Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

20

Ze snu budzi mnie przyjemny dźwięk uderzania o struny. Otwieram zmęczone powieki i rozglądając się dookoła, zastanawiam się, gdzie właściwie jestem. Dopiero po dłuższej chwili, orientuję się, że musiałam zasnąć na kanapie w salonie. Za oknami jest już ciemno, a melodia dochodząca z mojej sypialni daje mi do zrozumienia, że Justin w dalszym ciągu jest w moim mieszkaniu. Podnoszę się z kanapy i nie zwlekając przechodzę na chwiejnych nogach do swojego pokoju, chcąc zobaczyć co porabiają moi panowie. Delikatnie popycham drzwi i uśmiecham się lekko, kiedy zauważam Jima leżącego w piżamie na swoim łóżku, oraz siedzącego obok niego, z gitarą w rękach Justina. Opieram się o futrynę i zakładając dłonie na piersi, przysłuchuję się pięknej melodii.

Never let you go, never let me down

Oh, it's been a hell of a ride

Driving the edge of a knife

Never let you go, never let me down

Don't you give up nah- nah –nah

I won't give up nah – nah – nah

Let me love you

Let me love you

Słysząc te słowa, kilka łez bezwstydnie spływa po moich policzkach. Ile bym dała, by kierował je do mnie... Chciałabym mieć go znów przy sobie. By pozwolił mi się kochać, by znów był tylko mój. Pragnę tego z całego serca, jednak wiem, że on już nie myśli o mnie w ten sposób. Dla niego jestem jedynie przyjaciółką, matką jego syna. Dziewczyną z którą spędził dzieciństwo, oraz młodzieńcze lata. Kimś ważnym, ale nie na tyle, by wiązać z nim przyszłość. 

Gdyby tylko chciał... 

Gdyby pragnął mnie tak bardzo jak ja jego, dałabym mu wszystko co mam. Nie pozwoliłabym mu upaść, zawsze byłabym blisko. Moje serce i dusza należą do niego... 

Gdyby tylko chciał je przyjąć... Zrobiłabym dla niego wszystko.

Pociągam nosem i ścierając łzy, silę się na sztuczny uśmiech. Justin w dalszym ciągu jest tak skupiony na grze, że nawet nie słyszy kiedy wchodzę do środka. Dopiero gdy mój syn przenosi na mnie swój wzrok i uśmiecha się szeroko na mój widok, mój były chłopak odwraca głowę, momentalnie zaprzestając uderzania o struny.

- Nie przerywaj – mówię z nadzieją, że ponownie zagra tę piękną melodię. 

Justin uśmiecha się lekko i przesuwając się, robi mi miejsce na łóżku, obok siebie. Korzystam z możliwości bycia blisko niego i nie tracąc czasu, zajmuję wyznaczone miejsce.

- Tatuś grał mi ładną piosenkę – mówi mój syn, na co kiwam głową

- Słyszałam – uśmiecham się lekko, choć w środku chce mi się wyć. – Bardzo mi się podobała – dodaję, na co Jim wyszczerza się w uśmiechu i potakując głową, zgadza się z moimi słowami

- Nie jest jeszcze skończona – odzywa się Justin, a ja mogę zobaczyć tak rzadko spotykany na jego twarzy rumieniec – Niedawno ją napisałem – dodaje, po czym wznawia grę. 

Kładę dłoń na kolanie syna i przesuwając ją w górę i w dół, wsłuchuję się ponownie w ciepły, niesamowity głos jego ojca. Jest tak przyjemny, że mogłabym słuchać go godzinami. Przez całe życie, do końca moich dni...

Kilkanaście minut później, kiedy Jim zasypia, Justin odkłada gitarę i razem wychodzimy z mojej sypialni. 

- Zostawiliśmy ci pizzę – informuje Justin, na co kiwam głową w podziękowaniu – Powinnaś coś zjeść – dodaje wymownie, tonem nie znoszącym sprzeciwu. Przewracam oczami, ale z wielką ochotą wrzucam dwa kawałki na talerzyk, następnie podgrzewając je w mikrofali. Podchodzę do czajnika i podpalając pod nim, nastawiam wodę na herbatę 

- Będę się zbierał – mówi, na co kiwam głową. 

Choć bardzo tego nie chcę, wiem że musi wracać do siebie... I do Allison, którą  - swoją drogą - po chamsku zostawił samą w kawiarni. 

Na samą myśl o kelnerce, robi mi się niesamowicie przykro. Cały mój melancholijny humor uchodzi niczym chmura dymu, a jego miejsce zastępuje ból i smutek, dość drastycznie rozchodzące się po moim sercu. Odwracam się do Justina i nie chcąc aby zauważył mój zmieniony nastrój, kolejny raz uśmiecham się sztucznie.

- Dziękuję za wszystko – mówię cicho, na co kiwa głową. Podchodzi do mnie i nie spuszczając wzroku z mojej twarzy, składa pocałunek na moim policzku. Przymykam oczy rozkoszując się tą krótką chwilą, a kiedy Justin odsuwa się ode mnie, wzdycham cicho.

- Uważaj na siebie – mówi, po czym rzucając ostatnie spojrzenie w moją stronę, opuszcza moje mieszkanie. 

Kiedy ponownie do moich oczu napływają niechciane łzy, powstrzymuję je szybko i chrząkając odsuwam od siebie nieprzyjemne myśli. Idę zamknąć za Justinem mieszkanie, po czym wracam do jedzenia.


*

Następnego dnia rano, budzę się z okropnym bólem. Czuję jak moja twarz pulsuje i mam wrażenie, że z sekundy na sekundę, robi się coraz większa. Podnoszę się powoli, ale kiedy cały pokój wiruje mi przed oczami, ponownie kładę głowę na poduszce. Dopiero za trzecim razem, udaje mi się bez większych problemów podnieść do pozycji siedzącej. Rozglądam się po sypialni i marszczę brwi kiedy zauważam, że mojego syna nie ma w łóżku. Sięgam do szafki nocnej po telefon, chcąc sprawdzić godzinę. Wzdycham cicho, widząc że jest już pięć minut po jedenastej. Mimo tego, że naprawdę nie mam siły wstać z łóżka, opuszczam obie stopy na podłogę, po czym wychodzę do kuchni. Ze względu na nieznośne zawroty głowy, przytrzymuję się ścian i stawiając małe kroczki, staram się nie przewrócić. W życiu bym nie przypuszczała, że tak niepozorny upadek, może dać mi tak w kość.

- Jess? – wołam z nadzieją, że moja przyjaciółka jest w domu, ale nie słyszę żadnego odzewu z jej strony. 

Widząc z daleka zawieszoną na lodówce, napisaną odręcznie kartkę, podchodzę w to miejsce i wyciągając przed siebie dłoń, ściągam kawałek papieru. Muszę dobrze wytężyć swój wzrok, bo w tym momencie wszystkie literki zlewają się w jedno, tworząc czarnego kleksa.

Megan, zaprowadziłem Jima do przedszkola. Nakarmiłem go, pomogłem mu się ubrać, więc nie musisz się martwić. Wpadnę po południu zobaczyć, czy wszystko z tobą okej. Leż i odpoczywaj... Jess powinna być niedługo w domu. Gdyby coś się działo, dzwoń. 

Justin

Uśmiecham się szeroko na tę krótką, choć uroczą notkę, czego od razu żałuję, bo ból jaki przeszywa moją twarz jest nie do zniesienia. Syczę pod nosem i kuląc się, niemo błagam Boga o to, by to się już skończyło. Odsuwam krzesło, po czym z hukiem opadam na nie bezsilnie.

- Za co, do cholery? – jęczę płaczliwie. Kilka łez spływa po mojej twarzy, mocząc w dalszym ciągu nieprzebraną koszulę nocną. 

Coś mi się wydaje, że dzisiejszy dzień spędzę właśnie w tej kreacji. 

Spoglądając na zegar wiszący na przeciwnej ścianie, odliczam czas do przyjścia Justina lub Jess. Mam nadzieję, że ich powrót nastąpi szybko, bo nie mam pojęcia jak długo poradzę sobie bez środków przeciwbólowych. Mam ochotę walnąć się w twarz za to, że wczorajszego dnia nie posłuchałam Justina kiedy mówił, abyśmy od razu wykupili leki, zapisane przez doktora. Upierałam się i jak zwykle postawiłam na swoim, twierdząc, że przecież ból jest do zniesienia i żadne proszki nie są mi potrzebne. Teraz oddałabym wszystko, żeby dostać cokolwiek, co choć na chwilę ukoi ten cholerny ból. 

Siedząc bezczynnie przez kilka długich minut, postanawiam wreszcie zebrać siły i przejść chociażby na sofę. Podpierając się o blat, podnoszę się z miejsca starając się przy tym w żaden sposób nie krzywić. Tak jak mówił lekarz, powinnam unikać jakichkolwiek bodźców wpływających na pracę mięśni twarzy. Mimo kolejnych zawirowań w końcu, jakimś cudem udaje mi się dotrzeć do salonu. Opadam na sofę, zabierając wcześniej ze stolika pilot i włączając telewizor, przełączam na kanał muzyczny. Dokładnie ten sam, z którym poprzedniego wieczora zostawił mnie Justin. Oglądam nowy teledysk Nicki Minaj, zastanawiając się przy tym, jak to jest możliwe, by jej pupa była takich rozmiarów? 

Czy to w ogóle wygodne? 

Wzdycham z ulgą i dziękuję Bogu, kiedy kilkanaście minut później słyszę przekręcany zamek w drzwiach.

- Megan? – woła Jess, a kiedy wchodząc do salonu zauważa mnie siedzącą na kanapie, uśmiecha się szeroko – No pięknie... Śliczna jak zwykle – parska pod nosem, na co gromię ją spojrzeniem. Nie widziałyśmy się od wczoraj i moja przyjaciółka nawet nie wiedziała w jakim stanie wróciłam do domu. 

Podchodzi do mnie z przyłożoną do ust dłonią, co daje mi do zrozumienia że moja sytuacja ją cholernie bawi. 

- No, a teraz powiedz cioci Jess, co ci się stało? – mówi przesłodzonym głosem, przez co naprawdę mam ochotę ją zamordować

- Spadaj, wiesz – obrażam się i zakładając ramiona na piersiach, siadam plecami do przyjaciółki. Jess chichocze na moje zachowanie, w dalszym ciągu się ze mnie nabijając 

- Oj, daj już spokój... To wcale nie jest śmieszne – burczę pod nosem, co rozbawia ją jeszcze bardziej. Śmieje się w głos przez kilka długich minut, a ja nie zmieniając pozycji, czekam aż ta kretynka się w końcu uspokoi – Już? Skończyłaś? – pytam, kiedy Jess wydaje z siebie ostatnie głośne prychnięcie. Przysuwa się do mnie i przytulając do moich pleców, całuje mój policzek

- Przepraszam, ale wyglądasz naprawdę komicznie – oznajmia, a ja wzruszam jedynie ramionami. – No to teraz tak na poważnie... Co ci się stało?

- No Boże, wywaliłam się... - fukam i wyrywając się z jej objęć, postanawiam wstać. Nie jest to dobry pomysł, bo momentalnie przez kolejne zawroty, opadam na kanapę

- Wszystko dobrze, Meg? – pyta, już nie taka rozbawiona, przyjaciółka

- Tak, ale trochę mi się kręci w głowie

- To chyba nie za dobrze? Byłaś u lekarza? – Jess okręca mnie w swoją stronę i wlepiając we mnie spojrzenie, przygląda się dokładnie mojej zmasakrowanej twarzy

- Byłam... To nic takiego, zwykłe stłuczenie, ale przez ten cholerny ból, głowa chce mi eksplodować – wzdycham cicho – W zasadzie, to może poszłabyś do apteki, wykupić leki przeciwbólowe? – pytam z nadzieją, że przyjaciółka wykona moją prośbę. 

Nie muszę długo jej namawiać, bo zaraz po moich słowach, kiwa ochoczo głową, a następnie wstaje z miejsca i z powrotem rusza w kierunku drzwi wejściowych. Krzyczę za nią, że recepta jest na komodzie w przedpokoju, a ona informuje, że niedługo wróci. Kiedy znów zostaję sama w domu, ponownie skupiam wzrok na ekranie telewizora.

Po jakimś czasie znów słyszę przekręcany zamek w drzwiach, ale tym razem zamiast Jess, w mieszkaniu pojawia się Justin, prowadzący za rękę mojego trzyletniego, najcudowniejszego na świecie, chłopca. Uśmiecham się lekko widząc jego pulchną buzię, uciapaną czymś pokroju czekolady i podpierając się dłońmi, próbuję się podnieść. Tym razem, na szczęście, udaje się już po pierwszej próbie i bez większych problemów. Podchodzę do Jima i pochylając się nad nim, całuję jego czoło

- Cześć, kochanie – witam się, posyłając mu lekki uśmiech, co odwzajemnia – Jak było w przedszkolu?

- Dobrze, pani pochwaliła mnie za rysunek i powiedziała, że powiesi go na wystawie, żeby wszyscy mogli go zobaczyć – chwali się, ukazując przy tym braki w uzębieniu

- Tak? A co narysowałeś?

- Nas – odpowiada dumnie, na co kiwam głową – Ciebie, mnie i tatusia! – piszczy radośnie, po czym odsuwa się ode mnie i nie zawracając sobie dłużej głowy moimi pytaniami, leci do sypialni. Śmieję się cicho na jego reakcję, a następnie prostując się, spoglądam na równie rozbawionego Justina.

- Jak nos? – pyta po chwili, a ja wzdychając, patrzę na niego z  grymasem malującym się na twarzy, dając przez to do zrozumienia, że nie jest najlepiej – Boli? – słyszalna troska w jego głosie, jest jak miód na moje serce

- Trochę. Jess właśnie poszła po leki przeciwbólowe – oznajmiam, na co kręci głową na boki. Wiem, że właśnie w tej chwili ma ochotę zrugać mnie za moją wczorajszą upartość i wypowiedzieć wymownie 'a nie mówiłem' , jednak na całe szczęście oszczędza mi tego i jedyne co robi, to wypuszcza z ust powietrze. Stoimy jeszcze przez chwilę, mierząc się wzrokiem, a kiedy słyszmy poruszającą się klamkę w drzwiach wejściowych, odsuwamy się od siebie i jednocześnie przenosimy spojrzenia na wchodzącą do mieszkania Jess. Blondynka uśmiecha się promiennie na widok przyjaciela i z piskiem na ustach, rzuca się w jego ramiona, dokładnie tak jakby wieki się nie widzieli

- Bieber, kochany, tak za tobą tęskniłam – mówi, na co Justin śmieje się w głos

- Ta... ja za tobą też – odpowiada i składa mokry pocałunek na jej policzku. 

Odsuwają się od siebie, a ja w dalszym ciągu z uśmiechem na ustach przyglądam się znajomej dwójce. Dopiero kiedy Jess wyciąga do mnie dłoń z zawieszoną na nadgarstku reklamówką, odbieram ją i nie zwlekając, wychodzę do kuchni, zostawiając ich w tyle. Otwieram pierwszą lepszą fiolkę, po czym wysypując z niej dwie tabletki, połykam je, nie zawracając sobie nawet głowy przepiciem leków wodą. Mam nadzieję, że to cholerstwo pomoże, bo jeśli nie to nie jestem pewna czy przeżyję resztę tego dnia.

- Słuchajcie – głos Justina zwraca moją uwagę. Odwracam się przodem do chłopaka i spoglądając na niego pytająco, zastanawiam się nad tym, co ma do powiedzenia. Stoi naprzeciwko mnie, a obok Jess i drapiąc się po karku rozchyla usta 

- Mam cztery bilety na Coldplay – mówi, a ja rozszerzam oczy z niedowierzania. 

Zawsze marzyłam o tym, by iść na koncert mojego ulubionego zespołu, ale jakoś nigdy nie miałam ku temu okazji. Kiedy byliśmy młodzi i między mną, a Justinem jeszcze wszystko było w porządku, chcieliśmy się wybrać, ale za każdym razem przewrotny los nam na to nie pozwalał. A to któreś z nas się rozchorowało, a to mieliśmy szlaban... Wszystko było przeciwko nam. Potem również była okazja, bo Coldplay wielokrotnie grywał w Nowym Jorku, jednak ze względu na małe dziecko i cenę biletów, nie mogłam sobie na to pozwolić. Teraz kiedy ponownie nadarza się idealna okazja do posłuchania na żywo Chrisa Martina, znając życie też mi coś przeszkodzi 

- Koncert jest dzisiaj i pomyślałem, że może się tam wybierzemy? We czwórkę? – pyta niepewnie, patrząc na Jess. 

Wzdycham cicho i opuszczając ramiona, wbijam smutny wzrok w podłogę, przypominając sobie, że przecież jeszcze jest Allison i to zapewne ją Justin ma na myśli mówiąc 'we czwórkę'. Ją, Jess i Matta. 

Odwracam się do nich plecami i podchodząc do jednej z szafek, wyciągam z niej szklankę. Nalewam do połowy wody z kranu, po czym przechylając szkło, wypijam jednym duszkiem całą zawartość.

- Co ty na to? – odzywa się Justin, ale nie słyszę odpowiedzi ze strony Jess. Ponownie odkręcam kran, znów napełniając szklankę 

- Megan? - odwracam się na dźwięk mojego imienia i unosząc wysoko brwi, spoglądam pytająco na Justina – Pytałem, co ty na to? – marszczę brwi w zdziwieniu, nie do końca rozumiejąc, co do mnie mówi – Dobrze się czujesz? – pyta i nie czekając na moją odpowiedź, zbliża się do mnie, następnie chwytając w dłonie moją twarz. Przełykam głośno ślinę, po czym kiwam nieznacznie głową, dając znak że wszystko jest w porządku

- Nie wiem, o co pytałeś – przyznaję szczerze, wpatrując się uważnie w jego zmartwione tęczówki

- Pytałem, co ty na to byśmy we czwórkę poszli na koncert? – mówi powoli i dokładnie, tak abym wszystko zrozumiała. Chrząkam cicho i łapiąc jego dłonie, odciągam je od swojej twarzy

- Jasne, idźcie – mówię, posyłając mu wymuszony uśmiech. Dziwny grymas pojawiający się na twarzy Justina, z sekundy na sekundę się powiększa, a ja zastanawiam się co znowu jest nie tak. Zapytał, a ja odpowiedziałam.. Czego jeszcze nie rozumie. Mam mu na piśmie dostarczyć swoją zgodę na to, aby poszli we czwórkę na koncert? 

Lekko poirytowana wymijam byłego chłopaka, po czym fukając pod nosem nawet dla siebie niezrozumiałe słowa, wracam do salonu na kanapę.

- Kretynko, Justin proponuje ci wyjście na koncert twojego ulubionego zespołu... Co się z tobą dzieje, Meg? – uniesiony głos Jess dochodzi do moich uszu, a ja dopiero teraz orientuję się, że to przez cały czas chodziło o mnie. 

Zatrzymuję się w półkroku i stając jak słup soli, przetwarzam raz jeszcze to, co powiedziała moja przyjaciółka. Nie wiem, czy to wina środków które kilka minut wcześniej zażyłam, czy ja po prostu jestem jakaś głupia... Wmówiłam sobie, że mój były chłopak chce zabrać ze sobą tą cholerną kelnerkę, a tym czasem jemu cały czas chodziło właśnie o mnie. 

Kiedy to wszystko do mnie dochodzi, odwracam się do wpatrzonych we mnie jak w kosmitę, przyjaciół, po czym obdarzam ich szerokim uśmiechem.

- No pewnie, że jestem za – mówię radośnie, wprawiając ich w zupełne zaskoczenie. Spoglądają po sobie z krzywymi minami, a ja parskam pod nosem widząc ich skołowanie 

- Przepraszam, nie zrozumiałam do końca co masz na myśli – zwracam się do Justina, wzruszając przy tym ramionami. Podchodzę bliżej chłopaka i stając naprzeciwko niego, wpatruję się w te cudowne, kochane tęczówki, karmelowego koloru 

- Naprawdę mogę iść? – pytam głupio, na co Justin jedynie kiwa głową. Nie patrzę na Jess, ani na to, jak głupio w tym momencie się zachowuję, ale przez radość rozpierającą moje serce, rzucam się w ramiona ukochanego mężczyzny i całując jego policzki, dziękuję za możliwość jaką mi dał. 

Początkowo jest zaskoczony tym co robię, ale już po chwili śmieje się cicho i oplatając ramiona wokół mojej talii, przyciąga mnie do siebie. Jestem wniebowzięta. Nie dość , że zobaczę na żywo i usłyszę swojego ulubionego wokalistę, to jeszcze pójdę na koncert z facetem, którego kocham oraz dwójką najlepszych przyjaciół...


****

Hej, kochani :)

Przez problemy z Wattpadem ( wrrrr...) pisałam ten rozdział kilka razy, bo wcześniej, za każdym razem coś szło nie tak i nie mogłam go dodać, a cały tekst nagle znikał. Koniec końców jakoś udało się zapisać ostateczną wersję i choć nie jest taka jak początkowo miała być, mam nadzieję, że mimo wszystko się podoba :) 

Po raz kolejny, dziękuję, że jesteście ze mną i że chcecie to czytać :) Jesteście niesamowici :* 

Pozdrawiam Was serdecznie i całuję mocno :))

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro