartwieniem w głosie, a ja zamieram na jego słowa. Justin spogląda na mnie ukradkiem, równie bardzo zmieszany tym co powiedziało nasze dziecko, co ja – Co jeśli tu zamieszkamy i nie będę miał jak po nie wrócić?

- Nie zamieszkamy tu, Jim – odzywam się szybko, chcąc jakoś uciąć ten temat, ale to i tak nic nie daje. Jim w dalszym ciągu gdyba, co będzie jeśli nie zdołamy wrócić po jego rzeczy, tym samym wprowadzając nas w niemałe zakłopotanie. Po minie Justina widzę, że nawet nie ma zamiaru rozważyć opcji, którą podaje jego syn i raczej śmiało mogę stwierdzić, że byłaby mu ona zupełnie nie na rękę

- Okej, okej... Poczekajmy do poniedziałku... -kwituje mój były chłopak, po czym odstawiając syna na podłogę, odwraca się do mnie plecami. 

Jeszcze przez kilka sekund nie ruszam się z miejsca i wlepiając wzrok w jego sylwetkę, bacznie obserwuję jego ruchy, ale kiedy Justin przechodzi w inne miejsce, wzdycham cicho, po czym schylając się po przyniesioną ze sobą torbę, łapię ją, a następnie wychodzę do pokoju, w którym spędziłam poprzednią noc.

Moje serce wali jak szalone, a dłonie zaczynają niekontrolowanie drżeć. Mam mieszane uczucia, co do tego wszystkiego. Powoli zaczynam tracić zdrowy umysł i gubię się w tym, co jest między mną, a ojcem mojego syna. Bywają dni, w których jest naprawdę dobrze i mam wrażenie, że wszystko powoli zaczyna się układać po mojej myśli, ale zaraz po tym, przychodzą dni, gdzie przez zachowanie Justina, mam ochotę zwyczajnie w świecie zniknąć. Zapaść się pod ziemię... Cokolwiek, byleby nie czuć tej cholernej niepewności i niepokoju, towarzyszących mi za każdym razem, kiedy spojrzy na mnie nie tak jakbym chciała, czy kiedy powie coś, co totalnie zwala mnie z nóg. 

Nie wiem... Naprawdę nie wiem, jak odbierać jego gesty, bo to wszystko jest tak mylące, że zaczynam myśleć, iż lepiej by było gdyby tu w ogóle nie wracał. Mimo tego, że kocham go całym moim sercem, w dalszym ciągu nie mam pewności, że on darzy mnie tym samym uczuciem... A w tym momencie, nawet skłaniam się ku temu, że on już dawno ze mnie zrezygnował i nawet przez sekundę nie przyszło mu na myśl, by wrócić do tego co było kiedyś. 

Może jak zwykle, za dużo sobie wyobrażałam?

*

Kiedy Justin wraca od opiekunki Jima, wpada do domu jak burza i mając jedyne piętnaście minut do wyjścia, w biegu zrzuca z siebie szare dresy, zamieniając je na ciemne dżinsy. Sprany już t-shirt, zostawia w salonie na oparciu kanapy, zastępując go nowym, świeżym i zdecydowanie dłuższym, przez co jego tyłek zostaje wyraźnie wyeksponowany. Wygląda cudownie, a ja stojąc w progu kuchni, nie mogę oderwać od niego wzroku. Gapię się jak sroka w gnat, podziwiając to, co kiedyś należało do mnie.

- Możemy iść – wzdycha ciężko, a gdy kończy wiązać buty, prostuje się niczym struna i spoglądając na mnie z uniesionymi wysoko brwiami, gestem ręki zaprasza do wyjścia. 

Chrząkam cicho, po czym – lekko zmieszana – ruszam w stronę drzwi. Wchodzimy do windy, następnie zjeżdżając nią na podziemny parking, gdzie czeka na nas błyszczący, świeżo wypolerowany samochód chłopaka. Justin, jak przystało na dżentelmena, otwiera przede mną drzwi, na co z lekkim uśmiechem na ustach, dziękuję mu cicho, za uprzejmość skierowaną w moją stronę. Przechodzi na swoje miejsce i wkładając kluczyki do stacyjki, odpala silnik, po czym z piskiem opon – czego nienawidzę- opuszcza budynek, wjeżdżając na ulicę prywatnego osiedla.

Kilkanaście minut później, jesteśmy już na miejscu. Droga nie była zbyt przyjemna, bo głucha cisza, panująca między nami, boleśnie wykrzywiała uszy.

Widząc Jess, zostawiam Justina w tyle i uśmiechając się sztucznie, podchodzę do przyjaciółki

- Cześć – mówię, na co marszczy brwi

- Gdzie zostawiłaś swój humor? – pyta, na co wzruszam ramionami. 

Nie wiem, czy mój mało pozytywny nastrój wywołany jest zbliżającym się okresem, czy może popołudniowymi przemyśleniami, nad moją relacją z ojcem mojego dziecka. Jess kręci głową na boki i łapiąc mnie pod ramię, ciągnie w stronę klubu. Spoglądam przez ramię, zastanawiając się, czy Justin też za nami idzie, a kiedy zauważam go przy boku Matta, rozmawiającego o czymś zawzięcie, nie zaprzątam sobie nim głowy i wracam spojrzeniem pod swoje nogi.

Dostajemy tę sama loże co zawsze, przez co zajmuję to samo miejsce co zwykle, w samym jej rogu.

- Powiesz co się stało? – pyta Jess, przyglądając się uważnie mojemu powiększającemu się na twarzy grymasowi

- Nic się nie stało. Co się miało stać? – odpowiadam nieprzyjemnie, na co Jess wzdycha wymownie i nie mówiąc już nic, podąża wzrokiem po tańczących na parkiecie ludziach. 

Robię dokładnie to samo, bo w zasadzie nie mam pojęcia co innego mam teraz robić. Sama nie rozumiem tego, co się ze mną dzieje, ale jedno wiem na pewno... 

Powinnam była zostać w domu i nie psuć znajomym dobrej zabawy.

- Cześć, Meg – słysząc głos rozradowanego Matta, odwracam szybko głowę i już mam się uśmiechnąć, kiedy nagle zza ramienia Justina, dostrzegam łeb tej parszywej wywłoki, Allison. 

Kiwam do przyjaciela głową i w dalszym ciągu milcząc, powracam spojrzeniem w stronę parkietu. Oczywiście, jakbym pecha w życiu miała za mało, Justin ze swoją koleżanką, siadają naprzeciwko mnie, tym samym zamieniając się miejscami z Jess, która teraz siedzi przy moim boku

- I już wszystko jasne – mówi Jess do mojego ucha, na co spoglądam na nią wymownie. 

Jak widać, nie tylko ja zauważyłam, że między tą dwójką dzieje się coś więcej. Przeklinam w myślach cały świat i oddychając ciężko przymykam powieki, nie pozwalając gorzkim łzom spłynąć po policzku.

Wszyscy wkoło mnie, zdają bawić się naprawdę świetnie. Rozmawiają, śmieją się, opowiadają sobie żarty i anegdotki z życia wzięte, tylko ja, jak kołek, wpatruję się ciągle w ten sam punkt, walcząc z pieprzonymi myślami, zalewającymi moją głowę. 

Na początku idzie mi z nimi całkiem dobrze, jednak kiedy Allison, co chwilę dotyka – niby przypadkiem – różnych części ciała Justina, dochodzą do nich przekleństwa i chęć zamordowania dziewczyny. Zaciskam dłonie w pięści i zagryzając zęby, powstrzymuję się przed tym, aby nie wstać i jej nie przywalić. Nawet zmartwione spojrzenia Justina, skierowane w moją stronę, nie są w stanie odciągnąć mnie od tego wszystkiego. 

Nic mi nie pomaga... Nic nie poprawia mi nastroju. Liczenie ludzi, alkohol pity w sporych ilościach, pocieszenia Jess szeptane wprost do mojego ucha... Nic...

Nic nie sprawia, że choć przez chwilę czuję się lepiej, a jakby tego było mało, w pewnym momencie zauważam jak Allison nachyla się do Justina i z uśmiechem na twarzy, szepcze mu coś na ucho, po czym przygryza jego płatek.

Mimowolnie mój żołądek skręca się boleśnie na wszystkie strony, a serce przestaje bić. Nie wiedząc co ze sobą zrobić i ze wszystkich sił, powstrzymując się przed wybuchem płaczu na oczach ich wszystkich, wstaję z miejsca i przepraszając przyjaciół, odchodzę od stolika, a następnie tylnym wyjściem opuszczam klub. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro