Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

18


Rano budzi mnie dźwięk, przychodzącego połączenia. Przecieram zaspane powieki i rozglądając się wkoło, szukam źródła upierdliwego hałasu. Podnoszę się na łokciach i widząc śpiącego jeszcze Justina, uśmiecham się lekko. Pochylam się nad nim, chcąc przyjrzeć się lepiej jego twarzy, ale w tym samym momencie, głośna melodyjka znów rozbrzmiewa w moich uszach. Wzdycham cicho i wstając z łóżka, podchodzę do szafki nocnej, postawionej po stronie, po której śpi Justin. Zerkam na wyświetlacz i marszczę brwi, kiedy na ekranie pojawia się imię kelnerki. Biorę urządzenie w ręce, po czym naciskając odpowiedni przycisk, odrzucam połączenie, następnie wyciszając dźwięki telefonu

- Co ty robisz? – zachrypnięty, niski głos Justina, przyprawia mnie o dreszcze, przez co o mały włos nie upuszczam telefonu na podłogę

- Ymm... Telefon ci dzwonił, więc go wyciszyłam żeby Jim się nie obudził – kłamię, nie chcąc by uznał mnie za wścibską. W rzeczywistości jedynym powodem dla którego wstałam z łóżka, była cholernie wielka ciekawość.

Justin podnosi się na łokciach i mrużąc oczy, spogląda na urządzenie w moich rękach. Kiwa palcem, abym mu je oddała, a ja posłusznie, bez żadnego słowa, robię to o co prosi. Wracam na swoje miejsce i kładąc się z powrotem na materac, okrywam swoje ciało cienką kołdrą. Leżąc na boku, obserwuję każdy ruch blondyna, zastanawiając się przy tym, jak długo będzie mi dane na niego patrzeć. Widzę jak jego kciuk przesuwa się po ekranie, wertując zapewne ostatnie połączenia. Przewracam oczami, kiedy uśmiecha się pod nosem, a następnie przykładając telefon do ucha,  z poszerzającym się na ustach uśmiechem, wita się z dzwoniącą kilka minut temu Allison.

- Jestem u Megan... Tak, musiałem zostać bo Jim nie mógł zasnąć – kłamie jak z nut, na co o mały włos nie parskam głośnym śmiechem. Powstrzymuję się jednak, kiedy Justin spogląda w moją stronę i unosząc kącik ust, puszcza mi konspiracyjnie oczko. – Wiem, pamiętam... Dobra, zaraz będę – mówi i wzdychając cicho, kończy połączenie. 

Zbiera swoją koszulkę z podłogi, po czym rozprostowując materiał, wkłada ją na siebie. Poprawia dłońmi nieco wygniecione spodnie i łapiąc z nocnej szafki portfel, oraz kluczyki do samochodu, umieszcza je w tylnej kieszeni przetartych dżinsów.

- Muszę już lecieć – mówi, z zakłopotaniem drapiąc się po karku

- Nie zostaniesz na śniadaniu? – pytam mając nadzieję, że jakimś cudem uda mi się go zatrzymać. Jest mi przykro, że po jednym głupim telefonie od tej durnej kelnerki zostawia wszystko i od tak po prostu zamierza się zmyć. Czuję wszechogarniającą mnie zazdrość, ale nie mogę mu przecież tego pokazać. Nie chcę być żałosna, ale nic nie poradzę na to, że on w dalszym ciągu zajmuje sporą część mojego serca. To chyba nic dziwnego, że chciałabym aby to ze mną spędzał czas, a nie z Allison...

- Nie, naprawdę muszę już iść – powtarza i uśmiechając się lekko, pochyla się do mnie, a następnie zostawia mokry pocałunek na moim czole – Jeszcze raz przepraszam za wczoraj – dodaje cicho. Kiwam jedynie głową, nie chcąc by mój głos zdradził to, jak bardzo w tym momencie jestem zawiedziona  i w milczeniu obserwuję jak wychodzi z mojej sypialni.

Jeszcze przez kilka długich minut leżę jak skóra zdjęta z diabła, nie mając kompletnie ochoty na wstawanie. Jednak wiedząc, że do pracy zostało mi zaledwie dwie godziny, jęczę cicho i z grymasem na twarzy, wstaję z łóżka, po czym idę do łazienki wziąć prysznic. Staję w kabinie pod strumieniem wody i uśmiecham się lekko, kiedy przyjemne ciepło rozlewa się po moim ciele. Namydlam ciało różanym żelem pod prysznic i chwytając gąbkę, delikatnie masuję nią skórę. Kiedy czuję się na tyle czysta by móc zakończyć poranny prysznic, zakręcam wodę i owijając się ręcznikiem, wychodzę z kabiny. Przechodzę do sypialni, by obudzić Jima. Siadam na łóżku i dotykając jego ramienia, staram się zbudzić go ze snu.

- Wstajemy, skarbie – mówię, a on o dziwo od razu otwiera swoje oczka. Zaspany i chyba nieco zaskoczony wlepia je we mnie, a ja prawie parskam śmiechem, widząc jego słodką minę. Uśmiecham się szeroko i pochylając się nad synem, całuję jego czoło – Dzień dobry, kochanie – witam się z nim, na co mruczy pod nosem ciche cześć. Zaplata ramiona wokół mojej szyi, a ja uważając by nie spadł mi ręcznik, podnoszę Jima z łóżka i wychodzę z nim do łazienki. Sadzam go na sedesie, a kiedy widzę że już w pełni się obudził, wchodzę z powrotem do sypialni w celu założenia świeżej bielizny. Od razu zakładam luźny t-shirt oraz czarne getry i tak ubrana idę do kuchni zrobić synowi śniadanie

- Kochanie, umyj zęby i buzię, a później spakuj do plecaka strój sportowy – krzyczę, wychodząc z sypialni, a w zamian otrzymuję głośne 'dobrze'. 

Wyciągam z lodówki ulubione parówki Jima i układając je na talerzyku, podgrzewam w mikrofalówce. Wiele razy mówiłam swojemu dziecku, że parówki nie są najzdrowszym i najlepszym daniem, ale do niego to jak grochem o ścianę. Smakują mu i tyle...

Wyciągam dwie kromki chleba tostowego i zabierając widelec Jima, stawiam wszystko na stole. Sięgam jeszcze do lodówki po ketchup, bo bez tego moje dziecko nie zje śniadania. Gdyby tylko mógł, maczałby wszystko w tym cholernie sztucznym sosie pomidorowym. 

Kiedy Jim z uśmiechem na ustach zasiada przy stole, nastawiam ekspres do kawy i podkładając pod niego filiżankę, czekam na swoją codzienną dawkę energii, w płynie.

- Cześć, kochani – wita się zaspana Jess, wychodząca ze swojej sypialni. Kiwam do niej głową i unosząc filiżankę, niemo pytam czy ma ochotę. – Nie dzięki, wypiję u Matta – oznajmia, po czym dosiada się do stołu. – Jak minęła ci noc? – pyta, unosząc wymownie brwi.

- W porządku – wzruszam ramionami, ale kiedy zauważam, że mojej przyjaciółce taka odpowiedź nie wystarcza, wzdycham cicho i siadając obok niej rozwijam wypowiedź – Justin u mnie spał – mówię, na co patrzy na mnie z zaciekawieniem – Po tym jak wzięłaś Jima do pokoju, zrobiłam mu niemałą awanturę za to, że nawet nie zadzwonił. Wpadłam w furię, ale Justin dość szybko mnie spacyfikował. Wytłumaczył, że byli u jego mamy i że nie chciał mnie w żaden sposób wystraszyć. Nie miał przy sobie telefonu, więc nie wiedział nawet że do niego dzwoniłam...

- Nie mógł zadzwonić od Pattie?

- Nie wiem... Pewnie o tym nie pomyślał... W każdym razie, kiedy mnie już uspokoił, zaprowadził mnie do sypialni i kazał się położyć. Poprosiłam go o to, by ze mną został – wyjaśniam wczorajszą sytuację, na co Jess uśmiecha się lekko, po czym kiwa głową w zrozumieniu – No a rano zadzwoniła do niego Allison i nawet nie został na śniadaniu – wzdycham cicho. Jess przysuwa się do mnie i zakładając ramię na moje barki, kładzie głowę na moim ramieniu.

- Nie martw się Meg, dla niego i tak to właśnie ty będziesz zawsze ważniejsza – pociesza, ale ja wiem, że to nie prawda

- Tak... Ale to do niej ucieka nad ranem... - mówię z rezygnacją w głosie.

Jess nie komentując moich słów, wstaje od stołu i podchodząc do lodówki, zabiera się za przygotowanie dla siebie śniadania. Spoglądam na upaćkaną ketchupem buzię Jima i kręcąc głową na boki, śmieję się z jego wyglądu. Wstaję z miejsca i zatrzymując się za jego plecami, łapię dwa, pulchne policzki w swoje dłonie, po czym pochylając się nad synem, całuję go mocno.

 Cieszę się że go mam. On jako jedyny, jest w stanie za każdym razem rozjaśnić mój ponury humor. Swoim uśmiechem i karmelowymi tęczówkami, w których nieprzerwanie tańczą iskierki radości, rekompensuje mi wszystkie krzywdy tego świata.

- Kocham cię, syneczku – mówię, po czym po raz kolejny składam mokry pocałunek na jego policzku. Z buzią pełną jedzenia, uśmiecha się szeroko i wyciągając małe rączki, dotyka paluszkami mojej twarzy

- Ja też cię kocham, mamusiu – mówi niewyraźnie, plując przy tym przemielonymi w zębach parówkami. Krzywię się na to, ale już po chwili chichoczę pod nosem, nie odnajdując w jego zachowaniu nic obrzydliwego, a raczej niesamowicie słodkiego. Składam ostatni pocałunek na jego czole, po czym wychodzę do przedpokoju. Zakładam buty, wrzucam do torebki najpotrzebniejsze rzeczy, a następnie pospieszam syna. 

Kilka minut później, żegnamy się z Jess i razem z Jimem, wychodzimy z mieszkania.

Kiedy mijamy wystawę sklepową z zabawkami, Jim nie zatrzymuje się przed nią tak jak ma to w zwyczaju, stwierdzając że Justin ostatnimi czasy kupił mu tyle zabawek, że na razie mu wystarczy. Uśmiecham się szczerze, widząc szczęście wymalowane na jego twarzy i nie mówiąc nic, ściskam mocnej jego dłoń, po czym przeprowadzam nas na drugą stronę ulicy. Odprowadzam syna do przedszkola, a następnie, jak najszybciej kieruję się do kawiarni, nie chcąc się spóźnić.

- Ej, laleczko... Zaczekaj – słyszę w oddali i na dźwięk znajomego głosu, staję w miejscu, po czym odwracam się z uśmiechem na ustach. Biegnący w moją stronę Robert, macha ręką na przywitanie, o mały włos nie wpadając na wyjeżdżającego zza rogu ulicy, rowerzystę.

- Cześć – mówię i wspinam się na palcach, kiedy staje obok mnie. Całuję jego policzek na co mruczy z udawaną przyjemnością – Czemu nie jesteś jeszcze w pracy?

- Musiałem coś załatwić... - odpowiada wymijająco i łapiąc moją dłoń, prowadzi mnie stronę naszej pracy. Spoglądam ze zdziwieniem na nasze splecione palce, ale nie wyrywam dłoni. Robert wie, że między nami nie może być nic, oprócz przyjaźni i jak do tej pory, nawet nie próbuje wychodzić z tak zwanego friendzone. Traktujemy się raczej jak rodzeństwo, mimo tego, że dla patrzących z boku, może wyglądać to zupełnie inaczej. 

Kiedy podchodzimy pod drzwi kawiarni, mój przyjaciel niczym prawdziwy dżentelmen, otwiera je przede mną i typowym dla siebie gestem dłoni, przepuszcza mnie pierwszą. Kłaniam się lekko, dziękując w ten sposób za jego uprzejmość, po czym idę wzdłuż sali, na zaplecze. Odkładam swoje rzeczy na miejsce i otwierając szafkę, wyciągam z niej fartuszek. Przekładam go przez głowę, a wiszące po bokach sznureczki zawiązuję z tyłu na kokardkę. Zabieram czysty notesik, a następnie z wypiętą do przodu piersią, wchodzę na salę i od razu podchodzę do swojego rzędu stolików.

- Dzień dobry, co mogę podać? – pytam grzecznie, samotnie siedzącego mężczyznę.

- Czarną kawę, z dodatkiem rumu – uśmiecha się przyjaźnie, a ja dokładnie zapisuję jego zamówienie. Informuję że za chwilę otrzyma to, o co poprosił, po czym przechodzę do kolejnego stolika. Zapisuję wszystkie podane przez klientów pozycje, po czym wychodzę na kuchnię i oddając Loganowi kartkę z zamówieniami, czekam aż je przygotuje. Włączam ekspres do kawy i nastawiając po kolei odpowiednie programy, przygotowuję dla każdego napój kofeinowy, jaki sobie zażyczyli.

- Proszę – słysząc za sobą głos Logana, odwracam się przodem do mężczyzny i uśmiecham się szeroko, widząc trzymany przez niego talerzyk z kawałkiem sernika, polany sosem karmelowym – Świeżutki i bez rodzynek... Tak jak lubisz – dodaje, na co kiwam głową w podzięce. Nie zwlekając łapię za łyżeczkę i odkrawając kawałek ciasta, od razu wpycham go do ust.

- Niebo w gębie – mruczę, przymykając powieki, na co Logan z radością wypisaną na twarzy, dziękuje za pochwałę. – Naprawdę... uwielbiam twoje wypieki - dodaję szczerze

- O tak, a one uwielbiają ciebie – śmieje się pod nosem, po czym kręcąc głową na boki, wraca do swoich obowiązków

- Tak, one uwielbiają powiększać moje boczki – parskam cicho i machając ręką, kończę zajadać ten pyszny sernik.

W południe - jak zwykle o tej porze - przybywa klientów i razem z Robertem mamy naprawdę pełne ręce roboty. Biegam od stolika do stolika, starając się sprostać oczekiwaniom niecierpliwiących się klientów. Kilka razy mylę stoliki, ale szybko się reflektuję i po krótkim zastanowieniu, zanoszę zamówienia na swoje miejsca. 

Zbierając na tacę zostawione na jednym ze stoików naczynia, słyszę rozbrzmiewający dźwięcznie dzwoneczek. Odwracam głowę w stronę drzwi i jęczę cicho, kiedy zauważam wchodzącą do środka parę.

- Za jakie grzechy? – mruczę pod nosem, widząc uśmiechniętą od ucha do ucha Allison, przyklejoną do boku mojego byłego chłopaka. Odwracam szybko wzrok, kiedy spojrzenie Justina krzyżuje się z moim i podnosząc tacę, uciekam szybko do kuchni. 

Wiem, że zachowuję się jak idiotka, ale to naprawdę nie jest miłe widzieć mężczyznę swojego życia, w objęciach innej kobiety. Tym bardziej, mając świadomość, że kilka dni temu wylądowało się z nim w łóżku, a poprzednią noc, spędził właśnie ze mną. 

Wypuszczam głośno powietrze i drżącymi dłońmi odkładam tacę do zlewu.

- Coś nie tak? – pyta zaniepokojony moim zachowaniem Logan. Nabieram głęboko w płuca powietrza i odwracając się w stronę mężczyzny, posyłam mu sztuczny uśmiech

- Nie, nie... Wszystko w porządku – odpowiadam, ale on jeszcze przez chwilę przygląda mi się, aby upewnić się czy moje słowa nie są słabym kłamstwem. Oczywiście, że są, ale przez te cztery lata nauczyłam się świetnie ukrywać swoje emocje, dzięki czemu za każdym razem gdy było coś nie tak, moi znajomi tego nie zauważali. Byłam świetną aktorką. Mogłam im wcisnąć najgorszy kit, a oni nawet przez sekundę nie orientowali się, że to tylko gra z mojej strony.

- Masz, zanieś to do szóstki – oznajmia Logan i wręczając mi talerzyk z czekoladowym brownie, praktycznie siłą wypycha mnie znów na salę. 

Ponownie nabieram powietrza w płuca i prostując się, ruszam przed siebie. W myślach błagam Boga by choć tym razem nie kpił ze mnie... Miałam nadzieję, że zamówienie które niosę drżącymi dłońmi, nie będzie dla Justina, czy jego towarzyszki. 

Oddycham z ulgą, kiedy okazuje się, że ciasto które niosę jest przeznaczone dla starszej pani, siedzącej kilka stolików od pary której chciałam uniknąć.

- Proszę bardzo, Pani zamówienie – uśmiecham się przyjaźnie i stawiając talerzyk na stół, życzę smacznego. Kobieta z szerokim uśmiechem kiwa głową i sięgając do swojej małej torebki, wyciąga z niej portmonetkę. Liczy dokładnie ilość banknotów, po czym podaje mi jeden z nich

- Weź dziecko, przyda ci się – oznajmia słabym głosem, a ja wpatrując się w nią z rozchylonymi ustami nie mam pojęcia jak się zachować. Oczywiście, zdarza się że klienci nagradzają naszą pracę zostawiając różnej wielkości napiwki, ale zazwyczaj są to osoby, po których na pierwszy rzut oka można wywnioskować że zwyczajnie ich na to stać. Ta babinka nie dość, że wygląda na schorowaną to raczej groszem nie śmierdzi

- Bardzo Pani dziękuję, ale nie mogę tego przyjąć – uśmiecham się lekko, na co babcia macha ręką i prawie na siłę wkłada mi pieniądze do kieszeni fartuszka – W takim razie, naprawdę bardzo dziękuję – kłaniam się nisko, a babcia ucieszona moją uległością, posyła mi jeden z piękniejszych uśmiechów świata. 

Cała w skowronkach, odwracam się na pięcie, po czym ruszam przed siebie. Oczywiście, cholerny los postanawia zakpić sobie ze mnie w najmniej oczekiwanym momencie i po raz kolejny rzucając mi kłody pod nogi, sprawia że potykam się o własne nogi i lecę jak długa przez połowę sali. Z racji tego, że w dłoniach trzymam tacę, nie mam jak się asekurować, co wiąże się z bolesnym spotkaniem twarzy z podłogą. Kiedy uderzam nosem o twarde płytki, jęczę cicho, błagając jedynie Boga, aby nie był złamany. Marszcząc twarz z odczuwalnego bólu, siadam na podłodze i unosząc dłoń, przykładam ją do poturbowanego nosa. Od razu na opuszkach palców wyczuwam ciepłą, gęstą ciecz, która po chwili płynie ciurkiem przez moje usta, aż po samą brodę

- Nic ci nie jest? – słyszę głos Roberta i otwierając jedno oko, spoglądam na niego jak na kretyna.

 Nie wiem, czy mój przyjaciel jest ślepy, czy co, ale chyba widząc zakrwawioną osobę, pytanie czy nic jej nie jest, nie jest zbytnio na miejscu... 

Nie mówiąc nic, unoszę dłoń, pokazując w ten sposób Robertowi krew płynącą z nosa. Otwiera szeroko oczy, a ja bez problemu mogę zauważyć, jak jego twarz z sekundy na sekundę robi się co raz bardziej bledsza. 

No tak, zapomniałam o tym, że Robert nie znosi widoku krwi. 

Nie mija kilka sekund, kiedy mój przyjaciel ląduje nieprzytomny tuż obok mnie. Robi się okropne zamieszanie. Klienci podchodzą do naszej dwójki i pochylając się nad nami, sprawdzają nasz stan.

- Proszę dać mi rękę, pomogę Pani – odzywa się jakiś mężczyzna, a ja kręcę głową na jego prośbę. 

Chyba z tego całego szoku i zażenowania, nie do końca pojmuję powagę sytuacji. Po chwili - właściwie to sama nie wiem czemu - zaczynam się śmiać... 

To musi być ciekawy widok, kelnerka z rozwalonym nosem i jej kolega, kelner mdlejący na widok krwi. 

Po prostu kabaret...

Przymykam powieki, kiedy ból zdaje się być jeszcze większy niż dotychczas i jęczę pod nosem, czując jak niechciane łzy cisną się do oczu. To naprawdę cholernie boli.

- Pokaż to – słyszę nad sobą, a kiedy otwieram oczy, widzę przed sobą kucającego Justina. Łapie moją twarz w swoje dłonie i z troską wypisaną w oczach, przygląda mi się uważnie – Musisz jechać do szpitala. Możesz mieć złamany nos – oznajmia, na co kiwam głową na boki. 

Zrzucam z siebie jego dłonie i opierając ręce o podłogę, próbuję się podnieść. Po chwili stoję na chwiejnych nogach, podtrzymywana przez Justina i spoglądając przez ramię, patrzę na swojego kolegę. Jakaś para, klęcząca przy nim próbuje go ocucić, machając przy twarzy Roberta, kartą dań. Na szczęście kilka sekund później, mój przyjaciel otwiera oczy, a ja oddycham z ulgą, wiedząc, że nic poważnego mu się nie stało.

- Megan, ktoś to musi zobaczyć – ponownie słyszę głos Justina, na co odwracam twarz znów w jego stronę

- Nic mi nie jest – mówię cicho, ale on jedynie prycha pod nosem. Kładzie jedną rękę w dole pleców, a drugą umieszcza w zgięciu moich kolan, po czym bez słowa unosi mnie w powietrzu. Piszczę z zaskoczenia kiedy trzyma mnie w swoich ramionach i robiąc krok w przód, zanosi mnie na zaplecze. 

– Naprawdę nic mi nie jest. Możesz mnie puścić – upieram się, jednak on wcale nie słucha moich słów. Wzdycha głośno i wchodząc do pomieszczenia, sadza mnie na jednym z krzeseł. Ponownie łapie moją twarz w swoje dłonie, dokładnie się jej przyglądając

- Nie mam pojęcia jak ty to zrobiłaś, ale masz rozwalony łuk brwiowy – mówi zdziwiony – Wyglądasz jakbyś zeszła z ringu – dodaje po chwili, na co zaczynam się śmiać, jednak przestaję kiedy ból staje się jeszcze większy.

- Kurwa – przeklinam, wzdychając pod nosem – Chyba jednak masz rację – mówię nieśmiało, co wywołuje lekki uśmiech na twarzy Justina

- Chodź, zawiozę cię – oferuje się od razu, z czego oczywiście korzystam. Podaję mu dłoń i pozwalam zaprowadzić się do jego samochodu. 

Kiedy idziemy przez salę, kilka par oczu ląduje na mojej w dalszym ciągu zakrwawionej twarzy. Jedne spojrzenia są zmartwione, inne zaciekawione, a jeszcze inne mam wrażenie, że po prostu kpią z mojej niezdarności. Jednak jedno spojrzenie przykuwa moją uwagę najbardziej...

 Siedząca przy stoliku Allison dokładnie obserwuje to, jak jej towarzysz, partner, chłopak – nie wiem w zasadzie co powinnam dopasować – trzyma mnie ciasno przy swoim boku.

- Co ty robisz? – syczy przez zęby, co daje mi do zrozumienia że nie podoba jej się ta sytuacja.

- Zawiozę Meg do szpitala – oznajmia Justin, wzruszając ramionami jakby miał gdzieś, że dziewczynie najwyraźniej nie jest to na rękę – Idź do domu, albo tu zostań. Jak chcesz... Nie mam pojęcia kiedy wrócę - mówi, po czym nie zwracając już na nią większej uwagi, kieruje nas w stronę drzwi...



*****

Hej, kochani :) Jak podoba się rozdział? 

Trochę niezdara z tej naszej Meg, ale za to Justin miał okazję, by się wykazać i pomóc naszej bohaterce :)

Na kolejny zapraszam już wkrótce :)

Pozdrawiam i całuję :) :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro